Recenzja ekranizacji "Pana Tadeusza"
„Pan Tadeusz” jest dziełem dla Polaków szczególnym. O ile przepełnione romantycznym patosem i hasłami narodowego mesjanizmu „Dziady cz. III” dziś nie wszystkich zachwycają, a niektórych wręcz męczą, o tyle „Pana Tadeusza” czyta się z przyjemnością mimo to, że od czasu napisania minęło sto pięćdziesiąt lat. Dlaczego tak się dzieje ? Bo w „Panu Tadeuszu” nie doświadczymy natchnionych improwizacji, obrazów Polski przybitej do krzyża, która ma zbawić Europę – wszystkiego tego co dziś jest już nieaktualne i co ciężko nam, Polakom z przełomu wieków, zrozumieć. Mamy natomiast w „Panu Tadeuszu” obraz Polski. Ta Polska widziana oczyma emigranta stęsknionego za ojczyzną jest piękna, barwna, szczęśliwa. Soplicowo staje się oazą polskości – tu nikt nic nie mówi o zaborcach i niewoli (może poza księdzem Robakiem – ale to jedyny romantyczny rys w tym utworze), tutaj cały czas żyje dumna i wspaniała Rzeczpospolita Obojga Narodów. W Soplicowie jak w soczewce zbiera się wszystko co w Polsce szlacheckiej było najważniejsze – umiłowanie zabaw, tradycja, zachowanie pewnej hierarchii, miłostki, polowania, spór rozstrzygany zajazdem. Mamy też w „Panu Tadeuszu” obraz zwycięstwa nad śmiertelnym wrogiem – Moskalem, a utwór w sprytny sposób kończy się przed klęską Napoleona – i w ten sposób „Pan Tadeusz” pozostaje od początku do końca polską sielanką ze szczęśliwym zakończeniem. Bo chociaż wiemy, znając historię, że wielka armia, w której służyli Tadeusz i Hrabia zostanie pokonana przez rosyjskie mrozy, a Polska jeszcze długo nie odzyska niepodległości, to jednak wydaje nam się, że w „Panu Tadeuszu” historia przyjmie inny bieg – Napoleon zwycięży, Polska się odrodzi, a w Soplicowie dalej kwitła będzie tradycyjna polskość. Polskość za którą tak tęsknimy po czasach zaborów, po czasach hitlerowskiej okupacji, po czasach realnego socjalizmu kiedy to wskutek celowego działania okupantów bezpowrotnie traciliśmy tą tradycyjną, szlachecką polskość. Dziś chcielibyśmy odzyskać przynajmniej jej cząstkę.
Naprzeciwko naszym pragnieniom wychodzi dziś Andrzej Wajda. Ekranizacja „Pana Tadeusza” to zadanie, które spędzało sen z powiek wielu reżyserom. „Pan Tadeusz” jako dzieło szczególne i powszechnie znane staje się poważnym wyzwaniem dla filmowca, który nie tylko musi oddać niepowtarzalny mickiewiczowski klimat „tych pagórków leśnych, tych łąk zielonych”, ale jeszcze zmieścić dwanaście tomów w co najwyżej trzech godzinach filmu. Przede wszystkim zaś musi stworzyć niepowtarzalny klimat Soplicowa, gdzie czas zatrzymał się na zawsze, gdzie trwa Polska, a z nią polska duma narodowa, ale i polskie grzeszki. Czy Wajdzie się to udało ?
