PRL
Obraz PRL zamazuję się w naszych oczach. Ja właściwie niewiele pamiętam z tego okresu. Jedyne co utkwiło mi w pamięci, to kartki na mięso i „Pewex’y” jako jedyne dobrze zaopatrzone sklepy. Ale przecież tak naprawdę nie wiem, jak wyglądała wówczas Polska. Mogę sobie to wyobrazić korzystając z opowieści rodziców, dziadków, książek. Jednak i tak coraz trudniej odróżnić rzeczywistość PRL od sugestywnych wspomnień.
Postanowiłam zająć się tylko okresem tuż po wojnie, czyli latami 1945 –1950. Jak wówczas wyglądało nasze państwo? Z jakimi problemami borykali się jego mieszkańcy? Jak uczyli się żyć w powojennej Polsce? Jak wyglądały plany władzy w odniesieniu do rzeczywistości? W niniejszej pracy postaram się odpowiedzieć na te pytania, ale czy na wszystkie z nich odpowiedź będzie łatwo uzyskać? Nie wiem...
Po II wojnie światowej Polska powróciła na mapę Europy jako państwo w nowym terytorialnym i ustrojowym kształcie. Nie odzyskała ziem zagarniętych we wrześniu 1939 r. przez ZSRR, z tak ważnymi ośrodkami jak: Lwów i Wilno. Jako rekompensatę otrzymała obszary na zachodzie i północy, z Olsztynem, Gdańskiem, Szczecinem i Wrocławiem. Granica zachodnia opierała się na linii Odry i Nysy Łużyckiej , wschodnia na Bugu, północna biegła wybrzeżem morskim od ujścia Odry po Mierzeję Wiślaną, wreszcie południowa karpackimi i sudeckimi grzbietami. W sumie terytorium powojennej Polski obejmowało ponad 300 tys. km2, czyli niemal o 1/5 mniej niż w okresie istnienia II Rzeczypospolitej.
W wyniku działań wojennych zniszczeniu uległy całe miasta i miasteczka. Lewobrzeżna część stolicy –wypalana systematycznie przez Niemców po upadku powstania warszawskiego –została zdewastowana w 75%. Całkowitej lub częściowej dewastacji uległy w większości zakłady przemysłowe i kopalnie. Nie funkcjonowała kolej, gdyż Niemcy wysadzili prawie wszystkie mosty na większych rzekach: Wiśle, Odrze, Narwi i Bugu. Podobny rozmiar strat odnotowano w rolnictwie. Dodatkowo, tuż po wojnie, Rosjanie wywozili z ziem zachodnich urządzenia fabryczne, czemu biernie przyglądały się władze polskie zdominowane przez zależnych od Moskwy komunistów.
Przesunięcie państwowych granic spowodowało nie spotykane dotąd w dziejach Polski wielkie migracyjne fale. Z Ziem odzyskanych, w myśl decyzji aliantów, należało wysiedlić ludność niemiecką. Już wcześnie uciekając przed Rosjanami, swe siedziby opuściło ok. 4 mln ludzi, a planowane wysiedlanie, od jesieni 1945 r. do połowy 1947 r., objęło ok. 2 mln osób. Akcję tę kontynuowano jeszcze przez dwa lata, ale już w ograniczonej skali. Do ZSRR przesiedlano z kolei Ukraińców (blisko pół miliona osób) oraz znacznie mniejsze grupy Białorusinów i Litwinów.
W latach 1947 –1950 Polacy, którzy walczyli o wolność i niepodległość Polski, przeżywali dramat porzucenia. Ponad 360 tys. osób rozsianych zostało po wszystkich kontynentach. Nowa emigracja była całkowicie inna od dawnej, zarobkowej. Przeważały jednostki prężne i wykształcone, o stałych poglądach politycznych. Największe, zwarte skupiska emigracji powojennej powstały w Stanach Zjednoczonych –110,6 tys. osób, Kanadzie –46,9 tys., Wielkiej Brytanii –35,8 tys. Blisko 55 tys. Żydów polskich osiedliło się w Palestynie.
