Trafność dokonywania wyborów w życiu każdego człowieka.
„Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę” - Jerzy Liebert
W życiu każdego człowieka, w życiu każdego z nas są chwile i sytuacje wymuszające dokonania wyboru. Częstokroć jest to wybór decydujący o przyszłości, jak również stanowiący
o odpowiedzialności moralnej za własne czyny. Los zmusza nas niejednokrotnie do dokonywania wyborów między dobrem i złem, może nieraz mając świadomość że dokonany wybór jest wyłącznie złem, wybieramy zło mniejsze. Wielokrotnie wybieramy w życiu między dobrem publicznym, własnym prywatnym interesem a poświęceniem się dla ojczyzny. Aby móc w pełni zrozumieć sens dokonywania słusznego wyboru winniśmy zatem nauczyć się odróżniać dobro od zła. Nie uwolnimy się od niepewności co do słuszności naszego wyboru, do chwili w której nie poznamy skutku naszego wyboru. Jan z Czarnolasu obdarował współczesne społeczeństwo w pieśni „Serce roście” aktualną nadal radą:
„Ale to grunt wesela prawego,
Kiedy człowiek sumienia całego
Ani czuje w sercu żadnej wady
Przez by się miał wstydać swojej rady”
Możliwość dokonywania wyborów czyni człowieka wolnym zdejmując z niego jarzmo zniewolenia
a konieczność jego dokonywania niejednokrotnie rodzi sytuacje tragiczne. „Antygona” Sofoklesa jest typowym przykładem konfliktu w którym istotą było zetknięcie się racji obiektywnie słusznych, ale wzajemnie się wykluczających, między którymi nie można dokonać racjonalnego wyboru, który nie byłby przyczyną końcowej katastrofy. Antygona łamiąc okrutny zakaz króla Kreona, który to zakazywał pogrzebania ciała jej brata Polinika, uznanego za zdrajcę, gdyż w walce o tebański tron sprowadził do kraju obce wojska. Kierowała się uczuciem, gdyż jednakowo kochała obu poległych braci, uczuciami religijnymi, a przede wszystkim własnym sumieniem. Jest świadoma konsekwencji swego czynu, zdając sobie sprawę że będzie nią jej własna śmierć- skazana na śmierć głodową popełnia samobójstwo. Grecka bohaterka, wspaniała córka Edypa nie zawahała się poświęcić własnego życia w obronie własnych ideałów które sama akceptowała, uznając je za słuszne. Jej wybór był bezkompromisowy lecz w jej ocenie słuszny jedyny z możliwych. Czy Antygona postąpiła właściwie, jak postąpił by każdy z nas?. Literatura podaje przykłady, że nie zawsze wybory dokonywane przez bohaterów literackich nie budzą żadnych wątpliwości. Średniowieczny rycerz Roland siostrzeniec króla Karola Wielkiego dowodzący tylną strażą jego wojsk, zostaje zdradziecko zaatakowany przez Saracenów. Dylematem wielkiego Rolanda stał się sygnał dany przez zadęcie w róg, aby wezwać pomoc, tym samym przyznać się do strachu przed wrogiem, splamić tym samym swój rycerski honor, czy też podjąć nierówną walkę. Hrabia Roland decyduje się na walkę nie wzywając pomocy, niestety wkrótce dochodzi do wniosku że popełnił błąd, za który przypłaciło życiem wielu dzielnych i wiernych rycerzy. Czy możemy pocieszyć Rolanda słowami errare humanum est (łac.) błądzić, mylić się jest rzeczą ludzką, z pewnością nie wrócą życia jego drużynie, jego polegli przyjaciele nie dosiądą konia by po jego klepnięciu ruszyć odważnie w bój. Hrabia Roland posiadał wiele cech charakteru które do dzisiaj budzą podziw
i uznanie. Wierność ideałom, gotowość poświęcenia za nie życie, odwaga sprawiają że Roland staje się wzorem wszelkich cnót rycerskich - lojalności, męstwa, honoru, wierności. Wybór ten budząc nasze wątpliwości został dokonany w imię ideałów, nie natomiast z powodu obawy o własne życie.
W tragedii Sofoklesa sprawa nie jest prosta. Nie tylko Kreon, lecz i Antygona, oboje grzeszą przeciw pokorze, jaką jest trzeźwe widzenie świata, ludzi i siebie.
Kreon w zażartej trosce o państwo przekracza dla ludzkiej władzy granice, Antygona zaś buntuje się tak kategorycznie i tak wzgardliwie, że dostojnym Tebańczykom wydaje się obłąkana. Kreon stanie się samotny, gdy zrozumie swoje bezprawie. Antygona pije gorycz samotności już wcześniej. Widzimy, jak ją traktują szacowni Tebańczycy. A popychana przez strażnika, słuchająca jego wywodów, na pewno zdaje sobie sprawę jak bardzo jest samotna wobec prostaka, troszczącego się szczerze i naiwnie tylko o własną skórę. To już podwójna samotność. Uznamy ją za potrójną, gdy uświadomimy sobie że jej siostra Ismena nie chciała zbuntować się razem z Antygoną, a kiedy nawraca się i pragnie cierpieć z nią, ta zamknięta w swojej goryczy, rezygnuje z owej ofiary. Istota tego dramatu niewątpliwie przemawia słowami: ”Urodziłam się po to, żeby powiedzieć nie i umrzeć” Sami odczuwamy że Sofokles rozumiał więcej. Myślał o tej ludzkości która pozostaje na ziemi. Starał się również pojąć samą Antygonę. O co się ona troszczy po objawieniu się jej nieuleczalnej samotności? O bliskich, o wieczność otwierającą się za strefą tej samotnej miłości.
Św. Aleksy również był autorem bardziej kontrowersyjnego wyboru, szokującego w swoim dokonaniu. „ Legenda o św. Aleksym” przedstawia tytułowego bohatera jako syna bogatego rzymskiego partycjusza który w wieku 24 lat opuścił rodziców i młodą żonę, aby prowadzić życie nędzarza. Decyzja ta została podjęta z pobudek osobistych, wierzył że w ten sposób zapewni sobie zbawienie. Niewątpliwie taka decyzja wymagała niezwykłej siły woli, wytrzymałości, której niejednokrotnie brakuje współczesnemu człowiekowi. Konieczność dokonywania wyborów życiowych zwłaszcza tych ważnych, może uczynić człowieka nieszczęśliwym, rozdartym wewnętrznie wśród wahań i rozterek poszukującym właściwej drogi. Mikołaj Sęp Sarzyński o sobie mówi:
„Cóż będę czynił w tak straszliwym boju?
Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”.
Szarzyńskiemu który tworzył u schyłku renesansu, obca była renesansowa harmonia typowa dla Jana Kochanowskiego renesansowa radość życia. Swoje niepokoje wyraził w sonecie IV „O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem” Człowiek nie może być szczęśliwy i spokojny, gdyż musimy wybierać między pokusami szatana a zbawieniem. Podczas gdy Jan Kochanowski radził by „szaleć kiedy czas po temu” Szarzyński dręczył się, nie wiedząc jaką postawę życiową wybrać, a konieczność dokonania wyboru czyniła go nie szczęśliwym.
W sonecie V „ O nietrwałej miłości świata tego” przepełniony rozterkami, niepokojem moralnym mówi:
„I nie miłować ciężko, i miłować
Nędzna pociecha...”
Tą trudną miłością jest miłość do Boga, gdyż człowiek woli wybrać ziemskie przyjemności, a więc zabiega o bogactwo, sławę, władzę, szuka rozkoszy w ziemskiej miłości, ale wybór takiego życia budzi trwogę i niepokój, odnoszący się do pozaziemskiego bytu. Bezradny, „rozdwojony w sobie” zadaje pytanie:
„Komu tak będzie dostatkiem smakować
Złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone
Piękne oblicze, by tym nasycone
I mógł mieć serce, i trwóg się warować”
W okresie romantyzmu bohaterowie literatury najczęściej skazani byli na dokonywanie wyborów między własnym szczęściem a powinnościami wobec ojczyzny. Adam Mickiewicz przedstawia
w poemacie „Konrad Wallenrod” bohatera który z pochodzenia jest Litwinem, porwanym przez rycerzy zakonu krzyżackiego i wychowany na rycerza. Przebywając na dworze księcia Kiejstuta odnajduje miłość i szczęście, poślubiając jego córkę Aldonę.
Radość i osobiste szczęście nie jest w stanie zagłuszyć myśli o ojczyźnie, ustawicznie zagrożonej atakami Krzyżaków. Tak jak na rycerza o wielkim i szlachetnym sercu przystało
„szczęścia w domu nie znalazł bo go nie było w ojczyźnie”.
