Wybrane lektury.
a...b...c... Eliza Orzeszkowa
"A...B...C" to opowiadanie zaadresowane do inteligencji, zawierające wyraźny nakaz "pracy u podstaw". Bohaterką jest młoda dziewczyna, Joanna Lipska, córka nauczyciela, mieszkająca w "wielkim mieście wielkich Niemiec". Ojciec, czego autorka wyraźnie powiedzieć nie mogła, brał być może udział w powstaniu styczniowym. Sterany kłopotami życia umarł, pozostawiając dzieci zdane na własne siły. Joanna mieszkała wraz z bratem, skromnym urzędnikiem w starostwie, którego niewielka pensja starczyć musiała na dwoje. Zajmowała się domem, lecz gnębiła ją uporczywa myśl, że jest ciężarem dla brata. Z radością więc przyjęła propozycję kilku robotniczych rodzin, by zajęła się ich dziećmi i nauczyła je pisać i czytać, wpoiła podstawy arytmetyki. Z zapałem podjęła pracę, choć zarobek był niewielki, gdyż rodzice częściej niż pieniędzmi płacili jej pomocą w domu, czy po prostu ludzką życzliwością. Ku jej przerażeniu, pewnego dnia dostała wezwanie do sądu jako winna utrzymywania szkoły bez zezwolenia władz. Karą była grzywna lub pobyt w więzieniu. Jednak brat zapożyczył się u lichwiarza i uratował honor siostry. Na tym, niestety, zakończyła się kariera Joanny jako nauczycielki, choć została najmłodsza dziewczynka z jej uczniów, mała Mańka, która odejść nie chciała. I znowu co wieczór w małej izdebce Joanny słychać było głos dziecka, które szeptem prawie czytało: A...b...c... .
Antek - Bolesław Prus
Nowela opisuje życie chłopca wiejskiego, "zakochanego" w wiatrakach. Strugał je w każdej wolnej chwili, nawet w czasie pasania bydła, dlatego musiano mu dawać do pomocy młodszą siostrę. Na pytania kim chce być odpowiadał bez namysłu, że budowniczym wiatraków. Gdy siostra zachorowała, to włożono ją na trzy "zdrowaśki" do pieca, by wypędzić z niej chorobę - zmarła w strasznych męczarniach. Później wysłano do szkoły Antka, bo profesor uczył dzieci abecadła w przód i w tył, w ciągu trzech lat. "Profesor" uczył 4 liter abecadła, a później skrobania kartofli, pomagania w oborze. Matka nie miała w końcu pieniędzy na naukę i Antek "wyleciał" ze szkoły. Oddano go wtedy do kowala, u którego zbyt szybko się nauczył zawodu. Po powrocie do domu rzeźbił piękne figury, które sprzedawał za marny grosz. W końcu wylała rzeka, doprowadzając rodzinę do nędzy i Antek musiał pójść "w świat". W noweli przedstawiony jest poziom życia chłopów, wyzysk warstw najbiedniejszych przez "wykształcone" osoby (profesor, kowal).
Antygona - Sofokles
Edyp, przybrany syn króla i królowej Koryntu, odwiedzając wyrocznię delficką usłyszał, że zabije ojca i ożeni się z własną matką. Nie znając swej przeszłości sądził, że władcy Koryntu są jego prawdziwymi rodzicami. Chcąc uciec przeznaczeniu, opuszcza Korynt na zawsze. Na jednej z dróg zabija człowieka nie wiedząc, że był to Lajos, jego ojciec. Przybywa do Teb, gdzie rozwiązuje zagadkę straszliwego sfinksa i uwalnia od niego miasto. Zostaje królem Teb i żeni się z wdową po Lajosie, własną matką. Ma z nią dwóch synów - Eteoklesa i Polinika oraz dwie córki - Antygonę i Ismenę. Gdy odkrył prawdę o sobie, oślepił się i opuścił Teby. Dwaj synowie, na których spadł obowiązek rządzenia państwem, nie mogli pogodzić się ze sobą i Eteokles zmusił brata do opuszczenia miasta. Ten, pragnąc zemsty, udał się do Argos i doprowadził do najazdu wrogich Tebom sąsiadów. W czasie walki bracia stoczyli śmiertelny pojedynek i obaj polegli. Napaść odparto, królem Teby został Kreon, brat królowej. Nakazał pogrzebać z honorami Eteokla, który zginął w obronie ojczyzny, zaś ciało zdrajcy Polinika pozostawić nie pochowane na pastwę psom i sępom. Tę decyzję Kreona poznajemy z rozmowy Antygony z Ismeną, rozmowy, która rozpoczyna akcję tragedii. Obie siostry wiedzą, że kto nie usłucha nakazu Kreona, temu grozi śmierć. W imię praw boskich i miłości siostrzanej Antygona postanawia pogrzebać ciało brata. Rezygnuje z pomocy siostry, która owładnięta strachem, chce odwieść ją od tego zamiaru. Antygona złamała rozkaz Kreona i została skazana na śmierć. Najbardziej istotny w utworze jest konflikt, czyli starcie się dwu przeciwstawnych racji. Argumenty Kreona, uzasadniające jego rozkaz, wydają się być słuszne. Czując się odpowiedzialnym za kraj, którym rządzi, wie że zdrajca musi być ukarany i że o tej karze muszą wiedzieć wszyscy. Antygona natomiast nie decyduje się na bunt przeciwko prawom boskim i wybiera mniejsze zło, czyli bunt przeciwko prawu Kreona. Utwór ten jest ostrzeżeniem, jest rozwinięciem stwierdzenia, że "pycha przychodzi przed upadkiem" (Stary Testament - "Księga Rodzaju"). Pycha gubi człowieka.
Antymonachomachia – Ignacy Krasicki
Ostre ataki krytyki po napisaniu poematu "Monachomachia" zmusiły Krasickiego do napisania "Antymonachomachi", w której tylko pozornie wycofuje się z tego, co wcześniej przedstawił. Skoro "prawdziwa cnota krytyk się nie boi", nie powinni "Monachomachią" poczuć się dotknięci ci wszyscy, którzy są w porządku, a ci, których dotknęła, widocznie na krytykę zasłużyli.
I w tym poemacie występuje Jędza Niezgody, ale tu przyjęła na siebie nieco inną rolę. Tym razem postanowiła skłócić zakonników z autorem "Monachonachi". Krasicki ponownie umieścił akcję utworu w klasztorze, z tym że świeci on samymi cnotami swych mieszkańców, co tym samym budzi wątpliwość, czy mógł istnieć rzeczywiście:
"Nie podła gnośność rządziła klasztorem,
Gdzie się te sceny wydały tragiczne.
Klasztor był cnoty zawołanym wzorem.
Klasztor obfity w dzieła heroiczne,
Klasztor od wieków wsławiony wyborem,
Budował wszystkie miejsca okoliczne.
Dzielny przykładzie, ach, któż cię wychwali!".
Jędza, zdobywszy "księgę zakonnej wojny", pragnie zapoznać mnichów jej treścią, będąc pewna, że wywoła ich oburzenie, wprowadzi rozgardiasz i zagrozi świątobliwemu życiu w klasztorze. Pierwszego rozczarowania dostarczył jej doktor, którego spodziewała się zaskoczyć w błogim nieróbstwie. Okazało się, że: "do służby bożej spieszył" i "w chórze wraz z bracią chwały boże śpiewał". Zaskoczył ją też porządek panujący w klasztorze, cisza i spokój, a przede wszystkim ogromna liczba mądrych ksiąg w klasztornych pomieszczeniach. Zła i zawiedziona opuściła klasztor. Księga dotarła do rąk mnichów i z początku wywołała różne, nie zawsze spokojne reakcje. Doktor, człowiek rozsądny, zrównoważony i nie pozbawiony poczucia humoru, przyjął księgę z żartobliwym śmiechem. Podobnie zachował się bibliotekarz. Ci dwaj, podobnie jak inni zakonnicy, wiedzą, że:
"Ubezpieczona w niewinności swojej prawdziwa cnota krytyk się nie boi", i że: "Trwoga występnym tylko przyzwoita", więc gotowi śmiać się razem z autorem. Jędza Niezgody, niezadowolona z rozwoju sytuacji, postanawia powrócić i rozjątrzyć zbyt pokojowe nastroje. Za jej przyczyną ojciec Gaudenty wpada w złość, rwie się do bitki, choć właściwie nie ma z kim, Honorat "blednieje w cholerze", ale w efekcie uspokaja wszystkich proboszcz proponując rozsądne wyjście: "Jeśli złe pismo, to go i nie czytać. Jeżeli kształtnie, dobrze napisane, czytajmy, żartu nie biorąc do siebie". Dla przypieczętowania zgody wniesiono puchar, na którym umieszczone wizerunki polskich królów wprowadziły wszystkich w uroczysty, poważny nastrój. Wtedy to jawi się Prawda i wypowiada pochlebne opinie o autorze "pisma". Jej słowami Krasicki pragnął osłabić wrażenie, jakie w kołach zakonnych i duchowych wywołała "Monachomachia". Prawda głosi wszystkim zebranym:
"Znam tego, co go dziś prześladujecie,
Wie on, jak święte wasze zgromadzenia.