Natomiast z głębi ZSRR oraz kresowych województw II Rzeczypospolitej napływali Polacy, którzy nie zamierzali zmieniać swej przynależności państwowej. Prawo wyboru obywatelstwa miały te osoby, które przed 17 września 1939 r. mieszkały w ówczesnych granicach II Rzeczypospolitej. Oficjalnie transportami zawiadywanymi przez Państwowy Urząd Repatriacyjny do końca 1947 r. przewieziono blisko 1 300 tys. osób z kresów i ponad ćwierć miliona z głębi ZSRR. Niekiedy w nowe miejsce zamieszkania przesiedlano całe wsie, zdarzało się, że z własnym proboszczem i wyposażeniem kościoła.
Polacy powracali tez do kraju z Zachodu. Byli to wywiezieni do Niemiec przymusowi robotnicy, Polacy przebywający we Francji, Belgii czy Norwegii, w niewielkim wreszcie stopniu żołnierze Polskich Sił Zbrojnych.
Szczególnie skomplikowana była sytuacja na Ziemiach Odzyskanych. Powojenny chaos dawał tu znać o sobie ze znacznie większą siłą niż w innych rejonach kraju. Ruiny miast były wyjątkowo niebezpieczne, a bezpańskie domy i fabryki stawały się obiektem działalności ludzi, którzy wyprawiali się na Zachód z myślą o szybkim wzbogaceniu się. W miastach niezwykłą popularnością cieszyły się tzw. szaberplace, gdzie handlowano, dosłownie, czym się dało.
Na Ziemiach Odzyskanych sytuację komplikował dodatkowo pobyt wojsk radzieckich. „Sojusznik” dokonywał tu planowanej, zakrojonej na szeroką skalę wywózki urządzeń przemysłowych, niekiedy celowo dewastując obiekty, które miały przejść w polskie ręce. Z kolei żołnierze Armii Czerwonej mieli niebagatelny udział w rabunkach, grabieżach, dokonywanych zarówno na opuszczającej te tereny ludności niemieckiej, jak i na polskich osadnikach. Jednym z najbardziej zniszczonych miast na Ziemiach Odzyskanych był Wrocław. Z 30 tys. domów ocalała zaledwie 1/3. Do tego morza ruin Polacy zaczęli napływać od maja 1945 r.
3 stycznia 1945 r. Rząd Tymczasowy podjął decyzję o pozostawieniu Warszawy jako stolicy Polski. Odbudowa stolicy miała znaczenie nie tylko polityczne i gospodarcze, ale również moralne. W świadomości społecznej ruch odbudowy Warszawy stał się widocznym znakiem odrodzenia sił żywotnych narodu tak ciężko doświadczonego przez wojnę. W maju 1945 r. w zburzonej Warszawie mieszkało już około 200 tys. osób.
Do połowy 1945 r. zakończono w zasadzie reformę rolną na terenach wyzwolonych. Wielką rolę w odbudowie gospodarki narodowej odegrało wojsko. Do końca 1945 r. jednostki saperskie rozminowały 78 % powierzchni kraju. W akcji tej poniosło śmierć 293 żołnierzy. Na wielu obszarach pierwsze plony zbierali rolnicy w mundurach.
W pierwszych dniach po wyzwoleniu robotnicy samorzutnie przejmowali i uruchamiali zakłady pracy, podobnie jak to miało miejsce w 1944 r. W niektórych fabrykach, kopalniach i hutach utrzymano ciągłość pracy. Tak było w kopalni „Giesche”, później „Józef Wieczorek”.
Zgodnie z ustaleniami „wielkiej trójki”, w czerwcu 1945 r. do Moskwy przyjechali przedstawiciele Rządu Tymczasowego z Warszawy oraz Stanisław Mikołajczyk. Rozmowy byłego premiera rządu polskiego w Londynie z komunistami od początku odbywały się w atmosferze terroru i zastraszenia. Szef PPR, Władysław Gomułka, w sposób jednoznaczny przedstawił swój punkt widzenia: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Stalin zaś, chcąc wywrzeć nacisk na Mikołajczyka, zadecydował, aby równocześnie z rozmowami moskiewskimi, toczył się proces polskich działaczy niepodległościowych, aresztowanych przez NKWD w 1945 r.
