Recenzja z filmu Filipa Bajona "Przedwiośnie".
Już bardzo dawno nie miałem okazji obejrzeć ekranizacji powieści, która nasunęłaby mi refleksje związane z polskością, patriotyzmem czy ludzkimi ideami. Film Filipa Bajona „Przedwiośnie” ekranizujący powieść Stefana Żeromskiego pod tym samym tytułem stał się dla mnie właśnie takim źródłem wielu przemyśleń a nawet rozgoryczeń nad teraźniejszością i tzw. typowością dzisiejszej egzystencji. Choć z treścią oryginalnej powieści Żeromskiego nie miałem jeszcze do czynienia, jednak po wcześniejszym przeczytaniu streszczenia film był dla mnie w pełni zrozumiały, a poszczególne wątki nadzwyczaj aktualne.
Powieść Żeromskiego składa się z trzech części: „Rodowód”, „Nawłoć”, „Wiatr od Wschodu”. Film, podobnie jak książka, zaczyna się od scen w Baku, jest rok 1914, ostatnie chwile spokoju, Cezary wraz z przyjaciółmi, Rosjaninem, Żydem, Azerem i Ormianinem, oddaje się płochym zajęciom, takim jak podglądanie czterech żon Sulejmana. Już w prologu pojawia się piękna ormiańska dziewczyna Aida, z którą Czaruś rozpoczyna niewinny romans. Tych scen (o czym dowiedziałem się z komentarzy starszych kolegów siedzących za mną w kinie) w książce nie było, podobnie jak wielu innych. Już po kilkunastu minutach miałem pewność, że reżyser nie będzie trzymał się niewolniczo litery tekstu i w zasadzie kręci film według „Przedwiośnia”, a nie ekranizuje lekturę szkolną. Wydaje mi się, że to posunięcie jest bardzo słuszne, gdyż powieść jest powieścią, a film jest filmem.
Wkrótce do Baku docierają ludzie z czerwonymi sztandarami, nadchodzi rewolucja. Cezary wraz ze swoimi kolegami daje się oczarować jej hasłom i przestaje chodzić do szkoły.
Jednocześnie zaczynają się konflikty narodowościowe, które oddzielają też Cezarego od ukochanej. W rewolucyjnych warunkach miłość Ormianki i Polaka nie jest możliwa. To samo dzieje się z przyjaźnią. Pochodzenie, narodowość, religia zaczynają stanowić bariery nie do przekroczenia. Dawny przyjaciel okazuje się donosicielem, aresztuje jego matkę (Krystyna Janda), która zostaje skazana na ciężkie roboty i umiera z wycieńczenia.
Chłopak spotyka cudem uratowanego z zawieruchy wojennej ojca, który przekonuje go do wyjazdu z Baku. Pierwszy etap podróży wiedzie do Moskwy. Tam ojciec wyznaje, że ich celem jest Polska. Nie podoba się to Cezaremu, który nie czuje żadnych związków z ojczyzną rodziców. Wówczas ojciec roztacza przed nim wizję Polski „szklanych domów”. Wkrótce później umiera. Syn sam jedzie dalej do Warszawy.
Zgodnie z wolą ojca odnajduje Szymona Gajowca (Daniel Olbrychski), jednego z ministrów w rządzie. Dostaje u niego pracę i zdaje na uniwersytet, nawiązuje nowe znajomości. Gdy do miasta zbliża się armia bolszewicka, Cezary za namową kolegów, wstępuje do polskiej armii. Podczas bitwy z narażeniem życia wynosi spod ostrzału rannego kolegę, Hipolita Wielosławskiego (Maciej Stuhr). Po wojnie Hipolit, wdzięczny za uratowanie życia, zabiera Cezarego do swojego majątku w Nawłoci. Cezary powoli zanurza się w rodzinne życie typowego polskiego dworu. Uczuciem obdarzają go trzy kobiety: Karolina (Urszula Grabowska), Wandzia (Karolina Gruszka) – obdarzona talentem muzycznym oraz Laura (Małgorzata Lewińska) – młoda wdowa z sąsiedniego dworku. Baryka nie potrafi wybrać.
Gdy Wandzia truje swoją domniemaną rywalkę, Cezary, który poczuwa się do odpowiedzialności za tę bezsensowną śmierć, szuka ratunku u Laury. Spotyka tam jej nowego adoratora. Załamany odnajduje spokój w prostej egzystencji w innej posiadłości Wielosławskich. Wróci jednak do stolicy. Podobnie jak książka, tak i film kończy się marszem robotników na Belweder. Jednak samo zakończenie jest inne.
