Łamanie praw człowieka w Ruandzie; ludobójstwo w Ruandzie 1994
Ruanda to małe państwo w środkowo- wschodniej Afryce. Jest położona na bardzo pofałdowanym terenie, skąd wziął się przydomek - Kraj tysiąca wzgórz. Ruanda jest jednym z najgęściej zaludnionych krajów w Afryce.
Ruandę zamieszkuje jeden naród Banyaruanda, podzielony jest jednak na trzy tradycyjne kasty:
- właścicieli stad bydła Tutsi 14%
- rolników Hutu 85%
- wyrobników i posługiwaczy Twa 1%
Kobieta w Ruandzie
1. Kobietom odbierane jest prawo do wykształcenia. Często rodziny nie stać na wysyłanie do szkoły wszystkich dzieci. Wtedy wybór najczęściej padnie na syna.
2. Zadaniem dziewczyny jest zbieranie chrustu, noszenie wody i inne drobne zajęcia domowe.
3. Po wyjściu za mąż jej zadaniem jest być w domu, urodzić dziecko, przede wszystkim syna. Bezpłodna jest lekceważona nie tylko przez męża, ale i przez najbliższe otoczenie. Dawniej był to nawet powód do opuszczenia małżonki.
Inaczej przedstawia się sytuacja kobiety w różnych plemieniach:
~ największą rolę odgrywa u Tutsi - plemienia pasterskiego, w którym tabu zabrania kobietom dojenia krów. Zwykle nie uprawiają oni ziemi, kobietom zatem zostają prace domowe i dzieci.
~ Hutu są rolnikami, kobieta u nich jest najtańszą siłą roboczą. Obarczona tym obowiązkiem musi nieraz ponad siły pracować w domu gotując i opierając męża i dzieci, dodatkowo zajmując się rolą.
~ w najmniejszym plemieniu Twa kobiecie też jest ciężko. To ona najczęściej lepi i wypala gliniane garnki. W dzień targowy niesie je na głowie na sprzedaż na odległe nieraz targowisko.
Ruandyjczycy nieświadomie łamią prawa człowieka do opieki medycznej, co jest zapewne spowodowane zacofaniem kraju i braku dostępu do placówek lekarskich.
Co dzieje się z człowiekiem, który zachorował?
Najpierw rodzina usiłuje go leczyć sposobami domowymi. Przypala mu chore miejsca rozgrzanym do czerwoności żelazem. Nacina się także skórę nożem. Zgubne skutki tego rodzaju terapii można potem zobaczyć w postaci umierających, przynoszonych do ośrodka zdrowia po to, aby tam dokończyli życia.
Matka niemowlęcia, którego ciało pokryte jest niegojącymi się ranami po oparzeniach, nigdy nie powie, kto to zrobił. Nie uratuje życia swemu dziecku, nie ulży jego cierpieniom tylko po to, by nie wydać czarownika lub innej osoby zajmującej się znachorstwem .
OTRUCIA W RUANDZIE
~ otruć może każdy - od najbliższego członka rodziny do przypadkowego podróżnego
~ ofiarami otrucia są ludzie w każdym wieku - od noworodka po starca.~ truciznę podaje się w różnych postaciach: faszeruje się nią banany, zaprawia napoje (najczęściej piwo).
~ preparowaniem trucizn trudnią się zwykle niewiasty. Zainteresowani kupują trucizny za dość spore sumy.
~ czasami sąsiedzi podają truciznę dzieciom, aby w ten sposób zemścić się na rodzicach
~ najczęstszym motywem otrucia jest jednak zazdrość np o pięknie tańczące dzieci sąsiada.~ osoba przeznaczona na śmierć musi umrzeć. Oznacza to, że jeśli za pierwszym razem człowiek zostanie uratowany, próby otrucia go ponawia się do skutku. Trwa to czasami kilka lat.
