Śmierć i jej rozumienie w różnych okresach historycznych. Śmierć zdysocjowana, współczesne problemy etyczne.
Śmierć: proces rozpoczynający się agonią (powolnym ustawaniem czynności życiowych ustroju, trwającym nieraz od kilku godzin do kilku dni), jej istotą jest nieodwracalne ustanie czynności układów krążenia, oddychania a przede wszystkim mózgu i zniesienie ogółu jego funkcji jako jednostki czynnościowej, łącznie z zanikiem świadomości.
Dzieli się na:
a) śmierć kliniczną – druga po agonii faza procesu umierania (umieranie = agonia + śmierć), cechująca się stwierdzonym klinicznie wystąpieniem objawów:
a. brak przytomności
b. brak akcji oddechowej
c. ustanie krążenia
d. wypadnięcie odruchów
e. bladość
f. zwiotczenie
g. rozszerzenie źrenic
Zastosowanie reanimacji w czasie śmierci klinicznej u niektórych umierających potencjalnie zdolnych do życia rokuje odwrócenie procesu umierania i przywrócenie spontanicznych objawów życia.
b) śmierć osobniczą – nieodwracalne ustanie czynności pnia mózgu. Śmierć pnia mózgu uniemożliwia organizmowi życie zarówno poprzez obumarcie znajdujących się w pniu ważnych ośrodków wegetatywnych (oddechowy, krążeniowy) jak i komunikację wyższych ośrodków mózgowych (kora) z resztą ciała.
c) Śmierć biologiczną (definitywną). Następuje śmierć mózgu i tym samym permanentne ustanie jego czynności, spowodowane ustaniem czynności pnia mózgu. Dodatkowym wyznacznikiem są tzw. znamiona śmierci:
a. Plamy opadowe pośmiertne.
Jedno z wczesnych, pewnych znamion śmierci. Są to sinoczerwone przebarwienia skóry w najniżej położonych częściach ciała wskutek przemieszczania się krwi zgodnie z siłą ciężkości po ustaniu akcji krążeniowej. Pierwsze plamy pojawiają się po ok. 30 minutach od śmierci, po kilku godzinach są już całkowicie wykształcone. Po kilkunastu godzinach ulegają utrwaleniu i nie znikają pod wpływem ucisku lub zmiany pozycji zwłok.
b. Stężenie pośmiertne
inaczej rigor mortis. Jedna z późnych, pewnych oznak śmierci. Jest to nadmierne napięcie mięśni szkieletowych występujące kilka godzin po śmierci i utrzymujące się przez kilkanaście do kilkudziesięciu godzin. Na skutek procesów chemicznych zachodzących w mięśniach po kilkunastu do kilkudziesięciu godzinach mięśnie ulegają ostatecznemu zwiotczeniu.
c. Oziębienie pośmiertne.
wywołane zatrzymaniem produkcji ciepła przez metabolizm komórkowy.
Śmierć biologiczna kończy proces umierania – jest granicą oddzielającą życie i potencjalną zdolność do życia od definitywnej, nieodwracalnej utraty zdolności do życia.
Śmierć zdysocjowana
Śmierć zdysocjowaną można rozumieć wielorako:
a. Z biologicznego punktu widzenia
jako nierównoczesne, rozłożone w czasie obumieranie różnych narządów. najwcześniej obumiera mózg, a dokładniej pień mózgu, następnie inne tkanki, od tych najbardziej wrażliwych na niedotlenienie do tych bardziej odpornych, na końcu skóra i tkanka łączna. Ta dysocjacja umożliwia pobieranie od już zmarłego dawcy (kryterium jest śmierć pnia mózgu) jeszcze żywych narządów do transplantacji.
b. Z psychologicznego punktu widzenia
dr Kubler-Ross podzieliła oczekiwanie na śmierć na kilka etapów:
1. etap zaprzeczenia – gdy umierający nie może pogodzić się z tym, że musi umrzeć, szuka informacji temu zaprzeczających.
2. etap gniewu – reakcja na niemożność uzyskania takiego zaprzeczenia; agresja wywołana niesprawiedliwością faktu, że on musi umrzeć, podczas gdy inni będą żyć.
3. etap targowania się – usiłowanie pozyskania (od Boga lub lekarza) odroczenia wyroku śmierci w zamian za jakąś ofiarę ze swej strony.
