Nowela "Drzew"
Był późny, wiosenny wieczór, gdy na schodach Teatru Mazowieckiego ukazała się czyjaś postać. Przedstawienie skończyło się dawno temu i wszyscy widzowie opuścili już budynek, ale pani Maria lubiła zostawać w tym olbrzymim gmachu, jak najdłużej. Lubiła upajać się jego wielkością, blaskiem marmurowych posadzek, wysokością ścian. Jednak największy zachwyt wzbudzały w niej ogromne płaskorzeźby, które znajdowały się na ścianach holu głównego. Opuszczając hol główny zerknęła ukradkiem w lustro zawieszone tuż przy szatni. Poprawiła kosmyk siwych włosów, a teraz energicznym, pewnym krokiem schodziła po schodach. Pani Maria odwiedzała teatr raz w tygodniu. Bardzo lubiła te dni i zawsze starannie się do nich przygotowała. Odwiedzała fryzjera, wkładała najlepszą garsonkę.
Dawniej jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Nie miała czasu na teatr, kino, czy chociażby na miłość. Pochłonięta była pracą. Kochała ją. Pracowała jako główna księgowa w największej fabryce w swoim mieści. A że miasto, w którym mieszka nie było duże znali ją tu prawie wszyscy i ona też znała większość jego mieszkańców. Nie urodziła się tutaj. Przyjechała tu ze swoim ojcem po śmierci matki. Chodziła tu do szkoły podstawowej, później do liceum. Na studia wyjechała do dużego miasta, ale nie umiała tam żyć. Przytłaczał ją szum ulicy, zapach spalenizny, wieczny pośpiech. Wróciła. Znalazła prace. Znalazła miłość. Tadeusz był wspaniałym mężczyzną. Opiekuńczy, miły – niestety nie miała dla niego czasu. Ważniejsze dla niej były cyferki, bilanse, firma. Tadeusz długo ją prosił, by się opamiętała. Pomyślała o sobie, o ich przyszłości. A ona ciągle mówiła – później, później… Tadeusz odszedł. Ułożył sobie życie z inna kobietą, a ona pracowała. I tak upłynęło jej życie. Nawet się nie spostrzegła a przyszedł czas na emeryturę. I wtedy odkryła, że jest sama. Pusty dom, samotne ranki i wieczory. Jej pokoik na trzecim piętrze starej kamienicy od lat był taki sam. Czysty, wypielęgnowany, ale zawsze pusty. Jedyne hałasy jakie dochodziły do jej mieszkania to hałasy z drugiego piętra. W lokalu pod nią mieszkała pani Zosia. Młoda, otyła kobieta, która nie bardzo umiała poradzić sobie ze swoimi synkami. Rano ledwo malcy otworzyli oczy, już słychać było ich głośne rozmowy i śmiechy. Jednak te hałasy nie stanowiły dla pani Marii większego problemu. Denerwował ją jedynie ogromny dąb rosnący na podwórku. Którego gałęzie sięgały aż do jej okien, zasłaniając promienie słońca w letnie dni. Kiedy pewnej nocy konary drzewa zaczęły uderzać w jej okna, nie pozwalając jej zasnąć, złość i rozgoryczenie sięgnęły zenitu. Postanowiła zrobić wszystko, żeby pozbyć się uciążliwego drzewa. Wstał nowy dzień. Pani Maria, ubrała się i wszyła z domu z samego świtu. Wychodząc z klatki pogardliwym wzrokiem spojrzała na drzewo, uśmiechnęła się delikatnie i zamruczała pod nosem:
- jutro już cię tu nie będzie...
Szła pewnym krokiem do ostatniej klatki swojej kamienicy. Chciała porozmawiać z panem Zdzisiem, gospodarzem budynku. Dochodząc do bramy ujrzała ów gospodarza i od razu postawiła sprawę jasno:
–Musi pan ściąć to drzewo co rośnie na podwórzu! Nie zniosę więcej tego uciążliwego pukania w moje okno i braku słońca!
–Ależ pani Mario kochana to drzewo rośnie tu już od wielu lat. Może udałoby się jakoś inaczej załatwić tą sprawę?! Czemu od razu ścinać drzewo – Odpowiedział pan Zdzisław z żalem w oczach.
– Nie! Ja chce żeby pan je ściął, natychmiast!! – powiedziawszy te słowa pani Maria odwróciła się na pięcie i zaczęła iść z powrotem w stronę swojej klatki.