(...) Przychylność jego, która nie jest płocha,
Tym się obwieszcza, iż was szczerze kocha".
Anus mundi – Wiesław Kielar
Książka "Anus mundi" (1966) nie jest powieścią, choć czyta się ją jak pasjonującą powieść. Jest dokumentem. Wszystkie występujące w niej postacie są autentyczne, podobnie jak autentyczne są przeżycia autora: sytuacje, w których się znajdował i wydarzenia, w których uczestniczył. Miał niepełne 21 lat, kiedy 14 czerwca 1940 r. przybył z więzienia gestapo w Tarnowie w pierwszym transporcie więźniów politycznych do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Było ich 728. Tu nazwiska zamieniono im na numery. Odtąd mieli być tylko przedmiotami, własnością SS, zarejestrowaną w obozowej kartotece pod numerami od 31 do 758
Wiesław Kielar stał się numerem 290 i tak zaczął się blisko pięcioletni okres jego życia nierozerwalnie związany z nazwą KL Auschwitz i dziejami tego obozu. Datę osadzenia w nim tej polskiej grupy więźniów politycznych historia określa jako początek funkcjonowania obozu oświęcimskiego, jako pierwszą kartę jego tragicznych rozdziałów, choć trzy tygodnie przedtem sprowadzono tu z obozu koncentracyjnego Sachsenhausen 30 niemieckich kryminalistów, osobiście dobranych przez późniejszego kata oświęcimskiego rapportfuehrera Gerharda Palitzscha. Oni to, oznaczeni w Oświęcimiu numerami 1 do 30, razem z niewielką jeszcze wtedy, bo liczącą niewiele ponad setkę ludzi, załogą SS stanowili istotną część struktury organizacyjnej obozowego systemu terroru i gwałtu. To oni byli gorliwymi pomocnikami esesmanów na różnych odpowiedzialnych stanowiskach, pełniąc funkcje blokowych i nadzorców. Życie 728 więźniów z pierwszego transportu stało się zależne nie tylko od SS, ale także od przestępców kryminalnych. "Od tej chwili byliśmy numerami skazanymi na dożywotnie przebywanie w KL Auschwitz - napisze Kielar wiele lat po wojnie - a co to jest obóz koncentracyjny, mieliśmy się niebawem przekonać". Nikt nie będzie w stanie powiedzieć o Oświęcimiu pełnej prawdy, kiedy odejdą jej ostatni świadkowie. Jest ona niewyobrażalna, przerasta granice percepcji każdego człowieka, jeśli sam tego nie przeżył. Dla ludzi, którzy mieli szczęście urodzić się już w czasie pokoju, i dla tych, którzy będą przychodzili na świat, KL Auschwitz będzie się stawał coraz bardziej odległym w czasie symbolem, tragicznym, ale przecież w jakimś sensie odhumanizowanym, martwym jak cmentarny nagrobek, mimo gigantycznych, straszliwych rozmiarów tego cmentarza. Bo nawet owe cztery miliony ludzi tam zamordowanych, zamienionych w dym i popiół, są dzisiaj dla większości współczesnych tylko martwą liczbą, umownym pojęciem. Nie budzi wyobraźni ani myśl o tym, że były to cztery miliony osobowości już ukształtowanych i tych, które dopiero miało uformować życie, że ta liczba oznacza cztery miliony pojedynczych losów ludzkich, indywidualnych radości i dramatów, planów i nadziei, uczuć i konfliktów, które zostały unicestwione jednocześnie z fizyczną zagładą.
I to jest jedna z podstawowych, najokrutniejszych prawd o Oświęcimiu. Dlatego też świadectwo Kielara, przywołujące ją wiele lat po rozgromieniu hitleryzmu, wydaje się wydarzeniem szczególnej wagi. Autor jest bowiem bezpośrednim świadkiem zbrodni oświęcimskiej, i to od samego początku, od pierwszego jej aktu, do samego końca, przez wszystkie jej etapy. Swą niezwykle szeroko zakrojoną, niejako panoramiczną powieścią autobiograficzną wypełnia on ziejące dzisiaj pustką baraki i ulice obozów Oświęcimia i Brzezinki ludźmi, którzy żyjąc w tym piekle wiedzieli, że skazani są na nieuchronną śmierć, jaka wcześniej czy później musi nadejść. I to najczęściej śmierć ohydna; im bardziej zła, tym więcej podła. Było jej pełno dookoła każdego dnia i nocy, w każdej niemal godzinie. Stała się zjawiskiem tak powszechnym i pospolitym, że można się było do niej po prostu przyzwyczaić.
Już na początku swej książki Kielar pisze: - "Pierwszy raz w życiu widziałem konanie. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że można tak długo umierać". Śmierć jednego ze współwięźniów, widziana przez niego w trzecim dniu pobytu w obozie, śmierć człowieka maltretowanego i zamordowanego przez nadzorców - także przecież więźniów - była dla autora głębokim wstrząsem. Zapamiętał ją dobrze. Opisał z niezwykłym realizmem. Kiedy ciało zadręczonego starego człowieka zastygło w bezruchu, autor, podobnie dręczony jak ów człowiek, mówi: "Ale ja jestem cały, żyję i chcę żyć". To doświadczenie Kielara, prowokujące u niego takie właśnie wyznanie, ma swoją wymowę. Jest w nim bowiem pewnego rodzaju klucz do jego oświęcimskiej biografii. Już nigdy potem na dalszych stronach jego wspomnień nie ma takiej właśnie konfrontacji ze śmiercią. A przecież jej pełno, z każdym miesiącem czy rokiem coraz więcej i w coraz większych rozmiarach: od nielicznych początkowo egzekucji w piaskownicy za kuchnią po masowe rzezie na dziedzińcu bloku 11, od zastrzyków fenolu w serce po komory gazowe w Brzezince unicestwiające w ciągu dnia całe tysiące ludzi. A oprócz tego każdej godziny powolne umieranie z głodu, z upadku sił fizycznych czy z braku odporności psychicznej.
Ale Kielar, wbrew temu wszystkiemu co go otacza i co mu grozi, chce przeżyć. Na gęstniejący coraz bardziej koszmar patrzy jak gdyby z pewnego dystansu. Staje się ta makabra rzeczywistością codzienną, czymś tak zwyczajnym i pospolitym, że ważniejsze w porównaniu z nią są drobne wydarzenia i sprawy dnia. A więc nieustanna walka o zagrożony byt, o jedzenie czy zabezpieczenie się przed zimnem, a także odwracanie myśli od rzeczywistości. Jakże charakterystyczna jest scena odbywająca się w piwnicy w trupiarni, gdzie przed wywiezieniem do krematorium magazynowane były zwłoki rozstrzelanych i zmarłych. Tu Kielar zachodził, jak sam to określa, "na pogaduszki". "Gienek Obojski kombinował skądś surowe kartofle. W piwnicy stał koksiak. Na blasze piekliśmy placki kartoflane. Siadaliśmy wtedy na trumnach wokół rozżarzonego piecyka, placki skwierczały, ich przyjemny zapach mile drażnił nozdrza, zabijając smród chlorku, którym przysypywano magazynowane tu trupy. Z trupami byliśmy już tak oswojeni, że nie robiły na nas żadnego wrażenia. Często wygrywałem na harmonijce, a Ali śpiewał. Panowała miła atmosfera, jak na harcerskim ognisku..."
Jest to na pewno szokująca scena, ale prawdziwa, bo taka też była prawda w Oświęcimiu, twarda, surowa, bez wzniosłego patosu. Na zakończenie tej sceny jeden z ucztujących w trupiarni grabarzy powiada: "Żywimy się padliną jak hieny, ale nim pójdziemy z dymem, nażryjmy się chociaż..." System obozowy stworzony przez SS miał unicestwiać i rzeczywiście unicestwiał więźniów fizycznie. Przedtem jednak miał ich kaleczyć moralnie, zabijać ich psychikę, niszczyć w nich człowieczeństwo, ludzką godność. To także była zbrodnia. Ale przecież nie wszyscy stawali się jej ofiarą. Człowiek bronił się przed nią wrażliwością sumienia, subtelnością uczuć, marzeniem, poczuciem solidarności i braterstwa. Jakże wymownym kontrastem do piekła obozowych nieszczęść była miłość. Zakochane pary na tle oświęcimskiej apokalipsy to obraz, zdawałoby się, niepojęty. Sam autor powiada, że dziwnie kontrastował z otoczeniem, przywołując jakby dla usprawiedliwienia opinię któregoś z więźniów: "Kochają się, coś im się przecież należy z tego podłego życia". Jest to oczywiste uproszczenie, komentarz trywializujący sprawę pod naciskiem realiów otaczającej tę miłość rzeczywistości. Bo w istocie miłość ta była nadzieją, ucieczką od okrucieństwa w inny świat i tęsknotą do tego innego świata. Podobną ucieczką od codzienności był daleki dom rodzinny, wspomnienia o najbliższych, marzenia o powrocie do nich.
