Dżuma - Camus
Akcja powieści rozgrywa się w 194 r. Nie jest określony dokładnie rok. Wiemy że w latach czterdziestych w Oranie w Algierii. Doktor Rieux wychodząc z domu zauważył martwego szczura na schodach. Było to 16 kwietnia. Co dzień było jednak coraz gorzej. Setki, tysiące szczurzych trupów wrzucano do kubłów. Pewnego dnia zebrano ich 8000. Wychodziły na ulicę, tak jakby chciały umrzeć w obecności ludzi. Jak nagle się to zaczęło, tak szybko się skończyło. Po kilku dniach od znalezienia przez doktora szczura zachorował dozorca domu Michael. Miał wysoką gorączkę i obrzęki na szyi. Doktor zadzwonił do swego kolegi, aby się z nim skonsultować. Ten jednak również nie wiedział co to mogłaby być za choroba. Musieli czekać na wyniki z laboratorium. Dozorca majaczył w wysokiej gorączce, która była powyżej 40 stopni, miał na ustach grzybowatą narośl. Umarł. Jean Torrou przyjechał do miasta przed wypadkami ze szczurami. On zrobił pierwsze notatki, które zasłyszał w tramwaju. Dwóch konduktorów rozmawiało o śmierci zwrotniczego. Zmarł po tej historii ze szczurami. Miał wysoką gorączkę, obrzęki, wrzody. Tarrou w swych notatkach pisał o dwunastu takich wypadkach. Doktor dzwonił do innych lekarzy z pytaniami o podobne wypadki. Było ich około dwudziestu.
Wygląd doktora.
Wyglądał na 35 lat. Niemal kwadratowa twarz. Wystające szczęki, oczy ciemne i latające. Wargi pełne i zawsze zaciśnięte. Czarne włosy krótko obcięte. Chodził szybko zawsze z gołą głową.
Doktor Rieux radził, aby izolować chorych. Richard, sekretarz syndykatu lekarzy w Oranie, nie mógł na to nic poradzić. Mówił, że prokuratura musiałaby wyrazić zgodę. Pytał Rieuxa skąd wnosi że istnieje możliwość zarazy. Prefektura i prasa nie zajmowały się tymi zgonami. Dopiero gdy zebrano dane od kilku lekarzy, stwierdzono że to epidemia. Starszy kolega doktora również lekarz Castel spotkał się z nim. Mówił, że Rieux wie co to za choroba. Castel spotkał się z nią w Chinach i w Paryżu. Wie że to na pewno dżuma. Rieux przypominał sobie wypadki epidemii. W trzydziestu z nich zginęło 100 mln. Ludzi. W Konstantynopolu w jeden dzień zmarło 10 tys. osób. Doktor łudził się, że te zaistniałe wypadki to może jeszcze nie epidemia. Grand urzędnik merostwa, przyniósł doktorowi dane statystyczne. W 48 godzin jedenaście zgonów.
Grand dawno temu zaczął pracę w merostwie. Powiedziano mu, że z czasem będzie awansował Jednak przez długie lata trwał ten prowizoryczny stan. Mimo małych podwyżek, jego pensja była śmiesznie mała. Dzięki naleganiom Rieuxa, które uznano za niestosowne zwołano u prefekturze komisję sanitarną. Doktor mówił. Że w swych badaniach odkrył wirus podobny do dżumy. Inni lekarze chcieli zapewnień, że jest to naprawdę wirus dżumy. Jednak doktor rzekł , że czy epidemia dżumy, czy febry zabije pół miasta jest mu to obojętne. Postanowiono posłać do Paryża po serum i podjąć niezbędne środki zaradcze. Tymi środkami były afisze ostrzegające i pouczające ludność Oranu, jak postępować. Dbać o czystość, meldować o chorobach. Doktor Rieux uznał że to jest za mało. Odwiedził Granda. Znów było dwanaście zgonów. Grand opowiadał doktorowi o Cottardzie, któremu uratował życie, gdy ten chciał popełnić samobójstwo wieszając się. Cottard był przedstawicielem firmy win i likierów. Jak twierdził Grand Cottard stał się uprzejmy. Jednak gdy mu się ktoś nie spodobał wpadał w szał. Krzyczał, że dana osoba jest złym człowiekiem, a samego siebie, chciał przedstawić w dobrym świetle. Grand uważał że