Demokracja w pogardzie
To ma być krótkie rozważanie na temat dojrzałości Polaków do demokracji...
Jeżeli ktoś mnie kiedyś zaszufladkuje jako politologa, bądź tylko pasjonata życia politycznego, to przeklnę swojego Profesora Wojtasika za zakresy tematyczne wyznaczane do wprawek naukowych. Aczkolwiek jest w tym coś inspirującego, aby mierzyć się z tym co obce emocjonalnie, a nawet irytujące, ponieważ punkt widzenia, który trzeba wówczas wyrazić, siłą rzeczy nie opiera się na utartych schematach i autorytetach.
W którym to mieście świata urodziła się demokracja? Wylatuje mi to z głowy (i nie jest istotne :)).
To, co mi współcześnie symbolizuje demokrację, to tradycja obchodzenia Mikołajek w szkołach (nie wiem, czy w wielu państwach, ale w końcu miało być o Polakach, więc nie będę badać rozległości) - wzajemne losowanie, aby wszyscy mogli być obdarowani.
Bo w tamtej pionierskiej, starożytnej demokracji najbardziej fascynujące było wzajemne traktowanie się ludzi jako kompletnie równych pod względem kompetencji, umiejętności i sprawności intelektualnych. Oczywiście abstrahując od całkowitego pominięcia głosów kobiet, którym nie nadano praw obywatelskich i przed którymi w swoisty sposób (niczym przed kamerami telewizyjnymi) prowadzono występ o wyższości gatunkowej mężczyzn. Zresztą koszmarnie długo, skoro prawo wyborcze kobiet zaistniało dopiero w XX wieku naszej ery.
Dopóki ludzi demokracji (mężczyzn) łączyło poczucie równości intelektualnej (a choćby tytułem wyższości nad kobietami, czy jakiegoś innego powodu - kto to tam pojmie, co to za cud ich pojednał?), to nie człowieka traktowano instrumentalnie (odwrotnie, niż teraz), ale wszelkie instytucje, które wymyślał dla usprawnienia życia społecznego. Funkcje społeczne nabywało się w owej demokracji metodą losowania - na kogo wypadnie, na tego bęc, a za rok losujemy od nowa...
Dzisiaj taka metoda ostała się jeszcze tylko w zabawach dziecięcych i tzw. rozrywce. Ludzie osiągnęli taki stopień wyrachowania i poczucia odrębności przez wzgląd na zasób posiadanej wiedzy, doświadczenia, umiejętności, że nie potrafią aprobować równego cenienia się na wzajem w innej sferze jak zabawowej, niezobowiązującej i bardzo doraźnej. Gra, losowanie, jako znamienny owoc demokracji obok głosowania jest zachowana w sposób szczątkowy w życiu społecznym ludzi. I gdyby w oparciu o to chcieć oceniać kondycję demokracji, to ona w naszych czasach nie jest imponująca w żadnym narodzie. Należy pamiętać, że pierwotnie w demokracji chodziło o głosowanie nad słusznością tego, co miał do powiedzenia każdy obywatel miasta (mężczyzna), a nie jakiś tam jego przedstawiciel. Przechodziło to (pomysły, prawo), co było postrzegane jako najwygodniejsze i najprzyjemniejsze przez zwyczajną większość. W takim kierunku zmieniał się świat, więc i demokracja nie mogła trwać wiecznie, jako niezadowalająca dla coraz bardziej zepsutych ludzi.
Dlatego do nobilitowania tych pozostałości demokracji, które mamy w spuściźnie, socjologowie nie stosują analizy porównawczej obecnych systemów demokratycznych do demokracji pierwotnej, ale tworzą fałszywą dychotomię między demokracją w ustrojach kapitalistycznych państw, a socjalistycznych (upadłych, a więc traktowanych jako skompromitowane). Omawia się w zasadzie tylko to, jak lepsza demokracja jest taka w wyniku której możliwe jest tworzenie wielu partii politycznych, w odróżnieniu od takiej demokracji która na dowód doskonałości tworzyła jedną partie polityczną. Płytkość i bezrefleksyjność (beznaukowość po prostu) takiej analizy łatwo uchwycić usiłując chociaż jedną z wymienionych wad monopartyjności wykluczyć wielopartyjnością. I jest to niemożliwe. To, co socjologowie potrafią złego powiedzieć na temat skutków działania jednej partii w państwie jest niestety jednakowo zachowane i nie do wyeliminowania w przypadku występowania partii wielu. Czy takie rozważania czytać od tyłu, czy od przodu, jest to lektura, z której nie wynikają żadne faktyczne różnice jakościowe w omawianych zakresach. A więc bez wątpienia nie leżą one w ilości partii w poszczególnym państwie. Jeśli tylko ustalić, że nie udana jest jedna partia, jako przeszkoda w realizowaniu demokracji, to ten sam wynik wychodzi w odniesieniu do stu. I to chyba naturalne? Nic, co złe, nie robi się dobre przez fakt rozmnożenia, powielenia!
Współcześnie nie istnieje ani jeden naród dojrzały do demokracji i Polacy nie stanowią pod tym względem wyjątku.
Znajdujemy się w apogeum zamiłowania ludzi do różnicowania się. Ludzie nie potrafią myśleć demokratycznie :(, a co dopiero działać. Tworzonych instytucji nikt nie traktuje jako przedmiotów dzierżawienia, którymi należy się wymieniać jak zabawkami. Nasze instytucje to taryfikatory różnicowania ludzi.
Jeszcze na początku tego wieku rozumiano, że ocena ucznia w szkole, to ocena postępów w przyswojeniu przez niego wiedzy. W ocenie tej pilność nie była nawet składową, bo wchodziła w skład zupełnie niezależnej oceny - z tak zwanego sprawowania. Dzisiaj każdy rozumie (i chce żeby tak było, a nie żeby to zmieniać), iż wszystkie oceny w szkole, to są tylko i wyłącznie oceny za posłuszeństwo, mierzone przeróżnymi i mnożonymi dyscyplinami naukowymi, które już dawno nie pełnią funkcji oświatowych, a - pól, na których jednostka jest w stanie wykazać się owym posłuszeństwem w mniejszej lub większej mierze. Do tego ma się ograniczać jej cały talent - umiejętności poddaństwa i braku samodzielnego myślenia (synonimu cnoty, niewinności, czy znalezienia osoby odpowiedzialnej, winnej za cały system społeczny?).
W takim punkcie można zacząć rozważanie, czy to jest efekt głodu Boga, którego demokracja ludziom odebrała (ośmieszyła jako wyznacznik norm, praw), czy to jest efekt braku demokracji w życiu społecznym. Demokracji w ogóle (nie tylko w Polsce). A w każdym razie demokracji z jakiś względów masowo nie chcianej...