Konrad dokonuje wyboru, „per aspera ad aastra”(łac.) przez trudy do sukcesu, postanawia wrócić do zakonu, żyć wśród znienawidzonych wrogów, udając jednego z nich, starać się o wybór na mistrza, aby podstępem doprowadzić zakon do zguby. Wybór jest trudny - Konrad jest w pełni świadomy że pozostawia w rozpaczy młodą, kochającą i kochaną żonę, a na dodatek musi wybrać drogę niegodną średniowiecznego rycerza, drogę podstępu i zdrady. Do takiego właśnie działania zmusza go konkretna sytuacja polityczna. Doskonale zdaje sobie sprawę że Litwa nie posiada najmniejszych szans na pokonanie wroga na otwartym polu, w otwartej walce. Konieczność taka powoduje iż u Konrada rodzi się głęboki konflikt moralny:
„Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom:
Skruszyć potęgę Zakonu: mnie ten sposób wiadomy -
Lecz nie pytaj, dla Boga! Stokroć przeklęta godzina,
W której od wrogów zmuszony, chwycę się tego sposobu”.
Konrad Wallenrod jako człowiek przechodzi chwile załamania, chwile zwątpienia, w takich momentach Halban przekonuje go co do słuszności decyzji słowami:
„Wolnym rycerzom wolno wybierać oręże
I na polu otwartym bić się równymi siłami,
Tyś niewolnik, jedyna broń niewolników podstępy”.
Konrad zdeterminowany sytuacją ojczyzny musi zdradzać, mordować, chociaż jest uczciwym
i szlachetnym człowiekiem. Z całą stanowczością nie zarzucimy mu zdrady, jeśli owe słowa odnoszą się do wroga, a celem nadrzędnym i uświęcającym wszystkie środki jest dobro ojczyzny,
„pro publico bono” (łac) dla dobra publicznego, dla dobra ogólnego, dla dobra ojczyzny. Sytuacja w której koniecznie trzeba dokonać ważnego, życiowego wyboru jest również dostrzegana w życiu Jacka Soplicy. Po przypadkowym zabójstwie Stolnika, Moskale uznali go za swego człowieka, oddano mu część skonfiskowanego majątku Stolnika Horeszki. Jacek Soplica mógł wówczas bardzo łatwo zrobić karierę, dojść do zaszczytów i urzędów, opowiadając się po stronie zaborców. Jednak zdecydował się na pokonanie trudniejszej drogi, opuścił kraj, syna i udał się na emigrację, by
w legionach Dąbrowskiego walczyć o wolność jak twierdził własnej ojczyzny. Justyna Orzelska bohaterka powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem” szlachcianka przebywająca na łaskawym chlebie w Korczynie, z powodu pustki jaką odczuwa po dworskim życiu, decyduje się na małżeństwo z Jankiem Bohatyrowiczem, odtrącając propozycję bogatego lecz zmanierowanego
i znudzonego życiem ziemianina z Podola Teofila Różyckiego. Podejmuje wyzwanie losu mając świadomość że czeka ją ciężka praca, odważnie przeciwstawia się zaskoczonej rodzinie, niebawem okazuje się że ludzie prawi, szlachetni, uczciwi, w pełni akceptują jej decyzję. Stefan Żeromski
w swoich prozach przedstawia bohaterów dokonujących pozytywnych wyborów okupionych wyrzeczeniem się własnego osobistego szczęścia, skazywaniem innych na cierpienie. Cechą owych wyrzeczeń jest bezwzględna wierność wyznawanym ideałom. Bezkompromisową postawę moralną prezentuje doktor Judym, w „Ludziach bezdomnych” Jako przedstawicielowi klasy robotniczej, pomimo swego pochodzenia udaje się ukończyć studia medyczne, i rezygnując z dostatniego życia nie zapomina o swym pochodzeniu, nie zapomina skąd się wywodzi, skąd pochodzą jego korzenie, gdzie pozostała jego rodzina, jego bliscy przyjaciele, posiada pełną i dojrzałą świadomość „spłacenia tego przeklętego długu” wobec nich, wobec tych którym wiele zawdzięcza. Atakuje nieczułych na cierpienie innych lekarzy, będąc wiernym zasadzie primum non nocere (łac.) przede wszystkim nie szkodzić. Jego bezwzględna walka o osuszenie stawów w Cisach, przyczyny malarii
i siedliska wszelkich zarazków kończy się wepchnięciem administratora Krzywosąda do błotnistego stawu.
W Zagłębiu Dąbrowskim Tomasz Judym z przerażeniem ogląda ciemne zakopcone nory, będące mieszkaniami robotników. Rezygnuje z pełną świadomością z założenia szczęśliwej rodziny
z Joasią Podborską odrzucając jej gorącą miłość, gdyż dochodzi do wniosku że nie ma prawa założyć rodziny, której mógłby się poświęcić bez reszty, gdyż musi spłacić ów „przeklęty dług”.
„Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej
rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki
z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory”.
Nie słyszy pogrążony w swym osobistym bólu szepczącej Joasi, która rozumie jego niegdyś złożone przyrzeczenie odchodzi nie chcąc mu w tym przeszkadzać. Tomasz pozostaje sam z rozdartą duszą, zranionym przez los uczuciem. Tomasz Judym po części posiada wiele cech wspólnych z Konradem Wallenrodem, on również pozostawia Aldonę poświęcając się celom wyższym, własne korzyści, własne szczęście świadomie odsuwa, odtrąca na plan dalszy. Wyrzeczenie się własnego szczęścia na rzecz dobra ogólnego, pro publico bono (łac.) dla dobra publicznego jest wymownym gestem każdego literackiego bohatera który pozostając wraz ze swym wewnętrznym rozdwojeniu, ze swym wewnętrznym bólu, znacznie gorszym od bólu fizycznego poświęca się służbie dla kraju, dla ojczyzny, dla swych bliskich. Posiadając świadomość że jego okrutny ból przyniesie szczęście tym na których mu zależy.
Mitologiczny Prometreusz okrutnie ukarany przez Zeusa za świadome wystąpienie przeciw wyznaczonemu porządkowi świata, wie że za jego chęć pomocy „jednodniowym” odpowiedzieć musi własnym cierpieniem. Jego decyzja była nad wyraz świadoma gdyż jako Tytan po matce Temidzie odziedziczył zdolność wieszczą.
„Łatwo jest temu co się sam nie męczy,
Dobrą pouczać radą nieszczęśliwych.
Jam wszystko z góry wiedział, co się stanie,
Jam dobrowolnie pobłądził, nie przeczę.
Broniąc śmiertelnych sam popadłem w biedę.”
Prometeusz odrzuca wymaganie wyrzeczenia się przyjaznego usposobienia ludziom. Kierowany współczuciem ukradł dla nich ogień, litując się nad ludźmi nie wiadomo skąd powstałymi, widział
z daleka jak walczą z losem, jak szamoczą się w swojej bezsilności. Doskonale wiedział jak Zeus potraktował ich na początku swego panowania. Usiadłszy na tronie między bogów rozdzielił dary wyznaczając im zakres ich władzy, śmiertelników natomiast w ogóle nie brał pod uwagę. W swoich zamysłach planował unicestwić cały rodzaj ludzki a na ich miejsce zasiać nowy. Prometeusz obdarowując ogniem ludzi dał im jednocześnie skuteczną broń do ręki, która to przyczyniła się
w późniejszym okresie do zagłady Olimpu. Dlatego właśnie gniew Zeusa był tak wielki, a kara jaką poniósł Prometeusz tak bolesna. O wielkości jego cierpienia świadczą jego słowa wypowiedziane Okeanidom córkom Okeanosa nimfom morskim:
„ Temu się oprócz mnie nikt nie sprzeciwiał,
Jam się ośmielił. Wybawiłem ludzi,
Którzy w śmierć mieli runąć, rozszarpani.
Za to mnie przygniotła niedola.
Ciężko ją znosić, smutno na nią patrzeć.
Ulitowałem się nad ludźmi, dla mnie litości nie ma”.
Prometeusz skarży się na orła przylatującego co trzeci dzień zadającego mu mękę. Błędnym jest stwierdzeniem jakoby Tytan jeździł konno, posiadając skrzydła nie musiał konia dosiadać, czy natomiast poklepywał konia w stajni Augiasza ignoramus et ignorabimus (łac.) nie wiemy i nie będziemy wiedzieć. Jeżeli nawet konia klepał to z pewnością jako Tytan nazywał tą czynność innymi słowami co stanowi obecnie niewątpliwą część niewyjaśnionej mitycznej opowieści.
Istnieją przypuszczenia jakoby Zeus unieruchomił ręce Prometeuszowi aby uniemożliwić mu zabawianie się z jego ulubionym koniem. Prometeusz to buntownik występujący przeciw legalnym rządom i ustanowionemu prawu. Mit o Prometeuszu to mit o buncie. Jego przeciwieństwem jest troska o stabilizację, o ład. Oczywiście, będąc ludźmi cieszymy się, że ludzkość została zachowana, ocalona od niechybnej zagłady. W tragediach greckich odsłaniamy przeciwieństwa nierozwiązalne, trudne do rozstrzygnięcia, co jest podstawą milczącej formy eposu i teatru wręcz nie do pojęcia. Słowa Achillesa w „Iliadzie” utrzymującego że nie może być harmonii, jeśli nie ma dźwięków wysokich i niskich, nie ma istot żywych bez pierwiastka żeńskiego i męskiego, przeciwnych sobie nawzajem:
„ Oby niezgoda przepadła spomiędzy bogów i ludzi!”.
