Medaliony - Zofia Nałkowska
ZOFIA NAŁKOWSKA „ MEDALIONY” - Polska literatura współczesna
BIBLIOGRAFIA
Urodzona w roku 1884 Zofia Nałkowska tworzyła na przestrzeni trzech epok literackich: Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego i tzw. literatury współczesnej. Debiutowała w roku 1906, kiedy to ukazała się jej powieść „ Kobiety”. Najważniejsze powieści Zofii Nałkowskiej powstają w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to wydana powieść polityczna „ Romans Teresy Hennert „
i „ Granica „. Po drugiej wojnie światowej pisarka zasiada w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce i wtedy właśnie ukazują się jej „ Medaliony „.
„ Medaliony „
KŁOPOTY Z ZASZEREGOWANIEM GATUNKOWYM:
„ Medaliony” Nałkowskiej to przykład tzw. prozy dokumentalnej. Całość traktować należy raczej jako zbiór ośmiu opowiadań, a nie nowel. Nowela jest gatunkiem o wiele bardziej zrygoryzowanym pod względem formalnym. „ Medaliony” mają charakter częściowo sprawozdania, a częściowo zaś protokołu z przesłuchań świadków zbrodni. Dominuje narracja, narrator jest tu konstrukcją abstrakcyjną, na plan pierwszy wysuwają się relacje bezpośrednich świadków przedstawianych wydarzeń.
CZAS I OKOLICZNOŚCI POWSTANIA KSIĄŻKI ORAZ CZAS AKCJI:
W czasie swojej pracy w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich Zofia Nałkowska zetknęła się wieloma szczególnie wstrząsającymi świadectwami bestialskich zbrodni, które hitlerowcy popełniali na Polakach. „ Medaliony” powstały tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, w roku 1945, pierwsze wydanie ukazało się roku 1946. Nałkowska oparła się przede wszystkim na relacjach ocalałych ofiar hitlerowskich zbrodni, wizjach lokalnych miejsc kaźni i zeznaniach świadków. Poszczególne opowiadania traktują o wydarzeniach, które miały miejsce w okresie okupacji niemieckiej w Polsce i w obozach koncentracyjnych ( Oświęcim ).
CECHY STYLU
„ Medaliony” charakteryzują się w warstwie językowej skrajnym autentyzmem, suchą i beznamiętną narracją, ograniczeniem do niezbędnego minimum komentarza autorskiego oraz brakiem dygresji, moralizowania, wyciągania wniosków.
ZNACZENIE TYTUŁU:
Tytuł kojarzy się przede wszystkim z określeniem nagrobkowych fotografii ludzi zmarłych. Książka Zofii Nałkowskiej to pomnik, który autorka próbuje postawić dla upamiętnienia wszystkich ofiar faszyzmu, ludzi, których hitlerowcy torturowali i zamęczali nie tylko w Polsce. Zresztą „ Medaliony” można odbierać również uniwersalnie, jako przestrogę przed jakimkolwiek ludobójstwem, zabijaniem w imię obłąkanych ideologii i chorych ambicji.
MOTTO KŚIĄŻKI:
„ Ludzie ludziom zgotowali ten los” – budzi odruchowe skojarzenie z przysłowiem „ Człowiek człowiekowi wilkiem ( jest )”. Wybór takich słów przez autorkę wyraźnie sugeruje, że książka powinna stać się pretekstem do rozważań na temat ludzkiej natury i zdolności człowieka do popełnienia najgorszych zbrodni na innych ludziach. O postępowaniu okrutnym, bezwzględnym mówimy, iż są czyny, do popełnienia których normalni ludzie nigdy nie byliby zdolni. Tymczasem przykłady zbrodni hitlerowskich, z którymi zetknęła się Nałkowska, wyraźnie udowodniły, że są ludzie mogący zachować się jak najbardziej dzikie bestie.