Wartość relacji Kielara polega między innymi na tym, że opisuje on nie tylko fakty, ale na ich tle ukazuje całą złożoność ludzkich impulsów: tych złych i dobrych, szlachetnych i podłych. Wynika to nie tylko z umiejętności obserwacji, lecz także z jego wrażliwości i subtelności. Jego wspomnienia są więc bogatsze w porównaniu z wieloma innymi autorami, wielowymiarowe i wielopłaszczyznowe - również i w znaczeniu geograficznym. Podczas kilkuletniego pobytu w obozie przebywał w różnych odcinkach oświęcimskiego kompleksu: a więc w tzw. KL Auschwitz I, w podobozach Harmęże i Buna - Monowice, a wreszcie i w Brzezince. W każdym z tych obozów miał szerokieh sye obserwacji, i to w różnorodnycartatuacjach, okolicznościach i z różnych stanowisk. W swej "karierze" oświęcimskiej pełnił bowiem różne funkcje: był między innymi pielęgniarzem w szpitalu, nosicielem trupów, pisarzem w drużynie roboczej, więźniem bunkrów, instalatorem, kierownikiem drużyny roboczej - tzw. vorarbeiterem - a nawet blokowym. Jako stary więzień stał się więźniem funkcyjnym, i to na stanowisku, które w pierwszych latach Oświęcimia wiązało się z jak najgorszą sławą. Wtedy, kiedy został blokowym, osiągając - jeśli można tak powiedzieć - ów szczyt w hierarchii obozowej, stanowiska blokowych pełnili w większości już więźniowie polityczni, a nie kryminalni. Cała ta droga autora do szczytu obozowej hierarchii jest o tyle charakterystyczna, że zawsze unikał stanowisk, które dawałyby mu władzę nad innymi lub od których zależny mógł być los drugich. Jeżeli w wyniku zbiegu okoliczności takie stanowisko mu powierzano, starał się od niego czym prędzej wykręcić. Chciał być w tych straszliwych warunkach wolny i w jakimś sensie niezależny. Wiedział zresztą doskonale, jak łatwo ta władza może się obrócić przeciw współtowarzyszom obozowej niedoli. Na jednej z kart tych wspomnień odnotował przecież, że "władza psuje ludzi, szczególnie młodych i niedoświadczonych". Sytuacja autora w obozie znacznie ułatwiała mu wzbogacenie doświadczeń i obserwacji, dotyczących nie tylko więźniów Oświęcimia, ale także wielu członków załogi SS. Należąc bowiem z biegiem lat do tzw. prominentów, miał z wieloma esesmanami bezpośredni kontakt, i to nie zawsze wyłącznie służbowy. I stąd jego wspomnienia dają obraz obozu widziany nie oczyma szarego, przeciętnego więźnia, jednego z dziesiątków tysięcy, borykającego się ze swym losem na własną rękę lub przy wsparciu przyjaciół, znajomych czy grupy, w której się znalazł. Kielar w ostatnim okresie swego pobytu w KL Auschwitz należał do garstki "obozowej" arystokracji, żył w jej małym światku, który był tylko częścią rzeczywistości, jaka przypadła w udziale dziesiątkom tysięcy szarych, zwykłych więźniów. Ale jednakowo i nad tym prominenckim światkiem, jak i nad zaszczutym, głodnym i zawszonym tłumem więźniarskim unosiła się ta sama apokaliptyczna groza, to samo niebezpieczeństwo śmierci. Walorem tych wspomnień jest nie tylko to, że odsłaniają one realia życia obozowego, ale przede wszystkim to, że ukazują je bez żadnej taryfy ulgowej, szczerze i brutalnie, pokazując całą złożoność tego życia i ludzkich postaw. Dodajmy - postaw nie tylko więźniów, ale także esesmanów. Są oni w tej książce ludźmi, a nie sylwetkami, wyciętymi z czarnego papieru, ludźmi o mocno zarysowanych cechach charakteru, kierującymi się nie zawsze jednakimi motywami działania. Można wśród nich spotkać nieprzejednanych, wykonujących z premedytacją swoje zbrodnicze dzieło, i takich, którzy swym ofiarom pomagają, a nawet z nimi współdziałają z chęci zysku, z namiętności do alkoholu i złota, z ukrywanych odruchów litości lub współczucia, czy nawet niewiary w ideę, która odziała ich w mundury z trupią czaszką, ucząc mordu i nienawiści do człowieka. Przedstawiciele SS w tej książce to nie ślepe automaty, stworzone tylko i wyłącznie do zabijania, ale ludzie, którzy "ludziom zgotowali ten los", a kiedy po klęsce stalingradzkiej kres ich panowania był coraz wyraźniejszy, reagowali po człowieczemu, owładnięci strachem przed odpowiedzialnością lub obawą przed utratą źródła dochodów. Oto jeden z codziennych obrazów w latach 1942 do końca 1944 w Brzezince, w miejscu, które lekarz SS Hauptsturmfuehrer Thilo nazwał "odbytnicą świata". Opinię jego odnotował jego kolega, także lekarz SS, profesor uniwersytetu, doktor medycyny i filozofii, Johann Paul Kremer, pod datą 5 września 1942 roku, pisząc dosłownie: "Dziś w południe przy akcji specjalnej z obozu kobiecego: coś najokropniejszego z okropności. Hauptsturmfuehrer Thilo, lekarz garnizonowy, miał rację mówiąc mi dzisiaj, iż znajdujemy się przy "anus mundi (odbytnicy świata)".
Notatka Kremera dotyczyła mordu popełnionego w komorze gazowej na 800 kobietach - więźniarkach, poddanych uprzednio selekcji w obozie żeńskim. Była to tylko cząstka koszmarnych wydarzeń, które tu, w Brzezince, pochłonęły 4 miliony ludzkich istnień.
"Anus mundi" w ustach lekarza garnizonowego SS Heinza Thilo było dla tego miejsca określeniem wyrażającym z jednej strony obrzydzenie i grozę, jakie budził w każdym obserwatorze obóz koncentracyjny - pisał w swej pracy "Rytm życia" znakomity psychiatra prof. dr Antoni Kępiński - z drugiej strony uzasadniało istnienie obozu koniecznością oczyszczenia świata. W koncepcji hitlerowskiego obozu zagłady - poza bezpośrednim celem polityczno-ekonomicznym, polegającym na jak najbardziej efektywnym i najtańszym wyniszczeniu wroga - miało ono sens głębszy; było nim oczyszczenie rasy germańskiej z tego wszystkiego, co nie zgadzało się z ideałem germańskiego nadczłowieka. Książka Wiesława Kielara ma wartości nie tylko historyczne, ale również moralne i etyczne. Mówi nie tylko o dziejach obozu oświęcimskiego, jest nie tylko kroniką faktów i wydarzeń, lecz także ma głęboki sens ludzki, ukazując w sposób nieschematyczny, prawdomówny aż do brutalności, ludzi skazanych na życie lub śmierć w czasach nieludzkich, w których dobro walczyło ze złem, a nadzieja i wiara w człowieczeństwo z upodleniem człowieka.
Był to czas wielkiej próby, w której obok silnych charakterów występowały słabe i ułomne, i dopiero na ich tle te pierwsze zyskują właściwy wymiar i rangę. Stają się bohaterskie, choć nie pomnikowe i patetyczne, lecz zwykłe, po prostu ludzkie.
Liczne recenzje podkreślają wartość książki, która "rozsadza wszystkie kryteria literackie". Niektórzy dopatrują się w niej wielkiej powieści podkreślając pełen ekspresji język, oszczędność słowa i bogactwo plastyki opisów. A przecież - jak mówią - to więcej niż powieść, bo jest "dokumentem ludzkiej wielkości wśród morza ludzkiej podłości. To niezrównana książka, tak niezrównana, że czytelnik wciąż zmuszony jest zadawać sobie pytanie, jak mogło do tego wszystkiego dojść?". Na tym polega jej znaczenie. Książka Kielara przypomniała bowiem światu KL Auschwitz, przypomniała lub odkryła prawdę, dla nas Polaków oczywistą, ale na Zachodzie przez wielu, szczególnie w kręgach społeczeństwa zachodnioniemieckiego, przemilczaną, łagodzoną, fałszowaną albo wręcz odrzucaną.