Tebańczycy w „Antygonie” uzewnętrzniają siłę człowieka, którą nagle przerywają groźnym ostrzeżeniem, podobnie jak kiedyś książę Hamlet pochwałę dla człowieczeństwa roztrąci pytaniem:
„Lecz dla mnie czymże jest ta kwintesencja prochu?” - pytaniem, jak owo ostrzeżenie i jak wcześniejsze ostatnie westchnienie Achillesa, również zależnym od nastroju, lecz mającym treść głębszą. Myśl własna poetów epopei, jest gdzie indziej - głębiej. Może rozpoznanie nierozwiązalności wewnętrznych antynomii świata nakazuje poetom którzy nie chcą ani łudzić się, ani bezlitośnie płakać, kształtować milczącą formę, taką o jakiej jest mowa w „Odzie na urnę grecką” Johna Keatsa:
„Wabisz nas i uwalniasz i uwalniasz od myśli, milcząca
Formo, jak wieczność. Zimna Eklogo! Gdy w pyle
Szarego czasu zgaśnie to wokół nas życie,
Gdy inne życie inny, niż ten ból zaciemni,
Ty przetrwasz, aby ludziom znów mówić: Widzicie?
Piękno jest prawdą, prawda pięknem - tylko tyle
Można wiedzieć i warto wiedzieć tu na ziemi.”
Czy omawiane postacie, można nazwać wielkodusznymi? Zapewne misja do spełnienia jaką obdarzył ich los jest najważniejsza z możliwych w ich życiu, mając taką świadomość nie szczędzą sił ani siebie by w należyty sposób się z niej wywiązać. Człowiek wielkoduszny nie naraża się dla rzeczy małych powiedziałbym nawet że w ogóle nie lubi się narażać, bo niewiele jest rzeczy które jest w stanie cenić. Niewątpliwie potrafi stawić czoło zagrożeniu, w sytuacji gdzie w grę wchodzą rzeczy wielkie. Nie szczędzi wówczas życia, nie zasłania się innymi, znając swoją wartość, wie że najważniejszą jest misja, nie obawia się śmierci, bo wielokrotnie umierał, nie uważa również że jego życie musi trwać za wszelką cenę. Człowiek wielkoduszny o nic nie prosi, ponieważ posiada to co potrzebuje, jest natomiast chętny do usług. Wobec ludzi na wysokich stanowiskach jest wyniosły, łagodny wobec ludzi średnich. Przewaga nad tamtymi jest trudna i godna szacunku, nad drugimi łatwa, i wynoszenie się ponad ludzi na wysokich stanowiskach nie jest nieszlachetne, wynoszenie się ponad słabszych jest czymś niegodnym, jest wręcz gwałtem zadanym w człowieczeństwo. Postać wielkoduszna nie biegnie ku zaszczytom, traktując je obojętnie ociąga się przed ich objęciem, chyba że chodzi o wielkie zaszczyty lub wielkie dzieło. Podejmuje się wyłącznie zadań przynoszących wielką sławę. Z uwagi na swą nieprzeciętność zarówno otwarcie nienawidzi, jak i otwarcie kocha, wychodząc z założenia że ukrywa się tylko ten kto się boi.
Pogarda do tchórzostwa skłania go do śmiałego i zgodnego z prawdą wyrażania swoich myśli, chyba że przemawia ironicznie do ludzi z tłumu. Trudno czymkolwiek go zadziwić, bo nic dla niego nie jest wielkie. Nie jest mściwy ponieważ cechuje go skłonność nie do pamiętania, zwłaszcza tego co spotkało go złego, cechuje go skłonność do puszczania w niepamięć, nie obmawia innych i sam o sobie niewiele mówi, bo nie zależy mu na tym by go chwalono ani też na tym by innych ganiono, sam również nie jest skłonny do chwalenia podobnie jak i do mówienia
o kimkolwiek źle, nawet o wrogach, chyba że dąży do poskromienia bezprawia. Nie jest skłonny do skarg ani próśb, bo oznaczało by to że mu na nich zależy. Jest człowiekiem który sam sobie wystarcza. Człowiek wielkoduszny porusza się powolnie, mówi spokojnie, głosem niskim. Ponieważ umiejętnie dozuje potrzebę z koniecznością nie przywiązując wielkiej wagi do rzeczy mniej ważnych, nie jest nigdy napięty, wiedząc że pośpiech jest powodem napięcia, tym samym przyczyną ostrego głosu i nagłości ruchów. W polskiej poezji współczesnej Zbigniew Herbert również przypomina swoim czytelnikom o konieczności dokonywania właściwych wyborów zgodnych z prawdą, sprawiedliwością, z ustalonymi od wieków normami moralnymi. Tak więc nie wolno być obojętnym na obłudę, przemoc umiejętnie odróżniać dobro od zła, opowiadając się za dobrem. Herbert opowiada dalej że trzeba być odważnym, szlachetnym niczym bohaterowie starożytnych czy średniowiecznych epok Gilgamesz, Hektor, Roland. Jeżeli zapamiętamy słowa tego poety pochodzące z wiersza „Pan Cogito” z pewnością zrozumiemy sens przesłania:
„Ocalałeś nie po to, aby żyć
Masz mało czasu trzeba dać świadectwo
Bądź odważny gdy rozum zawodzi, bądź odważny
W ostatecznym rachunku jedynie to się liczy”.
Człowiek w swojej naturze został skazany na przekleństwo dokonywania wyboru, chociaż jest ono przyczyną wielu rozterek, powodując powstawanie uczucia niepokoju, niepewności, to jednak bez tej możliwości, gdyby nie mógł sam wybierać nie byłby wolnym. Możliwość dokonywania wyboru, zwłaszcza wolnego wyboru sprawia że człowiek staje się odpowiedzialnym za własne decyzje ponosząc ich konsekwencje. Homer w swych mitologicznych opowieściach, w hymnie o Zeusie stwierdza że wiedza to cierpienie.
„Zeus, który wprowadził śmiertelnych
Na drogę rozumu. Ustanowił
Prawo: przez cierpienie wiedza.
Zamiast snu kapią w sercu
Krople bólu, który pamięta.
Wbrew sobie ludzie uczą się rozsądku”.
Rozwijając temat trafności wyborów, słuszności podejmowania decyzji nie sposób nie zaczerpnąć wiedzy filozoficznej. Trafny wybór to wiedza, wiedza natomiast to poznanie. Blaise Pascal znany matematyk, filozof XVIIw wielokrotnie w swych rozprawach naukowych próbuje odnaleźć odpowiedź na pytanie czym jest wiedza, jaki posiada charakter, na czym polega jej zdobywanie, by w końcu zastanowić się nad jej wartością? Uzyskanie odpowiedzi na nurtujące ludzkość od wieków pytania, pozwoliłoby trafniej dokonywać wyboru a tym samym unikać przykrych konsekwencji.
Ale czy na pewno wiedza filozoficzna potrafi dopomóc w podejmowaniu decyzji, dokonywania wyborów?.
Pascal twierdzi że wiedza ludzka jest ograniczona i fragmentaryczna. Ograniczona ponieważ polega na ograniczonym poznaniu zmysłowym. Sposobem na powiększenie zasięgu tego co możemy zobaczyć, usłyszeć, posmakować jest korzystanie z przyrządów, wynalazków które świadczą
o ciągłym dążeniu człowieka do przezwyciężenia ograniczoności zmysłów w procesie poznania.
Poznanie naukowe oparte na doświadczeniu zmysłowym nie dostarczy wiedzy pewnej, wiedzy której nie można zobaczyć, dotknąć, wiedzy którą poznajemy w odczuciu zmysłowym. Tak więc zdobyte informacje, zdobyta wiedza odebrana i przekazana poprzez zmysły nie koniecznie jest wiedzą prawdziwą. Zmysły niczym przekaźniki przesyłają człowiekowi wszystko co zarejestrują, łącznie z napotkaną iluzją - tym co istnieje, co w pewnym sensie również jest wiedzą, faktem rzeczywistym mającym jednak swoją siedzibę w sferze fantazji, w sferze wymiaru innego niż wymiar fizyczny. Niewłaściwie wykorzystana wiedza, lub wykorzystana na przekór przeznaczeniu prowadzi nieuchronnie do klęski. Doświadczył na sobie tego Homerowy Syzyf, który postanowił przechytrzyć przeznaczenie. Oto co mówi o Syzyfie Odyseusz.
„ Ujrzałem także Syzyfa, który ciężką znosił udrękę,
Tocząc pod górę ogromny złom skały obiema rękami.
Zapierał się potężnie nogami, naprężał ramiona,
Pchając kamień wyżej i wyżej, lecz zawsze, kiedy
Już u szczytu miał go zepchnąć na drugą stronę,
W dół się waliło po zboczu to skalisko haniebne.
