Procesy integracji europejskiej w konekście postępującej globalizacji
Globalizacja jest procesem w znacznej mierze żywiołowym; w odbiorze społecznym personifikują ją instytucje (zwłaszcza Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i Światowa Organizacja Handlu), których głównym zadaniem jest wprowadzanie i do owej żywiołowości pewnych regulacji i przeciwdziałanie zagrożeniom, jakie niesie trzecia fala globalizacji. Paradoksalnie, na tych właśnie instytucjach skupia się niechęć antyglobalistów, protestujących przeciwko skutkom globalizacji żywiołowej.
Historycznie rzecz ujmując, świat przeżył trzy fale globalizacji; ostatnią, trzecią falę, której jesteśmy świadkami, charakteryzuje najwyższe spiętrzenie; niesie też ona ze sobą nowe jakościowo zjawiska: rewolucję informatyczną i komunikacyjną, detradycjonalizację społeczności lokalnych, coraz ostrzejszy podział świata na centrum i peryferie, multikulturalizm oraz relatywizację kultur lokalnych, a także globalizację przestępczości zorganizowanej.
Globalizacja nie ma jednego oblicza. Jest ona zjawiskiem wielowątkowym, zachodzącym równolegle na kilku wzajemnie powiązanych arenach. Jej najbardziej ogólnym skutkiem jest niespotykany wcześniej poziom współzależności pomiędzy poszczególnymi regionami świata. Nie jest to jednak współzależność symetryczna; na ogół peryferie uzależnione są bardziej od centrum globalizacji niż na odwrót.
Test mało prawdopodobne, aby globalizacja stała się procesem mniej j żywiołowym niż obecnie. Równie mało prawdopodobne wydaje się wygaśnięcie tego procesu w dającej się przewidzieć przyszłości. Aby bowiem proces ten mógł być w sposób istotny regulowany, konieczne jest powołanie do życia instytucji globalnej, wyposażonej w kompetencje i instrumenty działania na tyle potężne i skuteczne, by mogły zrównoważyć impet rozhukanego żywiołu globalizacji i nadać mu formę i kierunek redukujący jego niepożądane skutki uboczne. Powołanie zaś takiej instytucji jest mało prawdopodobne przede wszystkim dlatego, że oznaczałoby to praktyczne zglobalizowanie areny politycznej, a w konsekwencji — prawdziwą rewolucję w dziedzinie stosunków międzynarodowych. Oto bowiem powstałby podmiot polityczny ponad poziomem państw narodowych, który - w celu zapewnienia mu skuteczności działania - musiałby być wyposażony we wszystkie prerogatywy państwa narodowego, tyle tylko, że mające zasięg globalny. Rola państwa narodowego uległaby radykalnej redukcji, pojęcie suwerenności narodowej musiałoby być zasadniczo zrewidowane i zawężone, tradycyjne zaś rozumienie polityki międzynarodowej, jako gry pomiędzy równoprawnymi (przynajmniej formalnie) podmiotami politycznymi, stałoby się anachroniczne. Byłaby to praktyczna realizacja opisanego wcześniej scenariusza, który nazwałem „ładem światowym opartym na globalnej umowie społecznej". A więc paradoksalnie, próba opanowania żywiołu globalizacji możliwa byłaby jedynie poprzez świadome zwiększenie tempa tego procesu na arenie politycznej. Podjęcie zaś takich skoordynowanych, zaplanowanych i zgodnych wysiłków jest - przynajmniej w dzisiejszym skonfliktowanym świecie - pomysłem wręcz utopijnym.
Nie ma też silnych przesłanek do twierdzenia, iż globalizacja ekonomiczna i kulturowa ulegnie samoistnemu wygaszeniu. Bardziej prawdopodobne wydaje się twierdzenie przeciwne, że tempo globalizacji areny ekonomicznej, kulturowej i przestępczej będzie raczej rosnąć niż maleć, natomiast dystans pomiędzy stopniem zglobalizowania tych trzech aren a areną polityczną będzie się zwiększał.
Jeśli przyjmiemy ten tok rozumowania, to jego logiczną konsekwencją będzie teza, że skutki zarysowanych wcześniej sprzeczności, tkwiących w trzeciej fali globalizacji, będą się kumulować do tego stopnia, że coraz bardziej prawdopodobna będzie jakościowa zmiana kierunku przebiegu całego procesu. O ile obecna jego faza jest w dużej mierze realizacją scenariusza globalizacji partykularnej i inkluzywnej jednocześnie, z wyraźną hegemonią obszarów rdzenia globalizacji, o tyle można zakładać, iż w nieco dalszej perspektywie przebieg globalizacji według tego scenariusza napotykać będzie coraz silniejszą kontrreakcję tych obszarów półperyferii, którym nie udało się znaleźć w obrębie rdzenia globalizacji, a także (a może przede wszystkim) na coraz silniejszą reakcję peryferii, które zdają się na globalizacji jedynie tracić (przynajmniej relatywnie). Dopiero tak zakumulowane skutki sprzeczności procesu globalizacji mogłyby doprowadzić do załamania się scenariusza jej obecnego przebiegu, a w konsekwencji albo do izolacji peryferii (czyli wejścia na ścieżkę globalizacji uniwersalnej i ekskluzywnej, choć w takim przypadku samo pojęcie globalizacji straciłoby swój obecny sens), albo też do nowego podziału świata na wzajemnie izolowane enklawy, co byłoby równoznaczne z wygaśnięciem trzeciej fali globalizacji i powrotem do partykularnych i ekskluzywnych zarazem działań głównych aktorów sceny międzynarodowej.
