"Studiowanie literatury nie jest niczym innym jak studiowanie ludzi" (George Sand). Jakiej wiedzy o człowieku dostarczyły ci poznane utwory literackie
Człowiek jest istotą niezwykle skomplikowaną. Przerasta zwierzęta nie tylko pod względem biologicznym, ale przede wszystkim to on stworzył i rozwinął cywilizację dzięki swemu rozumowi. Powstał system administracji, władzy, państwa, języki oraz, co chyba najważniejsze, wartości moralne, dzięki którym wszystko, co zbudowała istota ludzka nie legło jeszcze w gruzach. Jednak nie zawsze postępujemy tak, jak byłoby dobrze, ponieważ to czasem jest dużo trudniejsze. Jednak gdyby każdy był dobry i postępował właściwie, to na świecie byłoby nudno a pisarze prawdopodobnie nie mieliby tematów literackich. Grzech (bo tak właśnie my, chrześcijanie, nazywamy wykroczenie przeciw Bogu, i co za tym idzie, moralności) pojawił się już na pierwszych kartach pierwszego znanego nam utworu literackiego - Biblii. I właśnie grzech oraz walka z nim były głównym motywem tego dzieła, ponieważ sam człowiek jest z grzechem nierozerwalnie związany. Podobnie było w Mitologii, lecz to nie ludzie popełnili grzech, ale antropomorfizowani bogowie dopuścili się okrutnych czynów. Najpierw Uranos strącił w otchłanie tartaru swych synów skazując ich na wieczną męczarnię, a potem jeden z nich, Kronos bezlitośnie okaleczył ojca i strącił go z tronu niebieskiego. W gruncie rzeczy więc ten świat również został stworzony na gniewie i zemście.
Mimo wszystko, to w antyku zostały stworzone wszystkie literackie wzorce osobowe i popełniono chyba wszystkie znane ludzkości grzechy. Biblia i mitologia są nieprzebranym morzem archetypów. Chyba każdy nowożytny bohater literacki posiada swój pierwowzór w twórczości antycznej. Dlatego też tylu autorów odwołuje się do postaci sprzed ponad osiemnastu wieków.
Jednym z najczęściej wykorzystywanych motywów biblijnych jest Hiob - jego niezawinione cierpienie, "wymuszanie" od Boga rozmowy, odpowiedzi, wyjaśnienia. Nigdy nie zwątpił w istnienie Boga i wreszcie doczekał się rozwiązania swego problemu. Zupełnie inaczej było w "Procesie". Józef K. Został oskarżony, podobnie jak Hiob, o to, że żyje. Bogiem tutaj był wszechwładny Sąd w którego istnienie nie sposób było zwątpić, a który nigdy nie objawił się w całej okazałości. Proces zrujnował Józefowi całe życie, podobnie jak choroba Hiobowi. Na pierwszym przesłuchaniu K. Domagał się odczytania aktu oskarżenia, bohater biblijny także chciał wiedzieć, za co ponosi tak straszną karę. Hiob otrzymał odpowiedź a za swoje cierpienia został wynagrodzony. Kafkowski Everyman, mimo że był równie odważny, dociekliwy i - na początku - pełen godności ludzkiej, bez słowa wyjaśnienia doczekał się wyroku. Jego walka o własne życie właściwie poszła na marne.
Według Mikołaja Sępa Szarzyńskiego na ziemi zawsze przegramy walkę ze sobą, ze światem. Jednak tylko człowiek, który się nie poddaje zasługuje na zbawienie mimo, że na ziemi zawsze poniesie klęskę. W Sonecie IV "O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem" poeta pisze, że to właśnie bój prowadzony przeciw ludzkim słabościom świadczy o godności człowieka. Więc gdyby tezy Sępa Szarzyńskiego były prawdziwe, to zakończenie "Procesu" nie byłoby aż tak pesymistyczne.
Mickiewiczowski Konrad w "Wielkiej Improwizacji" również, podobnie jak Hiob, chce, nawet żąda, aby Bóg się odezwał, aby dał mu "rząd dusz" do ocalenia ojczyzny. W końcu stawia się wyżej niż Wszechmogący i zaczyna mu grozić:
"Odezwij się - bo strzelę przeciw Twej naturze"
aż w końcu oskarża Boga o to, że jest zły, że jest carem; bardziej oczernić Go nie mógł.
