Polityka historyczna
Jest to - tendencja w polityce polegająca na uznawaniu wpływu historii na współczesne problemy polityczne oraz uwzględnianiu w bieżącej działalności i w budowaniu programów na przyszłość uwarunkowań historycznych.
Wg. Mariusza Janickiego (publicysty Polityki) politykę historyczną – każdą, także polską – należy odrzucać jako pojęcie szkodliwe i niebezpieczne. Każe ona terytorialne podboje i nieprawości czynione przez własny kraj tuszować i uznawać za uzasadnione sytuacją, a w przypadku innego państwa traktować jako zbrodnicze. Pozwala łaskawie patrzeć na dzieje własnego narodu, a całą krytykę adresować do innych nacji. Polityka historyczna do rangi cnoty podnosi narodowy egoizm, przemilczenia, faworyzowanie własnej nacji w porządku świata. W takiej optyce własny kraj zawsze jest ofiarą intryg, spisków i wykorzystanej niecnie szlachetności, obcej innym, do których pasują słowa: podłe, haniebne, oszczercze. Brak obiektywizmu staje się obowiązkiem.
O ile dzieje poszczególnych państw być może dadzą się jeszcze jakoś uzgodnić, choćby na poziomie faktów (np. kto na kogo napadł), to polityki historycznej już nie, bo są z natury konfrontacyjne; powstają po to, aby coś narzucić, podkreślać, zbijać cudze wersje. Powołane są do walki, a nie kompromisu. Nie podlegają naukowej refleksji, demokratycznemu dialogowi, wewnętrznej krytyce. Powstają na zasadzie moralnego wzmożenia, pseudopatriotycznego szantażu. Tworzą zaś kolejnych skrzywdzonych do potęgi, bo już nie samą historią, ale jej obowiązującą interpretacją. Polityka historyczna to nic innego jak państwowa propaganda, zresztą to określenie pojawiło się w polskiej prasie jako „propaganda Kremla”. Wreszcie szczerze powiedziane. I da się zastosować ogólnie.
Wg. Anny Wolff-Powęskiej (publicystka Transodra- pogranicza Polsko- niemieckiego), pojęcie polityki historycznej w polskim dyskursie przejęte zostało z publicystyki niemieckiej. Występuje ono w charakterze sloganu medialnego, hasła, postulatu politycznego lub argumentu w polityczno-historycznych kontrowersjach, bardziej wypełnionego emocjami aniżeli poszukiwaniem sensu poznawczego. Z uwagi na nadużycia dokonane wobec historii przez dyktatury, tak hitlerowską, jak i komunistyczną, kojarzy się ono głównie negatywnie. Trudno pogodzić się dzisiaj z faktem, że w demokratycznym państwie i masowym społeczeństwie pamięć historyczna jest wielogłosowa, dynamiczna, przyśpieszona, skomercjalizowana. Na palące problemy polityczne teraźniejszości szuka się odpowiedzi w przeszłości. Polityka historyczna po 1989 roku ujawniła wszędzie swe oblicze. Tam, gdzie wszystko nakłada się na siebie – potrzeba prawdziwej wiedzy na temat istoty totalitarnego systemu, szukanie, gdzie sprawca, a gdzie ofiara, zadośćuczynienie, moralność – rośnie znaczenie wrażliwości politycznej, niezbędny jest dystans.
Znane jest powiedzenie, że historię piszą zwycięzcy. Dziś, 70 lat po wybuchu II wojny światowej, znów mamy do czynienia z próbami pisania historii na nowo i to przez zwycięzców właśnie. Ostatnie miesiące przyniosły rosyjskie „rewelacje” na temat przyczyn wybuchu wojny i winy za jej rozpoczęcie. Należy tutaj zaznaczyć, że te „rewelacje” i „odkrycia” niewiele mają wspólnego z prawdziwą Historią. Mamy w tym wypadku do czynienia z prowadzeniem przez państwo rosyjskie typowej polityki historycznej, jaką prowadzi dziś wiele państw, w tym również Niemcy i Polska. Tyle, że działania naszych wschodnich sąsiadów uderzają bezpośrednio w inne narody i państwa oraz stoją w całkowitej sprzeczności z prawdą historyczną.
Przypisywanie Polakom winy za wywołanie II wojny światowej nie jest niczym nowym. W 2008 roku historyk rosyjski A. Usowski wydał książkę „Brat mój, Kain”, w której stwierdził, że Hitler dążył do pokoju z Polską, ale nasz kraj uparł się i nie chciał odstąpić fuhrerowi(wódz kanclerz rzeszy, Hitler nadał sobie ten tytuł) „korytarza pomorskiego” oraz Gdańska. To miało być jakoby przyczyną wojny. Podobne stanowisko zaprezentował D. Żukow w wydanej w tym roku książce „Polska – pies łańcuchowy Zachodu”. Obarczył on nasz kraj odpowiedzialnością za wybuch wojny, gdyż nie chcielismy oddać Hitlerowi niemieckiego Gdańska.
3 miesiące temu gazeta „Prawda” piórem swej dziennikarki L. Karpowej obwieściła światu, że w latach 1918-1924 Polska najechała na większość swoich sąsiadów, a w 1934 roku podpisała z Niemcami pakt o nieagresji (w domyśle sojusz polityczno-wojskowy). Według tejże gazety Polacy wymordowali też około 1,5 miliona Ukraińców, Białorusinów i Rosjan w latach międzywojennych i byli odpowiedzialni za śmierć 3 milionów polskich Żydów (240 tysięcy Żydów ocalało z Holocaustu dzięki Rosji i obozom koncentracyjnym!).
Parę miesięcy temu rosyjska telewizja państwowa pokazała film „Sekrety tajnych protokołów”. Dowiedzieliśmy się z niego, że polsko-niemiecki pakt o nieagresji z 1934 roku był wymierzony przeciwko Związkowi Radzieckiemu, a Polska już od jesieni 1933 roku prowadziła z Niemcami tajne rozmowy dotyczące walki z komunizmem. Jednocześnie porozumieliśmy się w 1934 roku z Japonią w sprawie wspólnej wojny przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Osaczona Rosja nie miała więc innego wyjścia, według autorów filmu, jak rozbić rysujący się sojusz antyradziecki. Wynikiem tego był pakt Ribbentrop-Mołotow i przeciągnięcie Niemiec na stronę Rosji.