STRESZCZENIE:
„ Profesor Spanner”
Pewnego majowego dnia w piwnicy jednego z pawilonów, należących do gdańskiego Instytutu Anatomicznego, zostaje przeprowadzona wizja lokalna. „ Zwiedzającym „ towarzyszą dwaj profesorowie – lekarze, koledzy Spannera. W wielkich betonowych basenach spoczywają stosy ludzkich, bezgłowych zwłok w liczbie około 350, podczas gdy na potrzeby Instytutu wystarczyłoby kilkanaście. Głowy są składowane w dwóch osobnych kadziach. Znajduje się jeszcze kilka pustych, dopiero co wykończonych, basenów. W samym zaś pawilonie na palenisku stoi kocioł, w którym pływa wygotowany, odarty ze skóry ludzki korpus. W skrzyni leżą cienkie płaty oczyszczonej z tłuszczu skóry ludzkiej. W pomieszczeniu tym znajdują się jeszcze słoje z sodą kaustyczną, piec do spalania odpadków i kości oraz kawałki białawego, chropowatego mydła i powalane zeschłym mydłem foremki. Przed Komisją przesłuchiwany jest młody więzień. Jest gdańszczyźnianinem. Jako ochotnik walczył na wojnie i został wzięty do niewoli, skąd uciekł. Jego ojca zabrano do obozu koncentracyjnego, on zaś otrzymał po pewnym czasie pracę preparatora zwłok u profesora Spannera, anatoma, wykładowcy na uniwersytecie. Oglądaną wcześniej oficyną wykończono w 1943 roku i wówczas profesor sprowadził „ maszyny do oddzielania mięsa i tłuszczu od kości”. Od 1944 roku studenci biorący udział w kursie preparatorskim z polecenia profesora odkładali osobno oddzielany tłuszcz, który nocą był zabierany przez robotników, a później – w czasie wolnym od zajęć – przetwarzany w ciągu kilku dni na mydło. Spanner był członkiem partii i „ zgłosił się do SS jako lekarz „. W styczniu 1945 roku opuścił Gdańsk. Ciała były dostarczane początkowo z „ domu wariackiego „, z obozu w Stutthoffie „ i z całego Pomorza. Dopiero jednak gilotyna ustawiona w gdańskim więzieniu dostarczyła wystarczającej liczby zwłok. Przesłuchiwany stwierdza, że jedno ciało ludzkie dawało około 5 kg tłuszczu, zaś jednorazowo na mydło było przerabianych około 75 kg tłuszczu. Twierdzi on też, że nie powiedział, iż wyrabianie mydła z ludzkiego tłuszczu jest przestępstwem. Jego ostatnie stwierdzenie brzmi: „ W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić z niczego „.
Po południu zeznają dwaj koledzy profesora Spannera. Obaj oświadczają, iż nie wiedzieli o istnieniu ukrytej fabryki mydła. Obaj również stwierdzają, iż znając Spannera mogli przypuścić, że jest on zdolny „ do wyrabiania mydła z ciał umarłych skazańców i jeńców „. Jednak rożna byłą dla nich motywacja, jaką mógł się kierować Spanner. Dla jednego oczywiste jest, iż anatom - jako „ karny członek partii” – wykonałby każdy otrzymany rozkaz. Według drugiego z lekarzy do takiego postępowania mógłby Spannera skłonić „ wzgląd na stan ekonomiczny kraju”, gdyż, „ Niemcy przeżywały wówczas wielki brak tłuszczów „.
„ Dno”
Wspomnienia snuje starsza kobieta, która nie oczekuje od otaczających ją ludzi niczego oprócz życzliwości. Opowiadanie jest chaotyczne, jednak wyraźnie zaznaczone są najbardziej charakterystyczne i wstrząsające epizody. Męża jej po raz ostatni widziano w obozie w Pruszkowie. Jej dzieci należały do
„ organizacji”. W mieszkaniu odbywały się tajne lekcje. Syn został aresztowany w czasie powstania warszawskiego, a ostatnia wiadomość od niego nadeszła w styczniu.