Kochanowski w swych "Trenach" także oskarża Boga o to, że jest zły, pisząc o nim
"Nieznajomy wróg jakiś (...)"
jednak nie stawia się ponad Nim. W desperacji po utracie ulubionej córki próbuje jej szukać w raju, w Hadesie, w czyśćcu. W pewnym momencie pisze:
"Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest (…)"
Świadczy to o tym, że zwątpił w życie pozagrobowe, a co za tym idzie, w Boga. Odrzucił pobożność, dobro, zasady moralne straciły dla niego sens. Swym zwątpieniem i wcześniejszym złorzeczeniem przeciw Panu zaprzeczył wszystkim założeniom religii chrześcijańskiej. Jednak on również, jak Hiob, cierpiał bez winy i, jak Kohelet, zwątpił w sens posiadania wiedzy. Cały Tren IX jest apostrofą do personifikowanej Mądrości. Kochanowski twierdzi, że Mądrość owa jest okrutna, nie obchodzą jej ludzkie losy:
"Ty wszystki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie(…)"
W końcu żałuje, że próbował ją posiąść, bo w chwili załamania nie pomogła mu; filozofia stoicka zdała się na nic.
"Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje
na tym strawił, żebych uźrzał progi twoje!"
Lecz Kohelet patrzył na tę sprawę nieco inaczej. Twierdził, że wiedza sama w sobie przynosi ból, ponieważ za życia ludzkiego nie można otrzymać odpowiedzi na wszystkie pytania, które chciałoby się zadać. A im więcej wiemy, tym tych pytań jest więcej. Wiedza jest więc marnością, podobnie jak dobra doczesne, sława, uroda.
"(…) bo w wielkiej mądrości - wiele utrapienia,
a kto przysparza wiedzy - przysparza i cierpień." (Koh 1, 18)
Tylko jeden człowiek na świecie posiadł całą doczesną wiedzę - był to Faust. I rzeczywiście, ani na chwilę nie poczuł szczęścia. Chciał zdobyć wiedzę boską, oto jego cel:
"Abym poznać mógł ów ład,
Co wewnętrznie spaja cały świat,
Dotarł do twórczych sił osnowy."
Aby dotrzeć do wiedzy metafizycznej zawarł pakt z diabłem. Ten dał mu wszystko, czego bohater Goethego chciał, lecz Faust znalazł szczęście dopiero, gdy stworzył idealne społeczeństwo, któremu pomagał, gdy mógł pomagać ludziom - jak Prometeusz. Jednak w przeciwieństwie do herosa został wynagrodzony, Bóg zbawił go łamiąc słowo dane szatanowi.
W całej literaturze takich Prometeuszów było mnóstwo, jednak zdecydowana większość z nich poniosła klęskę. Powstał nawet typ postawy nazwany prometeizmem. Literacki Prometeusz samotnie działa dla dobra narodu lub ludzkości poświęcając się przy tym. I czyż nie jest takim już wcześniej wspomniany Konrad z trzeciej części "Dziadów" Mickiewicza? On złorzeczył Bogu, bo chciał "rzędu dusz", chciał kierować ludźmi, aby stworzyć idealne państwo. Tak się do tego zapalił, że wyszło mu coś zupełnie przeciwnego. Stracił przychylność Boga, a więc i szansę na ratowanie Polski. Konrada Wallenroda również można nazwać Prometeuszem. On także samotnie poświęcił się, cierpiał, ale w końcu to dzięki niemu wielki wróg Polaków został pokonany.
"Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny
Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem!
Jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny
Zburzyć gmach cały i runąć pod gmachem."
Wallenrod zdawał sobie sprawę, że dla własnego narodu poświęcił swoje szczęście, miłość, honor i życie. Jemu udało się, według Mickiewicza, osiągnąć cel własnej misji, którą narzucił mu Halban i ojczyzna.
