Administracja III Rzeszy
Na wstępie wymaga zdefiniowania używane w nazwie przedmiotu – pojęcia administracji. Termin ten narodził się w starożytnym Rzymie, a w żywych językach europejskich znany był od czasów średniowiecza. Od dawna miał on jednak i wciąż ma różne znaczenia. Po pierwsze, administracja może oznaczać zarządzanie jakimikolwiek sprawami – osoby czy instytucji prywatnej, państwa bądź innej instytucji publicznej. Po wtóre, może ona odnosić się tylko do zarządu sprawami publicznymi. W tym znaczeniu ujmowano ją dwojako: albo w sposób negatywny – jako tę część funkcji państwa, która nie jest ani stanowieniem praw, ani wymierzaniem sprawiedliwości albo w sposób pozytywny, funkcjonalny – jako organizatorską działalność państwa.
Historia administracji, oznacza dla nas historię administracji publicznej.
Administracja rozumiana funkcjonalnie z natury rzeczy wystąpić musiała we wszystkich historycznych typach i formach państwa.
Stosunek Niemców do władzy można niemal dokładnie opisać w kategoriach zapożyczonych z teologii. Jedną z takich kategorii jest religijna, nabożna cześć wobec państwa, inną byłaby menicheizm czyli wizja świata rozszczepionego na zwalczające się królestwa ciemności i światła. W niemieckim obrazie władzy, polityka należała do królestwa ciemności, natomiast administracja – do królestwa światła.
W rezultacie urzędnicy państwowi cieszyli się szacunkiem niemal równym temu, jakim darzono żołnierza. W roku 1933 administracja gorliwie przystąpiła do współpracy z reżimem, po części z powodu tęsknoty za autokratyzmem Hohenzollernów, po części pod wpływem potrzeby identyfikacji z silnym państwem, po części zaś wyobrażając sobie, że Trzecia Rzesza będzie państwem kierowanym przez apolitycznych fachowych urzędników.
Te mrzonki wynikały z równoznaczności likwidacji partii politycznych z likwidacją politycznego nadzoru. Nie wszyscy zresztą urzędnicy rozczarowali się w swych nadziejach; masowo wstępowali do partii – doprowadzili do sytuacji, w której „starzy bojownicy” podnieśli ostrzegawczy krzyk: „Prawnicy rozcieńczają naszą partię!”.
Wkrótce potem partia przestała przyjmować nowych kandydatów, ale po zniesieniu tego embarga w 1937 roku proces masowych „nawróceń” biurokratów zaczął się na nowo, tak że już pod koniec tegoż roku na każdych pięciu pruskich urzędników państwowych tylko jeden nie był członkiem partii; w roku 1939 przynależność do partii stała się w praktyce warunkiem przyjęcia do służby państwowej.
Czystka wśród tak zwanych politycznie niepożądanych dotknęła co
- 1 -
piątego urzędnika w socjaldemokratycznej przedtem Prusach, a co dziesiątego w pozostałych częściach Rzeszy. Masowo usuwani byli ludzie nie należący do partii. Usunięcie tak wielu urzędników, którzy wydawali się być nietykalni miało na celu przekonać społeczeństwo – zazdroszczące administracji jej stabilnej pracy i prawa do emerytury – że nowy reżim nie uznaje żadnych kast uprzywilejowanych. Dalszą aprobatę opinii publicznej zyskała decyzja nazistów, że pensja urzędników aż do końca lat trzydziestych utrzymane będą na poziomie ustalonym w okresie wielkiego kryzysu, podczas gdy dochody wszystkich grup pracowniczych podniosły się do poziomu przedkryzysowego.
Zatrudnieni bezpośrednio przez państwo urzędnicy – podobnie jak nauczyciele – byli wystawieni na różnorodne naciski partyjne bardziej niż przedstawiciele innych zawodów. Ich telefony były na podsłuchu, kontrolowano ich znajomości, badano przeszłość polityczną, nadzorowano ich sprawy matrymonialne, a nawet rozrodczość.
