Mój dziesięciodniowy dziennik z El Dorado
22.12.2423 Czwartek
Chociaż nie mam w zwyczaju pisać takich rzeczy jak pamiętniki, czy dzienniki, to jednak tym razem postanowiłam zrobić wyjątek. Skłoniły mnie do tego niezwykłe okoliczności. Dokładniej mówiąc, to tacie wreszcie udało się skonstruować maszynę do podróży w czasie. Wszyscy u nas w klasie mówili, że mu się to nigdy nie uda, ale ja wierzyłam w niego od początku. Mimo, że nie jesteśmy najbogatszymi mieszkańcami Warszawy, to ja będę pierwsza w przeszłości! I to dziś jest ten wymarzony dzień! Kurcze, właśnie dlatego nie lubię pisać pamiętników!!! Moje zdania brzmią, jakby były napisane cztery wieki temu. To, że mam świra na punkcie tego okresu, chyba też trochę zmieniło moje zdania. Pisząc teraz, będę próbowała używać tamtejszego języka. W ten sposób przygotuję się też troszkę do mojej dzisiejszej podróży. Mam już nawet strój, taki jak nosiły dziewczyny trzysta lat temu. Starannie zrobiłam plan przedostania się do „czasotransportera”, jak nazywa maszynę tata. Jakie to szczęście, że tata pracuje w domu. Wystarczy tylko zejść do I sekcji.
Oto plan na dzisiejszy wieczór:
1. Oglądając razem z tatą dziś wieczorem maszynę, przestawię ją na rok 2050 (wtedy przecież Warszawa przeżywała największy rozkwit i nazywana była „Polskim Eldorado”).
2. Jak zawsze po kąpieli, przeteleportuję się do rodziców i powiem im „dobranoc”.
3. Po powrocie do pokoju przebiorę się w ciuchy z XXI wieku i wezmę plecak z podręcznymi rzeczami. Kiedy zgasną światła, przeteleportuję się prosto do piwnicy.
4. Tam od razu włączę czasotransporter i szybko wejdę do kabiny.
Odgłosy maszyny pewnie obudzą rodziców, ale zakładam wariant optymistyczny i liczę na ich twardy sen. Przed wejściem do czasotransportera podrzucę im tylko karteczkę, żeby się nie martwili. Muszę jeszcze wrzucic do „plecaka” (chyba tak w XXI wieku mówiło się na mało poręczny worek z materiału) trochę „Natychmiastowych Potraw” i kilka innych rzeczy. Mam nadzieję, że mój plan się powiedzie.
23.12.2423 Piątek 23.12.2050 Niedziela
A jednak nie do końca. Niestety nie uwzględniłam faktu, że tata nie zaśnie tej nocy. Siedział na krześle w sekcji I. Musiałam więc skorzystać z momentu nieuwagi z jego strony. Włączyłam maszynę i weszłam do kabiny. Jednak zanim czasotransporter przeniósł mnie w przeszłość, tata zorientował się w sytuacji i szybko podbiegł do maszyny, próbując mnie z niej wyciągnąć. Nie udało mu się zrobić tego w odpowiednim momencie, więc oboje przenieśliśmy się do XXI wieku! Sami musicie kiedyś spróbować! Podróży w czasie nie da się opisać! Tak samo miny taty, kiedy w końcu znaleźliśmy się w samym centrum Warszawy! Pierwszy rzut oka na idealne miasto w rzadnym stopniu nie równało się z moimi wyobrażeniami. Myślałam wtedy tylko o jednym: jakże było wspaniałe!!! Ponieważ panowała zima, wrażenie niezwykłości pogłębiło się jeszcze bardziej. Zrozumiałam, dlaczego ta pora roku tak pięknie była opisywana i uwielbiana przez licznych poetów. Absolutnie wszystko wyglądało magicznie i cudownie. Na tle udekorowanych bożonarodzeniowymi ozdobami wystaw sklepowych, wirowały podświetlone kolorowymi lampkami, lekkie płatki śniegu. Kiedy zachwycałam się tym wszystkim, przechodnie (tak, tak PRZECHODNIE, na niczym nie jeżdżący i liczący jedynie na swoje nogi ludzie) odwracali się patrząc za nami zdziwionym wzrokiem. Tata zdołał tylko powiedzieć, żebyśmy usiedli na najbliższym „czymś”, podobnym do bardzo starego łóżka bez miękkich elementów. Później usłyszałam, że nazywa się to „ławka”. Chwilę siedzieliśmy na ławce, podziwiając to niesamowite miasto, wydające się być tylko ulotnym i nieuchwytnym snem. Po chwili jednak, jak zwykle praktyczny ojciec, zaproponował żeby rozwiązać problem noclegu. Odebrał mi tym samym jednocześnie coś z magii dawnej Warszawy. Postanowiliśmy zapytać jakąś sympatyczną osobę, czy nie przenocowałby nas dzisiaj. Po chwili nadeszła starsza pani, z dziwną rzeczą na nosie. To pewnie musiały być okulary. Widziałam takie w niejednej książce dla dzieci z mojej domowej kolekcji. Starsza pani spojrzała na nas, jakby oceniając wzrokiem. Najpierw na mnie, potem z widocznym zadowoleniem, przeniosła wzrok na mojego tatę. Tutaj jej oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia, ale zaraz na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech, rozpromieniający całą jej postać. „Oczywiście, że tak! Obawiam się jednak, że moje mieszkanie może być zbyt skromne dla takich gości z zagranicy”. Podczas drogi do domu naszej nowej gospodyni tata uprzejmie odpowiadał na pytania staruszki, nie zdradzając jednak tajemnicy naszego prawdziwego pochodzenia. Pokój, który został mi przeznaczony i w którym właśnie piszę ten dziennik, mieści się na poddaszu. Obok ulokowano tatę. Mieszkanie, chociaż na pewno zupełnie inne i nieco mniej wygodne niż nasze z przyszłości, bardzo mi odpowiada. Od razu czuje się tu, że na pewno jest to czyjś dom, że jest to miejsce, do którego się wraca i za którym się tęskni. Każdy przedmiot, choćby był nieużywany od dawna, do czegoś służy i ma swoje miejsce. Niektóre rzeczy, oprócz funkcji, które spełniają na codzień, mają za zadanie przywoływać wspomnienia i każde z nich ma swoją własną historię. Moim zdaniem tak właśnie powinno wyglądać mieszkanie starszej osoby – jedno wielkie wspomnienie. Bo właśnie takie osoby wyrównują szale wagi, gdzie z jednej strony stawia się tych ciągle rwących do przodu, a z drugiej ludzi, którzy chętnie wróciliby do przeszłości. I chyba na tym polega Warszawskie Eldorado – na znalezieniu złotego środka.
24.12.2050 Poniedziałek
Nigdy jeszcze tak dobrze nie spałam! Wczoraj wieczorem tata długo ze mną rozmawiał na temat mojego posłuszeństwa. Mocno się zdziwił, kiedy dowiedział się, że całą wyprawę w przeszłość zaplanowałam już dość dawno i liczyłam na to, że on skończy maszynę właśnie podczas dni wolnych od szkoły. Ustaliliśmy też wersję naszej historii dla przemiłej gospodyni: powiemy jej, że kiedyś wyjechaliśmy z Warszawy, zamieszkaliśmy w małym miasteczku na południu Kanady i teraz wracamy do rodzinnego miasta na wieść o śmierci dalekiej krewnej, która zostawiła tacie spadek. Niestety nie znamy jej adresu i przez najbliższe dni będziemy szukać wszystkich Adamów Jalickich, którzy zamieszkują Warszawę. Tak naprawdę tata będzie w tym czasie konstruował czasotransporter, żebyśmy mogli wrócić do domu.
Tutaj ludzie nie dostają porcji na rano, jak u nas. W XXI – wiecznej Warszawie ludzie jadają śniadania, w przeciwieństwie do naszych porcji witamin, składników mineralnych, energii i wszystkich potrzebnych rzeczy, które połyka się rano w postaci kilku pigułek. Właśnie przy tym posiłku poznałam całą familię Sadowiczów. Pani, która nas przyjęła, to babcia. Ma ona córkę, Olę i syna, Adama. Do nich mam się zwracać „ciociu” i „wujku”. Ciocia ma męża, Jarka – drugiego wujka i dwójkę dzieci, znacznie młodszych ode mnie – Ulę i Maćka. Wujek Adam nie ma żony. Ma za to narzeczoną – ciocię Izę. Ona, ciocia Ola i jej rodzina nie mieszkają z babcią, więc nie było ich na śniadaniu. Wszyscy mają przyjść na obiad, bo babcia powiedziała, że dziś jest święto. Nie mam pojęcia, co to za uroczystość. Chyba nie było dwudziestego czwartego żadnego zwycięstwa. A jednak ta data z czymś mi się kojarzy. Może przypomnę sobie później. Doszliśmy do wniosku z tatą, że należy odwdzięczyć się ludziom, którzy bezinteresownie przyjęli obcych do domu.
Później
Kiedy miałam zamiar wyjść na spacer, najpierw udałam się do toalety. Po drodze zajrzałam jednak do kuchni. Tam na ścianie wisiał kalendarz. Z zaciekawieniem zaczęłam go przeglądać. Niektóre daty opisano na zielono, tak oznaczono święta. Było ich strasznie dużo. Poza tym, przy kilku datach, zamaszystym ręcznym pismem zaznaczono daty urodzin i imienin członków rodziny i znajomych. Aż dziwne, czy to możliwe?! W naszej Warszawie ludzie umieją jedynie przyciskać klawisze.
Spojrzałam na dzisiejszą datę i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że dziś Wigilia! Słynna polska Wigilia! Zrobiło mi się potwornie smutno. W Warszawie moich czasów z Wigilii pozostał ślad jedynie wśród chrześcijan w postaci Pasterki. Przypomniałam sobie książki, które czytałam. Jedną z ważniejszych rzeczy na Gwiazdkę są prezenty! Znaleźliśmy z tatą sposób na okazanie wdzięczności. Postanowiliśmy sprzedać naszą biżuterię, bo na pewno jest dużo warta. Przecież nie mają tu jeszcze kamieni filozoficznych. Za uzyskane pieniądze kupiliśmy wszystkim prezenty.