handlowiec ma coś do ukrycia. Liczba chorych wzrastała. Szpital liczył tylko 80 łóżek. Serum z Paryża jeszcze nie przyszło. Doktor odwiedził Cottarda. Ten chciał zapewnienia, że gdy zachoruje aby go wzięto do szpitala. Następnie zadał pytanie dość dziwne. Czy policja aresztuje chorego. Chorych przybywało, więc doktor pomyślał o urządeniu szpitala w szkole. Odwiedził prefekta, i poinformował go o liczbie zgonów. Prefekt obiecał poinformować się o to co ma robić gubernatora. W reszcie przyszło serum z Paryża, jednak bardzo małe ilości. Obiecano przyśpieszyć produkcję. Przyszedł telegram. Ogłosić stan Dżumy. Zamknąć miasto. Dla obywateli Oranu zaczęło się odosobnienie i wygnanie. Część ludzi jeszcze przed epidemią wyjechało, teraz stali przed dylematem, czy wrócić do zamkniętego miasta. Miłość, zrozumienie i inne uczucia kierowały ludźmi. Początkowo strażnicy przemycali listy, ale gdy sobie uświadomili co to może spowodować przestali. Prefekt wydał zgodę na powrót chętnych do miasta, jednak z zastrzeżeniem, że nie będą mogli z niego wyjechać. Odcięto port , więc statki również nie mogły wpływać. Tak przezwyciężając dżumę i strach wróciła do miasta żona doktora Castela. Czas przestał grać jakąkolwiek rolę. Nikt nie wiedział ile czasu będzie trwać epidemia. Ludzie doznawali bólu więźniów i wygnańców. Mężowie odkrywali że są zazdrośni, lekkoduchy w miłości stli się stałymi, synowie nagle martwili się zmarszczkami matek. Wszyscy pozostawali zbici z tropu. Prefekt kazał sobie dostarczać dane zgonów. Trzysta w tygodniu, trzysta czterdzieści. Ludzie 200 tysięcznego miasta nie wiedzieli czy jest to normalna liczba, czy spowodowana jednak epidemią. Grand opowiedział doktorowi Rieux historię swego życia. Ożenił się młodo z Jeni. Żona musiała również podjąć pracę, on zapracowany przestawał kochać. Ona cierpiała aż w końcu odeszła pisząc że dalej go kocha. Doktor wyszedł ze szpitala. Spotkał Ramberta, dziennikarza który kiedyś chciał przeprowadzić z nim wywiad. Prosił doktora o wystawienie zaświadczenia, że jest zdrowy i może wyjechać z miasta. Doktor odpowiedział iż rozumie że czeka na niego kochana kobieta, ale nie może mu wystawić takiego zaświadczenia. Okres epidemii stawał się uciążliwy dla doktora. Odwiedzał chorych, musiał dzwonić aby przyjechał ambulans, a przy tym wszystkim przeżywał okropny wewnętrzny ból. Ból swój i rodzin cierpiących, które go zaklinały, że to nie jest dżuma. Jednak objawy były jednoznaczne. Później chodził z ochotnikiem, aby doktor mógł iść do następnego chorego. Tygodniowa liczba chorych wzrosła do 500 osób. Kościół też postanowił na własny sposób walczyć z epidemią,. Ogłoszono tygodniowe modlitwy, w których brało udział dużo obywateli miasta. Ojciec Paneloux wygłosił kazanie o klęskach jakie spotkały dumnego faraona, wymieniał inne przykłady,. Ludzie z krzeseł poczęli klękać, modlić się i bać wyroku boskiego za nieznane winy i morderstwa. Czas dżumy przedłużał się. Grand zaprosił doktora do mieszkania, gdzie przyznał mu się do pisania książki. Spotkany Rambert opowiadał o korowodach jakie musiał przejść, aby dostać zaświadczenie o możliwości opuszczenia miasta. Jednak jedyne co udało mu się załatwić, to ankieta na wypadek jego śmierci. Ludzie powoli zaczęli się buntować. Chcieli szturmem przerwać posterunki straży, jednak strzały rozproszyły ich. Dżuma zbierała swoje żniwo. Nawet do 140 osób dziennie. Strażnicy strzelali w mieście do psów i kotów, aby te nie przenosiły zarazy. Kawiarnie coraz częściej