W memorandum z 1937 roku minister spraw wewnętrznych stwierdzał: „Każdy kawaler ubiegający się o awans w służbie państwowej musi założyć pisemną deklarację wyjaśniającą, dlaczego nie jest żonaty i kiedy zamierza się ożenić. Każdy żonaty a bezdzietny urzędnik państwowy, którego małżeństwo trwa już od co najmniej dwóch lat, musi w celu uzyskania stałego kontraktu wyjaśnić przyczyny swojej bezdzietności”. W niektórych okręgach notable partyjni posuwali się jeszcze dalej. W 1937 roku gauleiter Schwede-Coburga wydał ukaz wyznaczający ściśle datę, „od której począwszy w moim Gau każdy urzędnik i pracownik państwowy kończąc dwadzieścia pięć lat musi być żonaty”.
Ale prokreacje były tylko jednym z wielu „zadań domowych” nałożonych na urzędników. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych systematycznie przypominało, że obowiązkiem urzędników państwowych jest nie tylko prenumerata partyjnych gazet, ale także pozyskiwanie dla nich nowych czytelników. Wszyscy urzędnicy państwowi musieli składać przysięgę lojalności wobec Fuhrera i używać pozdrowienia Heil Hitler.
Urzędnik państwowy mógł być zdymisjonowany, jeśli nie wspierał narodowosocjalistycznej Opieki Społecznej, jeśli jego żona prowadziła się w sposób niegodny żony funkcjonariusza państwowego, jeśli jego dzieci uczyły się w szkołach prywatnych, zadawały się z rówieśnikami z mniejszości narodowych lub nie należały do Hitlerjugend. Urzędnicy nie byli w zasadzie zmuszeni do rezygnacji ze swej przynależności wyznaniowej, ale ponieważ nie wolno im było należeć do stowarzyszeń religijnych, byli, obok nauczycieli i etatowych działaczy partyjnych, najliczniej reprezentowaną grupą zawodową w neopogańskim Niemieckim Ruchu Wyznania Wiary.
Prawo z 1937 roku zobowiązywało urzędników do składania władzom informacji o wszelkiej działalności antypaństwowej, o jakiej się dowiedzą.
- 2 -
Obowiązywała ich przynależność do Reichsbund Deutcher Beamten – liczącego 1,2 miliona członków związku urzędników nazistowskich, co oznaczało płacenie pokaznych składek, udział w zebraniach po godzinach pracy, ćwiczenia na strzelnicy, przestrzeganie zarządzonego przez Związek bojkotu domów towarowych. Płace urzędników najniższego szczebla były śmiesznie małe. Miesięczna pensja początkującego urzędnika najniższej rangi wynosiła 150 marek; maksimum, osiągane na takim stanowisku po szesnastoletnim stażu, nie przekraczało 210 marek. Etatowi działacze partyjni także byli od urzędników państwowych lepiej wynagradzani, choćby dlatego, że partia wypłacała trzynaście pensji w ciągu roku. Płaca urzędnika średniego szczebla wahała się od 320 (początkujący) do 420 marek (po dwudziestoletnim stażu), a urzędników szczebla kierowniczego – odpowiednio – od 400 do 640 marek miesięcznie.
Taka struktura zarobków nie tylko utrudniała werbowanie ludzi do administracji, ale także zniechęcała młodych urzędników do zakładania rodziny.
Ta długa lista upośledzeń urzędników Trzeciej Rzeszy – od inwigilacji po zamrożone płace – była jednak tylko częścią ich problemu. Dla typowego urzędnika państwowego kwestią zasadniczą był charakter państwa, stanowiącego zarazem rację istnienia, jak i zródło utrzymania. Reżim odnosił sukcesy zarówno w polityce wewnętrznej, jak zagranicznej; zniesiono nadzór parlamentu i partii politycznych nad administracją.
Szczególnie istotny był jeszcze jeden fakt: administracja, bynajmniej nie pochłonięta przez aparat partyjny, została włączona w rozbudowaną machinę nazistowskiego państwa w postaci zasadniczo nie naruszonej. Czystkę, która w 1933 roku objęła socjaldemokratów, liberałów i Żydów – większość urzędników, podobnie jak większość społeczeństwa, przyjęła jako operację raczej kosmetyczną niż chirurgiczną; nominacji działaczy NSDAP na ważniejsze stanowiska nie było wiele. W służbie dyplomatycznej nie zmieniono ani jednego szefa placówki zagranicznej; pozostali też na swoich miejscach dyrektorzy departamentów Ministerstwa Sprawiedliwości, choć do istniejącej struktury dodano politycznego sekretarza stanu do spraw narodowego socjalizmu.