HISTORIA RUANDY
Na początku XX wieku Ruanda była kolonią belgijską
Rwanda w momencie przybycia kolonizatorów podzielona była na 18 plemion. Szybko jednak zauważono, że wspólne dla nich wszystkich jest wykształcenie hierarchii społeczno-ekonomicznej Tutsi – Hutu – Twa.
Z pomocą przyszedł najnowszy hit myśli filozoficzno – biologicznej jakim była teoria ras. Kolonizatorzy uzgodnili, że Tutsi to nie warstwa społeczna, a rasa i to lepsza od pozostałych.
Od tej pory pozycja Tutsi została im dana niemal dożywotnio. Utrata krów nie powodowała degradacji do Hutu, a Hutu nie mógł stać się Tutsi. Belgowie rozdali wszystkim dowody osobiste, w których było napisane czy człowiek jest odtąd Tutsi, Hutu czy Twa.
Hutu i Twa zostali zwykłymi robotnikami. Natomiast Tutsi utworzyli rząd marionetkowy sterowany przez kolonizatorów. Utworzono przykościelne szkoły z podziałem na klasy dla Tutsi oraz na klasy dla Hutu. Ważnym tematem nauczania było jak wyjątkowym ludem jest plemię Tutsi .
Ludzie którzy żyli niemal od zawsze razem uwierzyli białemu człowiekowi, że tak naprawdę są sobie zupełnie obcy…
Po II wojnie światowej Ruandyjczycy zażądali niepodległości. Belgowie doprowadzili do pierwszej wojny plemion, kibicując tym razem Hutu. Stało się to w 1959 roku. Zwyciężyli Hutu, którzy utworzyli nowy rząd. Belgowie widząc niezadowolenie wśród Tutsi zaczęli przeciwstawiać sobie obie grupy. W niepamięć poszła wyjątkowość Tutsi, kolonizatorzy zaczęli przypominać Hutu, jak bardzo byli uciskani przez panów. Represje ze strony Hutu zaczęły się pogłębiać, dlatego też Tutsi zaczęli uciekać z kraju z obawy przed atakiem .
W 1990 roku do Ruandy wrócili silni Tutsi. Dyktator z plemienia Hutu Hubyarimana poprosił o pomoc prezydenta Francji, który wysłał na pomoc Legię Cudzoziemską.
W tym czasie ONZ ustanowiło misję stabilizacyjną UNAMIR..
Rozpoczęła się wielka fala propagandy anty-Tutsi, w której główny prym wiodły rządowe radio i telewizja oraz rządowy dziennik Kangur. To one promowały termin – karaluchy. Tutsi byli jak karaluchy, które wdarły się do domu jakim jest Rwanda i nie chciały się z niego wynieść.
Satyryczny obrazek w Kangurze przedstawia leżącego na łóżku mężczyznę mówiącego do człowieka nad nim: „Jestem bardzo chory, panie doktorze”. „Co panu jest?” pyta lekarz. Mężczyzna odpowiada: „Tutsi, panie doktorze. Jestem Tutsi…”.
Francja nadal dozbrajała wojska Hutu, choć o przygotowaniach do masowych morderstw mówiło się już coraz głośniej. Doszło do powszechnego spisu ludności, który niedługo miał się okazać listą ludzi do wymordowania. Co więcej armia francuska trenowała i pomagała zorganizować na wpół partyzanckie oddziały ludności o nazwie Interahamwe, choć ani przez moment nie miała cienia wątpliwości, że celem tych oddziałów jest walka z Tutsi.
Słowa „ostateczna eksterminacja” zaczęły padać coraz częściej i ludobójstwo stało się coraz bardziej realne. Wszystkiemu przyglądała się misja stabilizacyjna UNAMIR z generałem Dellare na czele.
Na początku 1994 roku, na trzy miesiące przed ludobójstwem tajny agent o pseudonimie „Jean Pierre” doniósł do kwatery głównej ONZ o wojskowej mobilizacji oddziałów Hutu mających wkrótce rozpocząć zbrojne powstanie przeciw Tutsi.