Analizując poszczególne sceny filmu Bajona zauważa się niewątpliwie, że unika on
(i słusznie) grafomanii oryginału, posuwa akcję szybko do przodu. Scena, kiedy Baryka z Aidą lecą samolotem nad pustynią, widzą gruzawik z czerwonoarmiejcami, i po chwili rewolucja jest już w mieście. A jednak – jak pisze Zdzisław Pietrasik w Polityce - cała sekwencja w Baku jest dość słaba, nie ma porażenia żywiołem rewolucji, niewyobrażalnego ogromu ludzkich cierpień, również sytuacja emocjonalna samego Cezarego Baryki nie została przedstawiona sugestywnie. Choćby jego relacje z matką, która wypruwa żyły, żeby mu zapewnić luksusy. Jej śmierć przychodzi więc w następstwie potwornych cierpień i wyrzeczeń.
W filmie jest natomiast tak, że zatrzymana przez bolszewików Krystyna Janda przenosi kilka kamieni w porcie i zaraz umiera. Grający ojca Janusz Gajos ma trochę więcej okazji, by pokazać, jakim wybornym jest aktorem, ale i „jemu nie dano stworzyć kreacji”.
Najlepsze są sceny w Nawłoci, tym Soplicowie po latach, a może raczej parodii Soplicowa. Od chwili, gdy Baryka wraz z kompanem z frontu Hipolitem Wielosławskim (bardzo dobry Maciej Stuhr) wysiada na małej stacyjce, mamy wielkie kino. W „Przedwiośniu” jest kilka pomysłów reżyserskich bardzo uwspółcześnionych i trafiających w gusta wielu widzów (wspartych świetnymi zdjęciami Bartka Prokopowicza). Atak na bagnety, postaci żołnierzy we mgle, okrutnie piękny, lekko odrealniony balet śmierci. Ciekawie pokazany jest bal w Odolonach, scena erotyczna Cezarego z Laurą, śmierć Karusi, kiedy ksiądz udzielając ostatniej posługi w roztargnieniu wiąże stułą jej dłoń z ręką Baryki. Reżyser imponuje skrótami, które zastępują wielość książkowych opisów (co szczególnie odpowiadało dzisiejszym czytelnikom lektur). Oto w jaki sposób Baryka dowiaduje się, że dwór to jeszcze nie jest cała Polska. W powieści mamy ludzi folwarcznych, których ukłony go peszą, bosych chłopów na drodze, Żyda z brudnym workiem na plecach (Żydzinę, Żydeczka, jak pisał Żeromski) itp. Właśnie tu, w Nawłoci reżyser skonstruował wspaniałe współczesne sceny. Nie tylko sceny pełne uwspółcześnionego erotyzmu, lecz również przepełnione wspaniałym humorem – bezustannie towarzyszący alkohol, którym to wznoszono toasty. W filmie jest jedna mocna scena, gdy Cezary odkrywa w wyziębionej stodole staruszków ze wsi, którzy tu zgromadzeni umierają, nie chcąc zabierać ciepła domownikom. Scena ta niewątpliwie ściska widza za serce. Choć, wydaje się, te czasy już minęły, to jednak takie sceny przypominają o nich i skłaniają do swoistego rodzaju refleksji.
Wspaniałą sceną była też dla mnie ta, w której Mateusz Damięcki tańczy kozaka. Choć za aktorem tym nie przepadam zbytnio, to jednak w takich scenach jak ta wykazał się naprawdę wielkim poświęceniem, sprawnością i dobrą szkoła aktorską. Nie sądzę, żeby takie sceny do zagrania były dla każdego młodego aktora.
O scenach erotycznych już nie wspomnę, gdyż te każda po kolei były dla mnie niezwykle udane, choć – jak komentowały dziewczyny siedzące blisko mnie – trwały zbyt krótko. Do filmu wprowadzono też animację komputerową, która wbrew wielu innym opiniom wydała mi się zupełnie udaną i ciekawą. Może dlatego, że bardzo lubię, gdy polscy operatorzy wtłaczają do filmów elementy kina nowoczesnego.
Zdjęcia do filmu kręcono w wielu miejscach: w samym Baku, w Azerbejdżanie, Moskwie, Ludynie i Oblęgorku. Miejsca te nie tylko egzotyczne, lecz również posiadająca ciekawą historię, doskonale tworzyły tło do poszczególnych dość mocno różniących się od siebie scen.