Wracał Syzyf, natężał się znów, ze wszystkich członków
Lał się pot, cała głowa była zbrukana kurzem.”
Cóż takiego uczynił Syzyf że spotkała go wieczna kara robienia czegoś czego nigdy nie ukończy?
Powodem jego upokorzenia był ponoć sam Zeus, który porywał jedną ze swych śmiertelnych wybranek, córkę Asoposa, Ajginię, na wyspę znajdującą się na Morzu Egejskim. Syzyf powiadomił o tym ojca porwanej. Zeus dowiadując się o tym fakcie postanowił pozbawić Syzyfa życia, nakazując Tanatosowi wykonanie wyroku. Jednak Syzyf domyślając się przyczyny pobytu w swoim domu tak groźnego gościa rozmawiał z nim grzecznie używając uprzejmych zwrotów by w stosownej chwili niespodziewanie zarzucić na niego mocne więzy. Z tej przyczyny ludzie przestali umierać. Zeus widząc porażkę swego posłańca wyprawił na ziemię Aresa, który uwolnił Tanatosa doprowadzając Syzyfa przed oblicze władcy. Będąc na tamtym świecie pięknymi słowami zjednał sobie Persefonę, dzięki jej wstawiennictwu wrócił do świata oświeconego słońcem. Żył teraz sobie spokojnie aż umarł ze starości, kiedy go w podziemiu chwycono dla pewności obarczono Syzyfa skałą, i po wieki nie kończącą się pracą.
W życiu codziennym wielokrotnie podejmujemy decyzje, dokonujemy wyborów kierowani poczuciem dobra, ale dobro w naszym odczuciu może być złem w odczuciu innych.
Arystoteles mniemał, że naturę dobra znajdzie nie drogą abstrakcyjnego rozumowania, lecz przez ustalenie, jakie w rzeczywistym życiu ludzie sobie stawiają cele. Cele ludzkości są różnorodne, ale są między nimi wyższe i niższe; wyższe są te, dla których niższe cele są środkami. A łańcuch środków i celów nie może iść w nieskończoność, lecz musi - jak Arystoteles wnosił, zgodnie ze swym finitystycznym sposobem myślenia - istnieć jakiś cel najwyższy, który do niczego nie jest środkiem. Taki cel jest najwyższym dobrem osiągalnym. Według Arystotelesa jest nim eudajmonia. Ona była tym konkretnym celem, który w jego etyce zajął naczelne miejsce, zajmowane w etyce Platona przez abstrakcyjną ideę dobra. Eudajmonia, w rozumieniu Greków, była to doskonałość jednostki, czyli osiągnięcie tego optimum, jakie człowiek przy swej naturze osiągnąć może. Stosując się do zwyczaju, ale za to narażając się na pewne nieporozumienia, można tłumaczyć wyraz "eudajmonia” przez "szczęście".
Eudajmonizm, podający eudajmonię za dobro najwyższe, twierdzi więc, że dobrem najwyższym nie jest dobro idealne, ani też zewnętrzne, ani społeczne, ale - doskonałość jednostki. A czym jest doskonałość? - eudajmonizm jest ogólnikową i niedostateczną teorią, póki tego nie wyjaśni. Eudajmonistami byli bez mała wszyscy greccy etycy, ale każdy inaczej pojmował eudajmonię. Arystoteles widział ją w działaniu właściwym człowiekowi. A właściwą naturą człowieka, w myśl racjonalizmu Arystotelesa, jest rozum. Zatem eudajmonia leży w działaniu rozumu, ono jest osnową życia doskonałego. Działalność rozumu obejmuje dwie dziedziny: poznania i życia praktycznego.
Odpowiednio dwojakie są też zalety człowieka rozumnego: jedne zwą się cnotami dianoetycznymi, np. mądrość, rozsądek, drugie etycznymi, np. hojność, męstwo. W pracy czysto teoretycznej eudajmonia może być zupełna; czynny jest wówczas tylko rozum, więc najdoskonalsza władza człowieka, Ale żyć czystą teorią jest to rzecz boska, dla człowieka niedostępna: jemu do życia potrzeba nie tylko wiedzy, ale też zdrowia, jadła, dóbr materialnych.
Żyć wyłącznie rozumem -to tylko ideał, a nie realny program, to reminiscencja z Platona. Natura ludzka jest złożona" a wszystkie jej potrzeby muszą być zaspokajane; człowiek musi spełniać czynności praktyczne, chodzi tylko o to, by je spełniał rozumnie, to znaczy, by żył zgodnie
z cnotami etycznymi. Systemu cnót niepodobna wydedukować; można go tylko ustalić na podstawie empirycznej. Cnót jest tyle, ile właściwych człowiekowi czynności, bo każda czynność ma swoją cnotę; gdy np. człowiek ma do czynienia z dobrami zewnętrznymi, wtedy cnotą jest hojność; gdy znów opanowany jest przez uczucie lęku, wtedy cnotą jest męstwo. Lęk sam przez się nie jest zły, zły może być tylko stosunek do niego, pozbawiony intencji moralnej i niezgodny z rozumem, gdy mianowicie ktoś lęka się tam, wtedy i z tego powodu, z którego lękać się nie należy, albo też nie lęka się tam, wtedy i z tego powodu, z jakiego lękać by się należało. Trafnym, rozumnym stosunkiem do lęku jest właśnie męstwo; jest ono środkiem między tchórzostwem a zuchwalstwem. Tak samo znów hojność jest trafnym stosunkiem do dóbr zewnętrznych, jest środkiem między rozrzutnością a skąpstwem. Podobnie w każdej dziedzinie można i należy znaleźć odpowiedni "środek". Na tej podstawie Arystoteles określał cnotę jako „usposobienie zachowujące środek”.
Cnoty tak pojęte czynią zadość potrzebom rozumu. Wszakże człowiek jest istotą nie tylko rozumną, ale także cielesną. Zaspokojenie zaś potrzeb cielesnych wymaga innych jeszcze, zewnętrznych warunków, które nie są w rękach człowieka. Przeto sama cnota nie może zagwarantować eudajmonii. Nad życiem praktycznym człowiek niezdolny jest całkowicie zapanować, życie zaś czysto teoretyczne, które by zapewniło eudajmonię, jest dlań niedostępne.
Rozumne zaspokojenie potrzeb cielesnego człowieka w wielu przypadkach jest pojmowane jako szczęście. Ale czy szczęście to dostatek, to spełnienie wszystkich potrzeb zarówno materialnych
jak i niematerialnych - duchowych?
Najbardziej znana praca Arystotelesa - „ETYKA NIKOMACHEJSKA”, zawiera definicję szczęścia. Jest to według niego najwyższe dobro, do którego dąży człowiek, a osiąga je się przez działanie duszy i życie w zgodzie z dzielnością etyczną. To nieustanne angażowanie się w jakieś czynności, gdyż ten, który nic nie robi, szczęścia nie osiągnie. Jednak we wszystkim, co się robi, należy zachować umiar. I właśnie to jest najogólniej przedstawiona zasada „złotego środka”. Arystoteles twierdził, że aby móc osiągnąć szczęście, nie wolno popadać w skrajności. Najlepszym wyjściem jest właśnie znalezienie pewnego kompromisu między nimi. Cnota dla Arystotelesa była środkiem miedzy skrajnościami , które są wadami - jedna nadmiaru, druga niedostatku. Dzielił je na dianoetyczne, takie jak mądrość czy rozsądek i etyczne, jak męstwo lub hojność. Jest ich dokładnie tyle, ile czynności wykonuje człowiek, gdyż każda z nich posiada swoją cnotę. I tak, gdy mamy do czynienia z dobrami zewnętrznymi to cnotą jest hojność, lecz gdy się boimy, za cnotę uważa się męstwo. Lęk nie jest zły, ale nasze podejście do niego może być nieodpowiednie, gdy towarzyszy nam wtedy, kiedy nie należy się bać, lub gdy go nie czujemy w sytuacjach, w których jego pojawienie się byłoby czymś oczywistym. Wtedy odpowiednim uczuciem jest męstwo, gdyż to środek między tchórzostwem a zuchwalstwem. To samo tyczy się cnót zewnętrznych . Hojność to środek między skąpstwem a rozrzutnością. Arystoteles określał cnotę jako „usposobienie zachowujące środek”.
„Środek” Arystotelesa nie jest oczywiście wyliczony matematycznie, a raczej „ze względu na nas”. Przy pomocy liczb nie jesteśmy stanie określić, co jest nadmiarem, środkiem lub niedostatkiem.
I tak na przykład większy człowiek zjeść może więcej niż mniejszy, pracujący fizycznie potrzebuje więcej jedzenia niż sekretarka, czy ktokolwiek inny wykonujący swą pracę na siedząco. Właśnie, dlatego wiele zależy od uczucia jakiego doznajemy, jego charakteru. Sami musimy dojść, co jest naszym środkiem między „głodem a sytością”. Czasami być może wskazane jest oddalenie się w stronę którejkolwiek ze skrajności.
