"Legenda sopockiej Opery Leśnej"Odległe, zamierzchłe czas najlepiej służą snuciu legendarnego wątku, wymyślaniu baśniowych sytuacjom, gawędom przedwieczornym, zasłuchaniu, rozmarzeniu, zadumie... Córka zamożnego rybaka, Alda, obdarzona była pięknym, silnym głosem. Ojciec jej miał na imię Kurt, a po przodkach dziedziczył godne, często w pomorskich stronach spotykane zawołanie rodowe Gbur. Rybakom w owych zaprzeszłych czasach wiodło się raz lepiej, raz gorzej. Jednego roku łowiono ryby tłustsze, drugiego chude i nędzne, a sieci świeciły pustkami. Grody, gródki i osiedla nadbrzeżne nękane były przez bandy opryszków to z głębi lądu, to od strony morza. Alda samotnie bądź w towarzystwie serdecznych przyjaciółek chodziła do lasu po grzyby, jagody i szyszki. Czasami dotrzymywał jej kroku Filip Studzienka, ale z jego umizgów nic sensownego nie wynikało, gdyż chłop był zakochany w dziewczynie bez pamięci, a po pustym wywracaniu zakochanych gałek ocznych nigdy niczego pożytecznego oczekiwać nie można. Pewnego razu Alda zapuściła się w bór głębiej niż zwykle, klucząc wydeptanymi przez zwierzynę ścieżkami, znalazła się w kotlinie otoczonej dorodnymi bukami, rozłożystymi dębami, smukłymi sosnami i zimniejszą drzewiną. Siadał na obłym jak bochen razowca głazie i popadła w zadumę. Myślała o swym jałowym życiu, o doli pozbawionej widoków, o rękach narażonych codziennie na nadmierny wysiłek i o głosie, który ulatywał w leśną dal zupełnie bez pożytku. Naraz spostrzegła że zaczyna ją otaczać tłum stworzeń rozmaitych, ciekawskich, ruchliwych, wspinających się na łapkach, racicach, ptasich pazurkach, stąpających bezgłośnie, jakby nie tykając ziemi. Pierwsze przemaszerowały mrówki, potem przefrunęły kos wilgi różnobarwne, przeciągle ćwierkające kosy, dzikie gołębie. Z rzadka jakiś większy ptak się trafił i rozpostartymi szeroko skrzydłami wachlował i chłodził jej zgrzane czoło, za ptakami przytupały sarny, jelenie i łosie, a także nieufne dziki, mchy i poszycie leśne wszędobylskimi ryjami penetrujące. Alda nieco się wystraszyła. Za Filipem się obejrzała, ale ten w lesie się skrył, borówkami i czarną jagodą gębę wypychając. Dopiero kiedy dziki królik usiadł przed Aldą na zadnich łapkach, przednie w niemej prośbie składając, domyśliła się dziewczyna, że zwierzęta przyszły ma koncert. Oparła się więc plecami o pień strzelistej sosny, nabrała tchu w piersi i z początku cichutko, a z czasem coraz głośnie zaczęła śpiewać piosenkę o czarodziejskich ziołach, co to zdrowie ludziom i bydłu przywrócić potrafią, a gdy się je zamówi odpowiednim zaklęciem, to i miłość w nieczułym sercu rozbudzić zdołają. Echo kotliny ożyło i poczęło zwielokrotnionym odzewem wtórować rozśpiewanej młódce. Alda upodobała sobie te chwile i coraz częściej wymykała się do swojej leśnej niszy, zaniedbując domowe obowiązki i narażając na swarliwe docinki matki. A tymczasem niejaki Rudomir Mac, zabijaka przybrzeżny, utrzymujący zbójeckie kontakty z bandytami morskimi, przyuważył rybacką piękność. Alda odrzucała zdecydowanie jego zaloty, co budziło w pyszałku jeszcze większą ochotę jej zniewolenia. Gdy tylko upewnił się , że samotne wyprawy dziewczyny powtarzają się regularnie, zaraz postanowił skorzystać z okazji i przystąpić do uwieńczonego, jak sądził, powodzeniem ataku. Kryjąc się za omszałymi pniami drzew , szedł za