Wywiad z Świętym Mikołajem
Dostałem cynk od pani Mikołajowej, że pan Mikołaj jest w gejowskim klubie „Błękitna Ostryga”. Powiedziała mi to, ponieważ, cytuję: „Znów nie pozmywał naczyń ten homoseksualista, niech świat się dowie, jaki on jest naprawdę!” Co z tego wyszło? Zaraz się dowiecie.
Łatwo go znalazłem, ponieważ jako jedyny miał wielką, siwą brodę i ogromny brzuch. No i każdy by chyba rozpoznał Mikołaj w tym jego specyficznym stroju. Siedział pod samą sceną i pił kolejnego drinka. Dosiadłem się do niego i zacząłem wywiad.
- Dobry wieczór Mikołaju, nazywam się Paweł Szymelfenig i chciałbym przeprowadzić z Panem wywiad.
- Dobry wieczór. Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać?
- Pańska żona mi powiedziała.
- Uch... Chyba znów nie pozmywałem naczyń…
- No właśnie. Nie rozumiem tego. Zmywa Pan naczynia w domu?
- Echem… Jakoś tak wyszło…
- A tak w ogóle, co Pan TU robi?
- Więc echem… Moja żona jest już stara i też ma brodę, chociaż mniejszą od mojej i… Znudziły już mi się kobiety… Więc zacząłem z mężczyznami…
- Niesamowite…
- Tak, hm… Wolałbym o tym nie rozmawiać…
- Dobrze. Jest Pan już bardzo stary. Kiedy się Pan urodził?
- W 270r. w małym miasteczku Patra w Lycji.
- Więc ma Pan już 1732 lata. Jak panu udało się dożyć takiego wieku?
- Mam układy z bogami. Za to, że byłem taki dobry w młodości, pozwolili mi żyć tak długo jak będę rozdawał prezenty.
- Jak zaczęła się Pańska działalność w roznoszeniu prezentów?
- Pochodziłem z bogatej rodziny, a pieniądze nie były dla mnie najważniejsze. Jak byłem młody, dowiedziałem się, że jeden z mieszkańców mego miasta stracił swój cały majątek, w skutek niepowodzenia. Człowiek ten miał trzy córki. W tamtych czasach niemożliwe było znalezienie męża dla dziewczyny, której rodzina nie posiadała pieniędzy. Zrozumiałem jak bardzo ich potrzebowali i postanowiłem im pomóc. Chciałem, żeby to wyszło bez rozgłosu, potajemnie. Poszedłem więc nocą do ich domu, aby podrzucić woreczek złota przeznaczony dla najstarszej córki. Niestety, wszystkie drzwi i okna były zamknięte na klucz. Wspiąłem się więc na dach i wrzuciłem mieszek do komina. Woreczek wpadł do skarpetki, która suszyła się nad paleniskiem i został znaleziony następnego dnia. Jego pojawienie się mieszkańcy uznali za cud. Następnej nocy poszedłem tam znów, żeby dać woreczek złota młodszej córce. Zostawiła ona otwarte okno, ponieważ wierzyła, że cud się powtórzy. Nie musiałem, więc się wdrapywać na dach, wystarczyło wrzucić woreczek przez okno. Kiedy przybyłem do ich domu kolejnej nocy, żeby dać woreczek najmłodszej córce, ojciec jej złapał mnie i zapytał, czemu to robię, a ja głupi, nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Niedługo po tym rozdałem wszystko tym, którzy byli w potrzebie.
- No to już wiem, dlaczego prezenty wpadają przez komin, a czasami przez okno. Co robił pan później?
