Aspekty wejścia Polski do Unii Europejskiej
Od kilku lat staramy się o wstąpienie do Wspólnoty Europejskiej. Jako kraj byłego bloku krajów demokracji ludowej, Polska musi włożyć wiele wysiłku w dostosowanie się do warunków unijnych. A postawiono ich wiele.
Najtrudniejsze i sprawiające najwięcej trudności to m.in. rolnictwo, transport i prawo podatkowe. Mimo licznych barier rząd polski planuje wejście do Unii około 2005 roku.
Czy warto jednak tak starać się o ten akces? Przecież wiadomo, że Wspólnota Europejska to także rodzaj elitarnego klubu, do którego (nieco po dziecinnemu) każdy chce należeć, bo tak wypada i tak jest modnie.
Mimo to, Unia to także potężny aparat administracyjno-gospodarczy, zacieśnienie kontaktów dyplomatycznych i inne korzyści.
Kraje zjednoczone prowadzą wzmożoną wymianę handlową, wspomaganą przez zniesienie barier celnych. Dodatkowym ułatwieniem jest wprowadzenie wspólnej waluty euro. Polska bardzo potrzebuje teraz możliwości eksportu towarów, zwłaszcza na bogaty zachód.
Rolnictwo nie jest mocną stroną polskiej gospodarki, tymczasem europejski system subwencji wręcz rozpieszcza agronomów. Jednak Unia nie przewiduje rozszerzenia tej metody na kraje nowo wstępujące. Eurokraci uważają bowiem, że spowodowałoby to bankructwo systemu. W biedne kraje wschodu (takie jak Polska) trzeba pompować większe sumy, a nie wolno obcinać subsydiów rolnikom krajów bogatszych. Przewiduje się też, że ceny żywności w Polsce po wstąpieniu do Wspólnoty i tak wzrosną. Jednak po ustabilizowaniu się Polskiej ekonomii dotacje wpływać będą także do Polski, ożywiając nasze rolnictwo.
Bardzo drażliwym tematem negocjacji jest sprzedaż ziemi cudzoziemcom. Sprawa jest delikatnie ze względu na znaczne przesunięcie granic polskich po II wojnie światowej. Uzyskaliśmy na zachodzie tereny należące wcześniej do Niemiec i zasiedliliśmy je rodzinami przeniesionymi ze wschodniej części, przyłączonej z kolei do Ukrainy. Teraz Polacy boją się, że Niemcy wrócą z dokumentem własności lub górą pieniędzy. Zresztą, po co od razu góra, skoro ceny polskie to dla Niemców grosze. Jednak kupno ziemi nadal jest kłopotem dla zagranicznych inwestorów. Np. firma IKEA od kilku lat stara się o działkę pod ósmy supermarket, który miałby mieścić się w Łodzi, ale lokalne władze nie są pomysłowi przychylne.
Podobne sprawy mogą być korupcjogenne. Innym sposobem na ominięcie przepisów jest kupno ziemi na podstawionego Polaka. Kiedy wstąpimy do Unii Europejskiej zagraniczni inwestorzy będą mieli wolną drogę do tworzenia nowych zakładów (a więc i nowych miejsc pracy) w Polsce.
Kolejnym problemem jest swobodny przepływ kapitału przez kraje członkowskie. Choć Polacy jak nigdy potrzebują teraz inwestycji, zagadnienie to jest dla nich trudne "psychologicznie". Ambasador Dethomas rozumie to, i zgadza się na 12-letni okres przejściowy, a to i tak więcej, niż wywalczyły Węgry czy Czechy. Przepływająca pieniądze mogą być dobrym interesem dla polskich banków, które za przechowywanie kapitału pobierać będą prowizje. To samo dotyczy przelewów i depozytów.
W ogólnym rozrachunku starania Polski o członkostwo we Wspólnocie wydają się korzystne dla kraju. Wymagania unijne mobilizują rządzących do podnoszenia standardów gospodarczych i politycznych. Tak więc nawet w razie niepowodzenia tych zmagań (co jest mało prawdopodobne) poziom rozwoju kraju będzie wyższy niż przed rozpoczęciem przygotowań do akcesji.
Polacy maja pretensje do Unii, że przez pierwsze lata członkostwa będziemy traktowani jak obywatele drugiej kategorii. I cóż z tego? Wiadomo, że Norwegowie, jako naród bardzo bogaty, od razu mieliby duże prawa, a to właśnie z powodu pieniędzy. Natomiast Polska jest krajem, w porównaniu z innymi państwami Wspólnoty, biednym. Przychód krajowy brutto na mieszkańca jest tu poniżej 3 średniej unijnej.
Dlatego też kwalifikujemy się do pomocy finansowej dla regionów i infrastruktury, jaką otrzymywały w przeszłości biedniejsze państwa członkowskie, takie jak Hiszpania i Grecja. Dostaniemy więc pieniądze na nasze rozsypujące się drogi i koleje.
Wracając do traktowania Polaków w Unii, nasze miejsce w Radzie Ministrów Europy będzie całkiem, całkiem: planuje się dla nas dwadzieścia siedem głosów w Radzie, podczas gdy Niemcy (którzy mają ponad dwukrotnie więcej ludności niż my) dysponują dwudziestoma dziewięcioma głosami.
Wielu obywateli polskich zarzuca rządowi Leszka Millera zbytnią uległość w negocjacjach z Unią. Rolnicy oburzają się, że idziemy na ustępstwa w sprawie zakupu ziemi przez obcokrajowców. Trzeba jednak pamiętać, że szybsze wejście do Wspólnoty to szybszy dostęp do dużych sum unijnych pieniędzy. Dotacje na rolnictwo zwiększą wartość gruntów rolnych, czyniąc je zarazem mniej podatnymi na wykup. Wystarczy więc być bardziej dalekowzrocznym, aby dopatrzyć się plusów tam, gdzie pozornie widać same minusy. Dotyczy to nie tylko negocjacji akcesyjnych.
Reasumując, wejście do Unii Europejskiej ma dla Polski więcej zalet, niż wad. Już jako państwo partnerskie otrzymujemy od Wspólnoty znaczne subsydia na rozwój państwa. Pieniądze szerszym strumieniem lać się będą w miarę postępowania negocjacji.
Pozostaje nam już tylko czekać na uroczysty moment wejścia Polski do Unii. Po kilku latach przekonamy się, czy wart było. A może to Unia się przekona? W końcu to oni pompują w nas własny kapitał