Bajki i przypowieści – Ignacy Krasicki
W bajkach wydanych za życia poety, w tomie zatytułowanym "Bajki i przypowieści" przeważają utwory krótkie epigramatyczne, natomiast w "Bajkach nowych", wydanych w roku 1802, a więc w rok po śmierci autora, znajdują się bajki o charakterze narracyjnym. Oba zbiory są znakomitym zwierciadłem stosunków i układów międzyludzkich o ponadczasowej wartości, gdyż i dzisiaj znajdziemy w nich naszą wiedzę o życiu i ludziach nam współczesnych, a przestrogi w nich zawarte i mądrość morałów mogą zawsze służyć jako broń przeciwko skutkom ludzkiej głupoty i niespodziankom codzienności. "Wstęp do bajek" odsłania krytyczne nastawienie poety do świata, w którym wprawdzie są ludzie dobrzy, wstrzemięźliwi, uczciwi i życzliwi, ale jest ich tak niewielu, że częściej bywają bohaterami bajek niż postaciami kształtującymi naszą rzeczywistość. Bajka "Malarze" dowobien że ludzka próżność i brak rozsądnej samooceny dostarczają możliwości rosię ia niezłych interesów różnego rodzaju spryciarzom. Znakomity portrecista, Piotr, ledwo zarabia swą pracą na chleb, a Janowi, choć "mało i źle robił", powodziło się wyśmienicie.
"Dlaczegóż los tak różny mieli ci malarze?
Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze".
Dopełnieniem powyższych myśli jest bajka "Kruk i lis". Wystarczyło kilka pochlebstw i fałszywych przecież zachwytów nad wdziękami kruka, by ten, uwierzywszy w swój talent śpiewaczy, otworzył dziób i wypuścił kawałek sera, na co czekał sprytny lis. Gdy ser wypadł, "lis go porwał i kruka zostawił". "Bywa często zwiedzionym, kto lubi być chwalonym" - konkluduje poeta.
"Szczur i kot" przestrzega przed pychą, która powoduje, że zaczyna się wierzyć w swą nieomylność, w swą niezniszczalną siłę, przez co traci się poczucie rzeczywistości i nie dostrzega grożących niebezpieczeństw. Wystarczy wtedy moment, by stracić pozycję czy nawet życie. Siedzący na ołtarzu podczas nabożeństwa zachwycony sobą szczur padł ofiarą kota w momencie gdy przekonany, że "jemu to kadzą", "dymem się kadzidł zbytecznych zakrztusił".
Bajka "Wół minister":
"Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,
Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie".
Znudzony jednostajnością monarcha zrzuca go ze stanowiska, oddając je małpie, a potem lisowi. Szybko okazało się, że głupota pierwszego ministra i chytrość drugiego mogą doprowadzić kraj do ruiny. Całe szczęście, że rozsądek zwyciężył i "znowu wół był ministrem i wszystko naprawił". Bajki Krasickiego bawią i uczą zarazem. O tym, że takie jest ich zadanie, mówi sam autor:
"Jeśli z nich zdatna nauka nie płynie
Natenczas blaskiem czczym tylko jaśnieją
I, na kształt próchna, świecą, a nie grzeją".
Bajki Krasickiego wyrażają filozofię poety. Zawarł on w nich swój pogląd na świat, na istotę natury ludzkiej i na stosunki między ludźmi. Można rozpatrywać jego bajki jako bolesną satyrę na społeczeństwo, ale można w nich widzieć również wyraz refleksji nad skomplikowanym układem stosunków międzyludzkich, nad właściwym sensem prawdy w życiu, objawiającej się w problematyce moralnej, społecznej i politycznej.
Inne bajki:
"Dewotka" - zganienie fałszywej pobożności, zakłamania.W czasie modlitwy biła służącą. "Uchowaj Panie Boże takiej pobożności".
"Groch przy drodze" - chciwość, skąpstwo, zbytnia przezorność. "Jak zasadził groch przy drodze to mu zjedli. Jak potem zasadził w zbożu to zdeptali zboże i groch też zjedli".
"Pasterz i owce" - dwulicowość. Pasterz płakał nie dlatego, że owca zginęła, ale że stracił mięso.
"Jagnię i wilcy" - siła góruje nad słusznością i prawem. Wilki zjadły samotne jagnię w lesie, bo było od nich słabsze. "Jakim prawem?" - "Smacznyś, słaby i w lesie!" - zjadły go niebawem.
"Przyjaciele" - egoizm i tchórzostwo. Nikt nie chciał pomóc zającowi, kiedy go psy goniły, choć wcześniej zapewniano go o swojej przyjaźni. "Wśród prawdziwych przyjaciół psy zająca zjadły".
"Ptaszki w klatce" - charakter patriotyczny, uczy ceny wolności. "Tyś w niej zrodzon (klatce)... jam był wolny... i dlatego płaczę".
Jako wyraz filozofii życiowej bajki Krasickiego głoszą pochwałę rozsądku, umiaru i skromności. Uczą krytycyzmu i sceptycyzmu. Każą patrzeć na świat uważnie, by pozorów prawdy nie brać za prawdę właściwą.
Bajki więc, tak samo jak satyry, mają za zadanie zwrócenie uwagi ludzi na złe zjawiska i potępienie ich. Bajki i satyry, z właściwą tym gatunkom cechą łatwego przekazu poprzez śmiech, najlepiej się do tego nadają.
Bez imienia – K.K. Baczyński
Chwilą "bez imienia" nazywa poeta czasy swojej młodości wojenno-powstańczej, podobnie jak w innym wierszu określa swoją współczesność: "taki to mroczny czas". Ta chwila to huk i ogień, biegnące postacie, krzyk zza ściany, uderzenie bomby i ciemność. Nie ma nazwiska, nie ma bohatera - jest ciało. To chwila "wypalona w czasie jak w hymnie", zaznacza swoje imię "nitką krwi - za wozem", na którym leżą zapewne zwłoki kogoś zabitego. Utwór jest krótki - lecz trzy zwrotki wystarczą, by oddać grozę wojny, realia bombardowania i śmierci. Nie musimy - to jest chwila bez imienia, ogólna i powszechna, a przy tym tak ciemna w ciągu historii, że nie warto, by obdarzyć ją nazwą. Jej znaki to krew i śmierć.
Bogurodzica – Autor nieznany
"Bogurodzica" jest to najstarsza polska pieśń religijna. Jej najdawniejszy przekaz pochodzi z 1407 r., ale czas powstania jest sporny. Analiza tekstu, budowy stroficznej i języka pozwala stwierdzić, że pochodzi ona z XIII w. Treścią pierwszej strofy jest modlitwa do Matki Boskiej o wstawiennictwo do Jej Syna. W drugiej natomiast strofie podmiot zbiorowy zwraca się do Chrystusa, aby przez wzgląd na Jana Chrzciciela zapewnił ludziom pobożne (dostatnie) życie na ziemi i zbawienie wieczne po śmierci: "A na świecie zbożny pobyt / Po żywocie rajski przebyt".
Obok treści, historyka literatury może interesować interpretacja pieśni, poznajemy bowiem światopogląd człowieka średniowiecza, który charakteryzują: postawa teocentryzmu i ascetyzmu.
Interesująca jest również kompozycja pieśni, nacechowana symbolicznie. Główną postacią i adresatką utworu jest Matka Boska - Oblubienica, Pośredniczka. Występują też w tekście inne osoby: Chrystus, Bóg i Jan Chrzciciel. Wszystkie te postacie tworzą symboliczną w średniowieczu liczbę cztery, odnoszącą się do kwadratu cnót: męstwa, sprawiedliwości, umiarkowania i roztropności.
Obie zwrotki kończy pełniący funkcję refrenu zwrot "Kyrie eleison - Kyrie eleison", tzn. Panie, zmiłuj się. To wezwanie jest przyjęte z liturgii łacińskiej (ale pochodzi z greckiego).
"Bogurodzica" zdumiewa kunsztowną budową, wysokim poziomem artystycznym tekstu literackiego i melodii wiersza. W pieśni są stosowane rymy wewnętrzne i końcowe, które cechuje powtarzalność formy gramatycznej, np. "popyt - przebyt". Zastosowano wiersz średniowieczny, nazywany zdaniowo - rymowy, ponieważ w każdym wersie zamyka się zdanie pojedyncze lub jednorodny człon zdaniowy. Każdy wiersz jest wypowiedziany z intonacją wznoszącą się lub opadającą.
"Bogurodzica" jest zabytkiem języka staropolskiego, językoznawców interesują więc archaiczne formy gramatyczne i leksykalne.
Archaizmy leksykalne
"zwolena" - wybrana,
"dziela" - dla,
"jąż" - którą,
"jegoż" - o co,
"zbożny" - dostatni lub pobożny,
"przebyt" - bytowanie, przebywanie.
