Spór o Morskie Oko.
Cały obszar polskich Tatr, po 1772 wszedł w skład austriackich dóbr kameralnych. Gdy w 1881r. zdecydowano się te dobra sprzedać w ręce prywatne podzielono je na cztery sekcje: białczańską, zakopiańską, szaflarską i witowską. W 1824r. Nabył je Emanuel Homolacs, a w 1869 od jego żony odkupił je Ludwik Eichborn natomiast w 1881 przejął je jego zięć Magnus Peltz.Nieudolna gospodarka ostatniego właściciela doprowadziła do bankructwa, a dobra zakopiańskie miały być wystawione na przymusową licytację, która odbyła się 9 lutego 1888r.W tym dniu nabył je jedyny licytant Jakub Goldfinger. Jednakże wkrótce później krakowski adwokat Józef Retinger wyzyskując pewne nieprawidłowości formalne zdołał doprowadzić do unieważnienia i ponownego rozpisania licytacji. Nikt natomiast wtedy nie wiedział Retinger działał z polecenia Zamoyskiego, który uczulony był na punkcie ratowania polskiej ziemi przed wejściem w obce ręce.Zamoyski liczył bowiem, że dzięki akcji społeczeństwa uda się tymczasem zebrać potrzebny kapitał. Ponowna licytacja odbyła się 9 maja 1889r. Tereny te w ostateczności nabył Retinger, który występował w roli pełnomocnika Zamoyskiego. Kupując dobra zakopiańskie Zamoyski wiedział, że ich niewielka część, mianowicie pięć parcel nad Morskim Okiem było spornych z Węgrami.
Po raz pierwszy spór ten powstał na przełomie XVI i XVIIw., gdy magnat węgierski Polocsay usiłował rozszerzyć swe dobra kosztem starostwa nowotarskiego. Odebranie przez starostę siłą tego co zagrabiono nastąpiło półtora wieku spokoju. Spór odżył na nowo w 1770r. Wykorzystując zamieszanie wewnętrzne w Polsce, Austria zajęła całą Nowotarszczyznę i Sądecczyznę wcielając ją do Węgier. Już jednak po pierwszym rozbiorze odebrała je z powrotem i przyłączyła do Galicji. W początku XIX w. dawny spór odżył na nowo. Jednak przedmiot jego jest już znacznie mniejszy,mianowicie chodzi o wschodnią część Morskiego Oka i Czarnego Stawu. W nieznanych zatem bliżej okolicznościach, w ciągu półwiecza granica węgiersko-galicyjska przesunęła się znacznie na zachód, powiększając dobra Palocsayów o prawie całą Dolinę Białej Wody (ok. 1600 ha ). Nie mając jednak na poparcie swych roszczeń żadnego tytułu prawnego, Polocsayowie przez długie lata prowadzą przezorną i delekowzroczą politykę tylko zaznaczania swych żądań, w formie niczym nie udokumentowanych protestów oraz powtarzających się naruszeń spornego terytorium, unikania natomiast protestów. Przyniosło to z czasem oczekiwany efekt psychologiczny- powoli powstaje ogólne przekonanie, że jest to rzeczywiście teren sporny i że dotyczy on politycznych granic Galicji i Węgier. Na terytorium tym zaczynają urzędować i opodatkowywać je władze węgierskie, równoległe zresztą z galicyjskimi. Gdy w 1879r. Dobra jaworzyńskie Palocsayów kupił pruski książę Christian Hohenlohe, kontynuował dawne roszczenia poprzedników. W sierpniu 1883r. Doprowadził do zwołania mieszanej komisji, która miała ustalić granicę węgiersko-galicyjską nad Morskim Okiem. Komisja ta wprawdzie nic nie załatwiła jednak spory znowu na kilka lat przycichły.
W 1889r. w sporze pojawia się wcześniej wspomniany Zamoyski rozpoczynając ostatni,20-letni etap walki o Morskie Oko. Naprzeciw siebie stanęło dwóch przeciwników występujący w imieniu Hohenlohego rządca Jaworzyny Edward Kegel, oraz właściciel Zakopanego Władysław Zamoyski.