Wróciwszy do domu zaparzyła sobie herbatę i usiadła przy stoliku. Wzięła książkę do ręki i już miała zacząć czytać, kiedy zerwał się wiatr i konary drzewa zaczęły znowu uderzać w jej okno. Zakłócając spokój panujący w jej mieszaniu. Ze złością w oczach odłożyła książkę i poszła do kuchni – jedynego spokojnego miejsca w jej domu. Postanowiła, że może trochę posprząta na antresoli do których bardzo dawno nie zaglądała. Przeszukując antresole znalazła pudełko ojca. Usiadła przy kuchennej ladzie i zaczęła go przeglądać Otworzyła go ostrożnie i wyjęła z niego stary, pożółkły album ze zdjęciami. Przekładała kartki bardzo powoli przyglądając się kolejnym fotografią. Na jednych zdjęciach była razem z rodzicami a na późniejszych tylko z ojcem. Zaczęła wspominać. Na jednym zdjęciu stała przytulona do niewielkiego drzewa z ogromnym uśmiechem na twarzy. Jednak nie zwróciła szczególnie na to uwagi bo w momencie kiedy oglądała to zdjęcie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zostawiając wszystko pobiegła szybo otworzyć. W drzwiach stał pan Zdzisław.
– Dzień dobry pani Mario. – powiedział smutnym głosem – Rozmawiałem z radą osiedla i powiedzieli, że jeżeli pani aż tak bardzo przeszkadza to drzewo, to mam je ściąć. Ale może pani jeszcze się zastanowi. Może jest jakieś inne wyjście?
– Nie ma! – Czyli jutro już nie będzie tego koszmarnego drzewa?! – Nie czekając na odpowiedź zatrzasnęła drzwi.
Pani Maria zdenerwowana tym, że pan Zdzisław próbował ją przekonać do zmiany zdania, a jednocześnie szczęśliwa, że drzewo zostanie jutro ścięte, zapomniała o albumie który oglądała. Schowała pudełko z powrotem na antresolę. Po codziennej popołudniowej krzątaninie pani Maria postanowiła ze ostatni raz jeszcze popatrzy na drzewo. Tak jakby chciała mu pokazać, kto jest górą. Usiadła w oknie, oparła swoje stare łokcie o parapet i zapatrzyła się na ogromne gałęzie i konary. Z tego transu wyrwał ją wesoły krzyk dzieci biegających wokół wielkiego dębu. W pani Marii odezwał się głos sumienia, ale jak najszybciej go stłumiła wracając do swoich codziennych spraw. Tej nocy nie mogła zasnąć, ale nie z powodu gałęzi uderzających w jej okna. Cały czas myślała o drzewie. Nazajutrz wstała z samego rana. Zaczęła dzień tak jak zawsze, tak jak byłby to kolejny, normalny dzień. Usłyszawszy głos pana Zdzisława na podwórzu postanowiła, zejść i sama dopilnować, aby drzewo zostało ścięte. Kiedy wychodziła z klatki zobaczyła Marka i Karola, dzieci sąsiadki mieszkającej pod nią. Dwaj chłopcy stali przytuleni do drzewa. W tym momencie pani Marii przypomniało się zdjęcie z albumu ojca. Szybkim krokiem wróciła do mieszkania. Zaczęła dokładnie przyglądać się zdjęciom. Było tam mnóstwo zdjęć małej Marysi koło małego drzewa. Pani Maria wyjrzała przez okno, już wiedziała, że drzewo na zdjęciach to to samo na które teraz patrzyła. Spojrzała jeszcze raz na Karola i Marka, wyglądali prawie tak samo jak ona na zdjęciach tylko, że oni płakali. Wtedy zrozumiała jak wielki błąd popełniła i do jakiego nieszczęścia mogłaby doprowadzić. Zbiegła szybo na dół i juz od klatki zaczęła krzyczeć:
– Panie Zdzisiu! Panie Zdzisiu niech pan zaczeka! Niech pan nie ścina tego drzewa! To był błąd, że o to pana prosiłam. Z tym drzewem wiąże się tyle wspomnień i nie możemy odbierać miejsca zabaw dzieciom!
–Ależ pani Mario kochaniutka to cudownie – odpowiedział pan Zdzisław z ogromnym zdziwieniem w głosie.
–Niech pan zetnie tylko te gałęzie koło mojego okna. – odpowiedziała pani Maria ze szczerym uśmiechem, który już od dawna nie gościł na jej twarzy
–Pani Mario kochaniutka, bardzo pani dziękuje! Pani jest naprawdę cudowna! – mówiąc te słowa w oczach pani Marii jak i pana Zdzisław pojawił się błysk czegoś nowego.
Tego dnia pani Maria odzyskała swoje wspomnienia z dzieciństwa, pamięć o ojcu i zyskała nową miłość dzięki której jej życie nabrało nowego znaczenia.