Ciąg dalszy "Lalki" Bolesława Prusa.
XIX
Węgiel
Od ponad miesiąca Wokulski mieszkał w Zasławiu. Zatrzymał się tam u starszej kobieciny, która wynajęła mu pokój za dwa ruble dziennie wraz z posiłkami. Apartament to nie był, ale jeśli ktoś potrzebuje spokoju i odrobiny prywatność uznać można, że lepszego miejsca na świecie znaleźć się nie da. Pomieszczenie, które zajmował urządzone było na styl barokowy. Łoże umieszczone przy oknie pozwalało na odpoczynek ze wzrokiem skierowanym na zamek nieopodal lasu.
Na początku pobytu Stanisław dni spędzał na spacerach po pięknej i obrazowej okolicy. Bez przerwy starał się zagłuszyć tęsknotę i ból po Izabeli, który raz zanikał, a w innym czasie powracał. Ku zajęciu swoich myśli czymś innym, wymyślał sobie różne zajęcia. Zaczął malować pejzaże i choć nie szło mu to dobrze, gdyż rysunki przypominały bazgroły dzieci w wieku siedmioletnim, nie poddawał się i ponawiał próby tworzenia własnych artystycznych dzieł. Tylko gospodyni przedstawiał swoje wytwory powstające przy użyciu węgla i pędzla, a ta mając jakiś pomysł ulepszający dany pejzaż od razu mu go podsuwała. Najgorsze katorgi przeżywał, gdy pogoda nie dopisywała (deszcz padał) i musiał siedzieć w chacie. Pomagał wtedy kobiecie w porządkach domowych. Pani Młynkowska, gdyż tak było owej gospodyni na nazwisko traktowała Stanisława jak syna, którego utraciła w nieszczęśliwym wypadku pięć lat temu. Wieczory spędzali na szczerych rozmowach, w których Wokulski opisywał swoją historię nieszczęśliwej miłości, a ta starała się mu pomóc jak umiała.
Po dwóch dniach niepogody, słońce w końcu wyszło zza chmur i rano Stanisław postanowił wyruszyć w kierunku zamku, aby zacząć kolejny szkic do swego zboru. Jednak nim oporządził się i zebrał wszystkie potrzebne mu do malowania materiały zegar wskazywał już popołudnie. Tego dnia gospodyni wyruszyła do sąsiedniej wioski na trzy, może cztery godziny, aby odwiedzić swoją starą znajomą, która z powodu wieku nie mogła zrobić tego sama. Słońce świeciło już mocno, a na niebie nie widać było nawet jednej chmurki informującej o wcześniejszej burzy, gdy Wokulski szedł drogą ku pamiątkowemu kamieniu. Wiatr smętnie dmuchał w jego twarz rozwiewając mu przy tym czuprynę. Z dala Stanisław zauważył matkę Węgiełka, która w polu robiła przy kartoflach.
- Dzień dobry pani- ukłonił się zbliżywszy się do niej.- Jak zdrowie?
- O! Pan Wokulski, jak miło. U mnie wszystko dobrze. Jeszcze chyba nie zdążyłam- ciągnęła dalej- podziękować panu za to, co pan zrobił dla mojego syna. Jestem bardzo wdzięczna. Ludzie mają problemy, a pan spada nam z nieba.
- Chłopak ma talent, więc zasługuje na to, aby w razie potrzeby ktoś mu pomógł. Los wybrał mnie, więc nie ośmieliłem się mu sprzeciwić.
- Nie dosyć, że jest pan dobroduszny to jeszcze tak skromny. Jeszcze raz dziękuję. Pan wybaczy, ale muszę już wracać do domu. Wieczerze wypada nastawić na ogień, aby nadawała się do jedzenia na wieczór.
- Moje uszanowanie i miejmy nadzieję do zobaczenia.
- A może przyjdzie pan dziś do nas na kolację?
- Pani dobrodziejko proszę wybaczyć, ale nie wypada mi zostawić pani Młynkowskiej samej. Tym bardziej, iż to będzie nasza ostatnia wspólna kolacja, pod warunkiem, iż nie wyjadę przed wieczorem.
- Pan wyjeżdża?
- Mam zamiar wrócić do Warszawy i załatwić wszystkie ważne sprawy, a potem się zobaczy. Może wrócę tu i się osiedlę?
- Szkoda nam będzie pana żegnać. Nie zatrzymuje już pana, ale niech pan zajrzy do nas przed wyjazdem. Upiekę szarlotkę na podróż. Do widzenia!
- Bardzo dziękuję. Do widzenia dobrodziejko!
