Opowiadanie science-fiction
Było chłodne popołudnie. Jacek wracał właśnie do domu po wielogodzinnej pracy w laboratorium biologicznym. Ostatnio coraz częściej jemu i jego kolegom w pracy nic nie wychodziło. Próbowali łączyć i rozdzielać komórki roślin i zwierząt. W wielu innych laboratoriach na całym świecie naukowcy robili to już dziesiątki razy, podczas gdy im, biednym doktorantom z Krakowa, nie udało się to jeszcze nigdy. Mieli tego już dosyć. Zresztą, nie tylko oni. Niesamowicie bogaty właściciel laboratorium coraz bardziej napierał, nie podobał mu się poziom osiągnięć w tak dobrze wyposażonej pracowni. Wszyscy oczekiwali więcej i więcej.
Jacek od razu po powrocie rzucił się na swój trodokofil. Chciał szybko zregenerować siły. Wystarczyło 15 minut, żeby poczuć się jak po 6-cio godzinnym śnie.
Kiedy się obudził, zaczął poważnie rozmyślać. Przecież to rozszczepienie i sczepienie komórek można zrobić zupełnie inaczej… Jeśli użyliby chłodnicy intercooler, to te zimne komórki może by się rozeszły…! Może. Jacek nie mógł czekać. Musiał wypróbować tą metodę. Z kolegami czy bez nich, poradzi sobie i pokaże szefowi, na co go stać!
Już pół godziny później siedział na laboratoryjnym krześle kręcąc się dookoła określoną ilość razy. Była to nowa terapia, opracowana przez niego samego, o nazwie biformum. Pomagała myśleć i skupić się. Tak!
Jacek bardzo szybko rozszczepił uran-237. Zrobił to bez większych problemów. Nauczył się tego już w liceum. Do malutkiej komory z pierwiastkiem promieniotwórczym włożył kilka komórek roślinnych i jedną zwierzęcą. Zmierzył promieniowanie jonizujące licznikiem Geigera. Teraz miała nastąpić ta decydująca chwila. Czy ta metoda jest dobra? Czy jeżeli podłączy intercooler i atomokograf te cząsteczki się połączą? Jacek zamknął na chwilę oczy. Musiał pomyśleć o swoim marzeniu. Nagle bezwładnie osunął się na zimną laboratoryjną podłogę.
Obudził się w nieznanym sobie małym pomieszczeniu. Strasznie bolała go głowa. Powoli się podniósł. Nigdzie nie było widać drzwi. Leżał właśnie na pryczy, składającej się tylko z metalowego podestu i koca który był wykonany z jakiegoś tajemniczego i podejrzanie szorstkiego materiału. Nagle usłyszał męski głos.
- Dzień dobry! Jak się spało na naszym trodokofilu? Był pan nieobecny przez ponad godzinę! Witamy u nas. – Głos ten wydawał się być dość przyjemny.
- Co ja tutaj robię?! – Jacek nie miał chyba ochoty na wysłuchiwanie o swoim śnie i innych błahostkach.
Jednak kiedy tylko wypowiedział to zdanie, znowu zasnął.
Nie wiedział, ile trwał tym razem jego sen: „Może teraz się czegoś dowiem…”
Znowu usłyszał ten sam radosny głosik:
- Mam nadzieję, że teraz się wyspałeś, Jacku. Nie możemy dłużej czekać. Zaraz musisz zacząć badania.
- Jakie badania? – zapytał mężczyzna powoli podnosząc się z łóżka. – Pamiętam tylko, że pracowałem właśnie w laboratorium pana Greenwicka. Chodzi o to rozszczepienie komórek?
- Tak. Właściwie… Tak… - głos dochodzący znikąd wyraźnie się plątał. – Rozszczepienie komórek, zgadza się. Tylko pracownia inna…
- Inna? A w ogóle, gdzie ja jestem? I kim pan jest? – Jacek był poważnie zaniepokojony. Inne laboratorium? Jak to? I kto go tu przywlókł? Przecież pracował nad tym sam…
Zapanowała cisza. Nikt się nie odzywał. Tajemniczy głos umilkł. Po chwili sufit zaczął się podnosić. Więzień był przestraszony. Raczej go nie zabiją. Przynajmniej nie teraz... Chodziło im o badania. Czegoś od niego chcieli. Pomoże im i wróci do domu. Nagle Jacek ujrzał dziwną postać. Skórę miała fioletową. Jej twarz była wyglądem bardzo zbliżona do ludzkiej. Tylko na czubku głowy znajdowała się jakby antenka. Ruszająca się… Właściwie mogłaby wyglądać jak dżdżownica na głowie postawiona pionowo. Ta dziwna postać ubrana była w równie dziwny skafander. Było na niej mnóstwo guziczków.