Na kilka tygodni przed ludobójstwem generał Romeo Dellare potwierdza doniesienia meldując do ONZ o bardzo niebezpiecznej sytuacji i wyraża przekonanie, że atak uzbrojonych Hutu na ludność cywilną Tutsi jest stuprocentowo pewny.
Generał Dellare prosi ONZ o zgodę na zbrojną interwencję UNAMIR w celu zapewnienia ochrony ludności cywilnej.
Z Nowego Jorku przychodzi depesza: „Nic nie robić aż do otrzymania kolejnych instrukcji”
Podpisane: Kofi Annan.
WYBUCH LUDOBÓJSTWA
6 kwietnia 1994 roku, około godziny dwudziestej, prezydenci Ruandy i Burundi, obaj pochodzący z plemienia Hutu, zginęli w katastrofie lotniczej w Kigali. O zabójstwo oskarżono Tutsi. Radio rządowe nadało odezwę do Hutu o rozpoczęciu ludobójstwa:
„Apeluję do wszystkich Hutu w Ruandzie… Już czas stanąć razem i walczyć przeciwko naszemu wspólnemu wrogowi. Odłóżmy na bok wszelkie różnice polityczne i brońmy się wspólnie. Te węże Tutsi próbują nas zamordować, więc my musimy zabić ich pierwsi. Zabijajcie wszystkich Tutsi, gdziekolwiek ich znajdziecie – nie oszczędzajcie nikogo. Zabijajcie starców i niemowlęta – to wszystko węże. Gdy rebelianci z RFP przyjdą do naszego kraju, niech znajdą wyłącznie zwłoki swych rodzin. Wzywam wszystkich Hutu aby wypełniali swój obowiązek i zabijali wszystkich Tutsi – naszych wrogów.”
Tej nocy w stolicy nieustannie rozlegały się gwizdki policyjne, zablokowano też ulice. Wczesnym rankiem żołnierze oraz cywile, uzbrojeni w maczety, pałki i granaty zaczęli mordować członków plemienia Tutsi.
Zaraz po rozpoczęciu ludobójstwa pierwszym krokiem ONZ było wycofanie wszystkich żołnierzy UNAMIR z terytorium Ruandy. Od tej pory ludność cywilna Tutsi nie miała praktycznie żadnej ochrony i miejsca do ukrycia. Śmierć pozostała tylko kwestią czasu
Na temat ludobójstwa w Ruandzie powstało wiele książek, napisanych przez tych, którzy przeżyli.
Książka "Ocalony. Ludobójstwo w Ruandzie", Révérien Rurangwa
Hutu uzbrojeni w meczety i dzidy z uśmiechem na ustach zabili zgromadzonych na wzgórzu Tutsi, którzy dysponowali jedynie kamieniami. Hutu urządzili sobie zabawę polegającą na strzelaniu do swych ofiar i celowaniu w nie granatami. Tutsi szukali schronienia w kościele:
Tak wspomina to wydarzenie autor ksiązki:
"Do tego samego kościoła chodziłem na modlitwę i służyłem do mszy (razem z Hutu), Na tym samym wzgórzu grałem w piłkę, pasłem krowy i śpiewałem (razem z Hutu). Mam piętnaście lat, jestem tylko dzieckiem i właśnie mam umrzeć. Mam zostać zamordowany przez ojców moich przyjaciół; ojców tych, z którymi grałem w piłkę, służyłem do mszy i pasłem krowy"
.
Kat Simon Sibomana, znajomy rodziny Reveriena, w okrutny sposób zabił 43 krewnych chłopca. 15-latek obserwował jak kat odcina głowę jego stryja, jak uśmierca babcię nie pozwalając jej się nawet pomodlić. Najokrutniejsza była śmierć matki. Została rozebrana przez kobiety Hutu, które grabiły ofiary z ubrań i biżuterii, następnie Sibomana powoli rozciął meczetą jej brzuch pozostawiając ją na powolną i bolesną agonię.