Archaizmy fleksyjne
"Bogurodzica Dziewica Maryja" - forma mianownika l.p. w funkcji wołacza, który współcześnie brzmi: Bogurodzico Dziewico Maryjo! "Bogurodzica" dziś Bogarodzica - w staropolskim języku celownik zamiast dzisiejszego dopełniacza. "Bożyc" - wołacz od wyrazu Bożyc - syn Boga. "Bożycze" - forma wołacza, Bożycu. "Zyszczy, spuści "- 2 osoba l.p. trybu rozkazującego z końcówką -y, i. Te formy rozkaźnika zaniknęły w XIII w. Obok nich występują dzisiejsze, nowsze formy zakończone na spółgłoskę, np. usłysz. "Bogiem sławiena" - przez Boga sławiona. Staropolska struktura gramatyczna bezspójnikowa - "sławiena" kim? Bogiem, dzisiejsza forma spójnikowa - wsławiona przez kogo? "Gospodzina" - biernik od gospodzin, jest to forma nowsza. Archaizmy fonetyczne "Krzciciela" - dzisiejsze Chrzciciela, a więc "K" przeszło w "Ch". Ta oboczność spółgłoskowa zachowała się w gwarze góralskiej do naszych czasów. "Sławiena" - dzisiejsze sławiona. W wyrazie tym obserwujemy brak przegłosu (oboczności "e" - "o"). Niektórzy językoznawcy widzą tu wpływ języka czeskiego Archaizmy słowotwórcze W wyrazie "bożycze" wyróżnić można wyraz zasadniczy - podstawowy Bóg i cząstkę słowotwórczą -ycz, -ic, a więc "bożyc" - syn Boga. Cząstkę tę dodawano w języku ruskim do imienia ojca na określenie syna, tzw. otczestwo. Wyraz "Gospodzina" mówi również o wpływach Rusi na język staropolski, pochodzi on bowiem od słowa "gospod" - pan. Archaizm składniowy "Twego dziela" - dla Twego. "Dziela", podobnie jak znany dzisiaj przyimek "dla", w języku staropolskim stało zawsze po wyrazie rządzonym. "Bogurodzica" jest nie tylko najstarszą polską pieśnią religijną, ale także pierwszą pieśnią Maryjną. W dawnych wiekach była pieśnią bojową i hymnem narodowym. Jan Długosz mówi, że jako pieśń bojowa rozbrzmiewała na polach Grunwaldu przed bitwą. Śpiewało ją także rycerstwo polskie przed bitwą pod Warną.
Chłopi- Władysław Stanisław Reymont
Powieść Reymonta podzielona jest na cztery części: Jesień, Zima, Wiosna, Lato. Podział taki podkreśla związek życia ludzkiego z naturą, jego ciągłość i trwałość, a jednocześnie jego dynamiczność, jego nieustanne zmiany, które zawsze się dokonują mimo odwiecznego porządku. Tytuł odzwierciedla dokładnie treść utworu, bowiem jego bohaterem są chłopi, ich życie rodzinne i gromadzkie, zajęcia rolniczo-gospodarskie, obrzędy świeckie i religijne. Język powieści oparty jest na gwarze łowickiej, którą autor znał bardzo dobrze. Nie jest to jednak czysta gwara, Reymont świadomie ją stylizuje, by stała się bardziej przystępna dla współczesnego czytelnika. Język utworu najbardziej jest zbliżony do gwary w partiach dialogowych, w narracji bezpośredniej i momentach nastrojowych autor wprowadza język literacki.
Akcja powieści nie ma wyraźnego wątku centralnego. Na plan pierwszy wysuwają się wątki związane z rodziną Borynów - małżeński dramat Macieja i dzieje romansu Jagny i Antka. Są one mocno rozbudowane dlatego, że w losy Borynów wplatają się problemy istotne dla całej lipeckiej zbiorowości. To, co kształtuje życie chłopów, to zjawiska typowe dla społeczności wiejskiej, tworzące ze wsi odrębną, swoistą formację kulturową. Wieś podzielona jest na najbogatszych, średniozamożnych, biedotę i komorników. Bogacze trzymają się razem, z biedotą, którą gardzą, nie utrzymują kontaktów. Na wesele Boryny zaproszono tylko najzamożniejszych gospodarzy. Bogatego Macieja nie obchodził los biedoty. Kiedy proszono go o interwencję u dziedzica w sprawie zatrudniania najuboższych przy wyrębie dworskiego lasu, zdecydowanie odmówił.
Ciekawe jest to, że ci, którzy nie mają nic, sami czują się mniej warci, jakby sam fakt posiadania podnosił człowieka we własnych oczach i oczach innych. Kiedy Hanka, jako żona Antka Boryny weszła do środowiska najpierwszych we wsi, zajmowała w kościele miejsce blisko ołtarza, przeznaczone dla najbogatszych. Kiedy została wyrzucona przez Macieja i musiała powrócić do "dziadowania", nie miała już odwagi stanąć między gospodarzami. Z kolei Kuba, zajmujący w kościele ostatnie miejsce, gdy stał się posiadaczem złotówki, pchał się śmiało ku przodowi i śpiewał pełnym głosem, rzucił ostentacyjnie pieniądz na tacę i jak inni swobodnie wybierał resztę. Niełatwy los mieli we wsi komornicy. Nikt się z nimi nie liczył, nikt o nich nie pamiętał. Przypominano sobie o nich, kiedy byli potrzebni wsi. Tak było wtedy, gdy Lipce podjęły decyzję walki o las. Kiedy jednak przestali być użyteczni, znowu o nich zapominano. Gdy chłopi odsiadują w więzieniu karę za bijatykę z dworską służbą, zorganizowana została pomoc sąsiedzka dla lipeckich kobiet, ale do komornic nikt nie zajrzał.
W niewiele lepszej sytuacji znajdowała się służba wiejska. Wprawdzie ma zapewniony jaki taki dach nad głową i posiłek, ale odpłacać za to musi ciężką pracą od świtu do nocy, a za wynagrodzenie musi jej wystarczyć byle jaki przyodziewek, para portek na rok lub kilka rubli.
Swoistymi cechami, ściśle związanymi z życiem społeczności wiejskiej, charakteryzuje się postawa chłopa wobec wyboru autorytetów, którym oddaje prawo przodownictwa w gromadzie. Miernikiem wartości człowieka jest ilość posiadanej ziemi i inwentarza, siła charakteru, pracowitość oraz umiejętność dobrego gospodarowania. Dlatego poważaniem całej wsi cieszył się Maciej Boryna, właściciel 30 mórg gruntu i znakomity gospodarz. Do niego, a nie do wójta - przedstawiciela wsi z urzędu - zwracają się chłopi we wszystkich ważniejszych sprawach gromadzkich. Wprawdzie jest on czasami bezwzględnym i wyrachowanym egoistą, ale wieś mu to wybacza. Postać Boryny zyskała wyraźnie sympatię i uznanie samego Reymonta. Pracę rolnika, jej trud i efekty uznał pisarz za błogosławioną misję, która służy całej przyrodzie i całej ludzkości. Świadczy o tym niezapomniana scena śmierci Macieja Boryny. Półprzytomny chłop idzie na pole, nabiera w koszulę ziemi o rozsiewa ją ruchem ręki, z którym zrósł się od lat, który zna tak dobrze, że może go wykonać bezwiednie, bez świadomości tego co robi. Wyrazem najwyższego hołdu złożonego trudowi rolnika jest przedśmiertna wizja Boryny, w której Bóg osobiście zaprasza go do siebie: "(...) niebo się rozwarło przed nim, a tam, w jasnościach oślepiających Bóg Ojciec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie:
Pódzi-że, duszko człowiecza, do mnie. Pódzi-że, utrudzony parobku...".
Z powyższą sprawą wiąże się ściśle następna - pragnienie posiadania ziemi. Chłop żyje dzięki ziemi, żyje dla ziemi, dla niej też się żeni. Dominikowa wydaje Jagnę za mąż za znacznie starszego Borynę tylko dlatego, że udało się jej wymusić na nim zapis 6 morgów ziemi na rzecz córki. Posiadanie ziemi to nie tylko gwarancja spokojnej egzystencji, to także szacunek otoczenia i mocna pozycja w rodzinie. "Człowiek bez gruntu to jak bez nóg, tula się ino, tula, a do nikąd nie zajdzie". Z pragnienia jego posiadania wyrósł spór pokoleniowy o ziemię. Znamienne dla chłopów myślenie kategoriami ekonomicznymi powoduje, że niektórzy z nich do końca swego życia nie chcą odpisać ziemi dzieciom. Wiedzą bowiem, jaki los spotkał tych, którzy to zrobili. Ojciec Hanki, stary Bylica, żyć musi jak dziad, godzić się na nie zawsze łaskawy chleb u córki, aż wreszcie decyduje się na żebraninę pod kościołem, by zdobyć choć trochę grosza, a tym samym choć trochę niezależności. Dzieci Jagustynki wygnały ją z domu, kiedy odpisała im gospodarkę. By jakoś żyć, wynajmuje się u gospodarzy do każdej roboty. Własne nieszczęście i własna krzywda zrodziły w niej zapiekły żal do świata i ludzi. Zepchnięta na margines życia, swój ból maskuje kpiną i śmiechem - "tyla mojego, co się pośmieję" - mówi. Tragiczny los spotkał Agatę, która każdego roku przez jesień i zimę wędruje w poszukiwaniu choćby lichego zarobku, wracając do dzieci tylko na wiosnę i lato, gdyż może przydać się w gospodarstwie, a przez to zasłużyć na strawę i kąt pod własnym przecież dachem.