Środek jest więc określony „relatywnie dla nas”, co znaczy, że właściwie sami go sobie wyznaczamy. Z doktryny Arystotelesa wynika fakt, że są różne sposoby życia, dobre dla różnych ludzi, a to, co jest dobre dla jednego człowieka, niekoniecznie musi być takie dla drugiego.
Zasada umiarkowania wydaje się być zupełnie słuszną, są jednak odstępstwa od tej reguły. Bo gdzie znajduje się środek między prawdą a kłamstwem? Dotrzymaniem obietnicy a jej zerwaniem?
Filozofia proponowana nam przez Arystotelesa, jest filozofią umiarkowania. Ale nie sądzę, by można było osiągnąć szczęście kontrolując się w każdej sytuacji. Człowiek często kieruje się emocjami, ciężko jest się tego oduczyć. O ile jest to w ogóle możliwe. Czasami potrzebny jest płacz, za chwilę radość i śmiech. Nie widzę w tym nic dziwnego, ani złego. Jeśli chodzi o państwo, twierdził Arystoteles, że jego dobro jest głównym celem. Dzięki temu, że ludzie są różni, może się rozwijać, pełnią oni różne funkcje. Mówił, że z osób jednakowych państwo powstać nie może. Trzeba dać rozwijać się jednostkom indywidualnie, ale tak, by nie przeszkadzało to dobru ogólnemu. Uważał, że władcy mają prawo, w nawet powinni, ingerować w życie obywateli, których karać należy za egoizm i działanie przynoszące korzyść jedynie jemu. Popierał własność prywatną, ale zabiegał o tzw. „właściwą miarę”. Ta miara to właśnie złoty środek między skrajnościami, czyli nadmiarem i ubóstwem. Arystoteles uważał, że ludzie posiadający za dużo są szkodliwi dla państwa, gdyż to właśnie oni myślą o sobie, o korzyściach dla siebie. Ale równie dużym zagrożeniem są ci, którzy nie posiadają nic. Są wtedy gotowi na każde działanie, by wydobyć się ze swego ubóstwa, kieruje nimi desperacja, a to powoduje konflikty. Stosunki między tymi warstwami są „zaognione”. Najlepszym rozwiązaniem i powodem, dla którego państwo trwa, jest tzw. „klasa średnia”, która z reguły jest najwartościowszym elementem w państwie.
Złoty środek to nie cnota nie tylko dla jednostek, ale także w moralności społecznej. Sprawiedliwość, którą powinno kierować się państwo jest pomiędzy popełnieniem
niesprawiedliwości i krzywdy a ich doznaniem. Z tego powodu Arystoteles porównywał sprawiedliwość do przyjaźni, twierdząc, że:
„GŁÓWNYM ZADANIEM POLITYKI JEST TWORZENIE PRZYJAŹNI, GDYŻ NIE MOGĄ BYĆ PRZYJACIÓŁMI CI , KTÓRZY SIĘ KRZYWDZĄ WZAJEMNIE”.
Lecz czym jest przyjaźń, kim jest osoba nazywana przyjacielem, wreszcie czy aby być przyjacielem
wystarczy nie być wrogiem?
W naturze każdego człowieka jest znalezienie przyjaciela - jego znaczenie doceniane jest najczęściej w trudnych sytuacjach, podczas których szukamy oparcia w kimś bliskim, osobie której możemy zaufać. Czy zastanawiamy się jednak, czego w przyjacielu szukamy? Zazwyczaj kierujemy się tu intuicją i potrzebą chwili. Jakże boleśnie przeżywamy chwile, kiedy ktoś taki zawodzi nas akurat w chwili, kiedy go bardzo potrzebujemy, albo zawodzi nas ktoś, komu akurat postanowiliśmy powierzyć całe nasze poczucie bezpieczeństwa - zaufaliśmy mu, a on zawiódł i to na dodatek
w najgorszym dla nas momencie są jednak przyjaźnie tak piękne i zaskakujące iż zmuszeni jesteśmy trwać w zachwycie przez całe lata. Twierdzę przy tym, iż najpiękniejsze są te przyjaźnie, które dotyczą przyjaźni kobiety i mężczyzny. Są bowiem sytuacje, kiedy przyjaźń taka nie przeradza się
w potrzebę związania się węzłem małżeńskim - pozostaje więc jakby wolna i istnieje z dala od kłopotów, które mają to do siebie, iż ludzi pozornie sobie bliskich z czasem od siebie oddalają... Konflikty związane są bowiem nierozłącznie ze wspólnym zamieszkiwaniem, z wychowaniem dzieci, z pracą i wydatkami, które trzeba na przykład w małżeństwie konsultować ze współmałżonkiem. Przyjaźń jest wolna od tego typu ograniczeń - pojawia się przyjaciel i problemy schodzą jakby na dalszy plan... - stają się często czymś, co zbliża i łączy, a nie tym, co dzieli... Przyjaźń nie zawiera wymagań, stara się istnieć DLA !! - zawiera więc najczystszą formę MIŁOŚCI
Jakże łatwo w takich okolicznościach paść ofiarą pewnego niebezpiecznego złudzenia. Tylko krok bowiem w takich okolicznościach od uznania, iż mamy obok siebie tego człowieka, którego poszukiwaliśmy całe życie. Świat zawirował więc i nagle w przyjacielu (przyjaciółce) zauważyliśmy osobę, przy której gotowi jesteśmy spędzić resztę życia... Jakże okrutne to złudzenie. Dlaczego ?. Bo problemy, które przyniesie wraz ze sobą wspólne zamieszkanie, decydowanie
o wydatkach, urządzaniu mieszkania, itp. - muszą zasiać konflikt w przyjaźni.
Istnieje więc poważna obawa, że zniszczymy takim krokiem w przyjaźni to, co było jej największym atutem: WOLNOŚĆ. Tak - przyjaźń karmi się wolnością i tą wolnością jest szczęśliwa - karmi się jednak również bliskością serc - i też jest tą bliskością szczęśliwa. Największe przyjaźnie są zaskakujące, bo potrafią w idealnych proporcjach utrzymać tę bliskość i to oddalenie. Przyjaciel
z radością wita więc przyjaciela, a kiedy go nie ma - myśli o nim, jak o najcenniejszej istocie.
Przyjaźń potrafi w drugim człowieku odnaleźć najwięcej dobra i piękna... - najwięcej również potrafi ona ofiarować drugiemu człowiekowi, nie wymagając niczego w zamian...
Są przyjaźnie spontaniczne i bardziej powściągliwe... Te ostatnie długo badają się, poznają - jakby nie bardzo dowierzały, iż mogą wyjść z formuły: „znajomość” i przejść do formuły bardziej otwartej. Oczywiście czasem to kwestia powściągliwości charakteru jednej z osób, czasem oddalenia - bo przecież trudno poznać się bliżej, jeśli setki kilometrów uniemożliwiają częste kontakty. Czasem przyczyną bywają rozczarowania i związana z nimi nieufność, która jednej ze stron nie pozwala na pełną szczerość - bo może ktoś wcześniej oszukał, wykorzystał zaufanie. Czasem bywają sytuacje, iż w ogóle trudno pojąć, iż ktoś może podejść tak spontanicznie do znajomości i nie oczekuje niczego w zamian. Niestety, świat konkurencji, przebojowości, który każe w sposób interesowny podchodzić do każdej znajomości, czyni wiele zła - ludzie stają się nieufni
i powściągliwi w okazywaniu uczuć, bo w środkach masowego przekazu wszelkie znajomości kończą się w łóżku. Jeśli takimi scenami nafaszerować swój umysł, jeśli powszechnie widzi się interesowność ludzką i jeśli dodać do tego jeszcze swoje negatywne przeżycia osobiste- trudno
w takich okolicznościach uwierzyć, iż nagle jeden człowiek potrafi być inny od tego, co widzi się wokół. Raczej w pierwszym odruchu podejrzewa się więc, że ktoś taki oszukuje, by coś wyłudzić dla siebie. No cóż... taki jest skutek bzdur, które stały się wszechobecną propagandą dzisiejszego świata... Ciekawe, iż współczesny człowiek tak chłonie takie oszustwa i poddaje się bezwolnie takiej manipulacji...
Cóż... - współczesną wieżą Babel stało się słowo „MIEĆ”... Nagle okazało się, iż bez tak wielu przedmiotów nie możemy żyć, egzystować, być szczęśliwi, iż w zasadzie nie pozostaje nic innego, jak tylko pracować od świtu, do nocy. Oczywiście mało kto potrafi oprzeć się temu wyścigowi bez końca, znajduje czas na refleksję, na chwilę zadumy nad tym, komu tak właściwie zależy, by w ten sposób uczynić ludzi samotnymi ?...