4. etap depresji – alienacja; zrywanie więzi emocjonalnych z otoczeniem, innymi ludźmi.
5. faza akceptacji, pogodzenia się z losem; bierność, oczekiwanie na śmierć. Ponadto, według niektórych źródeł, depresja ma wpływ osłabiający na układ immunologiczny; umierający niejako sam przyspiesza swą śmierć.
Fazy 1-3 cechują się stopniową utratą nadzieji, faza 4 jest jej już zupełnie pozbawiona, w niej to jakby następuje zrywanie więzi z otaczającym światem, wyłączenie się z niego, niejako opuszczenie go jeszcze przed właściwym momentem śmierci. Jest to praktycznie przygotowanie się do niej; usunięcie wszystkiego, co człowieka ze światem łączyło, było ważnymi elementami, niejako esencją życia. Po tym pozostaje już bierne oczekiwanie na śmierć, jest się już na nią gotowym, więzi ze światem już zostały zerwane, emocje opadły, można odejść. Jedyne, co jeszcze pozostało, to jest zdolność myślenia (u tych, którym nie dane było odejść w nieświadomości); to, co paradoksalnie było głównym przejawem egzystencji człowieka, można rzecz – esencją jego istnienia, również jest podporządkowane rozmyślaniom o chwili odejścia, według jednych – do innego świata, według innych – w niebyt.
c. Jako utrata funkcji życiowych na długo przed okresem właściwego umierania.
Z tą sytuacją mamy do czynienia w przypadku chorych sparaliżowanych, w śpiączce lub nawet można to rozciągnąć na osoby niepełnosprawne. Mam tutaj na myśli poważne ograniczenia zdolności człowieka do aktywności, wolności wyboru, decydowania o własnym życiu, a nawet brak tak ważnego przejawu życia człowieka, jakim jest świadomość. Olbrzymi dyskomfort psychiczny wywołany brakiem możliwości decydowania o sobie i zależnością od innych, niejednokrotnie wywołuje rozgoryczenie i sprowadza myśli o śmierci – czy to wyzwolicielce od pohańbienia dumy urażonej koniecznością ciągłego zwracania się o pomoc do innych, czy też w celu nie sprawiania już innym kłopotu. Swoje także robi przygnębienie nie poprawiającym się, a niejednokrotnie pogarszającym się stanem i brakiem perspektyw na poprawę. Niejednokrotnie może to doprowadzić nawet do skrócenia przez taką osobę swojego życia.
Z podobną sytuacją można się spotkać w przypadku osób nieuleczalnie chorych. Żyją oni z poczuciem bliskiej śmierci, są na nią skazani w krótkim czasie, zwykle nawet znają jej przewidywany czas i wiedzą, ile jeszcze życia mają przed sobą; w swojej świadomości już widzą siebie jako umarłych. Wszelkie sposoby leczenia, którym się poddają są dla nich tylko odroczeniem wyroku jeszcze o pewien czas. Noszą świadomość śmierci w sobie – niejako pierwszy krok do niej jest już uczyniony, są już niemalże w fazie umierania.
Rozumienie śmierci w okresach historycznych.
By tak naprawdę poznać ewolucję pojmowania śmierci, należy się cofnąć jeszcze do prehistorii. Pierwsze pojmowanie śmierci musiało być bez wątpienia naturalistyczne: śmierć kończy życie, człowiek umiera, nie wiadomo dla czego, po prostu tak jest. Było to nie tyle pojmowanie śmierci, jak po prostu brak jego pojmowania. Wielką ewolucją było pojawienie się wiary w życie pozagrobowe; która w różnych formach przetrwała do dzisiaj. Ludzie zaczęli się zastanawiać, co się dzieje po śmierci, a ponieważ nawet dzisiejszemu człowiekowi trudno sobie wyobrazić nicość, z braku innych możliwości stwierdzili, że przechodzi on do innego życia, podobnego do tego, bo w pierwotnych kulturach łowieckich sensem życia były łowy, ich zwierzyna i ich bogowie byli jednym i tym samym. Możemy tak sądzić po grobowcach myśliwych z epoki neolitu, którzy byli składani do grobów wraz z ich pełnym rynsztunkiem łowieckim, zatem można wywnioskować, że ich życie pozagrobowe było podobną koncepcją, co indiańska Kraina Wiecznych Łowów, gdzie ludzie spotykali swych przodków (których kult jest też jednym z najbardziej archaicznych) i razem polowali. Lecz nie wiadomo, czy do tej krainy odchodziła dusza, czy w ogóle było już pojęcie duszy, czy też, jak można sugerować na podstawie chowania razem z przedmiotami życia doczesnego, człowiek jako całość.