Przy milczącej zgodzie państw zachodnich obywatele Rzeczypospolitej –walczący o wolność i niepodległość kraju –odpowiadali przed sądem sowieckim i wedle obowiązującego w ZSRR prawa. Oskarżeni zachowywali się godnie, a szczególny podziw wzbudził gen. Leopold Okulicki. „Wiem, że naród polski szczerze pragnie przyjaźni z narodem radzieckim. –mówił Okulicki podczas procesu –Ja pragnę, szczerze pragnę przyjaźni, pod jednym warunkiem, żeby była zachowana niepodległość Polski”.
W tym samym czasie, gdy sądzono polskich patriotów, radio moskiewskie ogłosiło zakończenie rozmów dotyczących utworzenia Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Partie wchodzące w skład PKWN (Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego) utrzymały w nowym rządzie swoja przewagę, a Mikołajczyk uzyskał stanowisko jednego z dwóch wicepremierów. Ustalenia moskiewskie pozwoliły mu również powrócić do kraju i podjąć tu, wraz z swoją partią –Polskim Stronnictwem Ludowym (PSL – taką nazwę przyjęło SL w sierpniu 1945 r.) –zabiegi na rzecz realizacji postanowień jałtańskich, czyli doprowadzenia do wolnych i demokratycznych wyborów. Wkrótce jednak okazało się, że uczestnictwo w rządzie przedstawicieli legalnych władz polskich przybyłych z Londynu, nie zapewniło im rzeczywistego wpływu na losy kraju.
Polskie Stronnictwo Ludowe dysponowało jedynie kilkudziesięcioma mandatami w liczącej ponad 450 osób Krajowej Radzie Narodowej (KRN). Rada ta składała się z posłów mianowanych, a nie wybieranych przez społeczeństwo. W rządzie najważniejsze resorty należały do PPR i pozostałych partii PKWN. Głównym, choć nieformalnym , ośrodkiem decyzyjnym zostało Biuro Polityczne Komitetu Centralnego (KC) PPR, w którym najważniejsza role odgrywali: Bolesław Bierut, prezydent KRN (formalnie bezpartyjny); Władysław Gomułka, sekretarz generalny partii, a jednocześnie minister wydzielonego resortu Ziem Odzyskanych; Jakub Berman; Roman Zambrowski; Stanisław Radkiewicz, szef zbrodniczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego; marszałek Michał Rola –Żymierski oraz Hilary Minc. Ponad nimi stali zaś doradcy radzieccy, tkwiący w najważniejszych resortach państwowych, a głównie w aparacie bezpieczeństwa i w wojsku. Mając faktyczną władzę komuniści polscy i ich sojusznicy rozpoczęli walkę o jej utrzymanie i niedopuszczenie do wolnych wyborów. Walka ta była prowadzona na kilku frontach jednocześnie i przy użyciu różnorodnych środków. Z jednej strony, komuniści –kontrolując prasę i radio –tworzyli na potrzeby robotników i chłopów swój wizerunek, jako ludzi postępowych i demokratów, z drugiej zaś, podjęli bezpardonowa walkę z podziemiem niepodległościowym oraz z PSL i tymi środowiskami politycznymi, które chciały wznowić legalna prace partyjną.