W tej sytuacji tym większym cudem bywają spotkania osób, które potrafiły wyrwać się z jarzma obaw, podejrzeń, samotności. Niestety osób takich jest mało... przeraźliwie mało... Na dodatek, jeśli udaje się jeszcze osoby takie odnajdywać wśród ludzi młodych, to wraz z wiekiem, liczba takich osób drastycznie maleje... Ale fantastycznie, iż osoby takie są, że udaje się je spotykać i zatrzymać czasem na jakiś czas choćby na odległość listu... Czasem to list papierowy, czasem niematerialny - bo w formie „maila”, ale każde słowo takiej wspaniałej osoby cieszy, bo ten szary świat zakwita na ten moment wszystkimi kolorami tęczy. Mało kto zdaje sobie sprawę, iż wraz z takimi nieograniczonymi sympatiami wędrują pozytywne myśli... Wielu ludzi sądzi, iż takie myśli niczego nie zmieniają... Faktycznie nie przybywa od tego pieniędzy, nie wzrasta komfort życia jednej ze stron. A jednak czuje się gdzieś w „czasoprzestrzeni” potężną moc, która stwarza coś, czego nie można dotknąć - ale co równocześnie niesie ze sobą wyraźne siły stwórcze - można powiedzieć, że powstaje w ten sposób jakaś następna cząstka miłości, która niby niczego nie zmienia, a jednak zagospodarowuje pewien fragment naszych uczuć - daje całkiem wymierną siłę w wędrówce „pod prąd współczesnej pustki świata”...
Nie ma w takich przyjaźniach zaborczości, wymagań, nie ma pytań - „na co mógłbym liczyć ?” Czuje się SERCE drugiego człowieka, który w swej wolności postanowił podarować komuś cząstkę siebie... swego czasu... talentu... może pełen życzliwości uśmiech... może wiersz... może proste słowa: „Kocham cię ! - cieszę się, że jesteś !”
Wielu ludzi uzna oczywiście, że to drobiazg... - może wzruszy ramionami, może włączy telewizor, by dowiedzieć się, co znowu gdzieś się zawaliło, może umarł ktoś, może zachorował, może ogień strawił jakieś cenne dobra materialne, lub porwała je siła żywiołu...
Wielu ludzi twierdzi, iż przyjaźń kobiety i mężczyzny nie jest możliwa... - nie mogę takiej opinii potwierdzić. Chyba wręcz przeciwnie - istnieją takie przyjaźnie ! Są czasem bliższe, czasem odległość sprawia, iż mają one raczej luźny charakter. Wzajemna sympatia trwa niezmieniona przez całe lata, a spotkania są wciąż spontaniczne i niosą wciąż taki sam potencjał radości. Nie potwierdza się też zdanie, iż istnieje tu przepaść wieku, pokolenia... - nie zauważyłem. Istnieje natomiast zależność pomiędzy otwartością ludzi, a mniej, lub bardziej serdecznymi znajomościami. Ludzie powściągliwi w swych odruchach nie bardzo potrafią akceptować ludzi serdecznych i otwartych... - to jakby dwa różne światy. Ludzie serdeczni z zasady nie budują murów wokół siebie, nie stwarzają więc również barier (wiekowych, płynących z różnicy płci, zamożności). Ludzie zamknięci, skryci, powściągliwi - bez względu na to, jaka jest przyczyna ich powściągliwości - unikają znajomości budzących jakąkolwiek wątpliwość (na wszelki wypadek utrzymują wszystkich na dystans), często więc pozostają samotni... Moje doświadczenia wskazują na to, iż młodzi ludzie z zasady akceptują zdecydowanie szersze grono przyjaciół i mniej stwarzają barier w przyjaźni - oczekują w zasadzie czegoś minimalnego: szczerości w zachowaniu i życzliwości w ocenie ich problemów. Myślę, iż jest to naprawdę minimum, bez którego przyjaźń nie może istnieć... Obserwuję, iż to osoby starsze stwarzają progi i bariery - wiele w ich postawie płynie z uprzedzeń, z obawy, by nie wychylić się ponad pewne normy, by nie narazić się na śmieszność, docinki sąsiadów, kolegów i koleżanek z pracy - Anthony de Mello powiedziałby, iż ludzie ci zostali zaprogramowani przez społeczeństwo do nieszczęścia - to nieszczęście przenosi się przy tym na życie ich samych (bo izolują się w ten sposób od młodości, serdecznych przyjaźni, bo nie są z powodu swej postawy potrzebni innym...) jak i na życie ludzi z ich otoczenia (bo często ich dzieci, czy znajomi, którzy potrzebują wsparcia psychicznego - nie mogą liczyć na życzliwą, przyjacielską dłoń). Strasznym więzieniem stają się stereotypy myślenia, niszczą one ciekawe przyjaźnie, znajomości, zaufanie, miłość wciskając ludzi w samotność.
Oczywiście, iż bywają sytuacje trudne i ryzykowne od wielkiej przyjaźni, do miłości jest czasem bardzo blisko - wystarczy czasem tylko jeden uśmiech, jedno spojrzenie, jeden miły gest. Potem wszystko nabiera zupełnie innego wymiaru - pojawia się zakochanie, a wraz z nim wszystkie jego konsekwencje. Myślę jednak, że jest to mniej niebezpieczne niż pozostanie samotnym
i niepotrzebnym nikomu. Jeśli można by polecać tu jakąkolwiek „receptę na szczęście”, to chyba jedynie taką, by starać się nie przywiązywać do ludzi, którzy wybierają nas na przyjaciół, pozostawiać im możliwie dużą swobodę wyboru własnej drogi i trwać przy nich pomimo naszych
i ich słabości - czasem pomimo uczuć, które wędrują momentami zbyt daleko w swych fantazjach. Nawet jednak szczere i zaskakujące uczucia nie są niebezpieczne... Niebezpieczne są dopiero próby „skonsumowania” przyjaźni dla własnych, egoistycznych celów. To chyba największe zagrożenie przyjaźni, która jest ze swej natury WOLNA. Jeśli przenieść ją w wymiar fizyczny - trzeba dokonać jednoznacznego wyboru: małżeństwo, lub zniszczenie przyjaźni i ogromny zawód dla jednego
z przyjaciół. Aby przyjaźń mogła przetrwać, trzeba patrzeć z pozycji - „co mogę ofiarować drugiemu człowiekowi?“.. To, co od niego otrzymam - musi stanowić sympatyczny, ale
niekonieczny prezent.
Jednym z czynników mających wpływ na podjęcie właściwych decyzji, jest umiejętność postrzegania u siebie symptomów agresji, oraz odpowiedniego do niej stosunku. Zdefiniowanie agresji nie jest tak proste, jak się może wydawać. W języku potocznym określenie to jest używane bardzo swobodnie. Psychologowie posługują się terminem działania agresywnego, przez które rozumieją zachowanie ukierunkowane na spowodowanie fizycznej lub psychicznej szkody.
Użyteczne jest rozróżnienie agresji wrogiej od agresji instrumentalnej. Agresję wrogą poprzedza gniew, a jej celem jest zadanie bólu, przykrości lub zranienie. Efektem agresji instrumentalnej może być również ból i zranienie, ale nie stanowi to głównego celu podjętego działania.
Myśliciele, filozofowie oraz autorytety naukowe wyrażają sprzeczne opinie na temat tego, czy agresja jest wrodzonym, instynktowym popędem, czy wyuczonym sposobem zachowania. To stary dylemat, a dyskusje toczą się od wieków. Na przykład Thomas Hobbes wyraził pogląd, że człowiek z natury jest barbarzyńcą. Jedynie narzucone przez prawo represje i porządek społeczny hamują ludzki instynkt agresji.
Natomiast Jan Jakub Rousseau sformułował koncepcję szlachetnego dzikusa, zgodnie z którą ludzie z istoty swej są łagodni, życzliwi i radośni. Cywilizacja jedynie tłumi dobrotliwą naturę człowieka i wyzwala jego agresję. Zygmunt Freud (1930) stwierdził, że ludzie przychodzą na świat wyposażeni w dwie równie potężne siły instynktowe: instynkt życia - nazwany przez niego erosem
i instynkt śmierci - nazwany tanatosem, a instynkt śmierci może zostać skierowany do wewnątrz lub na zewnątrz. W pierwszym przypadku znajduje swój wyraz w aktach samoagresji, których formę ekstremalną stanowi próba samobójcza. W drugim natomiast objawia się wrogością oraz
tendencjami niszczycielskimi a nawet morderczymi. Stwierdził również że:
"To się dzieje w każdym człowieku i nie można temu zaprzeczać, sprowadzając życie do pierwotnej postaci, do stanu nieożywionej materii".