Muzyka Michała Lorenza, która stanowi dla mnie niezwykle ważny element filmu, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Tak niezwykle ambitna i triumfalna sprawiła, że cały czas szukam płyty z muzyką właśnie z tego filmu. Donośne tony podczas scen wojny, i spokojne tony w czasie miłosnych scen spokojną nocą. Niezwykle triumfalne i tajemnicze dźwięki w scenach ukazujących wewnętrzne rozdarcie bohatera, jak również kilka ostrych tonów w scenach przykrych i brutalnych. Ogólnie rzecz ujmując, muzyka w filmie Bajona odgrywa bardzo ważną rolę – kierunkuje specyficzny klimat i nastrojowość.
Bajon zmienił Żeromskiemu zakończenie. W książce jest tak, że Cezary po nieudanej randce z Laurą, teraz poślubionej innemu (której to schadzki w filmie nie ma), przyłącza się do demonstracji, najpierw kroczy pod rękę z towarzyszem Lulkiem, a potem: „Baryka wyszedł z szeregu robotników i parł oddzielnie, wprost na ten szary tłum żołnierzy – na czele zbiedzonego tłumu”. I to jest ostatnie zdanie powieści. Jak w artykule „Hamlet pod Belwederem” w Polityce Zdzisław Pietrasik zauważył - „skoro Żeromski niczego nie chciał rozstrzygać, najprawdopodobniej miał swoje powody, choćby taki, że w literaturze polskiej pod dostatkiem było już martwych bohaterów. Nikt nie ginął tak pięknie jak romantycy, a my wiemy, że później jak kamienie na szaniec szli ich pogrobowcy, choćby Maciek Chełmicki, który wziął udział w Powstaniu Warszawskim, ale gdyby urodził się wcześniej, walczyłby w Powstaniu Listopadowym czy Styczniowym. Tradycję składania życia na ojczyzny ołtarzu przejęli z czasem plebejusze, jak najsławniejszy robotnik w dziejach polskiego kina, Mateusz Birkut z „Człowieka z marmuru” ”.
Filmowy Baryka umiera pięknie, pada elegancko, trochę operowo, a za moment na jego nieskazitelnie białej koszuli zakwitnie plama czerwonej krwi, jak róża na śniegu (no, spróbowałem nieudolnie w stylu Żeromskiego). W kończącej film scenie szczególną uwagę zwrócono też na pewien rekwizyt, z którym Cezary nie rozstaje się do końca. Jest to mianowicie książeczka, zwana w powieści „pamiętniczkiem z wojny 1831 roku”, w którym na stronie trzydziestej siódmej podana była wiadomość, iż do liczby piętnastu obywateli Rusi, którzy przystąpili do powstania, należał Kalikst Grzegorz Baryka – w prostej linii pradziad Cezarego. Z tym, że u Żeromskiego rodzinna ta relikwia zawieruszyła się gdzieś w drodze z Baku do Polski, konkretnie przywłaszczył ją sobie wraz z całą walizką bolszewik zawiadujący przechowalnią bagażu na moskiewskim dworcu. Bajon jednak zatrzymał Cezaremu pamiętniczek pod Belwederem, co jest oczywiście pretensjonalne, ale zamierzone. Mnie tak samo jak panu Pietrasikowi w tym ujęciu nasz samotny bohater przypomina Hamleta, który na pytanie, co czyta, odpowie: „Słowa, słowa, słowa...”. Zanim pokaże się napis „koniec”, umierający Baryka widzi jeszcze dom rodzinny w Baku i ojca powtarzającego „Kto w młodości nie był romantykiem, ten...”.
Tak skonał polski Hamlet, ostatni romantyczny trup na ekranach naszych multikin. Choć wielu młodym widzom scena ta wydaje się przesadzona, dla mnie jest czymś w rodzaju pięknego podsumowania, zaakcentowania idei tamtym postaw i końców młodzieńczych porywów.
Film ten polecam szczególnie widowni znudzonej sensacyjnym scenariuszom, przepełnionym brutalnością w imię materialnych korzyści, seksem ukazującym jedynie nie uczucia, tylko czystą realizację fizycznych potrzeb oraz scenariuszom przepełnionym wyścigiem komputerowych nowinek wykluczającym przeważnie prawdziwe wartości. Warto ujrzeć ludzi, którzy posiadali pewne idee, dążyli do nich, zmieniali się dla nich i często umierali.