Wajda na początku zaskakuje widza, który jeszcze nie zdążył wygodnie usadowić się w fotelu, a już słyszy... epilog „Pana Tadeusza”. Za chwilę okazuje się, że to nie żadna pomyłka – po prostu Wajda przyjął pewną konwencję. Cały utwór czytany jest przez Mickiewicza, a jego audytorium stanowią Tadeusz, Zosia, Telimena, Hrabia i inni główni bohaterowie epopei. Czy reżyser miał prawo do takiego odkształcenia naszego największego narodowego dzieła ? Pozostaje to kwestią sporną. Wprawdzie epilog „Pana Tadeusza” równie dobrze mógłby być prologiem. Mickiewicz umieścił go jednak na końcu. Czyżby Wajda chciał poprawić wieszcza ? Chyba nie. Reżyserowi być może chodziło o to, żeby zaznaczyć w pewien sposób siebie w swoim filmie, podkreślić swój indywidualizm. Czy jest to słuszne ? Na to pytanie każdy może sam udzielić odpowiedzi. Na pewno jednak nie przeszkadza w odbiorze dzieła. Potem już na ekranie pojawia się „bryczka, którą przed dom zajeżdża młody panek”. Przez chwilę widzimy przewijające się w tle łąki, pola, las. Zaczyna się robić bardzo polsko. Tadeusz wpada do domu, słyszymy melodię Mazurka Dąbrowskiego, widzimy Zosię, w stroju, w jakim „Litwinka nie bywa przez mężczyzn widziana”. Niewątpliwie jesteśmy już w Soplicowie.
Czy Wajda sprostał zadaniu, czy udało mu się przelać na filmową taśmę esencję geniuszu Adama Mickiewicza ? Czy ambitny reżyser stworzył dzieło, które stanie się polską klasyką filmową, tak jak „Pan Tadeusz” jest klasyką literacką ? Problem jest bardzo złożony, zwłaszcza, gdy trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy filmowy „Pan Tadeusz” dorównuje swemu książkowemu odpowiednikowi. Spróbujmy jednak porównać te dzieła.
W „Panu Tadeuszu” przepiękne są przede wszystkim opisy przyrody. Mickiewicz był mistrzem jeżeli chodzi o plastyczne opisy krajobrazu, wyszukiwanie odpowiednich porównań i przenośni, określanie barw. Nigdy nie zapomnę opisów zachodu słońca, litewskiego matecznika, czy choćby tych fragmentów z inwokacji, w których „gryka jak śnieg biała” i „panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”. Czyż nie jest to najpiękniejsze co może być w poezji. Taka prosta przenośnia – „pała panieńskim rumieńcem”. A jak oddziałuje na wyobraźnię ! Panieńskim, a więc wyjątkowo mocnym, płomiennym. I już wyobrażamy sobie (tajemniczą skądinąd) roślinę. I tego wszystkiego brakuje mi w filmowym „Panu Tadeuszu”. Oczywiście nie chodzi o to, że w dziele Wajdy nie ma przyrody – ona jest, ale jest bardzo zwyczajna, pozbawiona tego poetyckiego uroku jaki tchnął w nią Mickiewicz. Czy można jednak winić za to Wajdę ? W jaki sposób przedstawić ludzi w lesie, aby przypominali „elizejskie cienie”. W jaki sposób przedstawić matecznik, skoro sam Mickiewicz pisze, że ludzka stopa nigdy tam nie postanie. Reżyser na pewno zrobił wszystko co mógł. Jednakże okazało się, że używając nowoczesnej techniki nie można pokazać tego, co Mickiewicz przedstawił używając pióra i kartki papieru. Rację miał Słonimski pisząc w swoim wierszu pt. Mickiewicz: „Cóż by się z wami stało, nierozumne drzewa ? / Tartak by was pochłonął od deski do deski, / i tyle by was było. Lecz w ziemi litewskiej / razem z wami żył człowiek, który o was śpiewał.” Tylko słowem, tylko poezją można było zapewnić litewskim „dębom i bukom” nieśmiertelność. Bo filmowy obraz obdziera je z poezji. Nie każdy człowiek ma oczy wieszcza aby dostrzegać „panieński rumieniec”. Poeta musi o tym opowiedzieć. Dlatego konfrontacja przyrody opisanej i przyrody sfilmowanej wypada zdecydowanie na korzyść tej pierwszej. Wajda nie mógł osiągnąć poezji opisu. Bo choć sam jest artystą, to nie jest poetą. A nawet gdyby był – jak pisać poezję na rolce filmu ?
Zaczęłam więc od elementu, w którym film nie doścignął epopei. Nie oznacza to, że dalej będą same wady. Są także elementy, w którym Wajda zbliżył się do wizji Mickiewicza. Takim elementem jest choćby kreacja głównych bohaterów.