Strach przed pójściem "na wycug", przed życiem na łasce dzieci powoduje, że stary Boryna nie chce odpisać ziemi Antkowi. Choć jest to powodem częstych awantur, choć syn go często nienawidzi, to jednak Maciej wie, że ma w domu autorytet, a Antek go szanuje i słucha. Nie odpisuje ziemi synom Dominikowa i może być panią "całą gębą" i traktować synów jak parobków. Kolejną cechą, charakteryzującą wieś jako odrębną formację społeczną, jest solidarność gromadzka. Rozwarstwieni i często skłóceni ze sobą chłopi, w sprawach istotnych dla wsi potrafią stworzyć zwartą jedność. Wystarczy wymienić tu walkę o las, zebranie w sprawie rosyjskiej szkoły w Lipcach czy historię samosądu nad Jagną. Powróćmy do Macieja i Antka. Gdy wieś podjęła decyzję walki z dworem o las, stary Boryna początkowo się waha, gdyż woli nie zrywać dobrych kontaktów, jakie go łączyły z dziedzicem; ale gdy poczuje więź, jaka go łączy ze sprawą wszystkich lipeckich gospodarzy, odda się jej bez reszty i bez wahania przyjmie stanowisko przywódcy. Dla ratowania interesów wsi nie pójdzie na żadne ustępstwa, zaryzykuje nawet własnym życiem. Podobną więzią z gromadą związany jest Antek. Kiedy wieś wypędza Jagnę, Antek nie stanie w jej obronie. Woli nie narażać się zbiorowości, by obejmując gospodarkę po ojcu zachować równy mu prestiż i przodujące stanowisko w gromadzie. Wzruszające przejawy owej więzi gromadzkiej występują wtedy, gdy którąś z rodzin los dotknie nieszczęściem lub gdy ktoś potrzebuje po prostu ludzkiej pomocy. Wielu znajduje się wtedy takich, którzy wesprą potrzebujących, poratują materialnie lub choćby dobrym słowem.
Krytyka literacka nazwała dzieło Reymonta epopeją chłopską, zawiera bowiem to, co zgodnie z tradycją epopeja zawierać powinna - rozległy i wszechstronny obraz społeczeństwa lub reprezentatywnej jego części, ukazanych w przełomowym momencie historycznym. Bohaterem powieści są chłopi, najliczniejsza grupa narodu, ukazani w różnych sytuacjach, w konkretnych układach strukturalnych wsi, w codziennej pracy i dniach świątecznych. Poznajemy dwa istotne urzędy wiejskie - gminę i parafię, wprowadza się nas w życie parobków i komorników, do izby bogaczy i biedoty, do karczmy i kościoła, do pokojów organisty i księdza i w dostatni świat dziedzicowego dworu.
Wciągają nas pasjonujące obrzędy związane z pracą na roli, jak np. sianokosy, w czasie których stosowane są reguły obyczajowe, ustalone wielowiekową tradycją, czy tradycyjne jarmarki, prezentujące dorobek pracy w polu i zagrodzie. Według ustalonego porządku przebiegała uczta wigilijna. W czasie wizyt w konkretnej sprawie nie wypadało od razu przystępować do rzeczy, ale długo i zawile "dyplomatyzować" by po rozmowie o wszystkim i niczym wyłożyć cel odwiedzin. Obyczaj rządzi wyprawianiem chrzcin, zaręczyn, wesela i pogrzebu, on utrwalił chodzenie z niedźwiedziem czy kogutkiem, pochowek śledzia czy dyngus, formy przyjmowania księdza przybywającego po kolędzie i obdarowywanie go za duszpasterską posługę. Szatkowanie kapusty i darcie pierza to także przyjęty obyczaj wspólnych zgromadzeń, w czasie których była okazja do zabaw, a także do posłuchania legend i baśni i poznania nowinek ze świata. Ogromną rolę, podobnie jak w "Panu Tadeuszu", odgrywa w "Chłopach" przyroda. Jest ona realną potęgą żywiołową, regulującą życie chłopa jako rolnika i wpływającą na jego życie osobiste. Nieustanna zależność od przyrody powoduje, że bohaterzy powieści stają się żywiołowi, dzicy i prawdziwi jak sama natura. Takie też są rodzinne i sąsiedzkie spory kończące się nieraz krwawymi bijatykami, taka jest namiętna miłość Antka do Jagny. Takie dzikie i szalone są zabawy, podczas których rozbawiony tłum tworzy jedno zbiorowe "ja", nie pamiętające o niczym prócz własnej uciechy.
Przełom XIX i XX wieku to wprawdzie jeszcze czasy starych układów i tradycji we wsi, ale jest to już zapowiedź zbliżającego się przełomu, głównie w świadomości klasowej i społecznej chłopów. Niemałą rolę odegrały w tym wydarzenia rewolucji 1905 roku, a przede wszystkim działalność oświatowa Rocha, jego wysiłki obudzenia w chłopach poczucia społecznej krzywdy i świadomości tkwiącej w nich siły. Kiedy ksiądz usiłuje ostudzić bojowe nastroje we wsi przed walką o las, Antek mu odpowiada: "Póki się z nami nie ugodzi, to ani chojaka ruszyć nie damy... A nie damy i tyle... (...) Jak się parę łbów dworskich siekierami rozwali, to zaraz będzie sprawiedliwość".
Nawet spychani na margines życia gromadzkiego komornicy upominają się o swoje prawa. Gdy zarysowuje się szansa parcelacji gruntów dworskich, Kobus domaga się ziemi także dla najbiedniejszych, na którą najwięcej szans mają najzamożniejsi.
"Chłopi" w swoim szerokim epickim obrazie przedstawiają więc zarówno barwną panoramę codziennego życia chłopów, jak i dokonujące się w nich zmiany, które przeistoczą kiedyś strukturę ekonomiczną i obyczajową wsi.
Cierpienia młodego Wertera – Johann Goete
Powieść pt. "Cierpienia młodego Wertera" to romans sentymentalny, przedstawiający konflikt osobowości tytułowego bohatera z feudalnym społeczeństwem. Nieszczęśliwa miłość, przesądy stanowe, chorobliwa uczuciowość, pesymizm i zniechęcenie do życia doprowadzają bohatera do samobójczej śmierci.
Dziady cz II i IV – Adam Mickiewicz
Tłem obu części "Dziadów" jest ludowy, pogański, w zmodyfikowanej formie przyjęty przez chrześcijaństwo obrzęd, obchodzony na Litwie ku czci przodków. W "Dziadach" obrzędem nie kieruje ksiądz, lecz Guślarz, wywołując dusze w czyśćcu cierpiące wypowiada pogańskie zaklęcia. W ten sposób chciał poeta podkreślić, że ten znany obrzęd ludowy sięga czasów pradawnych, przedchrześcijańskich.
Akcja II części dramatu rozgrywa się w ciemną noc, w kaplicy przy cmentarzu, a ponury nastrój wzmaga się na skutek powtarzających się wypowiedzi chóru, złożonego z wieśniaków:
"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie".
W tej scenerii pojawiają się wywoływane przez Guślarza duchy, które możemy umownie podzielić na trzy kategorie. Do duchów lekkich możemy zaliczyć duszyczki dzieci, Józia i Rózi. Mimo że niczego im nie brakuje w raju, nie czują się tam szczęśliwe, a do osiągnięcia szczęścia potrzebne jest im ziarnko goryczy, ponieważ w swym krótkim życiu nigdy nie zaznały smutku, a przecież - zdaniem romantycznego poety - pełnię człowieczeństwa osiąga się właśnie poprzez cierpienie:
"Bo słuchajcie i zważcie u siebie, Że według Bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie".
Duchem kategorii średniej jest zjawa młodej dziewczyny Zosi, która była olśniewająco piękna, wciąż otaczali ją młodzi chłopcy, wielbiący jej urodę, ale ona kpiła ze wszystkich, nie rozumiała ich uczuć, sama też nie potrafiła nikogo pokochać. To właśnie jej jest największa wina, za to "bujanie w obłokach" cierpi Zosia po śmierci, w myśl zasady:
"Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie".
Reprezentantem duchów ciężkich jest duch złego pana, który dręczył i prześladował swoich poddanych, a w noc wigilijną odpędził od drzwi swego domu kobietę z dzieckiem na ręku, która potem zmarła z głodu. Zły pan skazany jest na wieczne męki pośmiertne, pragnie choć kropli picia, okruszyny jadła, ale dzikie ptactwo - kruki i wrony rozszarpują jadło na oczach pana. Są to w istocie prześladowani przez pana za życia chłopi - karani chłostą za to, że zerwali jabłko z sadu pana, morzeni głodem słudzy, wreszcie wspomniana już kobieta z dzieckiem. Dla złego pana nie ma już ratunku zgodnie z zasadą:
"Tak, musisz dręczyć się wiek wiekiem,
Sprawiedliwe zrządzenia Boże!
Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże".
Tak więc aby osiągnąć pełnię człowieczeństwa, trzeba zaznać w życiu doczesnym goryczy i cierpienia, trzeba rozumieć cudze uczucia i samemu umieć kochać, wreszcie nie wolno nikogo krzywdzić, nie można patrzeć obojętnie na cierpienie innych.