były pozamykane. Z powodu dżumy. Na innych pisało - nie ma kawy, własny cukier. Nadsyłane serum było niewystarczające, pojawiła się inna odmiana dżumy - płucna. W mieście zanotowano dwa wypadki. Choroba mogła się więc przedostawać powietrzem. Poinformowano o tym prefekta aby zastosował inne środki ostrożności, jaki nie było wiadomo. Do doktora Rieux przyszedł Tarrou na rozmowę. Powiedział ,że należy zwiększyć służbę sanitarną. Polecił siebie, jako realizatora tego przedsięwzięcia. Doktor zgodził się chętnie. Tarrou spytał go czy wierzy w Boga. Doktor odpowiedział, że gdyby wierzył nie zostałby lekarzem. Choroby zostawiłby Bogu. On syn biednego robotnika, musiał się ciężko napracować, aby zostać lekarzem. Wszystkiego co umie, nauczyła go bieda. A na pytanie czy poznał już wszystko w życiu, odpowiedział tak. Powołane służby niosły dużą pomoc. Podniosło to chęć walki z tą straszną epidemią. Rambert postanowił wydostać się z miasta drogą nielegalną. Miał mu w tym pomuc Cottard. Spekulował aktualnie na czarnym rynku. Znał ludzi, którzy mogli dziennikarzowi, za odpowiednią opłatą udzielić tej pomocy. Poznał go więc z odpowiednimi ludźmi. Lecz czas dalej nie był dla niego łaskawy. Spotkania ustalano na dwa trzy dni do przodu. Ten czas strasznie się dłużył dziennikarzowi. Następnie zrywał się kontakt, więc należało zaczynać na nowo. Rambert informował doktora na bieżąco o sytuacji. Ten dalej się z nim zgadzał co chodzi do ucieczki z Oranu. Tarrou namawiał dziennikarza do wstąpienia w szeregi sanitarne. Ten jednak odmawiał . Mówił, że bohaterem jest być łatwo. Walczył w Hiszpanii po stronie przegranej. Widział jak ludzie umierali dla idei. On chciał żyć. Żyć dla kochanej kobiety w Paryżu. Po ponownej nieudanej próbie kontaktu, dziennikarz zadzwonił do doktora, że może brać udział w tych służbach do czasu możliwości wyjazdu z miasta. Cottard spekulował na dżumie. Nielegalnie sprowadzał towar, które potem sprzedawał z zyskiem. Tarrou odkrył, iż Cottard byłby aresztowany gdyby nie epidemia i dlatego chciał się powiesić. Nastał punkt kulminacyjny dżumy. Ludzie umierali masowo. Władze zmieniły postanowienie wobec pochówków. Na początku wszystko odbywało się prawie normalnie. Następnie nie było już mszy, tylko szybki pogrzeb, rodzina i ksiądz nad trumną, Poświęcenie, trumna do grobu, rodzina do domu. Odkażano ambulans. Potem chowano w zbiorowych mogiłach, mając jednak na względzie, aby mężczyzn i kobiety chowano oddzielnie. Cmentarz nie mieścił już mogił. Rozebrano jego mury. Następne pochówki były wspólne jak leci. Wszyscy razem. W końcu zaczęto palić zwłoki w krematorium. Mieszkańcy w obawie przed skażeniem. Wystąpiła groźba podpalenia miasta. Mnożyły się kradzieże. Zastrzelono dwóch złodziei, ale przy tak wielkiej liczbie ofiar dżumy, nie odniosło to żadnego skutku. Były również próby ucieczki. Szturm odbył się na bramy miasta, były strzały, byli zabici. Dżuma na różny sposób zbierała swoje żniwo. Ludzie w czasie tej tragedii zachowywali się dziwnie. Każdy myślał tylko o sobie. Jego ból był największy, jego miłość najbardziej zawiedziona. Z czasem stało się trochę inaczej. Bo wszystkich to dotknęło w jednakowym stopniu. Słychać było tylko dreptanie. Naszych bohaterów opanowało zobojętnienie. Doktor już nie leczył chorych, lecz tylko rozpoznawał chorobę. Do domu chorych przychodził w obecności żołnierza. Pomstowano na niego. Kiedyś gdy podał leki lub zastrzyk dziękowano mu serdecznie, ściskano za ręce. Teraz był zwiastunem