streszczenie O chłopcu, który się zagubił Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Ariel jak zwykle siedział ze swoją przyjaciółką Różą na ławce i machał nogami. To było ich ulubione wiosenne zajęcie. Zaraz po lekcjach biegli do parku, karmili łabędzi
streszczenie
O chłopcu, który się zagubił
Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Ariel jak zwykle siedział ze swoją przyjaciółką
Różą na ławce i machał nogami. To było ich ulubione wiosenne zajęcie. Zaraz
po lekcjach biegli do parku, karmili łabędzie, potem ganiali się alejkami, a na końcu
zziajani padali na ławkę i sprawdzali, czy wokoło jest bardziej zielono niż poprzednio.
I było. Z dnia na dzień park rozkwitał kolorami i rozbrzmiewał jak orkiestra. Ptaki
uwijały się przy gniazdach, ludzie w rozpiętych płaszczach przystawali, żeby pogawędzić,
i coraz częściej słychać było dzwonki rowerów.
– Ale tutaj fajnie, prawda? – westchnęła Róża.
– No – przytaknął Ariel. – Może jutro przyjadę do szkoły na hulajnodze?
– Super! Ja wezmę rolki i się pościgamy! – ucieszyła się Róża.
– Dobra. A teraz ścigamy się na piegi. – Ariel zamknął oczy, wystawiając twarz
do słońca. Róża zrobiła to samo.
To była ich stara zabawa – komu wyjdzie więcej piegów, ten wygrywa. Liczyli je
później, przeglądając się w szybie cukierni. Było ciepło i miło. Nagle słońce zaszło za
chmurę. W jednej chwili zrobiło się tak ciemno i chłodno, że dzieci otworzyły oczy.
– Arielu, czemu siedzisz na ławce jak jakiś emeryt? – zapytała wysoka, ubrana na
biało postać. – Chłopiec w twoim wieku ma chyba ciekawsze rzeczy do roboty?
– Ciocia?! – zawołał zdziwiony Ariel. – Ciocia Małgorzata?
– No jasne, że ja. Właśnie przyjechałam i przywiozłam ci zaległy prezent urodzinowy.
Musisz go zaraz zobaczyć. Tutaj i tak nic ciekawego się nie dzieje – powiedziała
ciocia, złapała Ariela za rękę i pociągnęła za sobą. Tak stanowczo, że Ariel zdążył
tylko zawołać do Róży: „No to cześć!”, a potem zniknął za bramą parku.
Następnego dnia Ariel przyszedł do szkoły bez hulajnogi, za to strasznie rozemocjonowany.
Okazało się, że ciocia przywiozła mu najnowocześniejszy laptop.
– Mówię ci, jaki on ma ekstramonitor. Wszystko wygląda na nim sto razy lepiej niż
w rzeczywistości. A jakie gry mi ciocia pokazała w internecie! Można grać z ludźmi
z całego świata. I uczyć się języków, i tworzyć postacie, i przeżywać niesamowite przygody.
I w ogóle! Musisz do mnie przyjść, to sama zobaczysz.
Róża przyszła, bo była ciekawa tych supergier. I tylko trochę było jej szkoda, że niepotrzebnie
wzięła do szkoły rolki. Słońce grzało, więc Ariel od razu zasłonił okno,
żeby nie świeciło w ekran, bo wtedy nic nie widać. A potem usiadł przed laptopem
i... zniknął. To znaczy cały czas był na krześle obok Róży, ale właściwie to jakby go
nie było. Wpatrzony w monitor, z ręką na myszce, najpierw tworzył swojego bohatera,
potem zbierał drużynę, a potem zajął się kolonizowaniem Księżyca. Na początku co
jakiś czas odzywał się do Róży pojedynczymi wyrazami. Mówił: „Zobacz!”, „O, teraz!”,
„Ale ekstra, co?”, ale szybko przestał. Zwłaszcza gdy zaczęli do niego mówić
inni gracze, siedzący w swoich domach przed komputerami. Oni też posługiwali się
pojedynczymi wyrazami, także ci, którzy mówili w innych językach. Róża próbowała
nadążyć za tym, co się działo, ale w końcu zrezygnowała.
– To ja już pójdę – powiedziała po godzinie, ale Ariel nie usłyszał, pochłonięty zdobywaniem
swoich punktów doświadczenia.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Chociaż na dworze było coraz cieplej i coraz
piękniej, nie chodzili już do parku. Po lekcjach Ariel spieszył się do domu, żeby dokończyć
ważną rozgrywkę albo zacząć nową, albo zbudować kolejny dom czy stoczyć
następną bitwę. Któregoś dnia Róża nie wytrzymała.