Jednak ten pozór ciągłości maskował tylko głębokie przemiany w podziale władzy w ramach machiny rządowej. Tak więc Ministerstwo Spraw Zagranicznych wkrótce rozdzielało już tylko funkcja „ornamentacyjne” i honorowe (żaden z jego wysokich urzędników nie miał najmniejszego dostępu do polityki, może z wyjątkiem sekretarza stanu von Weizsackera) rzeczywistą politykę uprawiał rywalizujący z ministerstwem partyjny wydział zagraniczny – tak zwane Buro Ribbentrop, wspierane dwudziestoma milionami marek z Fundacji Adolfa Hitlera.
Ministerstwa utworzone po „przejęciu władzy” – Goebbelsowskie Ministerstwo Propagandy i Ministerstwo Lotnictwa Goringa – były hybrydami
- 3 -
tradycji urzędniczej i nazistowskich nowinek. Ta hybrydyczność tłumaczy upowszechnienie się obu instytucjach praktyk nieprzepisowych – żeby nie powiedzieć korupcji. W Ministerstwie Lotnictwa okres oczekiwania na awans z trzeciej rangi urzędniczej do czwartej w niektórych przypadkach kurczył się z przepisowych czterech lat do tyluż miesięcy; także Ministerstwo Propagandy tylko wyjątkowo przestrzegało obowiązujących administrację zasad awansowania, ponieważ stanowiska w propagandzie partyjnej zajmowali ludzie wyjątkowo młodzi, przepisy natomiast wymagały od urzędników długoletniego stażu przed każdym awansem.
Nastawieni na karierę debiutanci w służbie publicznej mogli tylko z zadowoleniem powitać nazistowską rozbudowę aparatu biurokratycznego, która w ciągu ośmiu lat podwoiła szanse kariery w administracji państwowej. Między rokiem 1934 a 1939 nakłady budżetowe na ministerstwa wojskowe wzrosły dziesięciokrotnie, a na Ministerstwo Sprawiedliwości – trzydzieści sześć razy. Ta biurokratyczna hipertrofia była wszakże wątpliwym błogosławieństwem: choć dawała korzyści niektórym urzędnikom, to jednak w połączeniu z ogólnymi brakami na rynku pracy nakładała na innych jeszcze większy ciężar obowiązków przy zarobkach zamrożonych wciąż na poziomie kryzysowym.
Charakterystyczny był przyjęty przez reżim sposób zaspokajania żądań finansowych urzędników: zamiast podnosić stawki uposażenia, władze podniosły na przykład wiek emerytalny, dzięki czemu urzędnik mógł dłużej cieszyć się maksymalną płacą, albo dewaluowały tytuły służbowe, poczynając od samej góry: szef administracji państwowej otrzymał na przykład tytuł reichsministra. W tym duchu zmodyfikowane zostały w latach 1938-1939 przepisy dotyczące personelu administracji. Wstępny okres próbny dla urzędników średniego szczebla skrócono z czterech do dwu lat, a nawet do jednego roku w przypadku kandydatów z odpowiednim stażem partyjnym; zwycięzcy krajowego współzawodnictwa zawodowego mogli otrzymać stanowiska w urzędach średniego i wyższego szczebla bez dyplomów, uważanych dotąd za niezbędne.