śmierci. Doktor spał cztery godziny na dobę. Tylko Tarrou prowadził dalej swój dziennik, życzliwie przyjmował Cottarda, z którym chętnie spędzał wolny od zajęć czas. Częściowo go rozumiał. Cottard nie bał się niczego, bo jak twierdził on to już wszystko zna. Może i odczuwałby strach, gdyby to był tylko jego strachem osobistym. W Oranie strach padł na wszystkich. Cottard mówił Tarrou, że ludzie są nieszczęśliwi, ponieważ nie zgadzają się na swój los. Zobojętnienie doktora osiągnęło to stadium , że czasami zapomniał się zaszczepić przed zarazą idąc do chorego. Dziennikarz też dzielnie zajmował się kwarantanną w hotelu, opuszczając posterunek tylko na czas spotkania z ludźmi, którzy mieli mu pomóc w ucieczce. Doktor w rozmowie z dziennikarzem upomniał go, że sędzia Othon zwrócił mu uwagę, czy zna dziennikarza. Radził doktorowi, aby ten uprzedził dziennikarza by nie przebywał w kołach kontrabandy. Na pytanie co to ma znaczyć, padła odpowiedź, że znaczy to aby się śpieszył. Doktor nie przeszkadzał dziennikarzowi w jego próbach ponieważ go rozumiał. Wiedział że kocha żonę i bardzo za nią tęskni. Doktor prze epidemią wysłał żonę na leczenie. Rambert przeniósł się do ludzi, którzy mieli mu pomóc. W ten dzień, kiedy o północy miał opuścić miasto przyszedł do doktora. Tarrou powiedział mu, że doktor jest zmęczony, a on oszczędza go jak tylko może. Doktor zajmował się chorymi w domu kwarantanny. Tarrou powiedział mu, że ojciec Paneloux zastąpi dziennikarza w zajęciach. Doktor skinął głowa. Castel zakończył przygotowania z nowym serum i proponował zrobić próbę. Doktor był zdziwiony widokiem dziennikarza. Mówił mu, że w tej chwili powinien być gdzie indziej. Raambert powiedział, że chce z nim porozmawiać. Wsiedli do samochodu. Dziennikarz powiedział, że zostaje, wysłał list do Paryża. Już nie czuje się obcy w tym mieście. On jest już stąd. Nie mógłby kochać już tej kobiety, gdyby uciekł z Oranu. Serum Castela wypróbowano w październiku. Była to ostatnia deska ratunku. Gdyby nie poskutkowała miasto zdane byłoby na kaprysy epidemii. Mogłaby trwać jeszcze przez wiele miesięcy. Lub zatrzymać się sama niespodziewanie. Ludzi, którzy byłi w pobliżu chorych poddawano kwarantannie. Z początku była to czysta formalność, tak teraz za sprawą doktora i dziennikarza przestrzegano jej rygorystycznie. Mimo już pewnej obojętności czy zobojętnienia wobec epidemii, choroby dziecka zawsze były wstrząsające. Krzyki grymasy, konwulsje w gorączce, niemoc, błagalny wzrok. Doktor, Castel, Tarroui śledzili przebieg choroby dziewczynki. Czy choroba wzmaga się czy też powoli się zatrzymuje. Przyszedł ojciec Paneloux. Miał bolesny wygląd, a zmęczenie wywarło na nim straszliwe odbicie. Zmarszczki się powiększyły. Wszyscy widzieli umierające dzieci, ale to przebywanie minuta po minucie było dla nich tragedią. Dziecko walczyło o życie, jednak doktor nie widział poprawy, nie wyrokował większych szans na ocalenie. Doktor patrzył na dziecko, we wklęsłej twarzy, zakrzepłej teraz jak z szarej glinki, otworzyły się usta i prawie natychmiast wydobył się z nich jeden przeciągły okrzyk, który wypełnił salę protestem monotonnym. Doktor zamknął oczy. Kiedy otworzył zobaczył że stoi obok Tarrou. Lekarz powiedział że musi wyjść bo nie wytrzyma tego. Ksiądz poprosił doktora aby wyszli. Doktor powiedział gniewnie do niego - Ten przynajmniej był niewinny. Przeprosił księdza za wybuch, ale powiedział, że nie czuje niczego oprócz buntu. Ksiądz stwierdził, że buntujemy się