- Wstąpiłem do seminarium i wyjechałem do Miry, stolicy Lycji. Zostałem później biskupem Miry, lecz niedługo po tym wydarzeniu trafiłem do więzienia, gdzie byłem torturowany. To przez cesarza rzymskiego Dioklecjana. Ustanowił on prawa, które mówiły, że bycie chrześcijaninem jest przestępstwem. W 313r. cesarzem został Konstanty i wszyscy zostali wraz ze mną wypuszczeni. Wiele osób zaczęło się do mnie wtedy modlić i tak zostałem patronem bezdzietnych kobiet, panien, dzieci, marynarzy, całej Rosji, a nawet więźniów… Bardzo chciałem by dzieci były szczęśliwe. Dostałem, więc pozwolenie, żeby wrócić na Ziemię i czynić to, co najbardziej lubiłem. Kiedy rozpocząłem nowe życie, przybrałem pseudonim. W różnych krajach jestem znany pod różnymi imionami: w Anglii – Father Christmas, we Francji – Pere Noel, w USA – Santa Claus. Mam ponad 20 różnych imion. To powoduje wiele zamieszania.
- Powiedziałeś, że byłeś chrześcijaninem, a wcześniej: „Mam układy z bogami.” Czy wizyta w zaświatach coś zmieniła?
- Spotkałem tam wielu bogów i powiedzieli mi, że liczy się tylko wiara i nic więcej. To samo tyczy się mnie. Dzieci we mnie wierzą, więc istnieję.
- Powiedz mi jeszcze swoją najzabawniejszą sytuację z pierwszego życia.
- W 325r. został zwołany sobór nicejski, poświęcony temu, czy Jezus był Bogiem. Ariusz, duchowny z Aleksandrii, obwieścił, iż Jezus był synem Boga, ale nie Bogiem. Wtedy tak się zdenerwowałem, że straciłem panowanie nad sobą i walnąłem Ariusza prosto w szczękę. To było śmieszne, szczególnie patrząc z mojego obecnego punktu widzenia.
- Gdzie Pan teraz mieszka?
- W Laponii, miasteczku Rovaniem. Takie moje miasteczko mieszkam tam ja, moja żona, krasnoludy, elfy i oczywiście renifery.
- Może pan coś powiedzieć o swoich małych pomocnikach krasnoludach?
- Oczywiście. Po pierwsze - krasnoludy bardzo lubią spać. Właściwie mogłyby przespać całą zimę, a nie robią tego tylko, dlatego, że kochają dzieci. Ponieważ krasnoludy chcą dzieciom sprawić przyjemność, chcą żeby dostały prezenty ode mnie, pracują bez wytchnienia. No, czasami odpoczywają. Najczęściej wolny czas spędzają w swoich namiotach sącząc piwo. Grają też w różne gry np. lodowe szachy czy mamucie pchełki. Od razu Ci powiem, że są to dziwne gry, których zasady mogą pojąć tylko krasnoludy. Lepiej nie zaglądać w ich namioty, ponieważ można obudzić śpiące krasnoludy, a to nic przyjemnego. Obudzony krasnolud rzuca kapciami, a każdy taki kapeć waży, co najmniej dziesięć kilo.
- Nie jest im zimno w namiotach? Przecież w Rovaniemi jest strasznie zimno.
- Bogowie dali mi umiejętność czarowania, więc pozwoliłem sobie zaczarować ich namioty.
- Podobno ma Pan fabrykę zabawek, czy to prawda?
- Hm… Tak, jest to bardzo duża fabryka. Pracują w niej krasnoludy i elfy. Kiedyś był tam warsztat stolarski, ale czasy się zmieniają.
- Dzieci marzą o coraz piękniejszych i skomplikowanych zabawkach, jak Pan sobie radzi z postępem technologii?
- Przez część roku podróżuję po świecie i odwiedzam różne fabryki, żeby zobaczyć, co się w nich produkuje. Szefowie tych firm mają ze mną pewien układ, dają mi maszyny, uczą krasnoludów jak się nimi posługiwać, a ja robię im reklamę przez same dawanie dzieciom zabawek.
- Powszechnie wiadomo, że krasnoludy nie uczą się zbyt szybko nowych rzeczy. Jak nadążają z nauką i produkcją?
- I tu znów w grę wchodzą moje czary. Wystarczy, że chuchnę na ręce krasnoluda, a on już umie zrobić najbardziej skomplikowane rzeczy.
- Skoro mowa o reklamie to, co z firmą „Coca-Cola”?
