To, czego żaden człowiek nie potrafi
Według Marcina Wojtasika - mojego Faceta od ćwiczeń z miktrostruktur społecznych - tym, czego nikt nie potrafi, jest wskazywanie, odkąd ruszyła mu jaźń, zdolność zapamiętywania.
Wytykam człowieka palcem, chociaż nie jest on winien ani tej teorii psychologicznej, na której bazuje socjologia do obserwacji rozwoju gatunku - homo sapiens, ani różnych innych teorii (już stricte socjologicznych)z którymi niejako organicznie wchodzę w konflikt, będąc przypadkiem osobniczym nadającym się jedynie do wykluczania ich prawdziwości. Wytykam z dumą, ponieważ to jest bardzo przyjemnie wiedzieć, z kim konkretnie wejdzie się w interakcję na skutek dokonania opisu doświadczenia empirycznego, a więc że to, co ma się do powiedzenia, nie powinno być przyjęte przez tą osobę z obojętnością - przynajmniej teoretycznie.
Czy takie ścieranie się różnych teorii, teorii z praktyką i w ogóle formułowanie teorii coraz bardziej słusznych (niepodważalnych) i rozbudowanych, byłoby możliwe na przestrzeni dziejów bez zpalnika w postaci błędnych artykuacji i upowszechnianych do publicznej wiadomości, publicznego przyswojenia, jest bardzo wątpliwe. Indywidualne wprowadzenie w błąd, jako mogące wywodzić się z dwóch źródeł : niewiedzy (ignorancji) oraz złej woli (niechęci), nie wywołuje tak silnego poczucia, że jest się powołanym do przeciwstawienia, do udzielenia nauki w danym zakresie, bo trzeba najpierw dokonać rozpatrzenia (a tego można nie umieć lub chcieć tak myśleć), z którą przyczyną miało się do czynienia.
Czy z tego moża wywieść, iż najbardziej zasłużnym dla rozwoju nauki i postępu był ten osobnik, który pierwszy ustanowił funkcję nauczyciela publicznego głoszącego herezje, (publicznego, jako dostępnego wszystkim, a nie tylko mężczyznom, więc za daleko wstecz tutaj nie ma co sięgać), to jest to dociekanie raczej z zakresu teologicznego, który większość socjologów stara się obchodzić ze wstrętem, niczym paranaukę, więc ja nie podsumuję, żeby nie urazić zarówno tych z uczuciami antyreligijnymi, jak i religijnymi inaczej od moich.
Przejdę już do zrobienia tego, czego żaden człowiek nie potrafi zrobić w zgodzie z obecnym stanem nauki na świecie. I nawet wnioski końcowe pominę, bo to ciekawe czy w drodze interpretacji innych od moich, nie zbiorę większej ilości zapalników dających mi rozwinąć skrzydła...
W pierwszym momencie widzi się tylko ciemność. Wiedzę o tym, że jest ona płaska zdobywa się przez zaobserwowanie dokonującej się na niej przemiany w obraz, jak podczas procesu wywoływania fotografii na papierze światłoczułym, zanurzonym w wywoływaczu. A więc - w obserwowanym pionowym obrazie zaczynają się wyodrębniać jaśniejsze powierzchnie, kreując stopniowo czytelny obraz świata w czarno białej tonacji. Obraz jest statyczny, nieruchomy w sensie nieruchomości znajdujących na nim obiektów i postaci, tym niemniej ulega dalszemu płynnemu przeobrażaniu - jako całość statyczny nie jest. Po osiągnięciu perfekcyjnej ostrości zaczyna się etap jego koloryzowania, wysycanie barwami. Gdy wydobywa się z niego już całe widmo optyczne, to swoista niemożność pomieszczenia większej ilości światła w takiej formie, przekształca tą ilustrację w obraz trójwymiarowy. Wzrok obserwatora błyskawicznie wyodrębnia nowy element po tej zmianie (nie było go w obrazie oglądanym poniekąd zewnątrz)- jest nim własna ręka wystająca z przeciwnej strony niż oglądany obraz, i własne ciało w ogóle. Możliwość wypuszczenia powietrza w powstałą przestrzeń, daje poczucie ulgi i świadomość życia - afirmację dla życia, bowiem równocześnie z oddechem uaktywnia się ostatni element obrazu jakim jest jego ruch.
Takiego zapoznawania ze światem, i sobą jednocześnie, nie sposób przegapić. Jak dla mnie. Ale być może w zależności od obranego przez człowieka (wyznaczonego?) celu, pamięć potrafi traktować to wspomnienie jako niepotrzebne do sprawnego funkcjonowania i pozwala niektórym ludziom wygłaszać herezje o nieuchwytności tego momentu... Po co?
Małgorzta Karska-Wilczek