przeciwko temu, czego nie wiemy. Pracują teraz razem, co łączy ich ponad bluźnierstwami i modlitwami. Rozstali się. Odkąd duchowny wstąpił do formacji sanitarnych, nie brakowało mu widoku śmierci. Doktor odwiedzał go w tej pracy. Ojciec Paneloux poprosił go aby ten przyszedł do kościoła, gdyż chce, aby doktor posłuchał jego kazania. W mieście zapanowało zainteresowaniami przepowiedniami o epidemiach. Gazety je licznie drukowały, mając ciągły zbyt. Wydawcy stwierdziwszy wielkie zainteresowanie, drukowały wciąż nowe historie. Wszystkie drukowane proroctwa miały tę samą wspólną cechę, podnosiły na duchu mieszkańców Oranu. Tylko z dżumą było inaczej. Do kościoła przychodziło teraz mniej ludzi niż w czasie pierwszej tygodniowej modlitwy. Słowa kazania duchownego z każdą chwilą stawały się mocniejsze. Tłumaczył, że są rzeczy, które można wyjaśnić wobec Boga. I są rzeczy których wytłumaczyć się nie da. Można we wszystko uwierzyć, albo wszystkiemu zaprzeczyć. Doktor będący na kazaniu myślał, że duchowny jest bliski herezji. "Religia czasu dżumy nie jest religią codzienną i jeśli Bóg mógłby zgodzić się, a nawet pragnąc, by dusza odpoczywała i cieszyła się w czasach szczęścia, chce żeby okazała się ponad swoją miarę, skoro nieszczęście jest brzemienne. Bóg udziela dziś łaski istotom przez siebie stworzonym zsyłając im nieszczęście jakiego trzeba by mogły udźwignąć największą cnotę. Wszystko albo nic". "Trzeba chcieć cierpienia, ponieważ Bóg go chce. Tylko w ten sposób chrześcijanin nie oszczędzi sobie niczego i mając wszystkie wyjścia zamknięte dojdzie do samego sedna wyboru. Wybierze wiarę we wszystko, żeby nie musiał wszystkiemu zaprzeczyć".
Duchowny przywoływał postać biskupa z Marsylii, który podczas dżumy zrobiwszy wszystko co można, kazał się zamurować w domu z zapasami żywności. Mieszkańcy, którzy go uwielbiali otoczyli dom murem trupów. A nawet wrzucali je do domu, by narazić go na pewniejszą śmierć. Kilka dni po kazaniu duchowny przeprowadził się do starej i pobożnej kobiety. Pewnego wieczoru kładł się spać z okropnym bólem głowy. Gospodyni kilka razy pytała czy sprowadzić doktora. Ten nie pozwalał. Wreszcie posłała po doktora. Rieux zobaczył, że ksiądz ma wysoką gorączkę. Stwierdził u niego dżumę płucną. Duchowny zmarł. Był to okres, kiedy liczba zgonów utrzymywała się na stałym poziomie. Wyglądało to tak, jakby dżuma rozsiadła się nad miastem. Dżuma płucna szerzyła się teraz w całym mieście. Chorzy umierali szybciej, wśród krwawych wymiotów. Doktor obawiał się, że zaraźliwość może się zwiększyć. Tarrou i Rambert odwiedzili obóz kwarantanny, który był na stadionie. Ludzie w dzień siedzieli pod krytą trybuną, a na płycie boiska rozstawione były namioty. O porze dnia dawały im znak przejeżdżające tramwaje. Przyszedł z mimo również Gonzales, który zgodził się objąć nadzór stadionu. Dziwne wydawało się to bezczynne siedzenie ludzi na stadionie. To ogromne zgromadzenie ludzi było osobliwie milczące. Ręce zwisały w bezruchu. Przez megafon ogłoszono porę posiłku. Ludzie szli do namiotu i wystawiali miski. Rozdający zatrzymywali się przy każdym namiocie. W mieście było wiele takich obozów. Tarrou i doktor byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Rozumieli się prawie bez słów. Tarrou opowiadał doktorowi swe dotychczasowe życie. Nie był biedny tak jak doktor, jego ojciec był zastępcą prokuratora. Ojciec znał cały rozkład pociągów, możliwość połączeń na całym świecie. Z tego był dumny. Gdy miał 17 lat, ojciec