Konflikt w Tebach - kto miał rację: Antygona czy Kreon?
Podobno świat w zamierzeniu miał być idealny. Wszyscy mieli z radością sobie pomagać, uzupełniać się i zgadzać się ze sobą. Na początku tak mogło być, ale niestety ludzka natura jest zbyt złożona, a człowiek od człowieka zbytnio się różni. Kontrasty w wyglądzie widać od razu. Charaktery nasze też są odmienne. Co tu dużo mówić: nasze interesy zwykle są sprzeczne.
Jak świat światem i jak ludzie ludźmi zawsze były konflikty. Najczęściej chodziło oczywiście o hierarchię wartości. Dla jednych ważne jest to, dla innych tamto. Czasami udaje się znaleźć wspólne wyjście z konfliktowej sytuacji. Niestety nie zawsze i nie koniecznie w odpowiednim momencie. Wszystko zależy od chęci obu stron, ich usposobienia i uporu. Jeśli zejdą się dwie osoby pewne siebie, uparte jak osły i trwające w mocnym przekonaniu o swojej racji – nieszczęście gotowe! Nie daj Boże jedna z tych osób ma pewną (chociażby ustawową) władzę nad drugą, a ta druga z kolei niezłomną wolę. Przykłady można mnożyć. Choćby tak Antygona i Kreon. On zabrania pogrzebania ciała jej brata. Ona mimo widma strasznej kary sprzeciwia się jego decyzji. I nie chce okazać skruchy przeświadczona o słuszności swojego czynu.
Uparty władca kontra kochająca siostra. Tylko, kto ma rację?
Niby Antygona złamała prawo ustanowione przez Kreona, ale w końcu Kreon ogłaszając ów przepis złamał prawo boskie nie pozwalając zabrać Polinika bogom podziemi, a pozbawiając panowania nad nim bogom Olimpu. Prawa boskie są wieczne, a ziemskie zmieniają się równie często jak władcy. Jak tak na to spojrzeć od razu wiadomo, które są ważniejsze. Jednak nawet nie mieszając w całą sprawę bogów. Antygona jako siostra po prostu czuła się w obowiązku pochować brata, czy to z pozwoleniem Kreona, czy też bez. Miłość nie potrzebuje zezwoleń na swoje dowody.
Była też kobietą. Jak wiadomo płeć piękna w znakomitej swej większości na piedestale stawia uczucia, a nie chłodną kalkulację, suche fakty i zależność przyczynowo-skutkową. To raczej upór Kreona jest przyczyną tak krwawego konfliktu. Pół biedy, jeśli byłaby to bezwzględność, chociaż w jakimś stopniu produktywna. Niestety nieugiętość i despotyzm Kreona nie dość, że stały się pewną oznaką sprzeciwu wobec bogów, to jeszcze wzięły górę nad rozumem! Jak taki bezmyślny osioł zaciął się i ani kroku. Czysta głupota. Przecież mógł pomyśleć i dojść do jakiegoś sensownego wniosku. Nie straciłby posłuchu, respektu i szacunku poddanych gdyby na przykład pozwolił pogrzebać ciało Polinika poza Tebami. Zdrajca nie leżałby na jednym cmentarzu z bohaterem i wszyscy byliby szczęśliwi. A tak? Tylko posypała się lawina kolejnych trupów, w tym dwóch najbliższych mu osób – żony i syna. Czy to miało sens? Tylu ludzi mówiło mu, czym to się skończy, przestrzegało go przed błędami, tłumaczyło, a ten nic. Jak grochem o ścianę. W tym momencie jego niezłomność zrobiła się śmieszna i jeszcze bardziej zacięła w postanowieniu Antygonę. Poza tym stała się dowodem na brak jakiegokolwiek myślenia perspektywicznego i umiejętności przyznania się do błędu. Takie zdolności cechują dobrych i mądrych władców. Myślę, że po pewnym czasie Kreon nie był już tak przekonany o słuszności swojej decyzji. Po prostu przejawiła się chęć dominacji, a idąc dalej, zemsty. Ten człowiek był szalony. Antygona jako kobieta była odważniejsza od swojego władcy. Należy ją podziwiać za to, że potrafiła poświęcić się dla brata i nie bała się konsekwencji, które ją niechybnie czekały. Moim zdaniem Antygona budziła w podświadomości Kreona niepokój, bo wyczuwał, że jest od niego silniejsza. A silniejszych od nas ludzi nie lubimy. W związku z tym Kreon po prostu nie chciał zmienić wyroku dla czystej chęci udowodnienia samemu sobie swojej władzy. Bał się pewnie również tego błysku satysfakcji w oczach młodej poddanej, jeśli jej zdanie wyjdzie na wierzch. Kreon cierpiał chyba na jakąś maniakalną rządzę władzy. Zawsze jak nadarzała się okazja objęcia tronu czaił się w pobliżu. Naturalnie w tym wypadku również chciał pokazać swoją moc.
Jak widać racja jednak leży po stronie krnąbrnej poddanej.
Nie wszystkie prawa ogłaszane przez władców są dobre. W ludzkiej naturze leży chęć czynienia dobra. Niestety tylko nieliczni są gotowi poświęcić się dla swoich poglądów na sprawę sprawiedliwości i zwykłego poczucia obowiązku. Tak powstają konflikty. Jeśli upór jednej ze stron jest słuszny, to może to wyjść tylko na dobre, ale jeśli nieustępliwość służy również drugiej stronie robi się niebezpiecznie. Jak na złość nasz świat jest tak zbudowany, że wygrywa ten, kto wyżej siedzi i ma władzę. Niekoniecznie popartą mądrością...
I dopóki świat istnieje i są na nim ludzie sprzeczki, konflikty i nieporozumienia będą trwać. Nic tego nie zmieni. W końcu tyle nas różni... Jedyne, co można zrobić to próbować zawsze znaleźć jakiś wspólny mianownik i iść na kompromis. Wyciągajmy wnioski z błędów i sukcesów poprzednich pokoleń. Myślę, że dzięki temu uda się uczynić nasz świat znośniejszym, a może nawet i pięknym.