Następna zmiana koncepcji życia pozagrobowego dokonała się przy powstaniu pierwszych cywilizacji. Koncepcja pozostała podobna: po śmierci dusza idzie do Krainy Cieni, granica między życiem i śmiercią z reguły, tak jak u Greków i Egipcjan była wyobrażana jako wielka rzeka, która dusza przepływa, lecz sama struktura się zmieniła – nie jest to już kraina łowów, lecz urządzona na wzór cywilizacji – z bogami jako królami sprawującymi władzę nad poddanymi - duszami w wielkiej krainie, gdzie dusze odbierają albo nagrodę, albo karę za swe życie – pierwowzór piekła i nieba. Faktami godnymi zaznaczenia są, że u Egipcjan dusza żyła tylko, dopóki istniało ciało, które musiało być zachowane do czasu zmartwychwstania, gdy faraonowie powrócą na Ziemię. Stąd zwyczaj mumifikowania.
Następne systemy wierzeń nie wniosły większych zmian, poza podkreśleniem nieśmiertelności duszy, która opuszczając ciało przenosi się do krainy zmarłych. W judaizmie i chrześcijaństwie podkreślone zostały problematyka nagrody i kary (choć w judaizmie nie ma jednoznacznie określonego piekła). Nowe podejście do problemu zaprezentowały tylko buddyzm i hinduizm poprzez wprowadzenie teorii „wędrówki dusz” przez śmierć i reinkarnację oraz nirwany, czyli nicości, do której dążą dusze. W buddyzmie nicość nie jest tym, co dla współczesnego człowieka – nie jest czymś tragicznym, niechcianym końcem istnienia – jest nicością pozbawioną wszystkiego, w tym także bólu i problemów, więc dobrą, bo nie powoduje cierpienia.
Te systemy przetrwały przez wieki bez większych zmian. Zmieniały się koncepcję na temat wyglądu raju, piekła i zasad sądzenia za uczynki (dość ciekawe teorie miał islam, gdzie za śmierć za wiarę czekał zawsze gotowy raj z kilkudziesięcioma dziewicami na własność). Większe zmiany zaczęły się dopiero wraz z rozwojem nauk biologicznych, gdy zakwestionowano boskie stworzenie i tym samym odrębność człowieka od świata zwierząt. Wtedy też zaczęto myśleć o śmierci jako zaniku czynności mózgu, stopniowym, bez nagłego uwolnienia jakiejś transcendentnej formy energii, duszy, która odejdzie w zaświaty. Wraz z postępem nauk ten naturalistyczny pogląd na śmierć stawał się coraz powszechniejszy. Lecz, niestety, nie zapewnia on człowiekowi otuchy w postaci zapewnienia, że śmierć nie jest końcem, że po niej jest jeszcze życie, więc nie zdobył dominacji nad wierzeniami.
Dziś, nie licząc pomniejszych odłamów, dominują trzy typy poglądów na śmierć: naturalistyczny, zakładający, że śmierć jest końcem, teistyczny, zakładający życie pozagrobowe (chrześcijaństwo, islam) oraz buddyzm i hinduizm, zakładający wędrówkę dusz i ich dążność do doskonalenia się aż do osiągnięcia nirwany.
Współczesne problemy etyczne
1.Kara śmierci.