Mimo tego obniżenia porzeczki – co miało nadto dużą wartość propagandową, wydawało się bowiem istotnym krokiem w kierunku „jedności narodowej” – praca w administracji przyciągała młodych intelektualistów, zwłaszcza z wykształceniem uniwersyteckim; obawy, że wiele młodych talentów skusi raczej kariera partyjna, okazały się nieuzasadnione, podobnie jak obawy, że partia w sposób nieznośny zdominuje pracę administracji. Na ogół instytucje państwowe egzystowały odrębnie od partyjnych: pokrywały się one częściowo tylko na poziomie lokalnym – cztery tysiące gminnych przywódców partyjnych, ortsgruppenleiterów, pełniło zarazem funkcje wójtów, 60 procent przywódców powiatowych, funkcje burmistrzów, a na bardzo już wysokim
- 4 -
szczeblu, w silnie znazyfikowanych ministerstwach: Spraw Wewnętrznych, Rolnictwa, Propagandy – funkcje sekretarza stanu. Cała pośrednia warstwa urzędnicza zachowała względną niezależność od partyjnej zaborczości.
Stały za tym czysto pragmatyczne racje. Administracja mogła nadal rozwijać swoją tradycję fachowości, których brakowało dobremu przypadkowo aparatowi partii. Poza tym reżim nie musiał infiltrować ani przebudowywać instytucji, która aż nadto skłonna była wypełniać jego rozkazy. Biurokracja dowiodła tego mozolną pracą nad przygotowaniem programu ludobójstwa, w którym bardzo ważne, choć tylko pomocnicze role odegrały ministerstwa: Spraw Zagranicznych, Ziem Wschodnich; Spraw Wewnętrznych, Gospodarki i Transportu. (W konferencji w Wannsee w 1942 roku, podczas której zredagowano „międzynarodowy projekt” eksterminacji europejskich Żydów, wzięło udział jedenastu ministrów lub wiceministrów.) Pózniej sumiennie rozszerzano ten typ współpracy, mimo iż poważna liczba urzędników państwowych krytykowała środki – choć niekoniecznie cele – nazistowskiej polityki w kwestii Żydów.
Wojna po wieloma względami jeszcze bardziej utrudniła życie urzędnikom państwowym. Nie dość, że musieli teraz przejąć wiele dodatkowych prac, których partia nie potrafiła wyegzekwować od własnych działaczy, to w dodatku stali się oficjalnym chłopcem do bicia społeczeństwa sfrustrowanego wojennymi ograniczeniami i opóznieniami. Tradycyjnie polityka kojarzyła się ze złem, administracja z dobrem – teraz jednak polityków otoczono czcią, a to oznaczało, że cała wina za niedociągnięcia władz zostanie zrzucona na administrację. Propagandziści partyjni uruchomili przeciwko urzędnikom cały arsenał obrazliwych epitetów: „pedantyczni ważniacy zaślepieni rutyną”, „sklerotycy z atramentem w żyłach”, „skryby oderwane od pulsującej rzeczywistości walki narodowosocjalistycznej”.
Kolumnie, jakie Hitler rzucał pod adresem prawników w kwietniu 1942 roku, ugodziły także w administrację, której wyższe szczeble były w całości obsadzone przez absolwentów prawa. Wszystko to musiało nadwerężyć morale urzędników, choć nie umniejszyło w sposób widoczny ich sprawności.
W pokojowych latach istnienia Trzeciej Rzeszy urzędnicy państwowi, choć kiepsko opłacani, spełniali sumiennie swoje obowiązki, mając w pamięci stare powiedzenie o Prusach, które „wygłodowały” swoją drogę do wielkości; w latach wojny trzymali się mimo codziennych trudów i poniżeń, bo pamiętali że minister spraw wewnętrznych Frick nazwał ich „drugim obok armii filarem państwa” a Goring był potomkiem kolonialnego urzędnika państwowego. Wielu oddawało się modnym wówczas marzeniom: po zwycięskim zakończeniu wojny Wermaht zajmuje się normalizacją kraju i utemperuje rozbestwionych partyjniaków. Przyozdabiając takimi chimerami głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, urzędnicy państwowi aż do końca
- 5 -
rozwijali swoją fachowość i aktywność w służbie władzy, która tymczasem nie traktowała ich jak kuchtę do wszystkiego i chłopca do bicia, ale także odrzucała podstawową rację ich bytu: zgodność praktyki rządzenia z prawem.
- 6 -
ZRÓDŁA:
- Historia administracji publicznej Izdebski
- Encyklopedia PWN
- Historia społeczna Trzeciej Rzeszy Richard Grunberger