Wszczęte przez administrację Jaworzyny zaczepki nadgraniczne zaczęły się już wczesnym latem 1890r. Zamoyski zorganizował natychmiast energiczną samoobronę. Zaangażował do tego nie tylko własną służbę leśną, ale zmobilizował do działania także górali. Utarczki z ludźmi Hohenlohego przybierały różne formy, np. usuwanie węgierskich kamieni granicznych, rozbieranie, burzanie strażnic i szałasów nad Morskim Okiem. Większość tych akcji odbywała się jawnie, gdy jednak w październiku 1890r. sąd nowotarski zabronił obu stronom użytkowania terenu, a nadto w 1891r, administracja jaworzyńska zdołała uzyskać własny posterunek żandarmerii węgierskiej, patrolujący stale nad Morskim Okiem, samoobrona stać się musiała skryta i przebiegła. Zamoyski nie zaniedbał żadnego z żadnego dostępnego mu, legalnego środku by nie dopuścić do usadowienia się Węgrów nad Morskim Okiem.W pierwszej kolejności zwrócił się więc do sądu, jako władzy, od której sporne terytorium kupił i która go następnie w jego fizyczne posiadanie wprowadziłą.W lipcu 1890r. wytoczył w Nowym targu Hohenlohemu i Keglowi proces o naruszanie własności. Kilka dni wcześniej taki sam proces wszczął Hohenlohe przeciwko Manieckiemu, rządcy dóbr zakopiańskich. Sąd nowotarski po kilku rozprawach i otrzymanej na swe zapytanie odpowiedzi Namiestnictwa we Lwowie, iż regulowanie granicy politycznej na tym odcinku jeszcze nie nastąpiło, w połowie 1891r., z powodu wątpliwości kompetencyjnych, zawiesił dalsze postępowanie do czasu prawomocnego rozstrzygnięcia przebiegu granicy. Wątpliwości takich nie miał sąd węgierski; już w czasie drugiej rozprawy wydał wyrok na korzyść Hohenlohego. Dopiero sąd najwyższy węgierski unieważnił ten wyrok i polecił wstrzymanie dalszego postępowania dopóki granica polityczna nie zostanie ustalona. Ale i on się później ugiął pod naciskiem strony rządowej i zatwierdził zniesione uprzednio rozstrzygnięcie niższych instancji, czego skutkiem było ponowne wprowadzenie przez sąd węgierski w 1894r. Hohenlohego w posiadanie spornego terytorium.
Ale i sądy galicyjskie nie zawsze były w porządku. Zarówno sąd nowotarski jak i krakowski udzieliły pomocy w egzekucji wyroku sądu węgierskiego i nakazały Zamoyskiemu zwrot kosztów procesu - trzeba było aż orzeczenia sądu najwyższego w Wiedniu by zaniechały tej sprawy. Podobnie było także ze ściągnięciem grzywny od Hohenlohego i Kegla, którą sąd w Krakowie zawiesił do rozstrzygnięcia sporu granicznego. Później jednak sąd najwyższy w Krakowie zrehabilitował się nieco, uniewinniając w 1894r. sprawców zburzenia na Żabiem szałasu postawionego przez Hohenlohego.Zamoyski oczywiście żywo śledził przebieg wszystkich procesów w sprawie Morskiego Oka, toczących się zarówno w Galicji jak i na Węgrzech; sam podsuwał adwokatom materiały dowodowe, punkty obrony, poszukiwał odpowiednich świadków i sam pokrywał wszystkie koszty.
Najpoważniejszą jednak przeszkodą w sprawiedliwym załatwieni sprawy Morskiego Oka było stanowisko zajęte przez obydwa rządy. Węgierski władze administracyjne stanęły od razu po stronie Hohenlohego, udzielając mu wszelkiej pomocy i dopuszczając się przy tym różnych bezprawi. Domagano się również od władz austriackich surowych kar dla Zamoyskiego i górali. Natomiast zadaniem żandarmów węgierskich nad Morskim okiem było osłanianie wszystkich poczynań administracji Jaworzyny.
Zamoyski oczywiście nie siedział cicho. O wszystkich zajściach nad Morskim Okiem zawiadamiał natychmiast starostwo nowotarski, a także władze wyższe we Lwowie: Namiestnictwo i Wydział krajowy, potrafił nawet osobiście interweniować w ministerstwie w Wiedniu.
Spór ten nabrał dużego rozgłosu, zaczęły się mnożyć akcje społeczeństwa, pisano petycje do sejmu, do Koła Polskiego, do Rady Państwa, dwukrotnie udały się również deputacje do cesarza.