zabrał go do sądu. Chyba wszyscy byli dumni z tego jak pogrąża sprawcę. Oprócz jego syna. On ujrzał w oskarżonym ofiarę, którą chcą pozbawić życia. Teraz zrozumiał matkę, która była zawsze małomówna i zatroskana. W wieku 18 lat opuścił dom. Jego walka o obronę życia ludzkiego była wyzyskiwana przez innych. Znów były ofiary, znów przegrywał. Opowiedział doktorowi o egzekucji na Węgrzech. Pluton stoi w małej odległości od skazanego, wszyscy mierzą w serce. W powstałą dziurę można włożyć pięść. Teraz on również odczuwa wstyd. Twierdził, że chociaż działał w dobrej wierze, on również jest mordercą. Stwierdził, ze nawet ci co są lepsi nie mogą przestać zabijać. Tak rozmawiali na tarasie koło domu. Słychać było wystrzały. Znowu jakieś zamieszki. Tarrou mówił doktorowi, że dzisiaj chciałby wiedzieć jak zostać świętym. Tylko to go interesuje. Poszli się wykąpać, co umożliwiły im przepustki, długo sprawdzane przez strażników. Kąpiel odświeżyła ich psychicznie i fizycznie. Zachorował Grand. Wysoka gorączka i inne objawy wskazywały na dżumę. Podano mu zastrzyki z serum. Urzędnik po długiej walce powrócił do zdrowia. Ucieszyło to jego znajomych doktora, Tarrou, dziennikarza. Dostali informacje o kilku wyzdrowieniach. To już był sukces. Pojawiły się ponoiwnie szczury w mieście. Cofanie się epidemii było niespodziewane. Mieszkańcy jednak nie wpadli w euforię zachwytu. Minone miesiące, budziły w nich dalej lęk. Nie liczyli, aby od razu odnaleźli wygody wcześniejszego życia. Dżuma słabła szybciej niż nakazywałby zdrowy rozsądek. Mieszkańcy zmieniali swe stany psychiczne od optymizmu po depresję. Jednak nadzieja w rychłe zakończenie epidemii była ogromna. Coraz mniej wypadków zgonów, coraz więcej wyzdrowień. Stało się jasne, że dżuma już nie zagraża. Postanowiono jednak dać dwutygodniowy okres kwarantanny dla całego miasta. Co słabsi psychicznie chcieli się natychmiast wydostać z miasta. Ponownie musiało interweniować wojsko i strażnicy. Zachorował jednak Tarrou. Doktor Rieux robił co w ludzkiej mocy aby mu pomóc. Po ciężkiej chorobie zmarł. Doktor strasznie bolał nad stratą przyjaciela. Wreszcie otwarto miasto. Przyjechała żona Ramberta, który jak wiele innych osób widzących swoich bliskich, cieszył się niezmiernie. Inni musieli czekać na spotkanie do następnego pociągu, inni nie zobaczą swoich bliski zmarłych w niewoli dżumy. Doktor dostał telegram, że zmarła mu żona. Matka doktora myślała, że ta wiadomość dobije syna. Przechodząc przez miast, doktroa zatrzymała policja. Ktoś strzelał z okna do przechodniów. Ggrand, który również zjawił się w tym miejscu, powiedział doktorowi, że strzały padają z okna Cottarda. Policja sprowadziła pomoc. Pojmali go .Miastem zawładnęły uciechy, zabawy olbrzymia radość. Jedynie doktor wiedział że radość ta jest zagrożona. Wiedeział, że bakcyl dżumy nigdy nie umiera.
Dżuma (Albert Camus)
Czas akcji i przebieg wydarzeń:
Akcja powieści A. Camusa, wydanej w 1947 r., toczy się w Oranie w 194... roku. Jest to
wymowna data, wskazuje na lata 40., lecz nie ukonkretnia czasu, nadaje powieści wydźwięk
uniwersalny.
Na miasto spada zaraza - pierwszym symbolem zagrożenia są wypełzające, chore, zdychające
szczury. Choroba rozwija się i pochłania coraz więcej ofiar. Miasto zostaje zamknięte, ludzie nie mogą opuścić ogniska zarazy. Pisarz śledzi postawy i czyny tych, którzy zostali. Jest to skrupulatna analiza, która ma rozwikłać problem człowieka postawionego wobec spraw i wydarzeń ostatecznych, wobec zagrożenia.