Matka została aresztowana razem z córką. Początkowo przebywały przez dwa miesiące na Pawiaku. Tam rozstrzelanie nigdy nie wzięło ‘ zdrowego człowieka ‘ – zawsze najpierw „ ścigano krew dla żołnierzy”, albo robiono rozmaite zastrzyki. Z opowieści współwięźniów dowiedziała się też o pozostawianiu ludzi na żer szczurom. Owa kobieta uniknęła innych rodzajów tortur, poza biciem gumową pałką w czasie przesłuchań. Następnie została przewieziona do Ravensbrück, gdzie przebywała przez trzy tygodnie. Tam przeprowadzano na kobietach różne eksperymenty medyczne. Wreszcie trafiła do lagru w Bunzig, gdzie pracowała w pobliskiej fabryce amunicji. Panował tam głód, zaś więźniarki musiały pracować po 12 godzin dziennie „ ciągle w dymie i gorącu „. Za najbłachsze przewinienia musiały stać 12 godzin na mrozie czy deszczu lub były zamykane w bunkrze ( razem z ciałami tych, które umarły z wycieńczenia w czasie pracy czy apelu ) i głodzone. Często zdarzało się więc, iż zamknięte w bunkrze kobiety żywiły się trupim mięsem. Kobiety chore były również wrzucane do owych bunkrów i tam umierały. Ostatnim wspomnieniem jest transport w bydlęcych wagonach z Pawiaka do Ravensbrück. Załadowane po 100 do jednego wagonu były więzione w zamknięciu przez siedem dni. Na jednym z dłuższych postojów – słysząc nieludzkie wycia z wnętrza – niemiecki oficer „ od drugiego pociągu, który wiózł rannych żołnierzy „ zainteresował się transportem i udało mu się uzyskać pozwolenie na otwarcie wagonów. Niemiec był przerażony tym co zobaczył. Pozwolił kobietom wyjść i choć z grubsza doprowadzić się do porządku. Kilka więźniarek zwariowało. Zostały one zaraz po przyjeździe do obozu rozstrzelane. Fakt, iż niektóre nie wytrzymywały psychicznie, nie wywołał zdziwienia opowiadającej.
„ Kobieta cmentarna”
Droga do cmentarza wiedzie obok muru, za którym rozciąga się zniszczone i wymarłe getto żydowskie. W alejkach widać kobietę, która zajmuje się kwiatami rosnącymi na grobach. W jej umyśle wciąż rozgrywa się dramat mordowanych bezlitośnie za murem ludzi, których krzyki i płacz odbierają sen i apetyt tym, którzy mieszkają po drugiej stronie muru. Wciąż widzi ona, jak z podpalonych domów, z których prześladowcy nie pozwalają wyjść, matki „ wyrzucają z okna na bruk „ swoje dzieci, „ a później wyskakują same „. Stale prześladuje ją obraz i odgłosy spadających na ulicę ciał tych, którzy
„ wciąż tak wyskakują, którzy wolą wyskoczyć, niż się za życia spalić w ogniu „.
Autorka snuje też rozważania na temat śmierci. Stwierdza między innymi, że w czasie wojny „ śmierć zwyczajna, osobista, wobec ogromu śmierci zbiorowej wydaje się czymś niewłaściwym. Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć „. Jednak „ rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru „.