Zacznijmy od głównego bohatera epopei - księdza Robaka. Tak, tak - to nie tytułowy Tadeusz (o nim później), ale właśnie ksiądz Robak - bohater romantyczny - jest najważniejszą postacią epopei Mickiewicza. W postać tą wcielił się w filmie Bogusław Linda. Już na wstępie należą się Wajdzie brawa za odwagę. Linda jest wszak aktorem charakterystycznym, nieodłącznie już chyba związanym z pewnym typem filmów. Powierzenie mu roli księdza-emisariusza było decyzją bardzo śmiałą. Od początku zadawałam sobie pytanie - jak przyjmę pana Bogusława w habicie. Muszę przyznać, ze byłam pełna jak najgorszych przeczuć. Na szczęście - mile się rozczarowałam. Linda okazuje się być właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Pan Bogusław kojarzy się nam od razu z tzw. "twardym mężczyzną" - łączymy go wszak z określonymi rolami ( żeby przypomnieć tylko takie filmy jak "Psy", czy "Demony wojny"). Wydawałoby się, że powinno mu to przeszkadzać w odgrywaniu pobożnego mnicha-bernardyna. Tymczasem wcale tak nie jest. Bo nie można zapominać, że Jacek Soplica tak naprawdę nie był mnichem. Jacek był bardzo krewkim szlachcicem, skorym do walk, zatargów, chętnie znaczącym szablą swoich przeciwników. I to się zgadza. Linda bez trudu może być utożsamiony z takim bohaterem - łatwo nam sobie wyobrazić tego aktora w roli polskiego szlachcica-zabijaki - już nawet nie wcześniejsze role Lindy, ale sposób w jaki się porusza, w jaki mówi, mimika jego twarzy - wszystkie te drobiazgi składają się na obraz "prawdziwego mężczyzny". Takiego jakim był Soplica przed zbrodnią i pokutą. A potem ? Habit wprawdzie zupełnie nie pasuje do Lindy i wyraźnie mu przeszkadza, ale czyż nie tak musiało być z Jackiem, który nagle z niepokornego szlachcica musiał stać się pobożnym mnichem ? Linda - to realizacja wizji Mickiewicza. Wypada świetnie kiedy chwyta za strzelbę i jednym strzałem zabija niedźwiedzia, dużo gorzej zaś, gdy odmawia pacierze. Powtarzam jednak taki musi być Robak-Soplica. Ktoś kto był zabijaką nie stanie się nigdy do końca księdzem. I widać to, kiedy obserwuje się grę Lindy - robi wprawdzie co może, aby grać jak najlepiej mnicha, ale nie do końca mu się to udaje. I tak powinno być ! Nawet jeżeli nie było to zamierzeniem Wajdy i Lindy - pewna sztuczność w grze pana Bogusława jest wskazana. Dlatego też duże brawa dla obu panów. Odtąd ksiądz Robak nieodłącznie kojarzył będzie mi się z twarzą Bogusława Lindy. Tak więc kreacja głównego bohatera u Wajdy pokrywa się z tą mickiewiczowską. Nieco gorzej jest z bohaterem tytułowym, bo w prawdzie pan Tadeusz jest na ekranie taki jak w epopei – oznacza to jednak, że jest bohaterem nijakim. Michał Żebrowski jest bardzo przystojnym mężczyzną, świetnie wypada w ułańskim mundurze, ale niestety role które mu przypadają są rolami niezwykle