Po uznaniu TRJN na arenie międzynarodowej uległy rozwiązaniu działające dotąd w Kraju: Delegatura Rządu na Kraj, Rada Jedności Narodowej i Delegatura Sił Zbrojnych. Większość kadry oficerskiej, wywodzącej się z AK i innych formacji niepodległościowych (SN, NSZ) nie widziała sensu w dalszym prowadzeniu zbrojnego oporu. Dlatego też, po ogłoszeniu amnestii –w sierpniu 1945 r. –apelowano do żołnierzy ukrywających się w lasach, aby skorzystali z możliwości powrotu do legalnego życia. Amnestia przyniosła jednak ujawnienie się tylko ok. 40 tys. osób, większość w obawie przed aresztowaniem, pozostała w konspiracji. Na polityków i oficerów polskiego państwa podziemnego spadła ogromna odpowiedzialność: zostawić swoich żołnierzy, czy też tkwić w beznadziejnej walce? To dramatyczne pytanie przeplatało się z nadzieją, że może jednak los Polski da się jeszcze odwrócić. Niektórzy wierzyli w możliwość wybuchu kolejnego konfliktu światowego, inni starali się prowadzić konspiracyjną działalność polityczną, widząc że komuniści nie pozwalają na odrodzenie się partii (poza ugrupowaniem Mikołajczyka) z II Rzeczypospolitej. To wszystko sprawiło, że w 1946 r. powiększyły się szeregi zarówno politycznego, jak i zbrojnego podziemia niepodległościowego.
Praktycznie, od początku 1947 r., oddziały NKWD wspomagane przez formacje niepodległe MBP i wojsku, zlikwidowały większość ognisk oporu; dowódcy oddziałów zbrojnych ginęli na polu walki lub w aresztach UB. Druga amnestia – z lutego 1947 r. –doprowadziła do niemal całkowitego zaniku podziemia. Ostatnie większe zgrupowania „leśnych” zostały spacyfikowane w 1948 r.
Kłamliwa propaganda, obawa przed aresztowaniem, nowe akty terroru powodowały, że stale znajdowali się ludzie, decydujący się na opuszczenie rodzinnego domu i pójście „do lasu”. Działo się tak aż do początków lat pięćdziesiątych. W sumie, w walkach zbrojnych zginęło ponad 100 tys. osób, a znaczna część żołnierzy podziemia niepodległościowego została osadzona w więzieniach.
Jednocześnie z działalnością wojskową –w pierwszych dwu latach powojennych –toczyło się życie polityczne, utrzymujące kontakt z terenem oraz poprzez emisariuszy z polskim rządem w Londynie. Drukowano ulotki i pisma, w których przedstawiono, z jednej strony, programy polityczno –ideowe, z drugiej zaś, informowano o udanych akcjach zbrojnych (np. uwolnienie więźniów w Kielcach czy też Rembertowie), przestrzegano przed kolaboracja z nowym okupantem, jak nazywano ZSRR i partie byłego PKWN, a także podtrzymywano na duchu wierzących w upadek porządku jałtańskiego. Na przełomie 1946/1947 r. oddziały UB aresztowały większość polityków podziemia. Przez następne lata wytaczano im procesy pokazowe –wzorowane na radzieckich –które miały przedstawić społeczeństwu w jak najgorszym świetle siły niepodległościowe.
Część środowisk niepodległościowych rozpoczęła zabiegi o legalizację swojej działalności. Niestety, zakończyły się one licznymi aresztowaniami. W listopadzie 1945 r. zaś KRN –wbrew ustaleniom jałtańskim –ograniczyła liczbę legalnych partii, co faktycznie oznaczało dla wielu ludzi rezygnację z aspiracji politycznych lub powrót do podziemia. Jedynie PSL Stanisława Mikołajczyka, dzięki stanowczemu poparciu państw zachodnich, mogło działać legalnie, choć od początku było narażone na szykany ze strony UB.
Opór społeczeństwa skłonił komunistów do przesunięcia terminu wyborów do sejmu, do czego zobowiązywały TRJN uchwały moskiewskie z 1945 r. W zamian za to wysunięto pomysł przeprowadzenia referendum, które odbyło się w czerwcu 1946 r. Pytania na które należało odpowiedzieć:
1. „Czy jesteś za zniesieniem Senatu?