„ Przy torze kolejowym „
Jedyną i właściwie ostatnią szansą uniknięcia pewnej śmierci przez ludzi wiezionych towarowymi wagonami do obozów byłą ucieczka z transportu. Ci, którzy się na to decydowali musieli mieć wiele odwagi, gdyż ryzyko było wielkie. Należało oderwać z podłogi wagonu kilka desek, a następnie zejść na oś i stąd próbować skoku na tor lub – pomiędzy kołami – na jego brzeg. Często kończyło się to śmiercią pod kołami albo uniemożliwiającymi dalszą ucieczkę uszkodzeniami ciała. W takiej sytuacji nalazła się
” kobieta leżąca przy torze „. Wyskoczyła ona nocą razem a kilku innymi osobami, jednak uciekinierzy zostali zauważeni i troje z nich dosięgła seria z karabinu maszynowego. Dwaj mężczyźni zginęli na miejscu, ona zaś została postrzelona w kolano. Wkoło niej od rana przystawali ludzie, ale nikt nie chciał ryzykować udzielenia jej pomocy ( za co groziła śmierć ).
Pewien młody człowiek stał w tym miejscu dłużej niż inni. Poprosiła go, aby kupił jej w aptece weronal. Odmówił. Po pewnym czasie poprosiła tego samego mężczyznę o kupienie wódki i papierosów. Tym razem spełnił prośbę. Jakaż stara wieśniaczka ukradkiem podała rannej kubek mleka i chleb i szybko odeszła. Gapie rozeszli się w momencie, gdy pojawiło się dwóch policjantów. Pozostał tylko ów mężczyzna – nie wiedząc, co robić – odeszli, nie reagując na jej prośbę, aby ją zastrzelili. W tym czasie dowiedzieli się, że jeden z dwóch zabitych pod lasem to jej mąż. O zmierzchu policjanci powrócili. Słysząc ponownie prośbę rannej, aby ją zastrzelili, wciąż wahali się, co mają robić. W końcu o rewolwer poprosił młody człowiek, który nie opuszczał kobiety przez cały dzień. Mężczyzna otrzymał broń od jednego z policjantów i strzelił – ku zgorszeniu grupki obserwatorów. Przed południem następnego dnia miejscowy sołtys kazał zabrać i pogrzebać wszystkie trzy ciała. „ Opowiadający ‘ owo zdarzenie nie mógł zrozumieć, dlaczego młody mężczyzna strzelił. Przecież „ właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal „.
„ Dwojra Zielona”
Jest to nieduża kobieta z czarną przepaską na oku, spotkana przez autorkę u jednego z warszawskich optyków, gdzie towarzyszący Dwojrze mężczyzna kupował dla niej okulary i szklane oko. Jest ona 35- letnią Żydówką. 2 lat wcześniej wyszła za mżą za szewca Rajszera, ale pozostałą przy swoim nazwisku panieńskim – Zielona. Jej mąż zginął w 1943 r. w lagrze Małaszewicze. Przed wojną mieszkała w domu na Stawkach, który w 1939 roku został zniszczony podczas bombardowania. Przeniosła się wówczas do Janowa Podlaskiego. W październiku 1942 roku wszystkich Żydów z Janowa przesiedlono do Międzyrzecza, w którym zebrano Żydów z województwa lubelskiego i zamknięto ich w getcie. Stamtąd co dwa tygodnie odchodził transport z Treblinki. Na czas „ akcji „ Dwojra ukrywała się na strychu i tak udało się jej przetrwać be szwanku do 1 stycznia 1943 roku, kiedy to Niemcy urządzili sobie „ zabawę” sylwestrową, wchodząc do mieszkań i strzelając do bezbronnych ludzi. Dwojra, uciekając, wyskoczyła przez okno i wówczas została postrzelona w oko. Do tej pory trzymało ją przy życiu pragnienie przekazania innym ludziom wieści o okrucieństwie okupanta. Trafiła do szpitala, a niedługo potem wraz z reszta Żydów została przewieziona do Majdanka. Tam zgłosiła się do pracy w fabryce amunicji w Skarżysku – Kamiennej. Pracowała po 12 godzin na dobę, przez jakiś czas prawie jak ślepa, gdyż na całym oku zrobił się jej wrzód, ona zaś nie chciała opuścić pracy i udać się do lekarza, była to pewna śmierć. Panował głód i Dwojra wyrwała sobie sama złote zęby, aby za nie kupić trochę chleba; w ten sposób starała się przetrwać. W Skarżysku pracowała przez 13 miesięcy, aż do momentu wyzwolenia przez wojska radzieckie, które zostały powitane z radością, ale bez okrzyków i entuzjazmu – ci, którzy ocaleli, byli zbyt wycieńczeni.