Powoli jednak stawało się jasne, że rozstrzygnięcie sporu drogą dobrowolnej ugody między obydwoma częściami monarchii nie można liczyć, a poza cesarzem nie było władzy kompetentnej do rozsądzenia sporów między Węgrami a Austrią.Toteż przedstawiciele obu rządów zgodzili się w końcu na bezstronny i niezawisły sąd polubowny.W styczniu Franciszek Józef podpisał jako cesarz Austrii oraz jako król Węgier dwie równobrzmiące ustawy obu parlamentów., oddając rozstrzygnięcie sporu o morskie Oko sądowi rozjemczemu. Rządy każdej ze stron miały powołać po jednym arbitrze, a ci dobrawszy sobie wspólnie superarbitra spoza monarchii austro-węgierskiej, mieli wydać ostateczne orzeczenie z mocą obowiązującą.
Sąd ten doszedł dopiero do skutku 5 lat później, Węgrzy bowiem świadomi bezpodstawności swych "dowodów"- celowo przewlekali wybór superarbitra, uniemożliwiając w ten sposób ukonstytuowanie się trybunału rozjemczego.
Arbitrem ze strony Austrii został Aleksander Mniszek Tchórznicki, jego referentem Wiktor Korn, arbitrem ze strony Węgier Koloman Lchoczky, a jego referentem Ludwik Laban. Na superarbitra poproszono Szwajcara Jana Winklera. Reprezentacją i obronę interesów krajowych Galicji Wydział Krajowy powierzył prof. Oswaldowi Balzarowi. Interesy Węgier reprezentować miał Juliusz Bolcs.
21 sierpnia 1902r. sąd rozjemczy w Grazu w Styrii rozpoczął swe rozprawy.
Pewność siebie cechująca wystąpienie Węgrów mocno zaniepokoiła Polaków, którzy licznie przybili na rozprawę. Przez pierwsze dwa dni przemawiali Węgrowie starając się udowodnić swoje pretensje. Trzeciego dnia procesu rozpoczął przemawiać arbiter galicyjski. Wywody jego zajęły cztery posiedzenia. Referat Tchórzynickiego, wzór rzeczywistości, imponował ścisłością i bogactwem materiału dowodowego. Mimo swej bezstronności, wymaganej statutem był on właściwie pozytywną obroną praw Polski; przytoczone akta, dokumenty, mapy, literatura same
przemawiały na jej korzyść.Tak też odbierali to Polacy, a zapewne i Węgrzy, którzy kilkakrotnie próbowali przerwać wywody Tchórznickiego, a przynajmniej osłabić ich wrażenie.
28 sierpnia rozpoczął i zakończył swą obronę zastępca strony węgierskiej. Przemawiał on sucho, bez zapału, choć nadrabiając pewnością siebie. Po krótkiej przerwie głos zabrał obrońca strony galicyjskiej prof. Oswald Balzar. Obrona zajęła mu pięć pełnych posiedzeń.
Wszyscy obecni w Grazu Polacy przyznawali jednogłośnie, że obrona Balzara była znakomita. Cechowała ją ogromna wiedza prawnicza i historyczna, ale przede wszystkim głębokie przekonanie o słuszności i ważności sprawy, której bronił. Balzer zbijał argumenty węgierskie, przytoczone dokumenty poddawał szczegółowej i bystrej krytyce, rozpatrywał najdrobniejsze wątpliwości, roztrząsał je wszechstronnie i wykazywał, że nie stanowią one dowodu na korzyść Węgier, a nawet niejednokrotnie popierają tezę polską.
1 września, po przybyciu do Grazu powołanego rzeczoznawcę drugiego Szwajcara-Fridolina Beckera, wszyscy członkowie sądu wyjechali na wizję lokalną. Do Zakopanego przybyli 3 września, po południu.
4 i 5 września członkowie sądu byli w Morskim Oku, od razu wiadomo było, że wynik oględzin był korzystny dla Galicji.
Wbrew oczekiwaniom Polaków zgromadzonych w Grazu, ogłoszenie wyroku przeciągało się. Zdenerwowanie rosło.
13 września ogłoszono wyrok. Galicji przyznano całe sporne terytorium z wyjątkiem małego kawałka lasu.