Dwa obrazy tradycji szlacheckiej. Porównaj sposoby i funkcje jej przedstawienia na podstawie fragmentów „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza i „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. Odwołaj się do znajomości całych utworów.
W kulturze polskiej tradycja szlachecka odgrywa ważną rolę, a w szczególności zaś polska gościnność. Każdy zna stare przysłowie: „Gość w domu, Bóg w dom”, od dawien dawna Polacy witają przyjezdnych z honorami, urządzają na ich cześć przyjęcia, zabawiają rozmową. W podanych fragmentach opisywana jest właśnie polska gościnność, jednak autorzy mają do niej zupełnie inne podejście – Mickiewicz pochwala ją i stawia na piedestale, natomiast Gombrowicz wyśmiewa.
Pierwszym elementem ceremoniału goszczenia jest oczywiście przywitanie. W Soplicowie wszystko odbywa się według staropolskiej tradycji, nie poddawano się tam żadnej nowej modzie. Konie prowadzono do stajni, karmiono, a nie jak w innych nowoczesnych domach, gdzie były one prowadzone do żydowskiej gospody. Gościa nie wychodziła witać zwykła służba, lecz gospodarz lub ktoś, kto go zastępował. W tym przypadku Tadeusza wychodzi witać Wojski (w zastępstwie Sędziego), który do tego ceremoniału musiał nawet przywdziać inne ubranie. Mimo tych wszystkich sztywnych zasad samo powitanie jest bardzo spontaniczne, co ukazuje zażyłość pomiędzy Wojskim i Tadeuszem. Panowie ściskają się i całują. Dla porównania, w „Ferdydurke”, przywitanie gości odbywa się bez specjalnego ceremoniału. Bohaterowie również ściskają się i całują, jednak jest to dla nich jedynie obowiązek, który muszą po prostu spełnić. Nie ma w tym ani krzty radości z przybyłych gości, są tylko puste słowa, które musiały zostać wypowiedziane, ponieważ tak utarte jest w przyjętych konwenansach. Hurleccy w ogóle nie cieszą się z wizyty Józia, jednak nie mogą tego okazać, gdyż byłoby to niekulturalne.
Kolejnym aspektem gościnności jest rozmowa. W dworku państwa Hurleckich jest to oczywiście kolejny punkt koszmaru, przez który muszą wszyscy przejść. Z grzeczności Józio pyta swoje wujostwo o zdrowie. Wywiązuje się z tego rozmowa o chorobach, która trwa już do końca. Każdy z rodziny Hurleckich jest na coś chory i aby podtrzymać rozmowę opowiada o tym. Chwilowe minuty ciszy wprawiają wręcz w trwogę ciocię, która szepce wtedy do swojej córki: „Sophie, parle”. Na to polecenie Zosia zaczyna kolejny monolog o nowej chorobie. Widać, że bardzo ją to męczy, jednak jak wymaga kultura, podtrzymuje rozmowę. Józio w pewnym momencie nawet wypomina sobie, że spytał o zdrowie wujostwa, jednak w tej samej chwili wewnętrzny głos przypomina mu, że przecież musiał to zrobić. Było to objawem dobrych manier. Dochodzi on w końcu do wniosku, że to przez ciągłe mówienie o chorobach jego rodzina wygląda tak blado i anemicznie. Dla kontrastu, rozmowa w „Panu Tadeuszu” wygląda zupełnie inaczej. Wojski i Tadeusz, jeszcze gdy ściskają się i całują, próbują opowiadać sobie różne rzeczy. Chcą w kilku słowach opisać wszystko, co przydarzyło się podczas ich rozłąki. Widać przy tym ich szczere emocje i radość z możliwości rozmowy. Nie męczą się oni przy każdym słowie, jak bohaterowie „Ferdydurke”, wręcz przeciwnie, chcą w jak najkrótszym czasie powiedzieć jak najwięcej.
