Szukam w literaturze odpowiedzi na swoje najtrudniejsze pytania.
Literatura ma to do siebie, że gdy zagłębiam się w niej to zawsze dowiaduje się czegoś o człowieku oraz problemach jakie stawia przed nim życie. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że mogę poszukać odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują. Jaki jest sens życia ludzkiego ? Co to jest miłość ? Co to jest szczęście i jak je osiągnąć ? Jak przeżyć godnie swoje życie ? Oto pytania, które spędzają sen z powiek wielu ludziom niezależnie od wykształcenia czy pozycji społecznej. Te pytania nie zadają sobie tylko ludzie współcześni. Są tak stare, jak stara jest myśl ludzka. Czy w ogóle kiedyś znajdziemy odpowiedzi na te pytania ?
Jaki jest sens ludzkiego życia ?
To pytanie jest sztandarowe dla wszystkich filozofów, poetów i różnej maści humanistów, którzy nie depczą już ziemskiego padola (czytać: spoczywają w pokoju) jak i dla tych, którzy nie dostąpili tego zaszczytu. Człowiek ma to do siebie, że zawsze szuka dziury w całym. Nie wystarczy mu wiedza jaką zdobył, lecz wciąż szuka czegoś na co nie znajduje odpowiedzi (Dzięki takiej postawie zeszliśmy już z drzew i nie uganiamy się za bananami).
Problem sensu ludzkiego życia ma podłoże religijne jak i czysto biologiczne. Powstaje pytanie co jest w rzeczywistości prawdą ?
„Biblia” mówi nam, że jesteśmy wyjątkowi. Dowiadujemy się, iż po śmierci czeka nas lepsze życie (jeśli sobie na nie zasłużymy), a życie na ziemi jest tylko „krótkim epizodem wielkiej powieści” . Taka rzeczywistość dodaje nam otuchy. Nadaje sens naszemu życiu, gdyż za dobre sprawowanie czeka nas nagroda. Jakże proste i dziecinne, a zarazem budujące.
Ktoś kiedyś powiedział, że „religia jest opium dla ludzi”. Może to prawda, lecz co nam wtedy pozostaje ? Czyżby druga możliwość ? Człowiek jako istota biologiczna, której naczelnym zadaniem jest zapewnienie ciągłości gatunku. Taka wizja cieszy się coraz większym zainteresowaniem w naszym dzisiejszym świecie. Chyba wracamy do miejsca w którym już kiedyś nasza cywilizacja była (cofamy się!). Naturalizm i darwinizm jest aktualny w naszej dzisiejszej rzeczywistości. Powstaje jednak pytanie : Co nam pozostaje w takim razie jeśli zawierzymy całkowicie tej ideologii ? Życie bez Boga. Koniec z piękną historią powstania człowieka i celu naszego życia. Czy będziemy potrafili pogodzić się z tym faktem ? Wątpię. Z resztą to co dzieje się na świecie na przełomie wieku, mówi samo za siebie. Fałsz, obłuda, pogoń za pieniądzem i uciechami jest wstępem do tego, do czego podąża nasza wspaniale rozwinięta (?) cywilizacja.
Osobiście uważam, iż sensu naszego życia powinniśmy dopatrywać się jednak w religii. Chyba, że ktoś jest na tyle silny psychicznie, aby nie wierzyć, a jednak postępować moralnie wobec siebie jak i społeczeństwa. Myślę, że jeśli nie będziemy wierzyć, to nie będziemy przestrzegać ogólnoludzkich praw moralnych, co szybko prowadzi do degradacji jednostki ludzkiej. Na zakończenie przytoczę cytat : „Życie byłoby zbyt smutne, szare i ponure gdyby nie pierwiastek boski nadający sens naszemu istnieniu” .
Co to jest szczęście i jak je osiągnąć ?