trudnymi. Bo i Skrzetuski, i pan Tadeusz to postacie nieciekawe, płaskie i chyba trochę niedopracowane przez autorów. Zostawmy jednak dzielnego pana Jana, a zajmijmy się tylko Tadeuszem. Dlaczego to taka trudna postać ? Bo cóż jest ciekawego w tym dwudziestoletnim młodzieńcu ? Nie ciąży na nim żaden grzech, który musiałby odkupić, nie pragnie zemsty, nie jest przesadnym patriotą, ani romantykiem. Tak naprawdę to bardzo nudny młodzieniec - i u Mickiewicza i, niestety, u Wajdy. Kocha, ale tak dziecinnie, tracąc głowę dla każdej ładniejszej kobiety, którą zobaczy. Jego miłość jest więc miłością typowo sztubacką - brak w niej żaru, namiętności i dramatyzmu, który potrafiłby zainteresować. Zresztą Żebrowski nie stara się nawet tworzyć pozorów - zachowuje się dokładnie tak, jak opisał Tadeusza Mickiewicz. Nie stara się zaznaczyć swojej indywidualności - choćby jednym zmarszczeniem czoła, choćby jakimś filozoficznym spojrzeniem. Młody Soplica widziany przez nas na ekranie wodzi wciąż po świecie cielęcym wzrokiem, czasem z zachwytu otwiera usta, kwestie wygłasza beznamiętnie - ot tak sielankowo. I nawet kiedy dochodzi do kulminacyjnego punktu akcji - bitwy z Moskalami - i kiedy Tadeusz ma szansę pokazać, że jest prawdziwym mężczyzną, pojawia się w... słomkowym kapeluszu. Tak więc nawet Moskali zabija w sielankowy sposób. I o to mam pretensję do Wajdy - po cóż był ten kapelusz ?!? Czy reżyser naprawdę chciał zrobić z Tadeusza postać nieciekawą aż do granic, tak sielankową, że aż nieprawdziwą. Jeśli tak - wyszło mu to świetnie. Ale chyba nie o to chodziło. W zasadzie nie ma o co mieć pretensji. Pan Tadeusz jest tak samo nieciekawą postacią na kartach epopei i na ekranach kin. Jednakże ja oczekiwałam czegoś więcej - szczypty indywidualizmu Żebrowskiego, jakiegoś charakterystycznego rysu, który zapadłby w pamięć na długo. Sztuki aktorskiej powinien się uczyć Żebrowski od Andrzeja Seweryna - który wciela się w postać Sędziego. Sędzia na kartach Pana Tadeusza jest równie nieciekawy jak Tadeusz - Mickiewicz na siłę chce z niego zrobić bohatera pozytywnego, jednocześnie informując nas, że jest targowiczaninem - a więc zdrajcą. Dlatego też jest to postać niewyraźna - trochę dobra, trochę zła - a właściwie nijaka. Tymczasem Seweryn, być może chcąc powetować sobie nieudaną (moim zdaniem) rolę Wiśniowieckiego w "Ogniem i Mieczem", dokonuje cudów, aby nadać swojej postaci wyraźny kształt. I nadaje. Seweryn-Sędzia nie przekonuje nas, że jest człowiekiem dobrym. On jest po prostu drobnym szlachcicem - ze wszystkimi sarmackimi wadami - kłótliwym, upartym, jednakże kochającym ojczyznę i gotowym "stanąć z synowcem" na czele powstania. Możemy nie lubić postaci granej przez Seweryna - musimy jednak przyznać, że w filmie jest bardzo wyraźna. I za to należą się aktorowi brawa.