W czasie letnich wakacji w 1818 roku poeta trafił przypadkowo do Tuhanowicz, miejscowości leżącej niedaleko Zaosia. Tam właśnie poznał poeta Marylę Wereszczakównę, która wkrótce stała się największą miłością jego życia. Wspólne czytanie romansowych lektur, urocze wycieczki z Tuhanowicz do romantycznych Płużyn, potajemne spotkania w tuhanowickim parku sprzyjały rozwojowi wzajemnych uczuć. Niestety, wielka miłość Mickiewicza zaczynała powoli nabierać cech tragicznych. Maryla siłą uczucia nie potrafiła dorównać romantycznemu poecie. Ulegając pod wpływem rodziny mocno zakorzenionym przesądom stanowym, bogata i posażna panna odrzuciła miłość ubogiego szlachcica, początkującego poety i w lutym 1821 roku wyszła za mąż za hrabiego Wawrzyńca Puttkamera. Tragiczna miłość do Maryli odbiła się głębokim echem w twórczości poety, a szczególnie w "Dziadach" cz.IV, gdzie poeta napisał:
"Maryjo, siostro moja! Nie krewnym łańcuchem
Aleśmy pobratani umysłem i duchem
Gdy mi dziwactwo losu i twój wyrok wzbrania
Równie święte, a milsze powtarzać nazwania
Choć innym spojrzyj okiem w przeminione lata
I pamiątki kochanka przyjmij z ręki brata".
Część IV "Dziadów", mimo swej formy dramatycznej, jest wielkim monologiem lirycznym głównego bohatera - Gustawa. Przybywa on w noc "dziadów" do domu swego dawnego nauczyciela, unickiego księdza. Jest błąkającym się po świecie duchem i chce opowiedzieć księdzu o przyczynach, które doprowadziły go do obłąkania i samobójczej śmierci. Gustaw opowiadając swoje losy, dzieli je na trzy części - są to godziny miłości, rozpaczy i przestrogi. W godzinie miłości Gustaw opisuje pierwsze spotkanie z ukochaną, dni szczęśliwej miłości, powraca nawet do wspomnień z dzieciństwa i młodości, opisując młodzieńcze zabawy czy też powrót do rodzinnego domu po kilkuletniej nieobecności. Narodziny romantycznej miłości, która przysporzyła mu tylu cierpień i gorzkich rozczarowań wiąże, poeta z lekturą "książek zbójeckich", takich jak "Cierpienia młodego Wertera" Goethego czy też "Nowa Heloiza" J.J. Rosseau, które skłoniły go do marzycielstwa, na których podstawie wyrobił sobie nierzeczywiste pojęcia o idealnym, lecz niestety, nie istniejącym świecie. Gustaw wini również księdza, swego nauczyciela za to, że wprowadził go w świat bohaterów książkowych. Ksiądz natomiast reprezentuje odmienną, racjonalistyczną postawę. Sam również przeżył śmierć żony i dziecka, potrafił jednak pogodzić się z nieszczęściem, nie szukał dla siebie ratunku w samobójstwie. Racjonalistyczna postawa księdza przejawia się również w jego niechęci do obrzędu dziadów jako pogańskiego zwyczaju, którego nie można interpretować rozumowo. Natomiast Gustaw wraz z ludem wierzy w świat ducha.
Natomiast w godzinie rozpaczy nieszczęśliwy Gustaw rozpamiętuje swe przeżycia. Wspomina, że doznał obłędu obserwując wesele ukochanej, stojąc pod oknami pałacu. Obłęd zaś doprowadził nieszczęśliwego kochanka do samobójstwa. Uczucia rozpaczy, miłości i uwielbienia, żalu i gniewu, ironii i czułości, oburzenia i tkliwości wypierają się nawzajem w słynnym monologu:
"Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!...
Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto!
I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta!".
Gustaw ma typowe cechy bohatera romantycznego - przeżywa tragiczną, nieszczęśliwą miłość, która podobnie jak u Wertera prowadzi do samobójstwa, buntuje się przeciwko światu i niesprawiedliwym stosunkom społecznym, szydzi z tych, którzy w zdobyciu bogactwa upatrują szczęście. W godzinie trzeciej, która ma być godziną przestrogi, Gustaw chce podzielić się z ludźmi swymi przeżyciami i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski:
"Bo słuchajcie i zważcie u siebie, Że według Bożego rozkazu:
Kto za życia choć raz był w niebie,
Ten po śmierci nie trafi od razu".
W "Dziadach" stworzony został nowy typ dramatu romantycznego, w którym odrzucone zostały wszystkie klasyczne reguły, znamionujące formę dramatyczną. Utwór charakteryzuje się luźną budową, fragmentaryczną akcją, zastąpioną w części IV monologiem wewnętrznym bohatera. Formę dramatyczną przenikają elementy liryczne (wyznania Gustawa), świat realny łączy się ze światem fantastycznym.
Część II "Dziadów" miała być w założeniach autora dziełem stojącym na pograniczu poezji i muzyki. W tekście pierwszego wydania pojawiają się takie uwagi, jak "aria", "recitativo", "duo".
W utworze przedstawiony został ludowy obrzęd wywoływania duchów, zaprezentowane zostało również ludowe widzenie świata, ludowa ocena konfliktów moralnych. Z ludowym widzeniem świata wiąże się wprowadzenie elementów fantastycznych, akcja obu części "Dziadów" rozgrywa się jak gdyby na pograniczu dwóch światów: rzeczywistego i pozaziemskiego świata duchów, przy czym obydwa te światy wzajemnie się przenikają. "Dziady" cz. II i IV zostały entuzjastycznie przyjęte przez zwolenników nowego prądu, ale także nestor polskich poetów, Julian Ursyn Niemcewicz, powiedział wtedy o Mickiewiczu: "Jest to geniusz".
Nowatorska forma dramatyczna wywołała szok u zwolenników tradycyjnej poetyki, toteż jeden z przedstawicieli obozu klasyków powiedział o dziele Mickiewicza, nawiązując do wypowiedzi chóru z cz. II "Dziadów":
"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
głupio było, głupio będzie".
Dziady cz III – Adam Mickiewicz
Wieść o wybuchu powstania listopadowego zastała Adama Mickiewicza w Rzymie. Był to grudzień 1830, ale dopiero w kwietniu następnego roku wyjechał do Paryża, a następnie przybył do Wielkopolski. Niestety, nie udało mu się przekroczyć granicy Królestwa Kongresowego. Po upadku powstania w marcu 1832 roku Mickiewicz wyjechał do Drezna. Legenda literacka głosi, że pomysł napisania "Dziadów" cz.III powstał w wyobraźni poety w niedzielę 25 marca 1832 roku w katedrze drezdeńskiej, podczas uroczystej mszy, uświetnionej muzyką Mozarta. Pierwsza wersja utworu była gotowa 6 kwietnia, ostateczna 29 kwietnia, drukiem dramat ukazał się w październiku 1832 roku.
Głównym problemem utworu jest ukazanie różnorodnych antagonizmów: między Rosją a Polską, między despotyzmem a wolnością, między dobrem a złem. Despotyzm władców stał się motorem ówczesnych dziejów, panoszy się żądza władzy i ucisk narodów.
Jedynym łącznikiem między częścią drugą i czwartą "Dziadów" a częścią trzecią jest postać Gustawa, który przeżywa w celi klasztoru bazylianów znamienne przeistoczenie. Słowa wypisane na ścianie celi "Gustaw umarł, narodził się Konrad" mają znaczenie symboliczne. Informują, że nieszczęśliwy kochanek Gustaw staje się bojownikiem o wolność swego narodu. To przeobrażenie było charakterystyczne w ogóle dla polskiego bohatera romantycznego, u którego romantyczna miłość schodziła na drugi plan, ponieważ głównym celem stała się walka narodowowyzwoleńcza. Bezpośrednim bodźcem do napisania "Dziadów" cz.III był upadek powstania listopadowego, poeta jednak, który nie brał udziału w powstaniu, opisał w utworze wydarzenia wcześniejsze, w których uczestniczył, związane z procesem filaretów w Wilnie. Dedykacja, zamieszczona na wstępie dzieła, brzmi: "Świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cyprianowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kółakowskiemu spółuczniom - spółwięźniom - spółwygnańcom za miłość ku ojczyźnie - prześladowanym, z tęsknoty - ku ojczyźnie - zmarłym w Archangielu - na Moskwie - w Petersburgu, narodowej sprawy męczennikom poświęca autor".
Poeta przedstawił martyrologię polskiej młodzieży, scharakteryzował zróżnicowane pod względem poglądów i postawy ideologicznej społeczeństwo polskie, ukazał metody działania carskich urzędników.
MARTYROLOGIA NARODU W "DZIADACH" CZ.III
Akcja pierwszej sceny rozgrywa się w celi Konrada, w klasztorze bazylianów, zamienionym wówczas na więzienie. Więźniowie spotykają się w wieczór wigilijny w jednej celi, opowiadają o nieprawnych sposobach więzienia, bez przedstawienia dowodów winy, o metodach stosowanych podczas śledztwa. Powszechne było morzenie głodem, podawanie niestrawnego jedzenia. Jeden z więźniów mówi:
"Tydzień nic nie jadłem
Potem jeść próbowałem, potem z sił opadłem
Potem jak po truciźnie czułem bóle, kłucia,
Potem kilka tygodni leżałem bez czucia
Nie wiem, ile i jakiem choroby przebywał,
Bo nie było doktora, co by je nazywał".