Problemem wzbudzającym ostatnimi czasy bardzo wiele żarliwych dyskusji (zwłaszcza nagłośnionych w mediach za sprawą wypowiedzi niektórych polityków prawicy) jest problem przywrócenia kary śmierci, eufemistycznie zwanej „najwyższym wymiarem kary”. Zdania są podzielone nie tylko z punktu widzenia etyki, lecz i sprawiedliwości. Pojawia się pytanie: czy rzeczywiście kara ma być zadośćuczynieniem za wyrządzone zło? Nie przywróci ona życia ofierze, co najwyżej nasyci żądzę odwetu krewnych ofiary. Natomiast zwolennicy jej przywrócenia przykładają większą wagę do „odstraszającego” działania systemu kar. Trudno odmówić im racji; gdyby kary były tak surowe, że wielokrotnie przewyższałyby wyrządzone zło, postrach, jaki by siały, z pewnością poważnie obniżyłby ilość popełnianych przestępstw. Zarzucają oni wymiarowi sprawiedliwości, że jest zbyt łagodny i tym samym wręcz ułatwia podjęcie decyzji o dokonaniu przestępstwa. Ponadto, kara winna być potępieniem zarówno za wyrządzony czyn jak i zamiar jego wyrządzenia, złą wolę. Czy wobec tego należy stosować wobec morderców kary surowe, okrutne, na wzór średniowiecza, z wymyślnym sadyzmem, np. darcie pasów ze skóry, wbijanie na pal, ćwiartowanie? Moim zdaniem nie, chociaż z pragmatycznego punktu widzenia dawało by to lepsze efekty. Jeżeli już wymiar sprawiedliwości stawia się na straży społeczeństwa przed patologią i barbarzyństwem, nie powinien, a wręcz nie może on stosować metod zaprzeczającym wartościom, których ma strzec. Również nie powinien odbierać życia jednocześnie zabraniając jego odbierania. Lecz niższe działanie supresyjne tego systemu na popełnialność przestępstw jest silnym argumentem w rękach zwolenników przywrócenia kary śmierci. Dyskusja nadal jest otwarta.
Równie ważną kwestią przemawiającą przeciwko najwyższemu wymiarowi kary jest niemożność anulowania kary na wypadek niesprawiedliwego lub omyłkowego skazania. W przypadku innych kar, jak np. pozbawienie wolności lub praw obywatelskich, niewinnie skazany jest po odwołaniu wyroku natychmiast objęty amnestią i najczęściej (w cywilizowanych krajach) otrzymuje on rekompensatę, zwykle finansową, za omyłkowo wyrządzoną mu niesprawiedliwość. W przypadku kary śmierci nie ma możliwości odwrócenia wykonania wyroku. Nie ma także takiej rekompensaty, która by wyrównała utratę życia.
Aborcja.
Przysięga Hipokratesa zabrania lekarzowi dokonywania aborcji: „Nigdy nie dam żadnej kobiecie środka do zniszczenia kiełkującego życia.”
Problem aborcji w przypadku zagrożenia życia matki.
W przypadku niemożności przeżycia dziecka zagrażającemu życiu matki decyzja jest jednoznaczna. Gdy ciąża na pewno spowoduje śmierć matki także skłania się do ratowania życia matki kosztem niepewnego przeżycia dziecka. W przypadku niewykonania aborcji zginąć mogą oboje, jedno z nich lub żadne – jeżeli matka zaryzykuje swym własnym życiem, by, bez gwarancji sukcesu, dać szansę przeżycia swemu nienarodzonemu dziecku – jest to akt heroizmu godny największej pochwały i stanowiący o wielkiej miłości macierzyńskiej i dojrzałości i odpowiedzialności matki; lecz jeśli zwycięży obawa o własne życie, nie należy jej za to w żadnym wypadku potępiać. Nie można wymagać takiego poświęcenia od kogoś, kto nie jest na to gotowy. Tym bardziej, jeżeli kobieta ma już inne małe dzieci na wychowaniu – w tych wypadkach wręcz wskazane by było, by nie ryzykowała ich osierocenia, nawet gdy sama chce podjąć to ryzyko.
Problem urodzenia upośledzonego dziecka.
W przypadku stwierdzenia w badaniu prenatalnym upośledzenia u płodu ustawodawstwo wielu krajów dopuszcza, lub wręcz zaleca usunięcie ciąży. O ile w przypadkach ciężkich upośledzeń, letalnych zaraz po urodzeniu lub uniemożliwiających dalszy rozwój dziecka jest to działanie właściwe, tak w przypadkach lżejszych upośledzeń nasuwa wiele wątpliwości. Czy należy ludzi skazywać na śmierć tylko dlatego, że nie będą w stanie dorównać innym? Podstawowym argumentem przeciwko zachowywaniu takich dzieci przy życiu jest kłopotliwość, z raczej kosztowność opieki nad nimi. Znamiennym jest, że takimi argumentami posługują się też ludzie, którzy w innych warunkach, zapytani o ważność wartości moralnych i materialnych, odpowiadają pełni dumy, że wartości moralne są o wiele ważniejsze. Czy zatem dla nich człowiek upośledzony nie jest już istotą ludzką? Czy aż tak się różni?