Freud wyznawał pogląd, że energia agresywna musi znaleźć swoje ujście. W przeciwnym wypadku jej nagromadzenie wywołuje stan choroby. Według twórcy psychoanalizy jedna z podstawowych funkcji społeczeństwa sprowadza się do kierowania instynktem agresji i tworzenia form sublimacji tego popędu, czyli przekształcania niszczycielskiej energii w akceptowane lub pożyteczne formy zachowania. Argumentów mających rozstrzygnąć problem wrodzoności tendencji agresywnych u człowieka poszukuje się, prowadząc obserwacje i eksperymenty z udziałem różnych gatunków zwierząt. Badacze wychodzą z założenia, że zdobycie przekonujących dowodów na rzecz tezy, iż agresja w przypadku zwierząt nie ma charakteru instynktowego, stanowi również dowód na to, że agresja nie jest wrodzoną cechą człowieka. Aby orzec o instynktowym charakterze agresji, należałoby znaleźć fizjologiczne dowody na istnienie wewnętrznej stymulacji do walki, której źródłem byłyby procesy zachodzące w organizmie. Bez względu na to, jaka jest geneza agresji - czy jest to tendencja wrodzona czy wyuczona - do jej ujawnienia dochodzi w wyniku złożonych czynników, jak: wrodzone popędy, opanowane sposoby kontroli zachowania, cechy sytuacji społecznej. Ostatecznie wszystkie zgromadzone fakty nie dają podstaw do jednoznacznego zawyrokowania o naturze agresji - o tym, czy ma ona charakter instynktowy czy wyuczony. Jednak bez względu na to mamy dostateczne dowody, aby stwierdzić, że zarówno w przypadku zwierząt, jak i człowieka agresja nie jest wyłącznie reakcją instynktową. Istnieją określone społeczne i sytuacyjne czynniki, które wywołują zachowania agresywne, a także modyfikują ich nasilenie i sposób przejawiania. Innymi słowy, agresywne zachowanie może być zmieniane. To sprawiło, że problem agresji stał się kluczowym zagadnieniem psychologii społecznej. Do sytuacyjnych wyznaczników zachowań agresywnych należą zmiany zachodzące wewnątrz naszego organizmu. Na przykład obszar rdzenia kręgowego zwany ciałem migdałowatym wydaje się sprawować kontrolę nad zachowaniami agresywnymi zarówno u zwierząt, jak i u człowieka. Drażnienie ciała migdałowatego przemienia potulne zwierzęta w agresywne bestie. Natomiast przerwanie dopływu stymulacji do tego obszaru powoduje, że zwykle agresywne zwierzęta stają się łagodne Jednak zależność ta może być modyfikowana przez wpływ czynników społecznych. Wykryto, że określone związki chemiczne wpływają na przejawianie agresji.
Jak zapewne wie wiele osób lubiących życie towarzyskie, alkohol obniża nasze opory przed dokonywaniem czynów naruszających ogólnie przyjęte normy społeczne, w tym czynów agresywnych. Potoczne obserwacje potwierdzają związek między agresją a spożyciem napojów alkoholowych. Nawet w warunkach kontrolowanego eksperymentu laboratoryjnego badani, których wprowadza się w stan upojenia alkoholowego, bardziej gwałtownie i wrogo reagują na próby prowokacji niż badani, którym w ogóle nie podaje się alkoholu lub podaje się go w małych ilościach Nie oznacza to jednak, że alkohol automatycznie powoduje wzrost nastawienia agresywnego,
a ludzie będący pod jego wpływem krążą w poszukiwaniu obiektu do bicia.
Wyniki przeprowadzonych eksperymentów wskazują raczej, że alkohol znosi nasze hamulce
i rozluźnia kontrolę. Pod wpływem alkoholu ujawniają się pierwotne dążenia i pragnienia, na co dzień skrywane pod maską norm i konwenansów. Człowiek tęskniący za bliskością drugiej osoby będzie okazywał czułość, natomiast w człowieku skłonnym do przemocy wyzwoli się agresja.
Można stwierdzić również, że osoby podlegające silnej presji społecznej, wymierzonej przeciwko oznakom agresji, doznające frustracji czy spotykające się z prowokacją pod wpływem działania alkoholu łatwiej pozbędą się swych oporów i złamią normy społeczne, dopuszczając się aktów przemocy. Jeśli zwierzę doświadcza bólu i nie może uciec od jego źródła, to prawie zawsze podejmie atak. Wspomniane zwierzęta w warunkach uniemożliwiających im ucieczkę potrafią zaatakować przedstawiciela swojego lub innego gatunku oraz każdy przedmiot znajdujący się w ich zasięgu. Do agresji prowadzą również sytuacje społeczne. uczucie frustracji wywołane jest pojawieniem się przeszkód na drodze do osiągnięcia celu. Wszyscy doświadczamy czasem frustracji o różnym stopniu nasilenia. Badania wykazały, że doświadczanie frustracji może zwiększać prawdopodobieństwo zachowania agresywnego. Prawidłowość ta jest opisana w teorii frustracji - agresji. Frustracja nie w każdej sytuacji prowadzi nieuchronnie do agresji. Zdarza się to jednak dość często. Istnieje kilka czynników, które mogą zwiększać doznania frustracji i w efekcie sprzyjać wystąpieniu agresji. Jednym z nich jest dystans dzielący nas od osiągnięcia upragnionego celu lub obiektu. Im bliżsi jesteśmy realizacji naszych zamierzeń, tym większa jest nasza frustracja przy napotkaniu przeszkody. Im większej doświadczamy frustracji, tym bardziej skłonni jesteśmy zareagować agresją. Tendencje agresywne wzrastają także wtedy, gdy frustracja dotyka nas niespodziewanie lub, gdy uważamy, że doświadczamy jej niesłusznie. Frustracja na ogół wywołuje złość lub irytację, a zachowania agresywne jedynie w innych, sprzyjających im okolicznościach.
Oczywiste znaczenie ma wygląd i siła osoby, która ponosi odpowiedzialność za naszą frustrację oraz jej potencjalna zdolność do rewanżu. Poza tym frustracja zwykle nie prowadzi do agresji, jeśli jej przyczyny są zrozumiałe, kiedy zasłużyliśmy sobie na nią i nikt celowo się do niej nie przyczynił. Jak wynika z poczynionych rozważań, frustracja nie prowadzi automatycznie do agresji. Frustracja nie jest również bezpośrednią konsekwencją deprywacji, lecz jest efektem deprywacji relatywnej, czyli poczucia wywołanego spostrzeżeniem, że posiadasz mniej niż zasługujesz lub mniej niż pozwolono ci oczekiwać, lub też mniej niż posiadają ludzie do ciebie podobni. Jedna z oczywistych przyczyn agresji jest związana z pragnieniem odwetu w momencie, gdy spotykamy się z agresywnym zachowaniem ze strony drugiej osoby. Chociaż tak wspaniałe jest chrześcijańskie przykazanie nadstawiania drugiego policzka, to nie znajduje ono zastosowania
w autentycznych międzyludzkich relacjach. Wykazano to w wielu eksperymentach przeprowadzonych zarówno w laboratorium, jak i w terenie. Sprawa ma się tu podobnie jak
w przypadku frustracji i agresji. Tak samo jak nie zawsze reagujemy agresją na frustrację, tak też nie zawsze odpowiadamy odwetem na prowokację. Podjęciu działań rewanżowych sprzyja zamierzona prowokacja. Natomiast, jeśli prowokacja jest przypadkowa i nie wynika z czyichś intencji,
to większość z nas powstrzyma się przed odwetem. Agresja zwrotna nie pojawi się także wówczas, gdy znane są pewne okoliczności łagodzące, to znaczy wierny, dlaczego ktoś nas prowokuje
i usiłuje rozzłościć. Jednak wiedza ta tonuje nasze emocje tylko wówczas, gdy posiadamy ją jeszcze przed zaistnieniem krytycznego zdarzenia.
Jak wiemy, człowiek jest istotą złożoną. Nasze zdolności poznawcze są zadziwiające, pozwalają nam one rozwiązywać złożone problemy, tworzyć nowe koncepcje, wynalazki, technologie. Dzięki zdolnościom poznawczym człowiek może również przysporzyć sobie kłopotów. W odniesieniu do agresji wystarczy stwierdzić, że sama obecność bodźca wyzwalającego agresję, czyli przedmiotu kojarzonego potocznie z agresją, prowadzi do wzrostu prawdopodobieństwa wystąpienia zachowań agresywnych. Głównym źródłem agresji jest społeczne uczenie się. Dzieci naśladują swoich rodziców oraz innych dorosłych i w ten sposób uczą się rozwiązywać konflikty przy użyciu siły, zwłaszcza gdy obserwują korzystny rezultat agresywnego zachowania. Na przykład w takich grach, jak piłka nożna czy hokej, największą sławę zyskują zwykle najbardziej brutalni gracze. Istnieją także dowody na to, że wielu rodziców stosujących kary cielesne wobec swych dzieci doświadczało w dzieciństwie przemocy. Przypuszczalnie, traktując brutalnie swe dzieci, wpaja się im, że przemoc jest właściwym środkiem oddziaływania wychowawczego. Jeśli agresja jest przekazywana dziedzicznie, to może agresywni rodzice mają po prostu agresywne dzieci.
Agresja oglądana w środkach masowego przekazu powoduje jej nasilenie w rzeczywistości.