Czym jest szczęście, że stawiamy je jako najważniejszą sprawę w naszym życiu? Według jednych jest to wyzbycie się wszelkich trosk - gdzie nie ma nieszczęścia, tam musi być szczęście. Nie ma stanów pośrednich. Inni zaś twierdzą, że aby być szczęśliwym należy korzystać z uroków życia do granic możliwości - trafne będzie przytoczenie w tym miejscu sloganu reklamowego "żyj na max". Lecz która z tych postaw jest bardziej prawidłowa, jeśli chodzi o osiągnięcie szczęścia? A może należy uwzględnić tu jeszcze inny przejaw szczęścia - to po śmierci ?
W pierwszej kolejności należy przedstawić myślicieli starożytnych, bo od nich wszystko wzięło początek. I tak oto mamy Heraklita z Efezu, który to stwierdził, że świat cały czas się zmienia, nic nie jest stałe. Panta rhei - czas niczym rzeka zabiera ze sobą wszystko, nie pozwalając niczemu pozostać w miejscu. Skrajnym przejawem tej postawy możemy zauważyć w wierszu Szymborskiej "Rzeka Heraklita", w którym autorka twierdzi, że nawet Bóg nie jest najwyższą wartością, lecz że został stworzony przez ludzi. Ale wracając do Heraklita - uważał on, że należy rozkoszować się każdą chwilą, czerpać życie całymi garściami, aby nic z niego nie stracić. Podobną postawę prezentował Epikur - choć uważał, że należy zachować rozsądek w wyborze, żeby nie popadać w skrajności. Mógłbym go określić jako stosującego zasadę złotego środka, ale z tendencją do szczęścia. Natomiast jego następcy z czasem odrzucali umiarkowane życie i w ten sposób powstała postawa zwana hedonizmem. Według mnie jest ona zdecydowanie niepoprawna; zresztą większość współczesnych filozofów krytykuje ją jako półśrodek - szczęście chwilowe jest bardzo ulotne, więc gdy ustanie jego źródło, możemy popaść w wielkie nieszczęście. Nie twierdzę, że należy całkowicie odrzucić te postawę, ale nie można traktować uzyskania tego rodzaju szczęścia jako celu naszego życia. Trzeba szukać czegoś bardziej stabilnego, "długodystansowego" - można by powiedzieć.
Wydaje mi się, że można tu także przedstawić jako częściowego przedstawiciela św. Franciszka, który uznał, że dobra materialne są przyczyna wszelkiego zła, że ich posiadanie powoduje spory i konflikty międzyludzkie, dlatego właśnie należy się ich pozbawić i żyć w zgodzie z naturą, ze wszystkimi ludźmi. Znany jest moment przełomowy w jego życiu, kiedy to publicznie na rynku wyrzekł się swego majątku po rodzicach, zrzucił nawet całe swe odzienie i przywdział skromny strój. Kochał wszystkich i wszystko, przez to wypełniał Boże przykazanie miłości. Gdy sobie pomyślę o nim, to przed oczyma wyobraźni staje mi małe, wesołe i ufne dziecko, cieszące się wszystkim i ze wszystkiego, wszystkiemu zawierzające. Nie mówię tego bynajmniej z cynizmem czy też z ironią - po prostu podoba mi się ta - właściwie najprostsza postawa. Cieszyć się z czego tylko można, choćby tym, że żyjemy i że jesteśmy zdrowi. Nie należy szukać negatywnych stron życia czy też rozczulać się nad sobą. Jeszcze wracając do mojego wyobrażenia - widzę św. Franciszka biegającego wesoło po łące, zdumionego wspaniałością świata, jego doskonałością; przyglądającego się choćby źdźbłu trawy czy biedronce. On umiał cieszyć się tym, co miał dane, umiał to wykorzystać.
Przeciwnym - wydawałoby się - przejawem rozumienia szczęścia jest osoba św. Aleksego. Miał on charakterystyczny sposób rozumienia szczęścia - nikomu sposobu owego nie polecam, a tym bardziej sam nie zamierzam go stosować. Św. Aleksy urodził się jako szlachcic, a więc dostatek życia miał zapewniony. Pomimo tego w noc poślubną oświadczył swej żonie, że nie jest to życie dla niego i że opuszcza ją. Przywdział strój pokutny i przez całe swe życie umartwiał się. Uważał, że skoro Bóg poświęcił swego syna; poddał go wielkim cierpieniom, to należy odpłacić Bogu za jego wielką miłość i miłosierdzie, a w tedy będziemy mieli zapewnione szczęście w życiu wiecznym. Według Aleksego na tym świecie należy żyć skromnie, wyrzekać się wszelkich rozkoszy tym bardziej rozpusty - za cel życia postawić sobie osiągnięcie ogrodów Edenu. Była to zresztą dosyć popularna postawa w Średniowieczu. Jako ostatni przykład przytoczę tu postawę trochę bliższą naszym czasom, która jednak zdążyła odcisnąć swój ślad w historii. Chodzi mi mianowicie o Artura Schopenchauera.