– Chodźmy do parku! To może poczekać – powiedziała, ale Ariel pokręcił głową.
– Nie może. Moi koledzy TAM na mnie czekają. Nie mogę ich zawieść.
SPIS TREŚCI
„Przecież ty ich wcale nie znasz” – chciała zawołać Róża, ale nie zdążyła, bo Ariela
już w szatni nie było. Zresztą nawet kiedy był, to było go coraz mniej. To znaczy
coraz mniej prawdziwego, wesołego Ariela. Zastąpił go jakiś inny, dziwny chłopiec,
który nikogo nie potrzebował i prawie z nikim nie rozmawiał. To znaczy odzywał
się, ale tylko po to, żeby opowiedzieć o tym, co mu się właśnie TAM, czyli w grze,
przydarzyło. Złote miecze, brylanty, wyprawy dookoła świata, kosmiczne pojedynki,
ekscytujące pościgi. Na początku dzieci słuchały z zainteresowaniem, ale kiedy
zorientowały się, że nie można porozmawiać z nim o niczym innym, biegły pograć
w piłkę. Ale Arielowi było chyba wszystko jedno. Zrobił się nerwowy i niecierpliwy.
Zresztą trudno się dziwić. TAM, w grze, ciągle coś się działo, zupełnie inaczej
niż TUTAJ. TUTAJ wszystko było powolne i nudne – nawet czytanie i ulubione
rysunki. Nudziło go wszystko, co nie było związane z grą. Ożywiał się tylko wtedy,
kiedy mógł opowiedzieć o tym, jak jest TAM. „Znam tę roślinę! Nazywa się lukrecja.
Robiłem z niej uzdrawiającą miksturę” – zawołał, kiedy oglądali tablice przyrodnicze.
Albo: „Ten kamień to meteoryt. Mam taki na swojej planecie. Tylko mój jest sto razy
większy” – poinformował zdumioną panią, kiedy oglądali film o kosmosie.
Podczas nielicznych wspólnych powrotów ze szkoły Ariel w ogóle nie zwracał uwagi
na to, co się działo, jakby ulicę i Różę spowijała niewidzialna mgła. O parku w ogóle
zapomniał, pogoda nie miała znaczenia, a wakacje interesowały go tylko dlatego, że
wtedy całe dnie będzie mógł spędzać ze swoją komputerową drużyną. I już zupełnie
nie przejmował się tym, że rodzice pracują do późna i nie mają dla niego czasu.
Aż któregoś dnia Ariel przyszedł do szkoły wesoły. Zupełnie jak dawny Ariel, z którym
tak wspaniale biegało się po parku i karmiło łabędzie.
– Ciocia Małgorzata dziś przyjeżdża! Będziemy razem grać! Zdobędziemy kolejną
planetę. Ciocia jest w tym świetna – oznajmił z uśmiechem.
Róża wzruszyła ramionami. Trudno. Przyzwyczaiła się, choć było jej smutno. „Czy
straciłam przyjaciela na zawsze?” – rozmyślała nazajutrz, jeżdżąc na rolkach na placu
zabaw. Tymczasem Ariel z ciocią Małgorzatą przy zaciągniętych zasłonach myśleli tylko
o zdobyciu kolejnego poziomu. Byli już bardzo blisko, kiedy nagle ciocia dziwnie
westchnęła i osunęła się na krześle. No nie! Akurat w takim momencie?
– Ciociu, graj, masz jeszcze trzy życia! – Ariel szarpnął ją za biały rękaw.
Nie podziałało. Ciocia była biała także na twarzy i w ogóle się nie ruszała.
– Ratunku! Pomóżcie mi! Cioci coś się stało! – zawołał Ariel w stronę komputera,
ale odpowiedziała mu tylko masa mrugających światełek.
Gra toczyła się dalej, bez niego. I miała się świetnie, podobnie jak jego komputerowa
drużyna. W odróżnieniu od cioci, która właśnie zsunęła się na podłogę. Co robić?!
– Róża! Pomóż mi! – zawołał. – Ciocia zemdlała!
Tak szybko, jak tylko pozwalały jej rolki, Róża znalazła się u Ariela. A potem jeszcze
szybciej wyszukała w internecie numer alarmowy 112 i połączyła się z pogotowiem.
Kiedy ratownicy przyjechali i zajęli się ciocią, która zasłabła od całonocnego grania,
Ariel z wdzięcznością złapał Różę za rękę.
– Dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Wszystko mi się pomieszało.
– Mnie też się pomieszało. Zapomniałam numeru alarmowego, a przecież uczyliśmy
się go tyle razy. Dobrze, że był komputer – uśmiechnęła się Róża.
– Mnie pomieszało się chyba o wiele więcej – pokręcił głową Ariel.