Posłużę się w moich rozważaniach przykładem zespołu Downa. To jest przykład upośledzenia umożliwiającego egzystencję w społeczeństwie. Fizycznie są zdolni do tego co zwykli ludzie, posiadają świadomość i zdolność myślenia, życie na tyle długie, by się nauczyć podstawowych zasad życia w ludzkiej gromadzie, a ich brak agresji stawia ich nawet ponad zdrowymi ludźmi. Pomimo to w niektórych krajach uznawanych za rozwinięte, gdzie znalazło by się dość środków na opiekę nad nimi, zespół ten jest wskazaniem do usunięcia dziecka. Argumenty? Znaczne koszty i czasochłonność opieki, niska inteligencja, ogólna nieprzydatność. Choć ci ludzie są zdolni do myślenia, niejednokrotnie wykazują nawet duże zdolności artystyczne. Podobnie jest z dziećmi autystycznymi, które, chociaż nie radzą sobie ze złożonymi interakcjami międzyludzkimi, to posiadają fenomenalną pamięć, wielu z nich jest wręcz geniuszami matematycznymi, potrafią w mgnieniu oka odszukiwać zależności w dużej liczbie danych. Mówiąc prawdę, wszystko sprowadza się do kosztów utrzymania, zatem do pieniądza. Moim zdaniem, nie jest to wystarczający powód do odbierania prawa do życia. Należy zwalczać choroby i ich skutki, a nie chorych. A dzisiejszy model życia – tj. najpierw kariera, uzbieranie pieniędzy zapewniających luksus, a dziecko może później, dodatkowo zwiększa ryzyko wystąpienia zespołu Downa, którego prawdopodobieństwo wystąpienia rośnie z wiekiem matki.
Nawiązując do tego co już napisałem: wielokrotnie w literaturze fikcji naukowej pojawia się motyw wyżej rozwiniętej rasy, przewyższającej ludzkość pod każdym względem. Uznawszy ludzi za gatunek mało obiecujący, bezrozumny i tylko zaśmiecający wszechświat swoja marną egzystencją przystępują energicznie do jej eksterminacji. Analogia oczywista. Tylko, że ludzie wcale nie czują się tak niewartościowi i poddają się losowi. Bohaterowie wypowiadają piękne tyrady o prawie wszystkich istot do życia, lepszych i gorszych, a oprawcy przedstawiani są jako bestie wywołujące „święty gniew” w widowni. Lecz gdy to ludzie, i to nie w fikcji, lecz rzeczywistości są oprawcami innych, pozbawionych prawa sprzeciwu – wtedy jest to jedynie logiczne. Przypomina to stosunki, ironizując, „Jak Kali ukraść krowę, to dobrze, a jak Kalemu ukraść, to źle”. Jak więc widać, eksterminacja upośledzonych nie jest taka słuszna jak decydenci za biurkami i papierami sądzą. Czasem należy ujrzeć człowieka za cyframi i znaczkami „$”.
Aborcja z powodów ekonomicznych.
Dozwolona w bardzo wielu krajach. Przeciwstawione jest życie dziecka losowi matki. Najczęstsze powody są następujące: ciężka sytuacja materialna matki, niemożność zapewnienia dziecku odpowiednich warunków (ale czy naprawdę lepiej zabić?), ciąża powodująca odtrącenie przez rodzinę (małoletnie matki), obawa o przyszłe możliwości zamążpójścia. Choć z reguły dokonuje się aborcji bez słowa zapytania o powód. Sprowadza się ją do sprawy tak błahej jak pójście do dentysty.