Otóż Schopenchauer uważał, że należy żyć rozsądnie, zachowując umiar we wszystkim (zasada złotego środka) i raczej należy unikać błahych powodów do radości, żyć umiarkowanie, a szczęści samo przyjdzie (na początku pracy już o tym pisałem) - szczęście i nieszczęście dopełniają się nawzajem. Według tego filozofa najprostszym przepisem na szczęście jest unikanie wszelkich nieszczęść i smutków. Osobiście jest to dla mnie zbyt monotonny i do pewnego stopnia nudny sposób, ale być może wynika to z mojego wieku i jego cech charakterystycznych - chęć zmieniania wszystkiego, kiedy wszystko, co trwa długo, staje się nudne. Ale trzeba zauważyć, że poglądy te wyraził już jako kilkudziesięcioletni starzec, a więc na pewno doświadczył życia.
Nie wydaje mi się, aby poprawne było zamykać się na jeden określony kierunek i żyć tylko według niego, nie uznając innych sposobów. Jeśli chodzi o mnie, to dokonałbym syntezy tych najbardziej odpowiadających mi teorii. Połączyłbym razem umiarkowanie z tendencją do unikania problemów (choć nie można tego uogólnić - czasem potrzebne nawet lub niezbędne jest przyjęcie cierpienia) oraz z przejawem do używania życia, lecz także stosując tu zasadę złotego środka. Jednak ciężko mówić jest o ogóle, wszystko trzeba dostosować do sytuacji.
Co to jest miłość ?
Miłość jest zjawiskiem tak skomplikowanym, że trudno jest je zdefiniować. Proponuję zatem zastanowić się nieco bardziej ogólnie - poszukajmy jaką rolę odgrywa miłość w naszym życiu, oczywiście opierając się w czasie tych poszukiwań na tej powszechnie znanej skarbnicy ludzkiej wiedzy, niewyczerpanym źródle historii naszego gatunku, niezgłębionej studni... czyli literaturze po prostu.
A zaczęło się to wszystko dosyć dawno, bo już podczas dzieła stworzenia człowieka. Tak się bowiem nieszczęśliwie złożyło, że już pierwszych dwoje ludzi stanowiło parę mieszaną. Adam był bardzo sfrustrowany z powodu samotności. Bóg więc wpadł na genialny (?) pomysł i stworzył kobietę. Wprawdzie samotność Adama została zażegnana, lecz nie ma róży bez kolców. Wyobraźmy sobie, przez chwilę ten biedny Adam musiał myśleć: "Jakieś takie dziwne to nowe stworzenie. On to zrobił z mojego żebra a siły to nie ma wcale, poza tym gada bez przerwy, mogłoby już przestać mówić, myśleć nie mogę. Niby takie podobne do mnie, ale jakoś tak niedokładnie. I jeszcze te pomysły. Kto to widział żeby do każdej rzeczy jakieś słowa dodawać?! A to - chodzi i wymyśla: to będzie kamień, to drzewo, to ryba... Skaranie boskie z tym stworzeniem". Lecz po kilku dniach Adam zaczął zmieniać zdanie. Okazało się, że „to” miało na imię Ewa. Co gorsze Adam zaczął wpadać w tą znaną całej ludzkości chorobę z licznymi powikłaniami, najczęściej nieuleczalną. Tak, trzeba przyznać, że „zakochał się po uszy”. Był gotów zrobić dla niej wszystko. Pech chciał, że akurat zachciało się Ewie owoców (może już wtedy była w ciąży i dlatego miała takie oryginalne zachcianki ?). Pół biedy gdyby to było zwyczajne drzewo. Niestety Ewa wybrała owoce objęte ochroną przez samego Boga. Jeszcze mogę zaakceptować czyn Ewy, ale po co w to mieszać było biednego Adama ?! I stało się - skazał Bóg ludzi na dożywotnie wygnanie z rajskich ogrodów, czego skutkiem jest między innymi obowiązek pisania zadań z języka polskiego (nie mówiąc o kilku innych drobiazgach, do których to wydarzenie się przyczyniło).