2. Czy jesteś za utrwaleniem reform społeczno –gospodarczych?
3. Czy chcesz utrwalenia granicy zachodniej Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej?”,
zostały sformułowane tak, by oczywistą, zdaniem komunistów, odpowiedzią było słowo „tak”. Korzystny dla PPR wynik głosowania (3 x tak) miał oznaczać legalizacje jej władzy i poczynań.
Propagandzie komunistycznej towarzyszyły akty terroru. Mordowano działaczy PSL, mnożyły się podpalenia wsi, w których znaczna część chłopów była członkami stronnictwa Mikołajczyka. Mimo szykan i represji społeczeństwo idące do urn głosowało przeciwko tzw. władzy ludowej. Oficjalne wyniki, ogłoszone po dwóch tygodniach, zostały jednak sfałszowane.
Jeszcze przed ogłoszeniem wyników referendum (4 lipca 1946 r.) w Kielcach doszło do tragicznych wydarzeń, w wyniku których zginęło ok. 40 polskich Żydów (przebieg wydarzeń i motywy, którymi kierowali się inicjatorzy tego mordu, do dziś nie zostały wyjaśnione). Propaganda komunistyczna zarzuciła społeczeństwu powszechny antysemityzm, podtrzymywany rzekomo przez podziemie i kościół katolicki. Oficjalna ocena tej tragedii nie służyła dobrej sprawie: w niektórych polskich środowiskach utarł się pogląd o istnieniu silnego związku między narzuconym rządem komunistycznym, a ludnością żydowską. Budowanie stereotypu: Żyd-komunista –Polakożerca , stało się poręcznym argumentem, umożliwiającym osłabienie w narodzie polskim przywiązania do tradycji tolerancji. Tym bardziej, że wydarzenia kieleckie zostały faktycznie sprowokowane przez miejscowy aparat UB.
W pierwszych latach powojennych główna troską rządzących i społeczeństwa stała się konieczność odbudowy kraju ze zniszczeń i szybkie zagospodarowanie ziem zachodnich i północnych.
Represje wobec tych, którzy nie chcieli uznać komunistycznej władzy z jednej, a niekłamany społeczny entuzjazm z drugiej strony, towarzyszyły odbudowie zniszczonego kraju podczas realizacji planu trzyletniego (1947 –1949). Nowy plan, sześcioletni, miał wprowadzić, jak głosił propagandowy plakat, do wykucia w Polsce podstaw socjalizmu.
W 1947 r. sejm –już zdominowany przez PPR –opracował plan gospodarczy, tzw. plan 3-letni, którego pomysłodawcy przewidywali podniesienie stopy życiowej obywateli do poziomu przedwojennego. Dzięki ofiarności społeczeństwa plan ten został wykonany już w roku następnym. Wtedy też, z coraz większa wyrazistością, zaczęły się objawiać pierwsze skutki całkowitego przejęcia władzy przez komunistów: zlikwidowano wolny handel, bezprawnie odbierano małe zakłady przemysłowe, zapowiedziano też kolektywizację rolnictwa. Propaganda komunistyczna wprowadzała –wzorowane na radzieckim –współzawodnictwo pracy, rujnujące zdrowie wielu górnikom, stoczniowcom i murarzom.
Symbolem nowego stały się wielkie budowy –zakłady przemysłowe, dzielnice mieszkaniowe, obiekty reprezentacyjne.
Naprawiano mosty i usuwano zniszczenia w komunikacji. Górnicy przystąpili do ciężkiej pracy w kopalniach węgla. Surowiec ten był praktycznie jedynym polskim towarem eksportowym, pozwalającym na sprowadzanie niezbędnych towarów z zagranicy. Do największych osiągnięć społeczeństwa polskiego w tym czasie należała szybka odbudowa Warszawy: młodzież i starsi spontanicznie odgruzowywali zwalone domy, aby przywrócić stolicy jej dawny wygląd. Tragiczna sytuacja w rolnictwie i przemyśle sprzyjała centralistycznej polityce władz: przejmowano prywatne zakłady i przedsiębiorstwa, zarówno poniemieckie (dotyczyło to ziem zachodnich), jak i stanowiące własność polskich, czy też żydowskich fabrykantów. Poza kontrola władz państwowych pozostawał jeszcze ruch spółdzielczy, drobny przemysł i rzemiosło oraz handel.