„ Wiza „
Opowiada młoda jeszcze Żydówka, która w obozie „ była jako Polka „ , „ miała polskie nazwisko i polskie papiery „ . W początkach wojny PRZESZŁA TEŻ NA KATOLICYZM. Do obozu dostała się w październiku i na samym początku pobytu trafiła na „ wizę „ . „ Wizą „ była to w obozie
„ łąka pod samym lasem, pod drzewami”, gdzie więźniarki stały „ na zimnie przez cały dzień be zjedzenia i bez żadnej roboty. Blok musiał był czysty, sprzątanie i czyszczenie trwało kilka dni. A one tam stały”.
Były tam Francuzki, Holenderki, Belgijki, dużo Greczynek, Polki i Rosjanki. Kobiety, które tam stały, były wynędzałe, brudne i owrzodzone. Wiele z nich było ciężko chorych i umierających. Wszystko to trwało przez tydzień. Więźniarki przytulały się nawzajem do siebie i starały się dostać do środka grupy, aby tracić jak najmniej ciepłą. Pewnego dnia Greczynki – najsłabsze i najbardziej ze wszystkich schorowane – zaśpiewały po hebrajsku hymn, który brzmiał „ pięknie, mocno i głośno „, gdyż głos więźniarek wzmocniła „ siła tęsknoty i pragnienia „. Na drugi dzień była selekcja. Narratorka przyszłą na wizę, ale „ wiza była pusta”.
„ Człowiek jest mocny „
W Chełmie, na skraju wzgórza, stał pałac, nad wejściem którego widniał napis: „ Zakład kąpielowy” . Od przeciwnej strony podjeżdżały do niego samochody o hermetycznych skrzyniach ładunkowych, do których ładowano ludzi, zamykano ich i duszono gazami spalinowymi. Samochody te następnie odjeżdżały do lasu Żuchowskiego. Tam wyrzucano ciała, które początkowo były zakopywane, później zaś palone w czterech krematoriach. Zarówno pałac, jak i krematoria zniszczono pod koniec wojny. Relację zdaje Michał P.,” młody wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie. „ Pracował on u Niemców i w czasie eksterminacji Żydów w Kole do takich samochodów zaprowadził ojca, matkę, siostrę z pięciorgiem dzieci oraz brata z żoną i trojgiem dzieci. Nie pozwolono mu jechać z rodzicami. W 1942 roku z Urgaju zabrano go – wraz z kilkudziesięciu innymi zdolnymi do najcięższych prac Żydami – do Chełmna. Tutaj pracował początkowo przy zbieraniu i przenoszeniu porzuconych chaotycznie ubrań. Później zgłosił się do pracy przy zakopywaniu ciał w lesie Żuchowskim. Ciała przechodziły wpierw przez ręce dwóch Ukraińców, którzy obszukiwali je, zbierając dla Niemców kosztowności i wyrywali złote zęby. Tych, którzy po przywiezieniu jeszcze żyli, jak również tych spośród więźniów pracujących przy zakopywaniu, którzy słabo pracowali, zabijano strzałem w tył głowy. Dziennie przywożono około 1100 ciał. Byli to Żydzi z różnych miejscowości. Michał pracował w lesie przez 10 dni. Pewnego dnia wśród ciał spostrzegł zwłoki swojej żony, siedmioletniego syna i czteroletniej córki. Położył się obok nich i chciał, aby go zastrzelono, jednak jeden z Niemców powiedział: „ Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować „ i biciem zmusił go do powstania. W nocy Michał chciał się powiesić, tak jak uczyniło to dwóch innych więźniów, jednak jeden z towarzyszy odwiódł go od tego zamiaru. Następnego dnia udało mu się uciec z samochodu wiozącego go do lasu. Trafił do jakiejś wsi i ukrył się w stodole. Po dwóch dniach trafił do chłopa, który go nakarmił i pomógł w dalszej ucieczce. Przed odjazdem Komisja udaje się do lasu Żuchowskiego. Tu „ w jednym miejscu dół był rozkopany i w sypkim piasku widać było kawałek ludzkiej stopy”. Pokazano też Komisji w głębi lasu miejsce po spalonych krematoriach.