Tak to się zaczęło. A potem... Trup ścielił się gęsto, co miłości w niczym nie przeszkadzało, bo przybywało coraz więcej szaleńców próbujących kochać, nie liczących się z żadnymi konsekwencjami. Tak więc Salomon i Bilkis, Krystian i Izolda, Romeo i Julia, Laura i Filon, Alina i Kirkor, oraz... pięć miliardów pozostałych ludzi (dokładnie to 4 999 999 990), z których każdy co najmniej raz musiał mieć okazję doznania uczucia miłości.
Teraz już będzie poważniej. Miłość ? Piękne, ponadczasowe uczucie, które jest tematem rzeką. Jedni mówią, że to tylko chemia. Może mają racje, lecz ja jednak uważam, że to coś więcej. Uczucie miłości ma moc „przenoszenia gór”, lecz niestety ma również swoją ciemną stronę. „Podeptanie” tego pięknego uczucia może poważnie zranić człowieka, a nawet w skrajnych przypadkach doprowadzić do szaleństwa. Dobrym przykładem jest np. Kordian czy może Gustaw z IV części „Dziadów”, którzy to posunęli się nawet do samobójstwa. Na pytanie czym jest miłość nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, lecz dzięki literaturze i własnym doświadczeniom wiem jak się ona uzewnętrznia. Miłość do drugiej osoby wymaga zaangażowania ze strony mężczyzny jak i kobiety. Właśnie taki rodzaj miłości jest najbardziej kontrowersyjny, a zarazem jest natchnieniem poetów niezależnie od epoki.
Istnieje również miłość macierzyńska, która jest chyba najczystszym rodzajem miłości na jaką stać istotę ludzką. W prawdzie mężczyzna również potrafi kochać swoje dzieci, lecz nie istnieje między nim, a dzieckiem tak głęboka więź uczuciowa. W miłości macierzyńskiej matka (ojciec) jest dawcą, a dziecko biorcą. Taka zależność pomiędzy dwojgiem ludzi utrzymuje się przez długi okres życia. Jednak smutne jest to, że miłość matki (ojca) nie jest odwzajemniona w takim stopniu na jaki zasługuje. Jest to odwieczne prawo natury człowieka i wątpię, żeby były jakieś odstępstwa od tej reguły. W utworze „Ojciec Goriot” H. Balzaka została przedstawiona taka miłość macierzyńska (raczej ojcowska) jaką darzył ojciec swoje córki. Niestety uczucie to nie było odwzajemniona (pieniążki, albo tatuś ? Córeczki wybrały to pierwsze). Nawet po śmierci ojca córki nie przybyły na jego pogrzeb.
Gdybym chciał przytoczyć własną definicję miłości to ująłbym ją tak : „Miłość jest to uczucie, które powoduje, że człowiek przestaje myśleć o sobie, lecz otwiera się na drugiego człowieka. Dąży do szczęścia ukochanej osoby nie zważając na siebie i w pełni akceptuje drugą osobę wraz z jej wadami” . Mam jednak świadomość, że przytoczona definicja nie oddaje w pełni istoty miłości.
Literatura jest skarbnicą ludzkiej myśli, rozważań oraz ideałów według których człowiek powinien kroczyć przez życie. Trudno jest znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na wszystkie pytania, lecz znajdują się w niej wskazówki, które prowadzą mnie do odpowiedzi na fundamentalne pytania jakie przed sobą stawiam.
P.S. : Własna interpretacja stworzenia świata nie zawiera żadnych podtekstów szowinistycznych.