Generalizując, przyjmuje się, pominąwszy kwestie religijne (kościół katolicki zabrania aborcji), że jeżeli opieka nad dzieckiem znacznie by pogorszyłą sytuacje matki i utrudniła jej lub wręcz uniemożliwiła zdobycie pracy i środków do życia, lub spowodowała utratę dotychczasowego miejsca zarobku aborcja powinna być dopuszczalna. Podobnie jeśli chodzi o presję ze strony otoczenia: młode matki nie są aprobowane w rodzinie, w szkołach są prześladowane psychicznie przez żeńskie grono pedagogiczne, samozwańcze „obrończynie moralności”, są wytykane palcami przez rówieśników, mają problemy ze znalezieniem partnera życiowego, który by zaakceptował cudze dziecko. Takie powody aborcji powinny być jak najszybciej wyeliminowane. Drogą do tego winny być zarówno działania prowadzące do umożliwienia unikania niechcianych ciąży, poprzez upowszechnienie dostępności i wiedzy o środkach antykoncepcyjnych, jak i, co wiele trudniejsze, zmiana stosunku społeczeństwa do niechcianych dzieci i ich matek. Nie mogą one być narażone na szykany ze strony „porządnych” ludzi, ani tym bardziej na wrogość własnych rodzin. Należy wreszcie raz na zawsze odrzucić przestarzałą i zdegenerowaną „moralność” poprzednich wieków, bardzo niesprawiedliwą dla kobiet, oraz jakieś wypaczone poglądy na „honor” rodziny i wstyd, jaki nieślubne dziecko niby ma przynosić. Dopóki tak się nie stanie, będzie to przyczyną jeszcze wielu ludzkich tragedii. I hańby ludzkości zwanej aborcją.
Aborcja a wiek płodu.
Ważnym zagadnieniem jest również wiek płodu, do którego dopuszcza się wykonanie aborcji. Pierwszym ważnym okresem jest zapłodnienie i bardzo wczesne stadia rozwoju. Z biologicznego punktu widzenia, który w tym przypadku akurat pokrywa się z stanowiskiem kościoła katolickiego, jest to właściwy moment powstania zawiązka nowej istoty ludzkiej (kościół jest przeciwny usuwaniu ciąży w ogóle, od momentu zapłodnienia aż do urodzenia). Tutaj ciążę usuwa się za pomocą tabletek wczesnoporonnych, działają także większe dawki zwykłych hormonalnych środków antykoncepcyjnych.
Drugim ważnym okresem jest okres zakończenia formowania się układu nerwowego i rozpoczęcie jego działania. Przypada to na okres 14 tygodnia. Ten okres jest w wielu przypadkach umowną granicą, do której można dokonywać aborcji. Najwięcej sprzeciwu, nie tylko ze strony organizacji religijnych, ale też świeckich budzi aborcja po tym okresie.
Eutanazja
Z greki eu – dobry, thanatos – śmierć. Jest to uśmiercenie dorosłego człowieka, mające na celu oszczędzenie mu cierpień, którym nie da się ulżyć, lub gdy jest on w stanie wegetatywnym nie rokującym poprawy. W założeniu może być wykonywana tylko na osobistą prośbę pacjenta, lub gdy jest on nieświadomy, na prośbę jego prawnych opiekunów.
Doktryna hipokratejska zabrania eutanazji: „Nigdy nie dam nikomu lekarstwa, które sprowadza śmierć, a nawet wtedy, jeśli będę o to proszony, nie udzielę nigdy jakiejkolwiek rady w tym względzie.”
Eutanazja może być bierna lub czynna. Czynna to działanie bezpośrednio zabijające chorego (podanie trucizny, odłączenie od aparatury podtrzymującej życie, podanie zbyt dużej dawki środków narkotycznych). Bierna to powstrzymanie się od ratowania mu życia (zaniechanie reanimacji w chwili zapaści, zaniechanie podawania specjalistycznych leków – opieka podstawowa np. odżywianie pacjenta czy utrzymywanie go w higienie nie może zostać zaprzestana pod żadnym pozorem aż do chwili śmierci pacjenta, naturalnej bądź nie).
Polski kodeks karny w artykule 150 stanowi: „Kto zabija człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5.”