Droga między domem a sklepami przypominała kolejny sen, tyle, że dzisiaj niebo zachmurzyło się nieco. W sklepach zaś zamiast maszyn obsłużyli nas prawdziwi ekspedienci, wszyscy z uśmiechem na ustach. Niektórzy stali bywalcy prowadzili z nimi krótkie rozmowy, w których nigdy nie było ani słowa skargi. Kiedy drzwi do sklepu nie były automatyczne, zawsze ktoś je uprzejmie przytrzymał, żeby nie uderzyły w nos następnego klienta. Samochody zawsze zatrzymywały się, żeby przepuścić pieszych, a wszyscy wkoło byli uprzejmi i życzliwi.
Wieczorem
Nie miałam pojęcia, co tracą ludzie naszych czasów. Przecież przygotowania do Wigilii to najwspanialsza rzecz w roku! Na dodatek każda czynność ma swoją historię i jest „tradycją”. Po długich godzinach spędzonych w kuchni oraz poświęconych porządkowaniu i nakrywaniu do stołu, wreszcie wszystko było gotowe. To niesamowite, że sprzątanie, które zawsze było dla mnie najgorszą karą, teraz jest rozrywką. Może to dzięki wspaniałej babci, która po każdej prośbie dodaje: „jeśli możesz...” lub „jeśli byłabyś taka uprzejma...”.
Po uroczystej obiadokolacji (następny posiłek) nastąpiło rozdanie prezentów. Jesteśmy już w tych czasach drugi dzień i zdążyliśmy zauważyć, że nasza rodzina gospodarzy nie jest zbyt zamożna w porównaniu z pozostałymi mieszkańcami Warszawy. A jednak zarówno ja, jak i tata dostaliśmy prezenty! Najwięcej uciechy mieli najmłodsi członkowie rodziny. Oni wierzą, że prezenty rozdaje sympatyczny starszy pan, w czerwonym płaszczu, każdej Gwiazdki przecinający niebo na latających saniach, zaprzęgniętych w renifery (takie zwierzątka). Następnie wszyscy zaczęli śpiewać. Te piosenki nazywały się „kolędami” i cudownie brzmiały śpiewane przez całą rodzinę Sadowiczów. Kolejny już dzisiaj raz zaczęłam żałować, że nie urodziłam się czterysta lat wcześniej.
25.12.2050 Wtorek
Dziś wybraliśmy się z Ulą i Maćkiem na sanki. Po pełnej śmiechu i śniegu zimowej zabawie, zrobiliśmy sobie spacer przez miasto. Pilnie obserwowałam wszystkich przechodniów. Miałam bardzo dobry humor, bo wzięłam ze sobą aparat fotograficzny i co krok robiłam zdjęcie. Mimo cudownej pogody, gościnności gospodyni i przyjaźni wszystkich ludzi, zaczynam tęsknić za domem. Domem z moich czasów, tym z ciągle zajętą mamą i zautomatyzowanymi przedmiotami codziennego użytku. A także za jego niedoskonałościami.
26.12.2050 Środa
Odkryłam chyba tajemnicę Eldorado. Oprócz znalezienia złotego środka, potrzebna jest radość. Należy się cieszyć ze wszystkiego i zawsze znajdować lepsze strony. Jestem pewna, że w tej Warszawie każdy człowiek wybrał odpowiedni dla siebie zawód. Robi to, co go cieszy i pracując, czy wykonując zamówienia uśmiecha się i przelewa część siebie w efekty swojej pracy.
Tata skończył maszynę. Cieszę się, bo wiem, że taki idealny świat jest nie dla mnie. Wiem też, że ta podróż była mi potrzebna. XXI – wieczni Warszawiacy zarazili mnie swoją radością, pozwolili mi poznać sens bardzo wielu istotnych rzeczy. Ja jednak wolę moje czasy, ponieważ uważam, że idealne życie nie jest tym, czego tak naprawdę pragnie człowiek. Popełniane błędy są też ważne, bo najlepiej przecież uczymy się na błędach. Dużo więcej radości może przysporzyć nam naprawianie czegoś niż życie w ciągłym Eldorado.
Niecierpliwie czekam na chwilę, kiedy opuszczę tę epokę, chociaż na pewno będzie mi brakować cudownej rodziny Sadowiczów. Zostawimy im w podziękowaniu resztę pieniędzy, które uzyskaliśmy ze sprzedaży naszej biżuterii. Podziękowaliśmy im serdecznie, wyjaśniając, że wreszcie znaleźliśmy zaginionego krewnego.
27.12.2423 Wtorek
Tata postanowił zniszczyć swój wynalazek. Nie wszyscy będą tak rozważni jak my, mogą nawet zmienić bieg historii. Nie wiadomo, co mogłoby się wtedy stać.