II wojna światowa ... wspomnienia.
Pan Jerzy Leszczyński - mój nauczyciel Technologii - opowiadał nam /w roku 1996 / fragment ze swego życia - o swoim udziale : Mając 18 lat włączył się w działalność ruchu oporu przeciw wrogiemu okupantowi wraz z innymi kolegami. Mieli oni za zadanie stawiać jak najskuteczniejszy opór , udaremniać Niemcom, na ile mogli - opanowanie terenu, gdzie mieszkali. Parę dni po wybuchu wojny jeden z warszawskich niemieckich punktów oporu był w okolicy ul. Puławskiej i róg ul.Rakowieckiej.
Cytuję: - A okopy nasze partyzanckie za Kinem Moskwa, zaledwie o 250 m od stanowiska nieprzyjaciela. Dowódca - starszy gość - dysponował grupą ochotników i zaledwie ośmioma pepeszami i granatami własnej roboty oraz czterema pistoletami, butelkami z benzyną. Obok naszych stanowisk był również inny oddział partyzancki. Łączył nas jeden cel, odpierać atak. Podczas próby ataku i skutecznym oporem naszych partyzantów szturm został odparty. Jeden z wielu zabitych i rannych Niemców , który został trafiony, porzucając karabin zawrócił, ratując życie. Zasieki z drutu kolczastego okalające obóz wroga oraz patrol z karabinów maszynowych sial serie, gdy ktoś tylko głowę wychyli lub kapelusz na kiju dla żartu. W świetle południa karabin leżący na trawie między dwoma stanowiskami ogniowymi raził w oczy w odbitym od niego słońcu . Zachęcał partyzantów z dwóch obozów do podjęcia ryzyka i zabrania go stamtąd . Nocne wyprawy kończyły się niepowodzeniem . Jakikolwiek ruch po naszej stronie był zauważany i wszczynał alarm i oświetlenie terenu przez rakietnice. Z mojego planu zdobycia tej cudownej broni zwierzyłem się koledze, który miał mnie osłaniać serią z karabinu. Zaplanowałem, że pobiegnę w biały dzień, w porze obiadowej u Niemców. Odległość, jaka mnie dzieliła od broni to jakieś 150 m. wyskoczyłem nagle z okopu jak z procy i w blasku słońca śmigałem na pustym terenie jak zając. Chwyciwszy karabin usłyszałem wrzawę po stronie wroga. Puściłem się z powrotem galopem . Uciekałem tak szybko, że seria z karabinu deptała mi po nogach. Czułem, jak piach sypie mi się na buty od pryskających miejsc padania pocisków w ziemię. Wpadłem do okopu. Udało się. Zdyszany, mokry ze strachu i wysiłku, ale cały - tuląc broń do siebie. Zostałem ukarany przez dowódcę za ten bohaterski wyczyn, że naraziłem własne życie dla broni. Biorąc pod uwagę sytuację i okres w jakim to uczyniłem , mój czyn chwalebny powinien zostać doceniony i pochwalony. Taki karabin był w tych dniach na tzw. ,, wagę złota". I od tej pory nie rozstawałem się z nim nawet na krok. Spałem z ręką na nim . Nawet pożyczali go ode mnie na rożne akcje dając w zamian jedzenie, picie i inne rzeczy. Zarabiał on na moje utrzymanie. Po przełamaniu naszego oporu, wycofaliśmy się z niewielką grupą. Wstąpiłem później do ruchu podziemnego AK, gdzie dalej prowadziliśmy alki powstańcze.