Bohaterowie (różne postawy):
Dr Bernard Rieux - jest lekarzem z powołania, niesie pomoc bez względu na wynagrodzenie. Prezentuje aktywną, bohaterską postawę, uosabia szlachetność i uczciwość. Dla Rieux dżumato wróg i trzeba podjąć z nim walkę. Wartości, w które wierzy doktor, to przyjaźń i miłość.
R. Rambert - dziennikarz z Paryża, który przeżył swoistą ewolucję. Dżuma sprawiła, że nauczył się prawdziwych wartości. Rambert miał pecha - przyjechał do Oranu, by przeprowadzić badania nad życiem Arabów, pozostawił w Paryżu żonę. Początkowo pragnął uciec, myślał tylko o sobie. Lecz pozostał i przyjął także aktywną postawę walki z chorobą. Zwalczył zło tkwiące w sobie.
J. Tarrou - człowiek-tułacz, który zaznał w życiu wszystkiego. Dżuma także czyni zeń człowieka aktywnego, organizatora, "żołnierza" niosącego pomoc. Tarrou ginie - lecz życie jego w ostatniej chwili nabiera sensu i wartości.
Cottard - przestępca, który nie widział sensu życia i chciał się zabić. Dżuma przyniosła mu
wyzwolenie - uniknął aresztowania. Zajął się przemytem, zarobił na zarazie.
Ojciec Pannelaux - przyjmuje postawę bierną. Głosi swoistą naukę, uważa, że dżuma jest karą, którą Bóg zesłał na ludzi grzesznych, że nie dosięgnie ona niewinnych. Sam umiera i nie
przyjmuje pomocy.
Joseph Grand - typowy urzędnik o zmarnowanym życiu, który tworzy sobie ułudę - ideał w formie książki, którą pisze. Emocjonuje go tylko jedno zadanie, nad którym pracuje - jest ucieczką od życia. Jak widać, różne są postawy ludzi wobec zagrożenia. Los każdej postaci to przykład. Przesłanie jest zaś postulatem podjęcia walki ze złem, o poznanie go i niszczenie. Brak działań, bezmyślność, pogodzenie się z losem mogą tylko zło potęgować. Godność i siła człowieka zawieszonego we wszechświecie wobec zarazy, wojny, złych instynktów polega właśnie na podjęciu działań - jest to postawa najbliższa poglądom samego Camusa, tzw. heroizm cywilny.
Powieść-parabola:
"Dżuma" jest powieścią parabolą. Oznacza to, że wydarzenia i świat w niej przedstawione są
pretekstem do głębszych przemyśleń, do przekazania uniwersalnych prawd o ludzkiej
egzystencji. I rzeczywiście. Losy bohaterów "Dżumy" są przykładami pewnych postaw;
przenośne znaczenie tytułu, brak konkretyzacji czasowej sprawia, że powieść nabiera
uniwersalnego wymiaru. Narracja w "Dżumie" jest wymienna - wydarzenia są przedstawione
przez kilka głosów. Dzięki temu zabiegowi Camus osiąga pewien obiektywizm, ogląd spraw
z różnych punktów widzenia.
Głównym narratorem jest doktor Rieux, lecz prócz niego "mówią" też dialogi, które przytacza, a także "zapiski" Jana Tarrou. Opisując dzieje zarażonego dżumą Oranu, opisał Camus człowieka - kruchość jego egzystencji i drogi ku obronie swojej ludzkiej godności. Camus był egzystencjalistą (patrz hasło: egzystencjalizm),wyraźnie widać to w powieści - dlatego tematem jest człowiek postawiony wobec kosmosu. Nie wobec przyjaznego błękitu, lecz wobec czarnej otchłani kosmicznej.
Znaczenie tytułu:
Dżuma spadła na Oran, odizolowała mieszkańców miasta od innych ludzi i sprawdziła ich
człowieczeństwo - była bowiem wielkim eksperymentem. Jak rozumieć tytuł "Dżuma"?
