Witam Prosiłbym o szybką pomoc z tym zadaniem. Dążenie do szczęścia czy obowiązki wobec innych? Co powinno kierować postępowaniem człowieka? Rozważ problem i uzasadnij swoje zdanie, odwołując się do podanych fragmentów Lalki. Wykorzystaj znajomość cało
Witam Prosiłbym o szybką pomoc z tym zadaniem.
Dążenie do szczęścia czy obowiązki wobec innych? Co powinno kierować postępowaniem człowieka? Rozważ problem i uzasadnij swoje zdanie, odwołując się do podanych fragmentów Lalki. Wykorzystaj znajomość całości utworu oraz odwołaj się do innych tekstów kultury. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 słów.
I.
Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień. Nie ma doktora ani jego mieszkania i nawet ich od dziesięciu miesięcy nie widział. Tu jest błotnista ulica Radna, tam Browarna. Na górze spoza nagich drzew wyglądają żółte gmachy uniwersyteckie; na dole parterowe domki, puste place i parkany, a niżej - Wisła.
Obok niego stał jakiś człowiek w wypłowiałej kapocie z rudawym zarostem. Zdjął czapkę i pocałował Wokulskiego w rękę. Wokulski przypatrzył mu się uważniej.
- Wysocki?... - rzekł - Co ty tu robisz?
- Tu mieszkamy, wielmożny panie, w tym domu - odpowiedział człowiek wskazując na niską lepiankę.
- Dlaczego nie przyjeżdżasz po transporta? - pytał Wokulski.
- Czym przyjadę, panie, kiedy jeszcze na Nowy Rok koń mi padł.
- Cóż robisz?
- A ot tak - razem nic. Zimowaliśmy u brata, co jest dróżnikiem na Wiedeńskiej Kolei. Ale i jemu bieda, bo go ze Skierniewic przenieśli pod Częstochowę. W Skierniewicach ma trzy morgi i żył jak bogacz, a dzisiaj i on kiepski, i grunt wynędznieje bez dozoru.
- No, a z wami co teraz?
- Kobieta niby trochę pierze, ale takim, co nie bardzo mają czym płacić, a ja - ot tak... Marniejemy, panie... nie pierwsi i nie ostatni. Jeszcze póki wielkiego postu, to człowiek krzepi się mówiący: dzisiaj pościsz za dusze zmarłe, jutro - na pamiątkę, że Chrystus Pan nic nie jadł, pojutrze na intencję, ażeby Bóg złe odmienił. Zaś po świętach nie będzie nawet sposobu i dzieciom wytłumaczyć, na jaką intencję nie jedzą...
Ale i wielmożny pan coś markotnie wygląda? Taki już widać czas nastał, że wszyscy muszą zginąć - westchnął ubogi człowiek.
Wokulski zamyślił się.
- Komorne wasze zapłacone? - spytał.
- Nawet nie ma, panie, co płacić, bo nas i tak wypędzą.
- A dlaczego nie przyszedłeś do sklepu, do pana Rzeckiego? - spytał Wokulski.
- Nie śmiałem, panie. Koń odszedł, wóz u Żyda, kubrak na mnie jak na dziadzie... Z czymże było przyjść i jeszcze ludziom głowę zaprzątać?...
Wokulski wydobył portmonetkę.
Masz tu - rzekł - dziesięć rubli na święta. Jutro w południe przyjdziesz do sklepu i dostaniesz kartkę na Pragę. Tam u handlarza wybierzesz sobie konia, a po świętach przyjeżdżaj do roboty. U mnie zarobisz ze trzy ruble na dzień, więc dług spłacisz łatwo. Zresztą dasz sobie radę. (...)
[Wokulski] szedł w stronę Wisły, myśląc:
"Jakże oni szczęsliwi, ci wszyscy, w których tylko głód wywołuje apatię, a jedynym cierpieniem jest zimno. I jak łatwo ich uszczęśliwić!.. Nawet moim skromnym majątkiem mógłbym wydźwignąć parę tysięcy rodzin. Nieprawdopodobne, a przecież - tak jest" . [...]
To są moi - ci, którzy leżą tam na śmietniku, i może dlatego są nędzni, a będą jeszcze nędzniejsi, że ja chcę wydawać po trzydzieści tysięcy rubli rocznie na zabawę w motyla. Głupi handlarzu, podły człowieku!...
Trzydzieści tysięcy rubli znaczą tyle, co sześćdziesiąt drobnych warsztatów albo sklepików, z których żyją całe rodziny. I to ja mam byt ich zniszczyć, wyssać z nich ludzkie, dusze i wypędzić na ten śmietnik?...
II.
Wokulski spojrzał na adres, gorączkowo rozerwał kopertę i czytał... czytał... Raz, drugi i trzeci przeczytał list. Rzecki coś przewracał w swoim biurku, a spostrzegłszy, że jego przyjaciel skończył już czytanie i zamyślony oparł głowę na ręku, rzekł suchym tonem:
- Jedziesz dziś do Paryża z Suzinem?
- Ani myślę.
- Słyszałem, że to jakiś wielki interes... Pięćdziesiąt tysiecy rubli...
Wokulski milczał. [...]
- Nie rozumiem - rzekł pan Ignacy, obojętnie rzucając list na stół. - Dla przyjemności podróżowania z panną Łęcką, a choćby radzenia nad prezentami dla... dla jej ulubieńców nie rzuca się w błoto pięćdziesięciu tysięcy... jeżeli nie więcej...
Wokulski powstał z kanapy i oparłszy się obu rękoma na stole, zapytał:
- A gdyby mi się podobało rzucić dla niej cały majątek w błoto, to co?...
Żyły nabrzmiały mu na czole, gors koszuli gorączkowo falował na piersiach. [...]
- To co?.. - powtórzył Wokulski.
- To nic - odpowiedział spokojnie Rzecki. - Przyznałbym tylko, że omyliłem się, nie wiem już który raz w życiu...
- Na czym?
- Dziś na tobie. Myślałem, że człowiek, który naraża się na śmierci... na plotki dla zdobycia majątku, ma jakieś ogólniejsze cele...
- A dajcież mi raz spokój z tym waszym ogółem!... - wykrzyknął Wokulski uderzając pięścią w stół. - Co ja robiłem dla niego, o tym wiem, ale... cóż on zrobił dla mnie!... Więc nigdy nie skończą się wymagania ofiar, które mi nie dały żadnych praw?... Chcę nareszcie raz coś zrobić dla samego siebie... Uszami wylewają mi się frazesy, których nikt nie wypełnia... Własne szczęście - to dziś mój obowiązek... inaczej... w łeb bym sobie palnął, gdybym już nic nie widział dla siebie oprócz jakichś fantastycznych ciężarów. Tysiące podróżnują, a jeden względem nich ma obowiązki!... Czy słyszano coś potworniejszego?...