Dworzec
?-?Dziwne?- pomyślała, -?jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Gdzie oni biegną? Czego szukają?...?
Dworzec. Wielki moloch z czasów PRL-u. Bar mleczny z ceratami i goździkiem w wazonie z napisem SPOŁEM. Cuchnący zapach piwa wydychany przez czterech cinkciarzy z sygnetami wielkości kartofla.
Siedział i patrzył.
Cały świat poruszał się bardzo wolno. Bufetowa w różowo-brudnym fartuchu śmiała się sztucznie pokazując nadpsute jedynki. Mokre, cmentarne płyty chodnikowe odbijały wulgarne rozmowy. Brud panujący i współdziałający z fetorem urynowego królestwa mieszał się z wydzielinami zapachów smażonych placków ziemniaczanych.
?Teee Kwaśny!- Syknęła Bufetowa zwracając się do jednego z cinkciarzy -zapłacisz ty do kurwy nędzy czy nie!
-Kwiatuszku ty mój- odpowiedział najgrubszy z mężczyzn, -zapisz wszystko na zeszyt, policzymy się pod koniec dnia.
-Kwaśny skurwysynu!- Wydarła się Różowo-brudna.- Zeszyt to ty kurwa używasz, gdy się podcierasz!
Podziałało. -Zawsze działa- pomyślał i wolno przełknął łyżkę ordynarnej pomidorowej zupy. Obserwował dalej.
-Dobra, dobra Krystyna- odpowiedział pośpiesznie Grubas- Ty wiesz jak postępować z klientami?-Panowie- kontynuował- jeszcze pięć minut i spierdalamy!- Czas zarobić pieniążki! ? Krystyna dziś nie w humorze, chyba jej nikt dawno nie?
Dzbanek kołował niby samolot. Majestatycznie minął drewniany wieszak i bezgłośnie, przebijał się w powietrzu przez kłęby papierosowego dymu. Następnie odwiedził najbliższe otoczenie zdziwionego, pół łysego taksiarza, (który de facto pierwszy raz przebywał w tym wyszukanym lokalu) i zbliżył się znacznie do tłustego karku Kwaśnego. Głosy mężczyzn udały się na wyższy poziom intonacji, ale Gruby był za gruby i nie zdążył się cofnąć. Siła uderzenia była ogromna. Zwaliła doświadczonego cinkciarza niczym zaspa w Tatrach. Milczenie zapanowało w brudnym królestwie, a otwarte usta pozostałych przy świadomości mężczyzn rozchyliły się do granic możliwości.
-Jakieś wątpliwości- syknęła Krystyna trzymając w ręku złowieszczo podobny do poprzedniego dzbanek. -Czy mogę Panów uprzejmie prosić o uregulowanie rachunku?- Uśmiech miała lodowaty niczym arktyczne powietrze. Pośpiesznie zapłacili i nie bez zadyszki wynieśli nieprzytomnego i bezbronnego niczym dziecko Kwaśnego.
-Ciekawe, -pomyślał i obserwował dalej. Przełkną kolejny łyk lurowatej pomidorowej, westchnął i powiedział wyrachowanym głosem:
-Ach Pani Krystyno, jak to miło obcować z Pani wymuskanymi manierami.
Popatrzyła na niego z sympatią i powiedziała:
-Panie Stachu, 40 lat zjadasz Pan tą samą pomidorową, przychodzisz Pan tu codziennie, przynosisz Pan świeże goździki do wazoników, siedzisz Pan na tym samym stołku i do jasnej cholery jeszcze się Pan czemuś dziwisz?
Uśmiechnął się. Jak co dzień nie wytrzymała jego spokojnego spojrzenia i odwróciła się w poszukiwania ściery do podłogi. Znalazła ją i wolno rozpoczęła codzienny taniec ze ścierą. Lubił ją obserwować. Widział w niej prawdziwość i ludzki wulgaryzm. Ludzie są wulgarni?-Ta myśl krążyła mu w głowie.
Wtedy ją zobaczył.
Stała sama.
Przestraszona niczym dziecko.
Bezbronna.
Czysta i naiwna.
-?jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Gdzie oni biegną? Czego szukają?...?
Czuł jej myśli jak czuje się zapach i smak. Emitowała dziwną błogość i prostotę.
-To Ona! ?Wycharczał -czekam już tak długo?.