Zaś Tomasz Judym, nie dość, że odrzucił miłość, to jeszcze nie widać, aby jego misja się udała. Elokwentny doktor chciał "rozwalić te budy", dać biednym godne warunki życia. Uważał, że do tego nie może mieć rodziny ani ukochanej osoby. Poza tym, tęsknił za filisterstwem, zdawał sobie z tego sprawę i bał się, że gdy założy rodzinę, to się na dobre w tym filisterstwie rozsmakuje. On sądził, że robi dobrze, choć nie był tego do końca pewien. Jednak samo jego założenie, "naprawa świata" oraz prometeizm są błędne, wręcz absurdalne. Judym był rozdarty wewnętrznie, chciał kochać Joasię, chciał mieć szczęśliwy dom. Dlaczego go odrzucił? Tego chyba nikt nie może wiedzieć - nawet on sam. Może był na tyle słaby, że bał się za bardzo zbliżyć do kogokolwiek? Może zupełnie nie wiedział, czego oczekuje od świata, ludzi i siebie? Sam był bezbronny jak dziecko, i jak dziecko się zachowywał - zupełnie nieodpowiedzialnie, nie bacząc na konsekwencje, i nie widząc, że swoim postępowaniem rani nie tylko siebie, ale i innych. Chciał naprawiać cały świat, a nie mógł pogodzić się z sobą, zaakceptować swego pochodzenia, uporać się z kompleksem niższości i nadwrażliwością. Judym był właściwie skazany na cierpienie przez swoją naturę a w ciągu życia, zamiast z tym walczyć, tylko zagłębiał się we własne problemy. I wątpię, aby pomoc innym uszczęśliwiła go jak Fausta.
Drugi bohater Żeromskiego - Cezary Baryka - nosi wiele cech identycznych jak nieszczęśliwy doktor. Jest również bardzo wrażliwy, myślący, niezwykle porywczy. On także musiał wybierać, lecz nie między miłością a misją, ale między dwoma sposobami politycznego spojrzenia na ojczyznę. Miłość stracił jakby po drodze, był to splot niekorzystnych wydarzeń i niewłaściwych osób. A wyboru nie dokonał, ponieważ sam Żeromski nie wiedział, jakie wyjście jest dobre. Baryka chciał stanąć pośrodku, ale tak się nie dało. Tę sytuację można porównać z antycznym konfliktem tragicznym. Z jednej strony komuniści, Lulek, idea, którą Cezary przywiózł z Baku, za którą stracił matkę i cały majątek rodzinny, za którą poległo tysiące, miliony żołnierzy i cywilów, a wzbogacili się szubrawcy i krętacze. Z drugiej strony, dopiero odkryta przez niego Polska, za którą tak tęsknili rodzice, za którą walczył razem z Hipolitem, którą w końcu też przyjął za ojczyznę. W ojczyźnie tej jednak nie było szklanych domów, u szczytu władzy byli żądni stanowisk i pieniędzy politycy, którzy wiecznie się ze sobą kłócili, chcieli reform, ale przeprowadzanych powoli, co nie satysfakcjonowało młodego, żądnego czynu i niecierpliwego Baryki. W końcu nie przystał do komunistów ani nie zgodził się z Gajowcem, reprezentantem sfery rządzącej. Był wyobcowany politycznie - ale tez duchowo. Po śmierci rodziców nie miał na świecie bratniej duszy. Nie licząc, oczywiście, Hipolita. Ten miał wobec Cezarego dług wdzięczności za uratowanie życia, ale szybko go spłacił utrzymując Baryki przez dość długi czas. W końcu po skandalu obyczajowym Cezary sam zechciał opuścić nawłocki dwór; już nie miał tam czego szukać. Jego pierwsza wielka miłość, a raczej kobieta którą kochał, okazała się nic nie warta, a przynajmniej nie spełniała "wymogów" bohatera. On chciał uczucia Orfeusza i Eurydyki, które byłoby najważniejsze na świecie, które przenikałoby ich od cebulek włosów aż po palce nóg. Jednak Laura miała inny pogląd na te sprawy. Ona wiedziała, że aby mieć co jeść, żyć na odpowiednim poziomie i móc być piękną potrzeba pieniędzy. A młody, porywczy idealista nie mógł jej tego zagwarantować. Ona chciała od niego tylko namiastki prawdziwej miłości - miłości fizycznej. On zaś chciał się w niej zanurzyć cały, i chciał odwzajemnienia. Kiedy się dowiedział przy fontannie, że nie ma już na to szans, że wszystko stracone, niezwykle się rozczarował. Stracił swoją piękną Eurydykę, lecz nie miał po co, jak Orfeusz, iść do piekła. Ten ostatni miał chociaż szansę na odzyskanie ukochanej. Laura Cezaremu sama tę szansę odebrała.