W czasie wakacyjnych praktyk spotkałem się z pacjentem, który tak pragnął „naturalnej śmierci” (oczywiście nie po to był w szpitalu, tylko z powodu skręcenia stawu skokowego), że nosił na szyi tabliczkę z adnotacją, by go nie reanimowano. Jak się dowiedziałem od lekarza z oddziału ratunkowego, w którym odbywałem praktyki, że taka tabliczka nie jest w żaden sposób wiążąca i nie należy się nią sugerować, tylko wykonać reanimację, gdyż wg prawa polskiego taka tabliczka nie ma żadnej mocy prawnej. Zaprzestać leczenia można tylko po osobistym podpisaniu przez pacjenta braku zgody na leczenie, natomiast ratowanie życia jest w każdym przypadku nakazane.
Największe obawy związane z eutanazją, poza oczywistymi zakazami wynikającymi z religii (religia chrześcijańska uznaje życie za dar od Boga, więc świętość, która nie może być niszczona wedle woli człowieka), wiążą się z możliwością nadużyć prawa do wykonywania eutanazji. Pacjent zwraca się do lekarza z prośbą o ratowanie życia, nie może się obawiać, że je utraci. To by doprowadziło do katastrofalnego obniżenia zaufania do lekarzy, wręcz do paradoksalnej sytuacji, gdy chory by się bał zwrócić do lekarza o pomoc, obawiając się o swoje życie. Prawo w Holandii dopuszczające eutanazję stwierdza, że pod żadnym pozorem nie może być wykonywana przez lekarza samowolnie, ale gdy już pierwsza granica (legalizacja eutanazji) zostanie zniesiona, ułatwi to znacznie drogę do nadużyć. Już dziś, pomimo zakazów, znane są na całym świecie procesy lekarzy i pielęgniarek zakładów geriatrycznych, którzy masowo uśmiercali swych podopiecznych. Dlatego taka sytuacja jest niedopuszczalna. Lekarz winien być „ambasadorem życia” a nie tym, który je niszczy.
Eutanazja bierna natomiast jest powszechnie praktykowana na całym świecie. Powstrzymanie się od reanimacji pacjentów w agonii lub niezdolnych do życia, gdy reanimowanie pacjenta przedłużyłoby życie o kilka chwil i po krótkim czasie nastąpiłaby kolejna zapaść jest praktykowane, choć nikt nie określił tego jako eutanazja. W Ameryce nawet zyskało to oficjalną formę, gdyż lekarze mają prawo na karcie pacjenta umieszczać adnotację, by powstrzymać się od działań reanimacyjnych. Jest to równoznaczne z wydawaniem polecenia uśmiercenia takiego pacjenta, choć zgodnie z amerykańską modą nie jest nazywane swą właściwą nazwą: eutanazja, która w dodatku jest dokonywana bez zgody pacjenta – więc jest niczym innym jak zwykłym wyrokiem śmierci wydanym przez lekarza.
Lecz godna śmierć nie oznacza po prostu zabicia człowieka – słowo źródłowe również tego nie oznaczało. Prawdziwie godną śmierć podjęły się zapewnić specjalne instytucje – hospicja, gdzie umierając ludzie znajdują się pod opieką, która ma za zadanie nie tyle fizycznie dopomóc im w śmierci, lecz przygotować ich na nią psychicznie, oswoić z myślą o niej, cierpieniem i samotnością umierania. Taka śmierć jest naprawdę godna, człowiek przystępuje do niej z godnością, przygotowany, wychodzi jej na spotkanie spokojny, pogodzony z sobą i swoim sumieniem. Bardziej to do mnie przemawia niż ucieczka w szybko zadaną śmierć, jak przerażone zwierzę, by jak najszybciej uciec od bólu.
Samobójstwo.
Samobójstwa przed nastaniem chrześcijaństwa nie były potępiane. W Egipcie wystarczyło przekonać lokalne zgromadzenie o bezsensowności swego życia by uzyskać zgodę na samobójstwo. Samobójstwo Sokratesa przez wiele wieków było symbolem protestu i śmierci zadanej za głoszenie prawdy. Dla starożytnych wojowników, a także samurajów feudalnej Japonii samobójstwo było ucieczką przed hańbą. Również dziś bywa akceptowane jako znak protestu przeciwko niesprawiedliwości, mającemu zwrócić na coś uwagę, otworzyć ludziom oczy (samospalenie na Rynku Głównym w Krakowie).