Inny z więźniów, Jan Sobolewski, był prowadzony na przesłuchanie przez miasto i miał wówczas okazję obserwować wywóz skazańców na Sybir. Także lud zgromadzony w pobliskim kościele wyległ na ulicę, ze zgrozą i przerażeniem obserwując przebieg wydarzeń. Skazańcami byli młodzi ludzie, nawet bardzo młodzi. Sobolewski twierdzi, że widział wśród nich nawet dziesięcioletnie dziecko, które nie mogło udźwignąć dzięsięciofuntowych kajdan, nogi dziecka były do krwi poobdzierane łańcuchem. Wśród uwięzionych Jan Sobolewski rozpoznał swego przyjaciela Janczewskiego. Zmienił się on bardzo - wychudł, postarzał, ale cierpienie nadało szlachetny wyraz jego twarzy. Janczewski nie zauważył towarzyszącego Sobolewskiemu kaprala, toteż gestem i wyrazem twarzy dawał do zrozumienia, że bardzo się cieszy z uwolnienia przyjaciela. Janczewski wzruszył Sobolewskiego swą szlachetną i patriotyczną postawą. Stojąc dumnie w kibitce wodził wzrokiem po płaczącym tłumie, jakby chciał powiedzieć:
"nie bardzo mnie boli". W momencie kiedy kibitka ruszyła, Janczewski zdjął kapelusz, podniósł w górę rękę, krzyknął trzykrotnie mocnym głosem:
"Jeszcze Polska nie zginęła".
Ostatnim więźniem wyprowadzonym z ratusza był Wasilewski, okrutnie bity w czasie śledztwa, nie mógł iść o własnych siłach, spadł od razu z pierwszego stopnia schodów. Opis Wasilewskiego z rozkrzyżowanymi rękami sugeruje analogię między cierpieniem Chrystusa na krzyżu a męką narodu polskiego.
Inny, równie przejmujący obraz męczeństwa narodu polskiego został przedstawiony w scenie noszącej tytuł "Salon warszawski". Adolf opowiada zgromadzonemu przy drzwiach salonu towarzystwu o męczeństwie Cichowskego. Cichowski był uroczym młodzieńcem, duszą każdego towarzystwa, ulubieńcem dzieci. W niedługim czasie po ślubie został aresztowany, po czym upozorowano jego samobójstwo, pozostawiając płaszcz i kapelusz nad brzegami Wisły. Mówiono także o torturach stosowanych w śledztwie, o karmieniu śledziami bez podawania picia, o pojeniu opium, o straszeniu nocą. Żona starała się o uwolnienie męża, ale niestety, bezskutecznie. Po latach bezowocnego śledztwa przywieziono Cichowskiego do domu, potajemnie, zmuszono żonę do podpisania oświadczenia, że mąż wrócił zdrowy z Belwederu. Przebyte śledztwo, okrutne tortury stosowane w trakcie przesłuchań spowodowały, że Cichowski powrócił do domu z objawami choroby psychicznej. Zmienił się także wygląd zewnętrzny Cichowskiego. Był opuchnięty od złego jedzenia i wilgoci, blady, pomarszczony, mimo młodego wieku całkiem wyłysiał, a cierpienia długoletnich przesłuchań i bezsennych nocy odbiły się niezatartym piętnem w jego oczach. Adolf kończąc opowiadanie płakał nad losem Cichowskiego, głęboko wzruszona była grupa stojących przy drzwiach polskich patriotów.
Represje i prześladowania stosowano także wobec nieletnich uczniów gimnazjum, wśród których zalazł się syn pani Rollison. Zrozpaczona matka przychodzi przychodzi błagać senatora Nowosilcowa o łaskę dla jedynego syna, który już rok trzymany jest w więzieniu o chlebie i wodzie. Wreszcie uzyskuje obłudną - jak się okazuje - obietnicę rychłego zajęcia się sprawą syna. W istocie Nowosilcow z urzędnikami i doradcami obmyśla plan zręcznego pozbycia się więźnia, o którego męczarniach wieści krążą po Wilnie. Scena balu u senatora zostaje nagle przerwana okrutnym krzykiem zrozpaczonej matki, która wtargnęła do sali balowej, aby odsłonić przed Nowosilcowem jego własne okrucieństwo. Nieszczęśliwa matka, pozbawiona jedynej radości swojego życia, rzuca przekleństwo na Nowosilcowa, zbryzganego niewinną krwią tylu młodych ludzi.
Przytoczone przykłady martyrologii narodowej mają znaczenie symboliczne - informują czytelnika, w jaki sposób prześladowano Polaków, jak tępiono wszelkie objawy patriotyzmu, którego nosicielami była w przeważającej mierze polska młodzież.
CHARAKTERYSTYKA NARODU POLSKIEGO W "DZIADACH" CZ.III
Poszczególne sceny dramatu przynoszą również charakterystykę polskiego społeczeństwa, które nie było całkowicie jednomyślne. Zdecydowanie przeważali patrioci, ale znajdowali się również w społeczeństwie kosmopolici, całkowicie obojętni na losy ojczyzny, pogodzeni z władzą cara w Polsce, a nawet tacy, którzy zaprzedali się w służbę zaborcy. Najbardziej patriotyczna grupa to młodzież wileńska, która wzrasta w atmosferze filomackiej solidarności, koleżeństwa i przyjaźni. Zasady te obowiązywały nadal w klasztornej celi. Oto Tomasz Zan, stojący niegdyś na czele towarzystwa, chce wziąć na siebie całą winę, Frejand zaś odpowiada, że dałby się chętnie powiesić, aby taki człowiek jak Tomasz mógł przeżyć choć jedną chwilę dłużej. O postawie patriotycznej, męstwie, odwadze, o antycarskich nastrojach świadczą także pieśni śpiewane przez więźniów. Ta, którą śpiewa Jankowski, ma niemal bluźnierczy charakter, ponieważ jej autor stwierdza, że dopóki tyle łotrostwa na świecie, dopóki bezkarnie jak bestia będzie rządził i Nowosilcow, dotąd trudno mu będzie uwierzyć w to, że Jezus i Maria sprzyjają więźniom.
Najbardziej dramatyczną, przepełnioną żądzą zemsty pieśń śpiewa Konrad. Po każdej strofie powtarza się złowrogi refren:
"Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga Z Bogiem i choćby mimo Boga!". Postawa polskiego społeczeństwa została wszechstronnie scharakteryzowana w scenie pt. "Salon warszawski". Przedstawione tu towarzystwo zostało podzielone na dwie grupy - tak zwane towarzystwo stolikowe, składające się z wysokich urzędników, wielkich literatów, dam z towarzystwa, generałów i oficerów. Tematem ich rozmów są organizowane w Warszawie bale i zabawy. Wszyscy żałują, że Nowosilcow wyjechał z Warszawy, ponieważ był świetnym organizatorem tego typu imprez. Negatywnie zostało też przedstawione środowisko warszawskich literatów. Po wysłuchaniu opowiadania Adolfa o męczeństwie Cichowskiego toczy się dyskusja, czy jego dzieje mogą stać się tematem literackim. Literaci warszawscy zgodnie stwierdzają, że nie, ponieważ po pierwsze temat jest zbyt nowy, zbyt współczesny, żyją jeszcze uczestnicy i świadkowie tragicznych wydarzeń, a w dodatku temat jest zbyt okrutny, zbyt krwawy.
"Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi,
Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopów zalecanki,
Trzody, cienie - Słowianie, my lubim sielanki".
Druga grupa - tak zwane towarzystwo przy drzwiach - pozostaje w wyraźnej opozycji do obozu kosmopolitów zupełnie obojętnych na sprawy narodowe. W grupie tej rozmawia się po polsku, a nie po francusku, ostro krytykuje się postawę arystokracji. Axxx Gxxx (Adam Gurowski, uczestnik powstania listopadowego, należący do obozu demokratów) twierdzi, że arystokracja zasłużyła sobie na to, aby zawisnąć na haku, natomiast Nxxx (Ludwik Nabielak, uczestnik ataku na Belweder, po powstaniu emigrant) ubolewa, że ludzie o takim obliczu ideowym stoją na czele polskiego narodu. Podsumowaniem tej sceny są słowa Piotra Wysockiego (podoficera, instruktora w Szkole Podchorążych, organizatora powstania listopadowego):
"...Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi,
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi".
Plugawa, zimna i twarda skorupa to polska arystokracja, kosmopolityczna, obojętna na losy narodu, pogodzona z niewolą i władzą cara, natomiast wewnętrzna, gorąca lawa to patriotyczna, nienawidząca carskiego zaborcy młodzież polska.
W społeczeństwie polskim znajdują