Mitologiczny kochanek strasznie żałował, że swą szansę zaprzepaścił. Lecz sam temu zawinił przez swą porywczość i nieopanowanie. W końcu mistrz lutni dał się porwać szaleństwu bakhanicznego orszaku a o końcu jego żywota zadecydowały obłąkane menady, które rozerwały jego ciało na strzępy. Orfeusz był winny tylko temu, że kochał. Lecz utrata tej miłości nie dała mu normalnie żyć.
Kochał także Herakles i kochała Dejanira. Ona to zabiła swego męża próbując uchronić się przed zdradą. Owszem, uchroniła się, i to na dobre. Nie musiała być już o nikogo zazdrosna. Sama widziała, jakie męki przechodzi Herakles przed śmiercią, ten dobry, wrażliwy olbrzym, który nikogo nie chciał skrzywdzić. Spłonął żywcem na stosie, który sam sobie ułożył. Zawiniła temu, zupełnie nieświadomie, delikatna niewiasta, która wkrótce potem powiesiła się z rozpaczy dręczona wyrzutami sumienia.
Motyw winy, kary i wyrzutów sumienia przewija się przez całą literaturę - począwszy oczywiście od Biblii. O wyrzutach sumienia Ewy czy Adama nic nie wiemy. Lecz ich syn, Kain, po popełnieniu jednego z najcięższych grzechów jakim było bratobójstwo, został wyizolowany społecznie poprzez przysłowiowe już "kainowe piętno". Spotkała go kara wiecznej tułaczki i samotności. Odrzucony przez ludzi i Boga musiał rozpamiętywać swój grzech. Już na ziemi przechodzi piekło - piekło wyrzutów sumienia.
Taki motyw piekła, którym jest własne sumienie, pojawia się bardzo rozbudowany w "Mistrzu i Małgorzacie". Tam Poncjusz Piłat nie może zaznać spokoju przez dwa tysiące lat, kiedy co roku podczas wiosennej pełni księżyca budzi się i rozpamiętuje własne tchórzostwo, marzy o tym, aby jego wyrok nigdy nie zapadł. Siedząc na tronie "Powtarza, że nawet przy księżycu nie może zaznać spokoju i że przyszło mu zagrać niedobrą rolę." Niestety, czasu nie można cofnąć mimo, że marzą o tym prawie wszyscy grzesznicy.
Jednak Giaur wcale nie chciał cofać czasu. Nie żałował tego, że zabił Hassana ale tego, że stracił swą ukochaną Leilę. Podczas spowiedzi wyznał, że gdyby znów był w poprzedniej sytuacji, to zrobiłby tak samo. Niewiele jest takich postaci. Zbrodnia, a może utrata miłości, zupełnie zmieniła mu życie; mimo młodego wieku osiwiał, ponieważ niewytłumaczalny niepokój nie chciał go opuścić. Giaur potrzebował spowiedzi, powiernika tajemnicy. Mimo, że nie żywił już żadnych uczuć, to był rozdarty - chciał spokoju, a jednocześnie bał się samotności, którą spokój by mu przyniósł. Chciał umrzeć, lecz nie z własnej ręki.
Wielu zbrodniarzy chce śmierci, aby uwolnić się od wyrzutów sumienia. Tego chciała Lady Makbet, która namawiała męża do morderstwa. Na początku to ona była bezlitosna, zimna i nieczuła, zaś sam Makbet był wiernym wasalem i honorowym rycerzem, któremu sama myśl o zabicie króla wydawała się absurdem. Jednak stało się, czarownice zasiały w Makbecie ziarno żądzy władzy a jego żona je konsekwentnie hodowała, aż w końcu władca został zasztyletowany. Lady Makbet udzieliła mężowi wszelkiego wsparcia i pomocy przy dokonaniu zbrodni. I to jest punkt zwrotny w ich dotychczasowym życiu. Następca króla zatracił wszelkie skrupuły i wątpliwości oraz dał się wciągnąć w łańcuch kolejnych morderstw. Lady Makbet oddaliła się od niego, stała się cieniem człowieka, wyrzuty sumienia nie dawały jej normalnie żyć. Chodziła po zamku patrząc nieprzytomnym wzrokiem i próbując zmyć z rąk wyimaginowaną krew.
