Miłość niejedno ma imię
Wybrany przeze mnie temat „Miłość niejedno ma imię” przykuł moją uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze miłość jako uczucie stanowi jedno z najważniejszych uczuć w życiu człowieka i rozważaniami na jej temat można by zapisać kilka ton papieru. Po drugie na owy temat wypowiadało się już tak wielu ludzi, iż zdawać by się mogło, że nie można już nic więcej dorzucić. Moim zdaniem jednak nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo na temat miłości.
Miłość jako uczucie samo w sobie rozpatrywać można w dwojaki sposób, a mianowicie: naturalistyczny i romantyczny. Naturalizm zakochiwania się polega na samym biologiczno chemicznym aspekcie stosunków damsko męskich. Jak twierdzi większość naukowców posłużę się tu cytatem: „burza hormonów w deszczu feromonów” decyduje o tym kto, kiedy i gdzie postrada serce. Co jednak boli w takim podejściu to, to że brak mu duszy. Skupmy się, zatem nad romantycznym rozumowaniem powyższego pojęcia. Wzorem ludzi epoki romantyzmu spróbujmy postrzec miłość w świetle pewnego mistycyzmu tajemniczości, zafascynowania czy nawet zażenowania. W takim rozumowaniu uczucie to jawi się nam jako związek dwóch dusz skutych nierozerwalnym, zapisanym w gwiazdach łańcuchem przeznaczenia. Jak można zatem wybrać pomiędzy miłością romantyczną nie dającą się uchwycić w karby nauki a popularnie nazywaną chemią. Zmaterializowaną, przebadaną, pewną. Miotanie się pomiędzy jednym a drugim stwierdzeniem doprowadzić ma do postawienia sobie pytania jak naprawdę jest z miłością, czy o tym, że się zakochamy decydują nasze ciała czy dusze. Aby udzielić konkretnej odpowiedzi chciałabym się posłużyć przykładami literatur. Otóż nie tak dawno wpadła mi w ręce pewna książka, w której to główny bohater, mężczyzna jak to zwykle bywa zakochuje się w kobiecie. Tak prozaiczny początek tego dzieła na początku przyprawił mnie o mdłości. Niezwykłam czytać ckliwych romansideł, zafascynował mnie jednak styl, w jakim była utrzymana owa powieść. Powracając do sedna tematu książka kończy się samobójczą śmiercią głównego bohatera, spowodowaną nieodwzajemnioną miłością. Czy więc człowiek, którym rządzi jedynie biologia gotów jest dla jednego z jej praw wystąpić przeciwko innemu? A mianowicie czy dla samego związku genów jest w stanie przeciwstawić się instynktowi przetrwania, który prowadził go przez tysiące pokoleń pozwalając mu podporządkować sobie świat. Nie sądzę. Czy nie uważacie, że musiało w tym być coś bardziej tajemniczego, jakaś nieskrępowana siła pchająca go do ostateczności. Niewypowiedziany żal po stracie widoków na szczęśliwe życie. Dzięki któremu jego dusza potrafiła przeciwstawić się całej biologii jego istnienia.
Uczucie to towarzyszy nie tylko parze dwojga ludzi, ale ma przecież miejsce i to bardzo znaczące w rodzinie. Miłość rodziców do swoich dzieci i odwrotnie nie może przecież brać się jedynie z natury. Przywiązanie, być może i tak, ale moim zdaniem zubażanie więzi rodzinnych do samego tylko przyzwyczajenia się pewnej grupy tego samego gatunku. Jest niejako zbrodnią wymierzoną w więzi między ludzkie. Przecież samym przywiązaniem nie możemy tłumaczyć faktu, że matka jest gotowa oddać życie za swoje dziecko. Nikt chyba nie zaprotestuje przeciwko temu, iż stanowi to najwyższy stopień umiłowania drugiej osoby. Powracając myślami do poprzedniego akapitu przyszło mi do głowy stwierdzenie, że nasz bohater odbierając sobie życie w pewien sposób zaprzeczył swojej własnej miłości. Chciałabym tu zacytować fragment wypowiedzi psychoterapeuty Wojciecha Eichelberga: „Jeżeli kogoś kochamy, kto nie chce być z nami tylko z kimś innym, to trzeba zadać sobie pytanie: czy ja naprawdę kocham tę osobę, czy też bardziej kocham siebie. Jeżeli kocham ją naprawdę to powinienem życzyć jej szczęścia, jeżeli nie stać mnie na to, to uczucie nie jest miłością” Zrozumiałym jest fakt, że trudno jest być unieszczęśliwionym a jednocześnie cieszyć się szczęściem owej osoby, ale to chyba jest właśnie prawdziwa miłość. Z perspektywy człowieka, który musi usunąć się na rzecz innej osoby poczynienie takiego odkrycia jest na pewno bardzo bolesne. Aczkolwiek życie jest pasmem nieszczęść, czasem wyrzeczeń świadomych bądź nie, a jedyną osłodę stanowi jakże często wspominana w niniejszej wypowiedzi miłość.
Niezwykle zaciekawił mnie fakt, w jaki sposób chemicznie można zakochać się w ojczyźnie bądź Bogu. Należałoby się najpierw zastanowić, jakiej płci jest ojczyzna. Oczywiście takie demagogie pozbawione są wszelkiego sensu. Stwierdzić więc można, że miłość tyleż do Boga co i do ojczyzny ma wymiar czysto duchowy. Czym warunkowana jest ta właśnie miłość? Najprostszą odpowiedzią jest: wychowaniem, środowiskiem i czasem, w jakim żyjemy. Określenie powstawania tego rodzaju uczucia najlepiej obrazuje jeden z poglądów filozoficznych powstałych u schyłku XIX w a mianowicie determinizm (każde zachowanie ludzkie, całe życie, jest ograniczane przez czynniki zewnętrzne). Miłość do ojczyzny, Boga ujawnia się w człowieku tyko wówczas, gdy zostaje on postawiony przed koniecznością obrony swoich wartości, przekonań, wolności.
Miłość niejedno ma imię. Być może ma ich tysiące, być może dla każdego człowieka jest ona czymś innym mniej lub bardziej znaczącym. Ale dla danej jednostki bytującej na tym padole łez ma jedną tylko twarz. Twarz tej jednej jedynej upragnionej osoby. Rozmowy na powyższy temat stanowią niekiedy najtrudniejsze zadanie w życiu człowieka. Należy jednak pamiętać, że świat bez owego uczucia byłby nudną bezbarwną plątaniną ludzkich losów dążących bez celu do nikąd. Reasumując miłość niezależnie od formy i siły oddziaływania jest czy tego chcemy, czy też nie obecna w naszym życiu.