- Układy z tą firmą mam od bardzo dawna. Wręcz od samego początku istnienia tej firmy. Oni dają mi te śmieszne czerwono-białe stroje, w których chodzę i zaopatrują mnie i moich pomocników w napitki, a ja występuję w reklamach. Sam mój strój jest już dla nich reklamą, ponieważ czerwono-białe barwy to logo „Coca-Coli”.
- Ile ma Pan reniferów?
- Mam ich 133, mieszkają one w lesie niedaleko Rovaniemi. Nie są to oczywiście takie sobie renifery, ale renifery zaczarowane.
- A dlaczego Rudolf ma zawsze czerwony nos?
- Hm… Rudolf zawsze lubi sobie popić whisky… Jest zmarzluchem…
- Mógłby pan zdradzić, dlaczego renifery potrafią latać?
- Dawno temu spotkałem dobrą i bardzo sympatyczną wróżkę, która zdradziła mi wielki sekret: żeby renifery mogły latać, trzeba je napoić magicznym napojem. Oto prastary przepis wróżki: „Spod stóp Góry Ucho tryska źródełko. Znajdzie je tylko ten, komu elfy drogę pokażą. Z tego źródełka wody do srebrnego dzbana nabrać należy. W samym sercu lasu głębokie jaskinie się znajdują. W nich kwiaty księżycowe rosną, z których raz do roku złoty pył do księżyca się unosi. Tylko krasnoludy wiedzą jak kwiat odnaleźć. Kto wodę i pył złoty posiada, ten napój przyrządzi. Ale może to uczynić tylko w czasie, kiedy na świecie świąteczny nastrój panuje, kiedy ludzie dobrzy kolędy śpiewają, kiedy choinki bombkami błyskają, a radość w duszach wszystkich mieszka. Ten, kto napój gotuje, musi także głęboko wierzyć, że renifery mogą latać. Tylko wtedy siła napoju będzie wystarczająca”. Jak widzisz przygotowanie takiego napoju to nic trudnego.
- Hm… Rzeczywiście. A co to za Góra Ucho?
- To góra posiadająca magiczną moc. Właśnie w jej wnętrzu słychać życzenia dzieci wypowiadane na całym świecie. Jednak, aby te życzenia usłyszeć, trzeba bardzo kochać dzieci i mieć umiejętność słuchania tego, co dzieci naprawdę chcą powiedzieć.
- A czy mógłbyś powiedzieć najśmieszniejszą sytuację z nowego życia?
- Ho, ho opowiem Ci skąd wzięła się tradycja aniołka na czubku choinki. Pewnego Bożego Narodzenia, bardzo dawno temu, przygotowywałem się do swojej corocznej podróży. Jednak wszędzie piętrzyły się problemy... Cztery elfy zachorowały, a zastępcy nie produkowali zabawek tak szybko jak elfy, więc zacząłem podejrzewać, że nie zdążę... Następnie moja żona oświadczyła mi, że jej Mama ma zamiar wkrótce nas odwiedzić, co bardzo mnie zdenerwowało. Na domiar złego, kiedy poszedłem zaprzęgać renifery, okazało się, że trzy z nich są w zaawansowanej ciąży, a dwa inne przeskoczyły przez płot i zwiały. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej... Kiedy zacząłem pakować sanie, jedna z płóz złamała się. Worek runął na ziemie, a zabawki rozsypały się dookoła. Wkurzony postanowiłem wrócić do domu na kawę i szklaneczkę whisky. Kiedy jednak otworzyłem barek, okazało się, że elfy ukryły albo wypiły cały alkohol i nic nie było do wypicia... Roztrzęsiony upuściłem dzbanek do kawy, który roztrzaskał się na kawałeczki na podłodze w kuchni. Poszedłem, więc po szczotkę, ale okazało się, że myszy zjadły włosie, z którego była zrobiona... I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi... Poszedłem otworzyć, a za drzwiami stał mały aniołek z piękną, wielką choinką. Aniołek radośnie zawołał: „Wesołych Świąt, Mikołaju! Czyż nie piękny mamy dziś dzień? Przyniosłem dla Ciebie choinkę. Prawda, że jest wspaniała? Gdzie chciałbyś, żebym ją wsadził?...” Stąd wzięła się tradycja aniołka na czubku choinki....