Sam również doznał bardzo ciężkich obrażeń - obcięto mu lewą rękę, a następnie pokiereszowali go wyłupując mu oko, miażdżąc mu ramię sztachetą nabitą gwoźdźmi oraz niemal obcinając nos.
Chłopiec poszedł do oprawców i poprosił ich o śmierć, ci jednak śmiali mu się w twarz. Tak wyglądał Révérien po linczu.
Chłopcu pomogli funkcjonariusze Czerwonego Krzyża oraz Lekarzy bez Granic - leczyli oni ofiary, podczas gdy na podwórzu szpitalnym Hutu gwałcili kobiety i w pośpiechu zabijali, kogo tylko się dało. 24 grudnia 1994 chłopca odesłano do Genewy.
Następna książka "Ocalona, aby mówić". I. Ilibagizy
Kilka wspomnień autorki:
„Zobaczyłam , jak grupa młodych mężczyzn otoczyła kobietę z plemienia Tutsi, która wyglądała, jakby właśnie wracała z zakupów. Napastnicy zupełnie zwyczajnie wyrwali biednej kobiecie torebkę, ściągnęli jej biżuterię, zabrali pakunki i kopniakiem przewrócili na ziemię. Potem zerwali z niej buty i poszarpali na niej sukienkę. Wszystko to działo się w biały dzień pośrodku ruchliwej ulicy, jednak nie znalazł się nikt, kto odważyłby się jej pomóc. Każdy tylko odwracał wzrok.”
„Podskakiwali, wrzeszczeli, kręcili się w kółko i potrząsali w powietrzu dzidami, maczetami i nożami. Nucili straszliwą pieśń ludobójców i tańczyli taniec śmierci:
Zabić ich, zabić, zabić ich,
Zabić, zabić, zabić wszystkich,
Zabić dużych, zabić małych,
Zabić starych, młodych też!
Dziecko węża to przecież wąż,
Niech nie ujdzie, zabij je!
Zabić, zabić, zabić wszystkich!”
Ale najbardziej zastanawiające jest to, że ci sami ludzie, którzy włóczyli się po wsiach, wyłapywali i mordowali Tutsi, ukrywali niektórych Tutsi przed swoimi pobratymcami, a trwało to kilka miesięcy, zanim wojska francuskie wkroczyły do Ruandy.
„Potem, aż do przybycia Francuzów, ukrywał nas Laurent, ale to było coś strasznego. Ukrywając nas, pomógł nam przeżyć, ale przeżyć też było męką. Co dzień rano Laurent budził nas, mówił nam „dzień dobry” i zaraz wychodził, by razem z ludźmi, którzy zamordowali naszą rodzinę, godzinami polować na Tutsi. Gdy wieczorem wracał i zabierał się za szykowanie kolacji, widziałam na jego rękach i ubraniu ślady krwi, których nie zdołał domyć. Nasze życie było w jego rękach, więc nic nie mogliśmy mu powiedzieć. Nie rozumiem, jak ludzie mogą czynić zło i dobro jednocześnie.”
PODSUMOWANIE
W Ruandzie zginęło około 800 tysięcy ludzi. Systematyczna masakra mężczyzn, kobiet i dzieci trwała około 100 dni i odbywała się na oczach całego świata. Okrutne zbrodnie były popełniane przez oddziały milicji i uzbrojonej armii.
Niewątpliwie największy wpływ na ludobójstwo w Ruandzie mieli kolonizatorzy, którzy dokonali podziału społeczeństwa rwandyjskiego. Podsycali oni uczucie nienawiści, budowali wrogość i niechęć. Sprawili, że przyjaciele stali się wrogami. To oni przyczynili się do tragicznej śmierci wielu niewinnych ludzi.