Aldą aż do kotliny, schowany za olbrzymim krzakiem jałowca, czekał na nią, a gdy ruszyła w powrotną drogę, stanął przed dziewuchą i najzwyczajniej w świecie zażądał całusa. - Niedoczekanie twoje! - glissando Aldy zabrzmiało zdecydowanie. - Nie bądź taka, daj buziaka - przymilał się Rudomir słowami śpiewaki, która dopiero o wiele stuleci później stała się popularna. Jego rękoczyny posunęły się przy tym stanowczo za daleko. - Precz mi z drogi! - wrzasnęła Alda fortissimo i rzuciła się do ucieczki. I tu wydarzyła się rzecz nieoczekiwana, a nawet, można rzec, tak niewiarygodna, że jedynie ramy legendy mogą ją uchronić przed sprzeciwem trzeźwego rozsądku. Leśni przyjaciele Aldy stanęli murem w jej obronie, osłaniając ją przed atakami napastnika i walcząc z nim zaciekle. Mrówki uczepiły się gołych łydek Mac. Ptaki atakowały go z góry. Kozły, schylając rogate łby, celowały porożem w jego pośladki i inne, bardziej czułe miejsca. Dziki, chrząkając i pokwikując groźnie, usiłowały go dziabnąć ostrymi kłami, a jedna maciora przyssała mu się ryjem do tylnej wypukłości. Z Maca był jednak tęgi zabijaka. Otrząsnął się z mrówek, kopniakami odtrącił jelenie, uwolnił się od maciory i już zaczął dochodzić tracącą powoli siły Aldę. Chwycił ją za zapaskę, obalił na ziemię, następnie zarzucił sobie na ramię i począł nieść w stronę zakotwiczonego na brzegu korabu. Gdyby udało mu się się odpłynąć na głębsze wody, dziewczyna byłaby definitywnie zagubiona. Nie przewidział jednak na swe nieszczęście interwencji ostatniego obrońcy Aldy. Pędziwiatr uderzył z całą siłą. Wzdął falę przybrzeżną, pochwycił zakotwiczony w niewielkiej odległości od brzegu korab i roztrzaskał go o wystające z wody skały razem z kilkuosobową załogą bałtyckich piratów. Ostateczną klęskę rabusia przypieczętował książę nadmorskiego grodziska Bestwin, któryś tam z rzędu. Przjerzada właśnie konno nieopodal całego zdarzenia i widząc, co się dzieje, skrzyżował swój miecz z mieczem Maca, omalże nie kładąc go trupem. - Mam cię wreszcie, bandziorze pryszczaty! - wołał uradowany. - Zdybałem cię in fraglanti na gorącym uczynku i teraz zdasz mi sprawę za wszystkie swoje bezeceństwa. Uratowana branka zawisła ramionami na szyi swojego wybawcy, czym tak go ujęłam, że, niepomny mezaliansu, pojął ją wkrótce za żonę. Okazał uczta weselna uświetniona została potrawą przygotowaną przez rodziców Aldy z olbrzymiego łososia i suto podlana kaszubskim miodem, syconym z tworzywa dostarczonego osobiście przez brunatnego niedźwiedzia z głębi ukrytej w puszczy barci. Jest to pierwsza wzmianka o miodzie, który w późniejszych wiekach okrył się dobrze zasłużoną sławą. Tak mniej więcej powinna się zakończyć każda w miarę wiarygodna legenda. Większość legend mniej lub bardziej obecnie odpowiada faktom historycznym, do których obecnie wypada nam wrócić. Licze na naj ;) <3
Stefan Żeromski.
Aby zobaczyć treść albumu proszę kliknąć na załącznik. Kieruję Cię tam ponieważ jest poprawnie rozmieszczony układ (teks, zdjęcia, rysunki itd.)
Życiorys
Kalendarium życia
Dzieła
Syzyfowe prace 1897
Historia mojego kamienia
Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze państwa polskiego, a Morze Bałtyckie sięgało od dalekich, chłodnych krańców Finlandii, aż do brzegów niniejszych morskich granic Polski płynął sobie statek Mieszko. Łódź ta zbudowana była na...