Po utworzeniu TRJN kontynuowano zapoczątkowaną w okresie „Polski lubelskiej” reformę rolną. Znaczną część ziemi rozparcelowano między chłopów bezrolnych i małorolnych, ale nie zlikwidowało to problemu przeludnienia wsi. Rolnicy otrzymali zbyt małe nadziały, co również wpłynęło na podejmowanie decyzji o migracji do miasta. Wynik reformy odpowiadał założeniom komunistów; jej celem była próba przyciągnięcia jak najszerszej grupy ludności, a nie rzeczywista wola rozwiązania problemów ekonomicznych.
Największą wagę nowe władze przywiązywały do rozbudowy przemysłu ciężkiego. Miał on nie tylko zaspokajać potrzeby ludności –w latach „zimnej wojny” był niezbędny do rozwoju militarnego. Stworzono jednak podwaliny pod zupełnie nowe dziedziny gospodarki, takie jak przemysł stoczniowy, samochodowy, czy tworzyw sztucznych.
Nowy przemysłowy krajobraz Polski wyznaczać miały gigantyczne fabryki. Wznoszono je w obrębie wielkich miast, ale i tam, gdzie przemysłu do tej pory nie było, natomiast należało oczekiwać na przypływ siły roboczej ze wsi. W ten sposób powstał m.in. Żerań, elektrownia w Jaworznie i cementownia w Wierzbicy. Do rangi symbolu urosła Huta im. Lenina, zbudowana od podstaw w podkrakowskiej wsi Mogiła. Wokół przemysłowego giganta powstało zupełnie nowe miasto –Nowa Huta.
Tworzenie od podstaw wielkich centrów przemysłowych trwało i latach kolejnych. Powstawały one tam, gdzie znajdowały się złoża cennych surowców (Turoszów , Bełchatów –węgiel brunatny, Lubin –rudy miedzi).
Wielkie budowy wyzwalały jednak społeczny entuzjazm, zwłaszcza pośród młodych ludzi. Dla mieszkańca wsi przeniesienie się do powstającego na jego oczach miasta, miejsce w hotelu robotniczym, perspektywa otrzymania własnego mieszkania w bloku, oznaczało niebywały awans. Na wielkich budowach pojawiały się tablice okazujące, kto przekracza normę, a kto pracuje jak żółw. System współzawodnictwa pracy miał mobilizować do większego wysiłku; robotnik nie wykonujący wyznaczonej normy mógł zostać potraktowany, jak sabotażysta.
Do nowego systemu najtrudniej adaptowała się wieś. Na mocy wydanego 6 września 1944 r. przez Polski komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) dekretu o reformie rolnej małorolni i bezrolni chłopi otrzymali nadziały ziemi (około 5 ha), za które mieli zapłacić swymi rocznymi zbiorami. Akcję osadniczą w poniemieckich gospodarstwach wprowadzono również na Ziemiach Odzyskanych, ale w wielu przypadkach przesiedlony ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej rolnik nie był w stanie w pełni wykorzystać nowoczesnych, pozostawionych przez poprzednich właścicieli narzędzi.
Chłop obawiał się przede wszystkim, tak jak miało to wcześniej miejsce w ZSRR, przymusowej kolektywizacji. W zmierzającym w stronę komunizmu kraju nie było miejsca dla niezależnego producenta, toteż od końca lat czterdziestych rósł nacisk, by rolnik nie gospodarował samodzielnie, lecz zespołowo, przystępując do spółdzielni produkcyjnych. Tych, którzy się sprzeciwiali, określano mianem „kułaków” i pod pretekstami prześladowano (zabierano im zboże i trzodę, zajmowano budynki), a nawet więziono. Państwo, zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych, było przy tym właścicielem dużych majątków ziemskich, które przekształcano w Państwowe Gospodarstwa Rolne, a pracujący tu chłopi byli w praktyce zwykłymi najemnymi robotnikami.