Chrześcijaństwo, w związku z świętością życia, zaczęło ostro piętnować samobójstwa i samobójców – plebani odmawiali im prawa pochówku na cmentarzach, ich rodziny były objęte infamią. Częściowo przetrwało to do dzisiaj, z tym że dziś raczej skłania się do uznawania ich za chorych psychicznie, a choroby te również za dziedziczne, co także naznacza ich rodziny. Choć powoli poglądy ewoluują, zaczyna się postrzegać samobójstwo z jego realnymi przyczynami: depresją, rozpaczą, brakiem nadziei na poprawę losu, ciężkimi osobistymi tragediami, i także powoli miejsce pogardy i nietolerancji zaczyna zajmować współczucie.
Transplantacje.
Pobranie narządu od martwego pacjenta nie niesie ze sobą żadnych implikacji etycznych. Jest nawet czynem chwalebnym, bo ratującym życie biorcy. Natomiast pewne wątpliwości niesie zastrzeganie przez niektórych, żeby ich narządy nie zostały brane do transplantacji. Jest to o tyle kontrowersyjne, że taki pacjent wcale nie podpisuje równocześnie oświadczenia, by i jemu nie przeszczepiać narządów. I prawo nakazuje mu je w razie potrzeby przeszczepić. Uważam tą sytuację za mocno niesprawiedliwą. Jeżeli ktoś świadomie nie chce, by po śmierci jego, już mu niepotrzebne, narządy ratowały czyjeś życie, automatycznie nie powinien oczekiwać, by czyjeś narządy ratowały jego życie. Uważam, ze powinno to być w ten sposób prawnie rozwiązane. Świadome i zamierzone odmówienie pomocy powinno spotkać się z takim samym potraktowaniem. Tak jak jest to u świadków Jehowy: przeszczepianie cudzego ciała to barbarzyństwo, gdyż ciało jest święte i nienaruszalne. Nie oddam narządów, lecz sam też nie przyjmę nawet cudzej krwi. Do zagadnienia świadków Jehowy powrócę jeszcze na końcu tematu transplantacji.
Natomiast dużo wątpliwości wzbudza pobieranie narządów od pacjentów w stanie wegetatywnym. Ich życie w pewnym sensie jeszcze trwa, z niektórych rodzajów śpiączki (zwłaszcza wywołanej wstrząsem emocjonalnym) jest szansa samoistnego wyjścia, zdarzały się nawet spektakularne przebudzenia po wielu latach, natomiast nie ma wątpliwości, że taki człowiek jeszcze żyje i pobranie witalnego organu oznacza po prostu jego zabicie. Wielokrotnie rodzina, która w stanie nieświadomości pacjenta ma prawo za niego decydować, podejmuje decyzje o „eutanazji” chorego, by zamknąć okres beznadziejnego czekania na jego powrót do żywych oraz jego narządy mogły uratować czyjeś życie. Jest dla nich naprawdę pociechą, choć przez wielu niezrozumiałą, że serce ich ojca, brata czy syna nadal bije w cudzej piersi człowieka, któremu to uratowało życie. Inni znowu nie zgadzają się za żadną cenę na odłączenie chorego od aparatury, wierząc że kiedyś się przebudzi.
Problemem etycznym natomiast jest, czy należy się sugerować wiarą przy ratowaniu cudzego życia. Słyszałem o sytuacji, gdzie dziecku rodziców – świadków Jehowy przetoczono krew, na co rodzice gorąco protestowali ze względu na swoją religię. Więc czy należało pozwolić dziecku umrzeć? Pomijając tak złośliwe uwagi, że Jehowy może tak naprawdę nie być, czy należy pozwolić rodzicom do takiego stopnia decydować o życiu swego dziecka? Kto wie, dziecko po dorośnięciu może wcale nie pozostać przy wierze rodziców, może zostać katolikiem, prawosławnym, ateistą... I wtedy cudza krew w jego żyłach nie będzie ciężkim grzechem. Więc czy należy przyznać rodzicom starożytne „prawo ojca”, pozwalające mieć bezgraniczną władzę nad życiem swych dzieci? To na pewno nie. Dziecko wywodzi się od swych rodziców, lecz jest całkiem nową, odrębną istotą. Nie chcę tu osądzać żadnego wyznania, lecz nie potrafiłbym zaakceptować wierzeń zabraniających ratować życia. Choćby tylko doczesnego, ale to jedyne życie, którego istnienia tak naprawdę możemy być pewni. I dlatego należy je chronić.