- Spokojnie. Nie bój się, Jacku. – przemówił obcy.
- Łatwo powiedzieć… - mężczyzna wyszeptał to pod nosem. Właściwie już się nie bał.
- Odpowiem na twoje pytania, masz w końcu być naszym przyjacielem. I naukowcem.
„Ooo, przyjacielem? To dlaczego mnie porwaliście…?” – pomyślał Jacek.
- Pilna potrzeba. Już ci wszystko tłumaczę. – postać widocznie umiała czytać w myślach… - Jesteśmy na planecie Hevi-Hevi…
- Na planecie?! – Jackowi świat zawirował w oczach.
- Już ci mówiłem, spokojnie! Tak, Hevi-Hevi to planeta. Pozwól, że najpierw wyjaśnię ci gdzie się znajdujemy i kim jestem, a dopiero potem po co tu przybyłeś.
„Raczej: po co mnie tu przyciągnęliście.” – pomyślał z ironią Jacek.
- Cha, cha! Niech tak będzie. Widzisz, ja nazywam się Pleskit. Widzę, że zastanawiasz się, co to jest to ‘coś’ fioletowe na mojej głowie. Otóż, to jest clinkus. Wskazuje on moje emocje i obawy. Czasami podpowiada, co dobre. – tutaj kosmita lekko się uśmiechnął. – Pomieszczenie w którym się znajdujemy to jeden z pokoi w naszym pałacu. Jestem władcą tej planety. – Pleskit teraz uśmiechał się sam do siebie.
- Dobrze, nie przedłużajmy. Wie pan co…
- „Wiesz”, przejdźmy na „ty”. Nie będzie ci wygodnie tak się do mnie zwracać.
- Dobra, wiesz co? Wracam na Ziemię. Nic mnie nie obchodzi. Róbcie sobie te jakieś tam badania sami! – Jacek był zdenerwowany nie na żarty. I pełen obaw. Wiedział, że nigdy nie uda mu się wrócić do Polski samemu.
- Spokojnie, tylko rozszczepisz te komórki i możesz wracać. A po powrocie – zapomnisz o sprawie. Już my o to zadbamy… - kosmita chyba mówił prawdę. Można to było wyczytać z jego głosu.
- Hmm… Zgadzam się. Chociaż, wiesz, nie jestem w tym taki dobry…
- Widziałem, co robiłeś w laboratorium. To nie może być trudne. Dla ciebie. – Pleskit był spokojny o powodzenie badań.
- Ale… nie mamy komórek zwierzęcych i roślinnych. W ogóle, po co wam to? – Jacek nadal nie uzyskał odpowiedzi.
- Komórki mamy, wzięliśmy trochę z laboratorium… A co z tym zrobimy? Chcemy zasiedlić na naszych ziemiach zwierzęta i rośliny. Ostatnio zdarzyło się u nas parę katastrof z jondrokifami. Ale już jesteśmy gotowi na przyjęcie z powrotem tych pięknych stworzeń. – Kosmita wyraźnie był zachwycony wizją spędzenia czasu z psem lub powąchaniem polnych kwiatów.
- Ruszajmy do waszej pracowni. Nie chcę tracić czasu. – Jackowi się spieszyło i trochę się bał...
Następna godzina była bardzo owocna. Na Hevi-Hevi pojawiły się konie, myszy i ptaki. Przeróżne owady zamieszkały w kielichach pięknych kwiatów.
- Mogę już wracać? Na Ziemi chyba się o mnie martwią…
- Oczywiście! Dziękujemy bardzo. Ta twoja metoda jest naprawdę doskonała…
15 minut później Jacek wstawał z podłogi w rodzimym laboratorium. Zastanawiał się, co się stało. Bolała go głowa. Otrząsnął się i włączył intercooler. Komórki zwierzęca i roślinne rozszczepiły się. W końcu pierwszy sukces! Koledzy na pewno mu pogratulują!
Kiedy wrócił do domu, położył się do zwykłego łóżka. W śnie zobaczył śmiesznego człowieczka z fioletowa antenką na głowie. Pierwszy raz wyobraźnia Jacka tak zaszalała. Wymyśliła coś, czego nie ma…
Opowiadanie ma charakter czysto literacki i nie opowiada o rozszczepianiu komórek itp. (jeżeli coś takiego w ogóle istnieje). Występują tu również nieistniejące nazwy, ale w końcu o to chodzi w opowiadanich tego typu. ;).