Tak więc są wśród bohaterów postacie doskonale pasujące do swoich literackich odpowiedników (ksiądz Robak), są postacie, które wręcz przewyższają te przedstawione na kartach epopei Mickiewicza (Sędzia), są także kompletnie nieudane. Bodaj najlepszą kreację stworzył Daniel Olbrychski, który znakomicie wciela się w rolę Gerwazego. Głos jakim wypowiada swoje kwestie klucznik Rębajło jest niesamowity - znając prawdziwy głos Olbrychskiego wyobrażam sobie jaką trudność musiało sprawić aktorowi nadanie swojemu głosowi takiego tonu. Okazało się jednak, że jest to możliwe i chwała Olbrychskiemu za to. Nie chodzi zresztą tylko o głos - przypomnijmy sobie te spojrzenia spode łba, które mroziły krew w żyłach, emocjonalną przemowę w zaścianku Dobrzyńskim. Tak musiał wyobrażać sobie Gerwazego Mickiewicz. Dodatkowo należy się ukłon w stronę charakteryzatorów, którzy nadali twarzy Olbrychskiego niesamowity wygląd (tak samo zresztą jak Lindzie). Łysa i pocięta bliznami głowa klucznika wygląda bardzo sugestywnie i realistycznie. Trzeba jednak przyznać, że pan Daniel miał łatwiejszą rolę niż np. Seweryn. Gerwazy to bodaj druga najważniejsza postać w "Panu Tadeuszu" niezwykle dobrze przedstawiona przez Mickiewicza. Olbrychskiemu pozostawało więc trzymać się tekstu i nic nie zmieniać. Ale to także trzeba umieć. Dobrze wypada także Grażyna Szapołowska - Telimena. Starzejąca się już aktorka doskonale wciela się w rolę swojej książkowej równolatki i na ekranie staje się prawdziwą kokietką. Wykonywane od niechcenia ruchy wachlarzem, przelotne spojrzenia rzucane Tadeuszowi podczas opowieści o "Peterburku", pełne namiętności wyznanie miłosne, kiedy Tadeusz postanawia ją zostawić, a potem pełna wyrachowania rozmowa z Hrabią, kiedy ten wraca do Soplicowa z Napoleonem. No i oczywiście słynna scena z mrówkami - wszystko to składa się na niezwykle dokładny obraz książkowej Telimeny. Szapołowska robi wszystko tak jak powinna - niezwykle realistycznie adoruje Tadeusza i Hrabiego, jest bardzo przekonywująca gdy snuje plany dotyczące siebie, Zosi, Tadeusza i Hrabiego - po prostu bardzo dobra rola.
Drugą po Tadeuszu nie do końca udaną postacią jest Hrabia-Kondrat - tak jak i w książce, tak na ekranie - marzyciel. Wydaje się być myślami daleko za Soplicowem, ożywia się tylko wtedy, gdy jest szansa na jakąś romantyczną przygodę. Kiedy nie ma co robić snuje się jak cień i wykonuje kolejne szkice polskiego krajobrazu. Niby kocha Telimenę, niby zachwyca się "nimfą leśną" - Zosią, ale w filmie specjalnie tego nie widać. Hrabia wydaje się nie być członkiem akcji - włącza się jedynie na chwilę w momencie zajazdu, a potem znów jest statystą. Myślę, ze Kondrat podszedł do tej roli zbyt pasywnie. A szkoda, bo gdyby grał trochę bardziej agresywnie mógłby stworzyć bardzo ciekawą postać.
Największe kontrowersje wzbudza Zosia, która jest chyba najbardziej krytykowana, ale czy słusznie ? Zosia to najbardziej niewdzięczna ze wszystkich ról. Mickiewicz opisał ją pięknie - tworząc w naszych głowach "nimfę leśną pasącą gęsi" - ale niestety opis ograniczył się do wyglądu zewnętrznego. Zosia to w epopei śliczna buzia - i nic więcej. Pojawia się rzadko, a kiedy już ją spotykamy - milczy, albo się rumieni. Skoro Mickiewicz stworzył taką bohaterkę, dlaczego wymagamy tak wiele od filmowej Zosi ? Panna Bachleda - Curuś - gra taką Zosię, jaką spotykamy w "Panu Tadeuszu" - ładną, ale... nic więcej. Prawda, że swoje kwestie wypowiada wciąż tym samym beznamiętnym głosem, ale należy to chyba złożyć na karb jej młodego wieku i braku doświadczenia. Filmowa Zosia na pewno nie olśniewa - ale nie oszukujmy się - nie olśniewa nas również ta książkowa. Dlatego nie należy przesadzać z krytyką.
Tak prezentuje się plejada głównych aktorów. Kreacji bohaterów wypadają w sumie na korzyść Wajdy. Potrafił stworzyć niezapomnianego księdza Robaka, Gerwazego Rębajłłę, czy przewyższającego pierwowzór Sędziego. Szkoda tylko, że tak jak Mickiewicz, czyli zupełnie bezbarwnie przedstawił Tadeusza i Zosię, a także nie do końca udanie wykreował hrabiego. Mimo to, tutaj był zdecydowanie bliżej pierwowzoru niż w opisach przyrody.
