„Ania z Zielonego Wzgórza” - recenzja filmu.
Kanadyjski reżyser Kevin Sullivan zekranizował w 1985 roku najwierniejszą powieści adaptację słynnej "Ani z Zielonego Wzgórza". To było nie lada wyzwanie. W swoim życiu przeczytałam serię książek Lucy Maud Montgomery kilkanaście razy i dotąd nie widziałam tak dobrze oddającego całą historię filmu.
Nie mówię tu o zachowaniu najważniejszych wydarzeń z powieści. Chodzi mi raczej o umiejętność przeniesienia na ekran "klimatu" bądź "nastoju" płynącego z Ani. Twórcy zadbali o wszelkie detale, dzięki czemu prawdziwych fanów rudowłosej marzycielki nie mogą zrazić nawet drobne zmiany w scenariuszu i poplątanie chronologiczne. Jak wiemy zmiany zawsze są potrzebne, bo bez nich wszystko stałoby się monotonne i przewidywalne.
Nie miałam zamiaru pisać epopei ku czci Anne Shirley. Moim celem było w tej krótkiej recenzji oddać wszystkie plusy, które niewątpliwie zadecydowały o medialnym sukcesie tego filmu oraz jego sequela. Choć muszę powiedzieć otwarcie, że kontynuacja stoi już na o wiele niższym poziomie. Tak zawsze jest, że niełatwo powtórzyć pierwszy sukces, bo widz pragnie świeżości i nowatorskiej myśli, która niestety nie zawsze się pojawia.
Najmocniejszą stroną filmu jest muzyka i dźwięk. Obraz oddaje rzeczywisty wygląd Wyspy Księcia Edwarda, dzięki czemu my też możemy poczuć, że uczestniczymy w pokazywanych wydarzeniach. Niewątpliwe piękno kanadyjskich krajobrazów doskonale współgra z genialną muzyką niestety nieznanego mi z imienia i nazwiska kompozytora tworząc prawdziwą atmosferę dotąd znaną tylko z powieści.
Cała historia niezwykle budująco działa na nasz organizm. Daje moc pozytywnej energii, możliwość śmiania się do rozpuku i miłe wspomnienia na resztę dnia.
Starannie do ról dobrano aktorów. Wszyscy są bardzo bliscy z moimi wyobrażonymi bohaterami. Co wcale nie oznacza, że nie chciałabym by Gilbert miał bardziej okrągłą twarz, a pan Philips mniej bladą i "świnkowatą". Opowieść przepełniona jest głęboko poukrywanymi etycznymi przesłankami. W skrócie jest to nauka dla młodzieży o tym jak żyć i dlaczego cenić życie, skryta pod grubą warstwą dobrego humoru.
Serdecznie zachęcam do obejrzenia tego bardzo dobrego w mojej opinii dzieła.
Na koniec chciałabym podkreślić, że moja praca nie ma charakteru prawdziwej sztywnej recenzji. Są to bardziej rozważania, czyli taka rozprawko-recenzja mająca na celu zachęcenia młodych i starszych osób do oglądania filmów uznanych w dzisiejszych czasach za starodawne i niemodne. To nieprawda. Czasy się zmieniają, ale człowiek, który ma na przykład czterdzieści lat i udaje twardziela w rzeczywistości może mieć duszę młodszą o kilkanaście lat. Tak niewiele zostało historii, które mają docenić prawdziwe wartości życia, odnajdujmy je i czerpmy z nich nauki.