Kordian również widział diabła zmywającego krew z korony, ale można powiedzieć, że ten diabeł uchronił go przed popełnieniem zbrodni. To było w sytuacji ogromnego napięcia psychicznego, gdy romantyczny bohater stał przed komnatą cara i walczyły w nim dwie sprzeczności: honor żołnierza, który podjął się chronić cara, oraz misja do spełnienia. Nie wygrało żadne z nich; Kordian pod wpływem przerażenia i wynikających z niego widziadeł zemdlał. Tak po prostu, zupełnie nie po męsku, okazując swą słabość. Zawiódł w krytycznym momencie, nie wytrzymał presji psychicznej, tak bardzo bał się złamania zasad moralnych.
Zasady moralne to wskazówki, jak mamy postępować, wyznacznik dobra i zła, którym kierujemy się przez całe życie. Jednak często są one różne w różnych kręgach kulturowych. Moralność chrześcijańska na przykład zupełnie odrzuca samobójstwo - jest ono wykroczeniem przeciwko piątemu przykazaniu bożemu "nie zabijaj". Tak było od wieków, już w Biblii tylko Bóg mógł wyznaczyć datę ludzkiej śmierci. Człowiek, który sam to zrobił, był skazany na wieczne potępienie. Zupełnie inaczej rzecz się miała w starożytnej Grecji. Tam śmierć samobójcza nie była potępiona; wręcz przeciwnie, była uważana za czyn niemalże bohaterski. Czymże więc jest samobójstwo? Najłatwiejszą ucieczką od trudnego doczesnego życia czy aktem odwagi? Prawda leży chyba gdzieś pośrodku. Popełnienie samobójstwa jest według mnie niezwykle trudne, wszyscy przecież boimy się śmierci. Czasem jednak jeszcze trudniejsze jest zniesienie cierpienia, fizycznego czy psychicznego. Lady Makbet, Werter, Edyp, Dejanira, Antygona - oni wszyscy zginęli z własnej ręki. Przyczyny były różne: od nieszczęśliwej miłości aż po gigantyczne wyrzuty sumienia. Lecz ostatnia z nich - Antygona - czym zawiniła? Trzymała się po prostu nakazów boskich, które były słuszne od stuleci. Sprzeciwiła się "tylko" władzy ludzkiej swego wuja Kreona. On nie pozwolił na pochowanie zwłok Polinejkesa, zdrajcy, mimo, że należało się to każdemu człowiekowi. Antygona respektowała prawa boskie a nie ludzkie, więc Kreon nie był dla niej przeszkodą. Spotkał ją los, którego mogła się spodziewać - została skazana na śmierć przez zamurowanie w grocie. Tam sama się powiesiła, aby nie umierać w męczarniach. Kiedy Kreon dostrzegł wreszcie swe despotyczne i tyrańskie zachowanie oraz to, że wszyscy go potępiają, było już za późno. Antygona nie żyła, wkrótce też zabił się jej narzeczony, syn władcy Hajmon. Cóż więc pozostało Kreonowi poza rozpaczaniem nad własnym postępowaniem i spowodowaniem śmierci niewinnych ludzi? On także pragnął śmierci, lecz czy popełnił samobójstwo nie wiemy.
Jak widać, grzech oraz nieświadome błędy w postępowaniu towarzyszyły ludziom od najdawniejszych czasów. Człowiek jest z grzechem nierozerwalnie związany; gdyby nie on, nie byłoby dobra - a to właśnie dobro i zło składa się na naturę ludzką. Wybrane przeze mnie utwory wskazują, że w każdym człowieku tkwi choć cząstka zła a religia - zarówno chrześcijańska, grecka, oraz każda inna - próbuje nas odwieść od popełniania grzechów. Jestem pewna, że nigdy nikomu się to nie uda, bowiem połączenie dobra i zła jest w samym człowieczeństwie najciekawsze.