- Ha ha ha, bardzo śmieszne, rzeczywiście. Ale teraz Ci zacytuje wypowiedź Piotra Jędrzejczyka, wicedyrektora Izby Skarbowej w Krakowie na temat Twoich podatków: „Nie płaci. Przynajmniej u nas nie płaci. Święty Mikołaj nie jest obywatelem polskim i nie przebywa w naszym kraju dłużej niż 183 dni w roku, dlatego nie dotyczy go obowiązek podatkowy w Polsce. Ponieważ, jak wiadomo, Święty Mikołaj mieszka w Laponii, można przypuszczać, że jest obywatelem fińskim. A zatem to tamtejsze urzędy skarbowe mogłyby mieć z nim kłopoty. Święty Mikołaj rozdaje darowizny (prezenty), lecz nie wiadomo, skąd bierze na nie pieniądze. Do tego dochodzą także koszty utrzymania sań i reniferów, koszty podróży zagranicznych itd. Ponieważ sam nie otrzymuje darowizn, musi mieć jakieś ukryte źródło dochodu. I to powinien zbadać fiński fiskus. Według polskiego prawa, gdyby odkryto takie źródło dochodu, Świętemu Mikołajowi groziłoby zapłacenie od tych dochodów podatku w wysokości aż 75 procent.” I co ty na to?
- Hm… Jeszcze nic mi nie udowodnili. [Powiedział zadowolony]
- A teraz wypowiedź lekarza medycyny pani Danuty Tomaszewskiej na temat twojego zdrowia: „Lista zagrożeń jest bardzo długa. Najczęściej Mikołaj cierpi na wszelkiego typu choroby układu oddechowego i zaziębienia, bo pracuje w warunkach szybkich zmian temperatur i w przeciągach. Jeżeli ludzie go częstują, może wystąpić choroba z przejedzenia lub upojenie alkoholowe [przyp. - w Anglii Father Xmas jest częstowany whisky i kanapką lub plackiem, w USA - ciastkami i mlekiem]. Chodzenie po ciemku po śliskich dachach, wejście w konflikt z diabłem lub pobicie przez rozczarowanych podarunkami może spowodować ciężkie i lekkie obrażenia fizyczne, włącznie z połamaniem goleni. Nie mniej groźne dla Mikołaja jest przeciążenie, prowadzące do przepukliny brzusznej, postrzałów i urazów kręgosłupa. Podczas wchodzenia przez komin mogą wystąpić duszności. Zawsze pozostaje ryzyko kopnięcia przez renifera, reakcji alergicznej na zwierzęta oraz skaleczenia przy wchodzeniu przez lufcik. Jeśli Mikołaj zbyt dużo lata po niebie, grozi mu choroba lokomocyjna i wysokościowa. Wreszcie istnieje niebezpieczeństwo, ze po powrocie na ziemie Mikołaj dostanie oczopląsu na widok zbyt wielu sobowtórów, zaś po odlocie do nieba wpadnie w depresje reaktywną.”
- Rzeczywiście większość z tych chorób przeszedłem, ale biorę specjalne leki i organizm mój się uodparnia po jakimś czasie. Teraz jest wszystko OK.