Z powyższych refleksji wyciągnąć można wniosek jeszcze bardziej ogólny, mianowicie, jeżeli silą napędową pierwszej fazy obecnei fali globalizacji był rynek i interesy gospodarcze, to w kolejnych fazach przebieg globalizacji w rosnącym stopniu determinowany będzie tym, co dzieje się na arenie politycznej i jakie akumulujące się skutki społeczne wywołuje globalizacja ekonomiczna i kulturowa nie tyle w centrum, ile właśnie na półperyferiach i peryferiach całego procesu. Państwa należące do rdzenia procesów globalizacyjnych mają z reguły charakter opiekuńczy, czyli – innymi słowy - pewna istotna część dochodu narodowego podlega redystrybucji wynikającej z lokalnych priorytetów polityki społecznej. Najogólniejszym celem tych działań jest redukcja nierówności społecznych generowanych przez czysty mechanizm rynkowy. W imię więc solidaryzmu społecznego wspólnoty zorganizowanej w państwo narodowe ci, którzy radzą sobie lepiej, wspomagają tych, którzy radzą sobie gorzej poprzez skomplikowane mechanizmy państwowej redystrybucji środków, wspomagane rozmaitymi działaniami społeczeństwa obywatelskiego. Tak dzieje się w centrum procesów globalizacji, ale im dalej od centrum - tym opiekuńczość państwa narodowego wobec własnych obywateli jest coraz bardziej wątpliwa (wynika to ze zmniejszającego się zasobu środków do podziału), a społeczeństwo obywatelskie odznacza się mniejszym wigorem.
Toteż nic dziwnego, że geografia biedy pokrywa się w znacznym stopniu z podziałem na rdzeń, półperyferie i peryferie. Zjawiska marginalizacji ekonomicznej, kulturowej, a nawet politycznej, koncentrują się na peryferiach, tam bowiem, zwłaszcza w Afryce Subsaharyjskiej, najwięcej - w liczbach względnych i bezwzględnych – jest ludzi (w tym dzieci) umierających z głodu lub żyjących w skrajnej nędzy, tam też występuje najwyższe nasilenie chorób (m. in. AIDS), jak również śmiertelność niemowląt oraz analfabetyzm.
Globalizacja raczej zwiększa kontrasty między centrum a peryferiami, niż je zmniejsza. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że rozwój krajów należących do globalnego centrum jest nieporównanie szybszy niż krajów usytuowanych na peryferiach, tak więc dystans rośnie, zamiast maleć. Najbiedniejsze kraje świata znajdują się w błędnym kole biedy, z którego nie będą mogły się wyrwać bez znaczącej pomocy z zewnątrz. Trzeba również wiedzieć, iż sama pomoc doraźna, świadczona tym krajom - na skutek dużego na ogół skorumpowania lokalnych elit, których aspiracje sięgają standardu życia klasy średniej w krajach centrum globalizacji - paradoksalnie, prowadzi do zwiększenia nierówności i zwiększenia grupy zmarginalizowanych. Zjawisko to jest nie tylko skutkiem zawłaszczenia części tej pomocy przez skorumpowaną elitę lokalną, ale także prowadzi do zjawiska „wyuczonej bezradności" i postaw klientelistycznych wśród tych, którzy środki utrzymania czerpią z doraźnej pomocy świata. Następuje uzależnienie się od tej pomocy i wygaszenie motywacji do samodzielnego radzenia sobie z trudną sytuacją.
Tak więc rozwiązanie tego coraz bardziej naglącego problemu globalnego musi mieć charakter systemowy, a nie doraźny. Nakreślenie zarysu takiego programu wykracza w sposób oczywisty poza możliwości tej książki. Wystarczy więc stwierdzić, że problem ten nie tylko istnieje, ale dramatycznie pogłębia się. Jeśli nie zostaną podjęte globalne środki zaradcze, i to już w najbliższej przyszłości, świat zamieni się w wydzielone i pilnie strzeżone enklawy dobrobytu, wokół których narastać będzie z jednej strony zaplecze społeczne dla globalnej przestępczości zorganizowanej, a z drugiej strony - katastrofa humanitarna.