Jednym z najważniejszych elementów kultury szlacheckiej jest swoisty „kult jedzenia”. Na cześć gości wydaje się przyjęcia z ogromną ilością potraw, napojów i deserów. Nie inaczej sytuacja przedstawia się o obu utworach. W „Panu Tadeuszu” na stole pojawiają się wyszukane dania, z których każde można nazwać kulinarnym dziełem sztuki, ale również typowe staropolskie potrawy. Jedną z nich jest rosół, do którego Wojski, wedle zwyczaju, wrzucił „kilka perełek i sztukę monety”, pojawiają się także chłodziec litewski, a także barszcz królewski. Jednak widać, że wszystkie te niecodzienne potrawy, a także sposób ich podania mają na celu uczczenie okazji, a nie zaspokojenie głodu. Przybyli goście delektują się potrawami, cieszą się, że mają okazję do ich spożycia. Jedzenie to u nich kolejny ceremoniał, poprzedzony nawet modlitwą. Mimo tego jedzą oni ze smakiem i bez przymusu: „I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli”. Inaczej sytuacja przedstawia się w dworku Hurleckich. Jedynym elementem wspólnym jest mnogość i obfitość potraw. Jednak sposób ich spożywania i atmosfera przy stole diametralnie różnią się od tej, jaką przedstawia nam Mickiewicz. W „Ferdydurke” wszyscy jedzą, ponieważ tego wymaga kultura, nie delektują się potrawami, nie mają z tego żadnej przyjemności. Józio, nawet gdy nie jest już głody, je bo „częstowali i zapraszali”. Ciotka nawet kurtuazyjnie przeprasza za skromność swojego przyjęcia, ponieważ chce, aby goście docenili i chwalili jej gościnność.
Równie kontrastowo przedstawia się stosunek szlachty do służących i niższych urzędem. W Soplicowie istniała pewna hierarchia, której każdy przestrzegał i szanował ją. Doskonale przedstawia ją powrót bohaterów z lasu. Każdy szedł na swoim miejscu i nawet nie myślał o tym, aby je zmieniać. Mężczyźni i kobiety doskonale wiedzieli w jakim porządku mają iść i każdy mimowolnie pilnował go. Był to stary zwyczaj, którego przestrzegał Sędzia. W takim samym porządku siadali przy stole. Służba z szacunkiem usługiwała szlachcie i absolutnie nikt nie myślał, aby to zmieniać. Zupełnie inaczej tę hierarchię pojmują Hurleccy. Panuje tam przekonanie, że służba to „chamstwo”, któremu trzeba pokazać swoją rzekomą „pańskość”. W pewnym momencie Józio uzmysławia sobie, że tak naprawdę wszystko, co robi jego wujostwo jest na pokaz służbie. Całe kultywowanie tradycji u państwa Hurleckich stosuje się tylko po to, aby odróżnić się od „chamstwa”. Wuj nie może sobie nawet sam podnieść papierośnicy, czeka aż zrobi to lokaj, a robi to tylko po to, aby pokazać swoją wyższość. W „Ferdydurke” sytuację służby chce zmienić kolega Józia – Miętus, chce on „pobratać” się z lokajczykiem i zostać parobkiem. Nie mogą tego pojąć Hurleccy. Dla nich „chamstwo” jest niższym stanem, którym trzeba pomiatać.
W obu utworach poruszana jest kwestia tradycji szlacheckiej. W „Panu Tadeuszu” pokazana jest ona z należytą powagą, szacunkiem. Czytając podane fragmenty jest się dumnym z polskich zwyczajów, wydają się one piękne i wzniosłe, ma się ochotę kultywować je nawet w obecnym świecie. Zupełnie inne odczucia nachodzą nas po przeczytaniu „Ferdydurke”. Gombrowicz wyśmiewa tam polskie zwyczaje, pokazuje je w sposób karykaturalny. Obchodzenie ich jest dla autora tylko kolejną „gębą” ludzką, nie ma w tym nic pięknego, wzniosłego, jest tylko powtarzanie utartych schematów, a tradycja szlachecka została zachowana tylko po to, aby odróżnić państwo od pospólstwa.