- A teraz przedstawię Ci brutalne fakty. Udowodniono to naukowo. Jestem ciekaw jak się z tego wymigasz. „Żadne znane stworzenie z gatunku reniferowatych nie jest zdolne do latania, jednak istnieje ok. 300.000 rodzajów organizmów, które pozostały jeszcze do sklasyfikowania i chociaż zasadniczo chodzi tu o insekty i bakterie, to jednak nie wyklucza to z całkowitą pewnością istnienia latających reniferów, które dotychczas widzieć mógł jedynie Mikołaj. Na świecie jest 2 miliardy dzieci (ludzi poniżej 18 lat). Jednak z uwagi na to, że Mikołaj (najwyraźniej) nie obsługuje muzułmanów, hinduistów, żydów i buddystów, jego obowiązki zawężają się do ok. 15% tej liczby - 378 milionów dzieci (zgodnie z danymi statystycznymi). Przy średniej rzędu 3.5 dziecka na gospodarstwo domowe otrzymamy 91.8 miliona gospodarstw. Należy przy tym założyć, iż w każdym gospodarstwie domowym mamy do czynienia z przynajmniej jednym grzecznym dzieckiem. Święty Mikołaj ma 31-godzinny dzień pracy (uwarunkowanie wynikające z różnic czasowych podczas podróżowania przez strefy czasowe z założeniem podroży ze wschodu na zachód - założenie takie wydaje się logiczne). Tym samym otrzymuje się 822.6 odwiedzin na sekundę, a zatem Mikołaj posiada jedynie 1/1000 sekundy czasu, aby wykonać w każdym chrześcijańskim gospodarstwie domowym swoją pracę: zaparkować, wyskoczyć z sań, wdrapać się na komin i wejść do mieszkania, napełnić skarpetki, pozostałe prezenty ułożyć pod choinką, ponownie przedostać się przez komin i udać do następnego domu. Zakładając, że wszystkie z 91.8 miliona przystanków rozłożone są na powierzchni Ziemi w równych odległościach (co oczywiście, jak wiadomo nie ma miejsca, jednak założenie takie należy zaakceptować dla uproszczenia obliczeń), otrzymamy tym samym 1.3 km odległość z domu do domu, co daje razem 120.8 miliona kilometrów, które należy pokonać w ciągu 31 godzin, nie wliczając, przerw na czynności fizjologiczne i jedzenie. Oznacza to, że sanie Mikołaja poruszać się muszą z prędkością 1040 km na sekundę, tzn. 3000-krotną prędkością dźwięku. Dla porównania: najszybszy zbudowany przez człowieka pojazd - sonda Ulysses, przemieszcza się ze śmieszną prędkością 43.8 km na sekundę. Zwykły renifer osiąga najwyżej 24 kilometry na godzinę. Problem ładunku sań prowadzi do dalszych interesujących przemyśleń. Zakładając, że każde dziecko nie dostanie więcej niż średniej wielkości zestaw Lego (ok. 1 kg), to ładunek sań wyniesie 378.000 ton (nie wliczając masy Mikołaja, aczkolwiek jest on opisywany zwykle jako osoba z nadwagą). Zwykły renifer nie jest w stanie uciągnąć więcej niż 175 kg. Zakładając nawet, że "latający renifer" (p. pkt 1) mógłby uciągnąć dziesięciokrotnie tyle, to do pociągnięcia sań potrzeba nie osiem czy dziewięć, ale 216.000 reniferów. Podnosi to masę zaprzęgu (nie wliczając masy samych sań) do ok. 410.400 ton. Ponownie dla porównania: jest to więcej niż czterokrotna masa transatlantyku Queen Elisabeth II.
410.400 ton podróżujących z prędkością 1040 km/s musi pokonać niezły opór atmosfery, tym samym renifery rozgrzeją się (podobnie jak statek kosmiczny powracający w atmosferę). Pierwsza para reniferów będzie musiała zaabsorbować energie równoważną 16.6 tryliona dżuli na sekundę, każdy z nich.... Inaczej mówiąc - w mgnieniu oka muszą one spłonąć, następnie spłonie kolejna para reniferów itd. Cały zaprzęg reniferów odparuje w przeciągu ok. 5/1000 sekundy. Mikołaj wystawiony zostanie w tym samym czasie na przeciążenie rzędu 17.500 krotnego ciążenia ziemskiego. 120 kg Mikołaj (co w porównaniu z opisem wydawać się może nieco śmieszne), zostanie przypchnięty przez przeciążenie do oparcia sań - z siłą ok. 20.6 miliona Newtonów. Tym samym dochodzimy do logicznego wniosku: Jeżeli Mikołaj kiedykolwiek udał się rozwozić prezenty, to w tej chwili jest on już martwy.”
- Ho, ho, ho i tu mnie masz!
I wtedy stało się cos niesłychanego Mikołaj zniknął. Ma to pewnie coś wspólnego z wiarą, więc nie przejmujcie się, dostaniecie prezenty, jeżeli nie weźmiecie sobie tego wywiadu do serca.