Prawdziwą zmorą były dla wsi obowiązkowe dostawy. Władze określały odgórnie, co, w jakiej ilości i po jakiej cenie chłop powinien przekazać państwu, co prowadziło do dalszego zubożenia wsi, pogorszenia warunków gospodarowania, a w konsekwencji do kryzysu na rynku żywności.
Spółdzielnie produkcyjne , czyli jak je powszechnie nazywano „kołchozy”, nie zdominowały polskiego rolnictwa. Tworzono je w sposób sztuczny, toteż w czasie politycznych przemian 1956 r. zaczęły się rozpadać.
Chłopi obawiali się kolektywizacji wsi, a drobni przedsiębiorcy nie czuli się pewni swej własności. Mimo to część haseł propagandowych, szczególnie tych, które dotyczyły „awansu społecznego” pod rządami nowej władzy, miała swoje odbicie w rzeczywistości. „Ten, kto chciał współdziałać z władzami, znajdował szerokie pole działania i poprawy losu –pisze Krystyna Kersten, współczesny historyk –skromny lekarz zostawał dyrektorem szpitala, profesor gimnazjalny miał otwarta drogę do katedry uniwersyteckiej, woźny z elektrowni stawał na czele grupy operacyjnej (...), robotnik był dyrektorem kopalni”. Ludzie ci nie wiązali się automatycznie z nową władzą, ale jednak zmniejszała się ich wrogość do komunistów i gotowość do stawiania im oporu.
W pierwszych latach powojennych 1,3 mln. dzieci nie miało żadnego kontaktu ze szkołą. „Co najmniej jedna ośmiolatka w każdej gminie” –to hasło bardzo szybko okazało się nierealne. W 1948 r., ze względu na coraz większe potrzeby przemysłu, zmniejszono liczbę klas w podstawówce do siedmiu. Jednocześnie upaństwowiono wszystkie licea prywatne i większość szkół prowadzonych przez instytucje kościelne –celem przygotowania przyszłej kadry inteligenckiej pochodzącej z klasy robotniczo –chłopskiej. „Analfabetyzm jako zjawisko masowe został w Polsce zlikwidowany” –stwierdził w 1951 r. Stefan Matuszewski, Pełnomocnik Rządu do Walki z Analfabetyzmem. Akcja kosztowała 123 mln. ówczesnych złotych i angażowała przeszło 25 tys. ochotników i dwukrotnie większą liczbę nauczycieli zawodowych. Z końcem lat czterdziestych liczba analfabetów liczyła około 1,5 mln., z czego 80% nie umiejących czytać, ani pisać mieszkało na wsi. Dla nich organizowano „zespoły” świetlicowe i czytelnicze, wydawano specjalne podręczniki ( także dla niewidomych). Nakład pierwszego polskiego elementarza na początku lat 50. osiągnął 1,2 mln. egzemplarzy. Sukces akcji jednak okazał się nietrwały: w kilka lat później w Polsce dała o sobie znać fala wtórnego alfabetyzmu.
Naród nie wybiera swojej historii. Jest ona wynikiem splotu najróżniejszych czynników obiektywnych i subiektywnych, które ją kształtują i niełatwo jest wyodrębnić i ocenić ich wagę. Wiadomo, że w historii każdego kraju bez trudu można odszukać momenty chwalebne i te, których należałoby się wstydzić. Czy kształtu dzisiejszej Polski nie zawdzięczamy tamtym czasom? Czy podobnie potoczyłyby się losy naszego państwa? Nie żyjemy w Polsce idealnej, ale w przyszłości, kto wie. Z drugiej jednak strony zawsze znajdzie się nie pasujący kawałek układanki, bo przecież nie każdego da się uszczęśliwić. Trzeba mieć jednak nadzieję, że coraz bliżej nam do życia w „idealnym” państwie, w państwie o którym nawet nie śmiali marzyć nasi przodkowie.