Jeśli dziecko naśladuje brutalne zachowanie osoby dorosłej, to jaki wpływ mogą wobec tego wywierać na nie filmy, w których aż roi się od scen przemocy? W wielu badaniach stwierdzano, że im bardziej brutalne filmy człowiek ogląda w dzieciństwie, tym częściej jako nastolatek lub dorosły posługuje się przemocą. Zebrane dane nie dowodzą jednak z całą pewnością, że oglądanie filmów
z aktami przemocy powoduje, że z dziecka wyrasta agresywny nastolatek. Eksperymenty dowodzą, iż oglądanie scen przemocy jest odbierane jako przyzwolenie na wyrażenie własnej agresji.
Im człowiek młodszy, tym bardziej podatny na oddziaływanie środowiska, tym bardziej jego postawy i zachowania mogą ulegać zmianom w wyniku obserwacji otoczenia. Jednak skutki prezentowania przemocy na ekranach nie ograniczają się tylko do dzieci. Wiele tragicznych wydarzeń zdaje się sugerować, że dorośli także naśladują brutalne sceny oglądane na ekranie telewizyjnym - przedmiotem ich agresji nie są jednak lalki. Kilka lat temu w Teksasie pewien mężczyzna wjechał ciężarówką do zatłoczonej kawiarni, wysiadając z kabiny i zaczął strzelać do obecnych tam osób. Nim policja zdążyła przybyć, zabił 22 osoby. Była to najkrwawsza strzelanina w dziejach Ameryki. Później zastrzelił samego siebie. W kieszeni mężczyzny znaleziono bilet do kina na film zatytułowany Fisher King. W jednej ze scen tego filmu szaleniec otwiera ogień do ludzi zgromadzonych w barze, zabijając kilkanaście osób.
Czy obejrzenie filmu przez owego kierowcę doprowadziło do jatki? Nie możemy mieć co do tego pewności. Wiadomo jednak, że prezentowana w mediach przemoc wywiera przemożny wpływ również na zachowanie się osób dorosłych, zwłaszcza na charaktery mniej odporne na oddziaływanie sytuacji stresowych.
Nie bez znaczenia w prawidłowym postrzeganiu przemocy stanowi pornografia i akty agresji wobec kobiet. Poważnym problemem społecznym w naszym kraju stają się akty przemocy dokonywane przez mężczyzn na kobietach, zwłaszcza rosnąca statystyka gwałtów. Wzrostowi liczby gwałtów w ostatnich dziesięcioleciach towarzyszyła większa dostępność magazynów, filmów i kaset wideo przedstawiających bardzo śmiałe sceny erotyczne. Nie wiadomo, czy to dobrze czy źle, ale w ostatnich latach znacznie wzrosła swoboda obyczajów w naszym społeczeństwie
i tolerancja w stosunku do pornografii. Skłonni bylibyśmy twierdzić, że pokazywanie scen erotycznych nie prowadzi do żadnych negatywnych efektów ubocznych. Sprawa nie jest jednak zupełnie prosta, gdy w grę wchodzi kombinacja seksu i przemocy. Prezentacja takich scen wywiera bardzo niepożądany wpływ na widza.
Istnieje rozpowszechnione przekonanie, że sposobem rozładowania własnej agresji jest dokonanie czynu noszącego znamiona agresji. "Wyrzuć to z siebie" tak brzmiała rada powtarzana przez wiele lat. Jeśli czujesz złość, nie próbuj tego ignorować, ale krzycz, płacz, przeklinaj, rzucaj porcelaną
o ścianę, w ten sposób znikną negatywne odczucia i nie będą one podlegać nagromadzeniu, przemieniając się w siłę, która może wyrwać się spod kontroli. Gdy damy upust naszym uczuciom, zwłaszcza w momentach frustracji lub złości (przeklinając, krzycząc lub nawet uderzając kogoś), to nasze napięcie spada do dobrego samopoczucia z redukcją wrogości. Zaatakowanie drugiej osoby staje się dzięki temu znacznie łatwiejsze. Jak w takich sytuacjach radzić sobie z gniewem?
Jeśli stosowanie przemocy prowadzi do usprawiedliwiania i do nowych aktów przemocy, to jak można poradzić sobie z narastającym uczuciem gniewu? Czy najlepszym rozwiązaniem jest tłumienie tego uczucia? Trzeba zdać sobie sprawę, że istnieje zasadnicza różnica między doświadczaniem uczucia gniewu a wyrażeniem go poprzez przemoc i akty niszczycielskie. Ujawnianie gniewu w odpowiedni sposób, we właściwych okolicznościach, jest zjawiskiem normalnym, nie przynoszącym żadnych niepożądanych następstw. Istnieją formy wyrażania gniewu, nie wiążące się ze stosowaniem przemocy. Jedną z nich jest jasne zakomunikowanie otoczeniu, że jesteś zły i podanie przyczyn twojego złego samopoczucia. Przyznanie się do własnej złości łagodzi doświadczane napięcie i poprawia samopoczucie, natomiast nie krzywdząc drugiej osoby, nie musimy usprawiedliwiać swojego zachowania. Co więcej, umacnia wzajemne zrozumienie i sprzyja nawiązaniu bliskiej więzi między przyjaciółmi i znajomymi. Czy to rozwiązanie nie wydaje się zbyt proste?
Okazuje się, że przyznanie się do gniewu przynosi więcej korzyści niż krzyki, przekleństwa, tłuczenie porcelany lub cierpienie w milczeniu i robienie dobrej miny do złej gry.
Prawdopodobnie najlepszym wyjściem jest powiadomienie o odczuwanej złości tej osoby, która ją wywołała, jednak określone korzyści może także dać podzielenie się swoimi negatywnymi uczuciami z kimś innym.
Skutecznym sposobem przeciwdziałania reakcjom agresywnym drugiej osoby jest próba
podjęcia likwidacji jej złości i irytacji. Stwierdzono, że frustracja nie prowadzi do agresji, jeśli osoba jej doświadczająca jest przekonana, że człowiek, który uniemożliwił jej osiągnięcie zamierzonego celu, nie miał złych intencji. Wynika z tego, że skutecznie przeciwdziałać czyjejś agresji może osoba, która przyczyniła się do jej frustracji. Wystarczy, że poczuje się odpowiedzialna za swoje działania, przeprosi i obieca, że dana sytuacja więcej się nie powtórzy.
Nie można przejść przez życie, a nawet przeżyć jeden dzień, nie doświadczając frustracji, irytacji, gniewu i nie stając się uczestnikiem konfliktów. Odczuwanie złości jest normalnym zjawiskiem, które stanowi nieodłączny element człowieczeństwa. Problemem jest natomiast przejawianie agresji poprzez przemoc. Nie rodzimy się wyposażeni w wiedzę o tym, jak ujawnić rodzący się w nas gniew i irytację w sposób nie odwołujący się do przemocy. Naturalną konsekwencją odczuwania złości wydaje się jej wybuch.
Być może najlepszą koncepcją rozładowania gniewu, a tym samym dającą ujściu nagromadzonej agresji jest jazda konna. Jeżeli jego dosiądnięcie, poklepanie a podczas przechodzenia z kłusa do galopu nawet bicie konia nie powoduje destrukcyjnych emocji, wpływających negatywnie na organizm, to jestem zdania że należy ten sposób rozpowszechnić w większości placówek jako terapię leczniczą w przypadkach nawet skrajnych, trudnych do wyleczenia - opanowania, dającą wyjątkowe rezultaty. Istnieją przypadki potwierdzające owo spostrzeżenie, że im częstsza owa terapia tym mniej nagromadzonej destrukcyjnej agresji.
Siostrą agresji jest asertywność mająca również wpływ na podejmowane przez nas decyzje, na codzienne stosunki międzyludzkie, sposób rozwiązywania problemów, rozmawiania o nich. Asertywność to pewne specyficzne umiejętności zachowania się w określonych sytuacjach. Zachowanie asertywne to bezpośrednie, uczciwe i stanowcze wyrażanie wobec drugiej osoby swoich uczuć, opinii i postaw, przy jednoczesnym respektowaniu jej praw. Opiera się na założeniu, że każdy człowiek ma swoje prawa i trzeba je szanować. Każdy z nas jest inny i nie wolno zmuszać partnera do zmiany poglądów czy celów tylko dlatego, że nam się one nie podobają lub kolidują z naszymi. Zachowania asertywne pokazują naszą odrębność, ale nie atakują, nie obrażają drugiej osoby. Mogą zostać podsumowane następującym sformułowaniem: Ja jestem w porządku i mam prawo być sobą. Ty jesteś w porządku i masz prawo być sobą.
Zachowanie asertywne można umieścić pomiędzy agresją a uległością. Zachowując się asertywnie, respektujemy prawa zarówno swoje, jak i innych. Zachowując się agresywnie respektujemy prawa własne, lekceważąc cudze. Gdy jesteśmy ulegli, lekceważymy swoje prawa a respektujemy innych. Na tym polega istotna różnica pomiędzy tymi trzema typami zachowań. W zachowaniach asertywnych ważne jest nie tylko to, co mówimy, ale jak to robimy. Ton g?