Wyjaśnień jest kilka:
Dżuma jako choroba, która spadła na Oran. Jest to znaczenie realistyczne i organizuje całość
wydarzeń w powieści. Lecz jako choroba dżuma oznacza także zarazę, żywioł, który w każdej
chwili i nie wiadomo skąd może spaść na społeczność ludzką. To symbol zagrożenia człowieka przez siły, na które nie ma wpływu.
Dżuma jako wojna. Jest to znaczenie przenośne, a i wojna jest żywiołem nieco innym niż
choroba - bo jej sprawcami są ludzie. Lecz jest równie groźna - i jest także "godziną próby",
wyzwala w ludziach różne zachowania i postawy, wobec których człowiek musi zająć konkretne stanowisko.
Dżuma jako zło tkwiące w człowieku. Jest to zaraza, negatywny pierwiastek, który tkwi w każdej jednostce ludzkiej i z którym trzeba się zmagać. To zło ujawnia się często w chwilach
zagrożenia, takich jak żywioł lub wojna. Poraża, niszczy i rodzi nowe zło - jest zatem tak samo zaraźliwą chorobą jak dżuma. "Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nikt na świecie nie jest od niej wolny."
Parabola to inaczej przypowieść. To historia mająca wszelkie znamiona autentyczności, a przede wszystkim bohaterów reagujących jak normalni ludzie, miejsce akcji znane szerokiemu kręgowi odbiorców czy też wydarzenia mogące zajść w każdym miejscu o niemal każdym czasie.
Pod tymi właśnie zdarzeniami i postaciami kryj± się pewne zjawiska, które autor chciał zinterpretować, dotrzeć do ich sedna czy też zbadać powody ich powstawania i wpływ na autentycznych ludzi. Za parabola kryją się głębokie treści moralizatorskie, skryte pod maską ku przestrodze czytelnikowi, który zdać musi sobie sprawę z łatwości napotkania na swej drodze zła.
Pierwszą interpretacją powieści Alberta Camusa jest oczywiście choroba, o której mówi sam tytuł. To siła przyrody, wykorzystująca ludzkie nawyki i cechy takie jak skłonność do życia w społeczności czy liczne kontakty powodowane częstymi zmianami miejsca pobytu.
Przypomina nam nasz± podległość prawom matki - natury, od których nie uciekniemy na drodze postępu cywilizacyjnego. Choroba taka atakuje bez względu na pochodzenie czy sytuację społeczno - materialną; każdego zmusza do ograniczenia swoich praw.
Kolejnym zjawiskiem przedstawionym jako dżuma może być wojna. Ludzkość, odizolowana od siebie w zamkniętych wrogich obozach ma za zadanie zniszczyć się nawzajem. Na dodatek, podobnie jak w Oranie, na rogatkach zawsze czekaj± strażnicy, mogący posądzić o dezercję, karaną śmiercią. Liczba ofiar jest tak duża, że nie przerażaj± już nikogo ludzie ginący "na ulicy"; powszechność śmierci zmusza do coraz gorszego traktowania tak umarłych (nie ma ich gdzie grzebać), jak i żywych (potencjalnych umarłych). Nadchodzi oto czas wywózek do krematoriów, anonimowej śmierci, na której niektórzy potrafią robić dobre interesy - zawsze znajdą się jednostki nieczułe i samolubne, gotowe zniszczyć ludzi wolnych, którzy się im nie poddają (strzelający do tłumu Cottard).
Wojna rodzi ogromne zło fizyczne, które dosięga pod postaci± kalectwa i cierpienia tych bezpośrednio walczących jak i biernych. To także poniżenie godności człowieka zmuszonego do życia w ciągłym strachu, do wyzbycia się prywatności tylko dlatego, że musi przetrwać.
Przestaje obowiązywać kodeks moralny. Rozszerza się zło moralne, którego zalążek dany jest każdemu człowiekowi i czeka tylko na sposobność ujawnienia się. Brak czyjejkolwiek odpowiedzialności za zbiorowe cierpienie rodzi apatię i przejawy agresji wobec anonimowych ludzi.
Jedynym dostrzeganym wyjściem z tej sytuacji jest wspólna służba dobrej sprawie. To jednak wymaga wysiłku fizycznego i psychicznego, dalszych poświęceń, tym razem już godnych ofiary w imię szczęścia i ocalenia pozostałych jeszcze przy życiu.