„ Dorośli i dzieci w Oświęcimiu „
Proces ludobójstwa był zadziwiająco dobrze zorganizowany, a ponadto nadzwyczaj korzystny dla Niemiec pod względem ekonomicznym – dostarczał między innymi darmowej siły roboczej, pieniędzy i kosztowności ( które rabowano więźniom ), nawozy zaś otrzymane ze spalonych kości, mydło z ludzkiego tłuszczu, skórzane wyroby czy materace z ludzkich włosów były „ już tylko produktem ubocznym tego olbrzymiego przedsiębiorstwa państwowego „.
Oświęcim – przykład obozu łączącego doskonale zadania o charakterze politycznym ( „ uwolnienie pewnych terenów od ich mieszkańców „) i ekonomicznym ( aby „ przeprowadzenie tego zamierzenia nie przyniosło uszczerbku, nie powodowało żadnych kosztów, ale na odwrót” aby stało się zarazem źródłem, z którego można ciągnąć zyski „ ) – był nie tylko miejscem, gdzie więzieni byli i ginęli ludzie. Był on też dziełem ludzi. „Ludźmi okazującymi tu swoje człowieczeństwo byli między innymi więźniowie- lekarze, którzy starali się innym nieść pomoc i prawdziwą ulgę w cierpieniu. Byli tam też inni: August Glass, muskularny mężczyzna doprowadzający swe ofiary do śmierci nie pozostawiającymi żadnych śladów ciosami w nerki, czy jeden z blokowych, który miał „ ambicje „ udusić własnoręcznie 15 więźniów dziennie. Ci ostatni to owoc nazistowskiego systemu wychowania, który rozwijał i szczególną pieszczotą otaczał najbardziej krwiożercze i sadystyczne instynkty. Skłonności sadystyczne nie są jednak dla zbrodniarzy żadnym usprawiedliwieniem, gdyż byli oni w pełni świadomi swych czynów.
Dzieci „ mniejsze, nie nadające się jeszcze do pracy” kierowano do komór gazowych, zaś selekcjonowano je przepuszczając „ pod prętem wysokości jednego metra i dwudziestu centymetrów. Świadome powagi chwili, te mniejsze, zbliżając się do pręta, prostowały się, stąpały wyprężone na palcach, by zaczepić głową o pręt i uzyskać życie”. Doktor Epstein z Pragi w pewien letni poranek spostrzegł między blokami obozu oświęcimskiego w dwójkę „ małych dzieci jeszcze żywych „. Na pytanie, co robią, odpowiedziały, że bawią się w palenie Żydów.
Jest to zbiór opowiadań – reportaży, które powstały z materiałów zebranych przez autorkę w trakcie prac Głównej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Stanowią one kolejny wstrząsający dokument ludobójstwa i cierpień ludzkich podczas ostatniej wojny, oraz sygnalizują spustoszenie, które wojna wywołała w psychice człowieka, a którego skutki długo jeszcze miały zdecydowany wpływ na życie i postępowanie tych, którzy przetrwali, szczególnie zaś tych, którzy znajdowali się chociaż przez krótki okres swego życia w samym centrum owych okropnych wydarzeń.