Przejdźmy do kolejnego punktu – czyli do akcji. „Pan Tadeusz”, nawet jeżeli odrzucić długie opisy przyrody, jest wciąż powieścią bogatą w treść i wielowątkową. I Wajda wyraźnie postawił na akcję. Być może po to, aby zatrzymać widza przy ekranie. Dlatego też niezbyt wiele było zdjęć przyrody (może stąd mój niedosyt ?), natomiast bardzo wiele wątków. Wajda podjął się przedstawienia niemal wszystkich konfliktów, sporów, miłostek, które Mickiewicz umieścił w „Panu Tadeuszu”. Nadało to akcji rozpędu, ale nie do końca jestem do takiej wizji przekonana. Bo z „Pana Tadeusza” nie da się zrobić filmu akcji. Soplicowo jest zbyt sielankowe a bohaterowie zbyt dostojni, żeby nagle starać się umieścić ich w konwencji filmu przygodowego. Może lepiej było postawić na spokojny tok akcji ? Może lepiej było umieścić w filmowym „Panu Tadeuszu” barwne opowiadania Wojskiego, nieco dłużej filmować chmury i lasy, trochę przedłużyć koncert Wojskiego po skończonym polowaniu. Być może zniechęciłoby to do filmu kilka osób, ale taki „Pan Tadeusz” byłby prawdziwszy. Wajda postanowił jednak zrobić z „Pana Tadeusza” film akcji, i udało mu się. Świadczy to o niezwykłym talencie pana Andrzeja. W ten sposób jednak „Pan Tadeusz” nie jest już tym samym „Panem Tadeuszem”. Ale może zbyt wiele wymagam.
Główne wątki w filmie wyglądają tak samo jak w powieści. To znaczy – miłość Tadeusza do Zosi jest niesłychanie sztuczna i wręcz wydaje się nie istnieć, natomiast miłość Tadeusza do Telimeny jest gorącym, pełnym namiętności uczuciem, wzbogaconym przez Wajdę sceną, w której Telimena nieomal wciąga młodzika do swojego pokoju. Dpór o zamek jest bardzo gwałtowny, Rębajłło nienawidzi Sopliców, Sędzia chce się procesować, Asesor kłóci się zajadle z Rejentem o Kusego i Sokoła, zajazd kończy się pogromem drobiu, bitwa z Moskalami jest zwycięska, armia Napoleona imponuje wielkością – wszystko to obrazy z „Pana Tadeusza”. I z epopei i z jej filmowego odpowiednika. Wajda nie zmienił w przebiegu akcji nic zdając się na geniusz naszego wieszcza.
Wreszcie ostatnia rzecz na którą chciałabym zwrócić uwagę, a za którą należą się panu Andrzejowi brawa to dialogi. Zmuszenie aktorów do mówienia trzynastozgłoskowcem w sposób naturalny, a także umiejętne zatuszowanie momentów w których trzynastozgłoskowiec się urywa, to naprawdę niezwykłe dokonanie. Za to Wajdzie należą się słowa uznania.
Ekranizacja „Pana Tadeusza” budzi więc we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony – na ekranie wszystko jest bardziej rzeczywiste. Na własne oczy widzę Soplicowo, Tadeusza, Zosię, księdza Robaka, Gerwazego. Widzę miłość i bitwę, piękne mundury polskich ułanów i wieńczącego utwór poloneza. Z drugiej strony – nie ma wtedy miejsca dla wyobraźni, nie ma pięknych polskich krajobrazów przesyconych mickiewiczowską poezją, nie ma matecznika, nie ma powtarzanego przez drzewa koncertu Wojskiego. Film jest niewątpliwie udaną ekranizacją, nie można jednak zapominać że nie jest to to samo, co epopeja Mickiewicza. Moim zdaniem każdy powinien obejrzeć film, nie zwalnia go to jednak od przeczytania epopei. Bo prawdziwe Soplicowo jest tylko jedno – na kartach utworu Mickiewicza.