Wokulski stał jeszcze przez chwilę spoglądając na oddalającą się matkę Węgiełka. Ruszył w końcu w stronę zamku, gdzie podobno śpi na wpół obudzona piękna dziewczyna wraz z wielką górą skarbów.
„Co za poczciwa kobieta. Szczerze mówiąc jak cała rodzina” - rozmyślał.- „Dziękują losowi za każdy kolejny dzień, który raz przynosi coś dobrego, a innym razem katastrofę. Nie wiem czy miałbym na tyle siły, aby podnieść się i walczyć, gdybym wszystko stracił. Odbudowali w ogrodzie chałupę, może i wygląda jak barak, ale jest. Był spalony warsztat, a teraz stoi taki jakby nie było żadnego nieszczęścia. Wiem, co ich tak umacnia- miłość, której mi tak brak. O, rany! Znowu zaczynam marzyć. Izabelo... A tak z drugiej strony ciekawy jestem, co u niej? Zaręczyła się z tym starym marszałkiem? Dowiem się jak będę w Warszawie. A propos muszę wysłać list do Rzeckiego. Na pewno martwi się i zastanawia, gdzie się podziewam od tych dwóch miesięcy. Zrobię to jak wrócę do chałupy.”
Gdy tak rozmyślał i utwierdzał się w swoich przekonaniach, dotarł do podnóża zamku. Rozstawił swój sprzęt do malowania i już miał zabrać się do roboty, gdy zorientował się, że zapomniał węgielka.
„No jak ja mam zacząć?”- zastanawiał się.- „Szkicować nie można pędzlem. Chyba będzie trzeba zejść na dół do domu. Został pewnie na stole w jadalni. Jaka ze mnie gapa. Wszystko przez te bujanie w obłokach. Muszę nauczyć się i zapamiętać, że Izabela mnie nie kocha i już o niej nie myśleć. Ona tylko mnie kokietowała i chyba tylko to potrafi robić? Szczerze mówiąc cóż innego ma umieć, jeśli tak ją wychowano. A może źle ją posądzam? Może tylko mi się wydawało? Nie, tylu przewidzeń nie mogłem mieć.”
Schodząc z góry bił się jeszcze z myślami. Gdy dotarł do domu usłyszał dwa przeraźliwe huki, przez które aż szyby w domu się zatrzęsły.
„Jakby Zeus piorunami strzelał”- pomyślał.
Wtedy przypomniało mu się, że profesor Geist oczekuje od niego pilnej odpowiedzi w sprawie funduszy nad dalszymi badaniami. Jaki związek ma jedno z drugim, chyba tylko naukowiec może pojąć. Wyszedł przed dom i stwierdził, że wybuch miał miejsce w okolicy zamku.
„Chyba nie mam, co wracać po resztę narzędzi.”
Pod wpływem bodźca, jakim był ten wypadek na górze zaczął się pakować, lecz po chwili przestał i usiadł na krześle.
„Co ja znowu robię? Czyżbym uciekał, ale przed czym?”- Głos w głowie mówił mu, że przed miłością, ale nie rozumiał jak to może zrobić.- „A gdybym zniknął? Nie zabrał stąd rzeczy, może pomyśleliby, że umarłem? Zacząłbym nowe życie w Paryżu. Życie, które przeznaczę dla ludzkości. Poświęcę się nauce.”
Tak jak pomyślał uczynił. Zabrał ze swojego pokoju jedynie dokumenty oraz pieniądze na podróż (resztę zostawił gospodyni) i wyjechał bez pożegnania, a na dodatek w taki sposób, że nikt go nie widział w Zasławiu.
Matka Węgiełka wracając z pola zastanawiała się, dlaczego taki człowiek jak Wokulski jest tak nieszczęśliwy. Każdemu stara się pomóc i ofiarowuje kawałek swego serca potrzebującej duszyczce, a nie może znaleźć kobiety, która go pokocha i uszczęśliwi. Po dotarciu do chałupy kazała Węgiełkowi zająć się kartoflami, a sama wraz z jego żoną zaczęła przygotowywać wieczerzę. Gdy ją nastawiła coś w zamku strasznie huknęło.
- Węgiełek! Leć na zamek, bo tam może jest jeszcze pan Wokulski, więc żeby go nieszczęście, jakie nie spotkało.- Chłopak zaraz poleciał, a ona zwróciła się do Marianny ze łzami w oczach.- Jeszcze przed chwilą z nim rozmawiałam. Zapraszałam go na kolację, ale odmówił mówiąc, iż wyjeżdża i chce spędzić ten wieczór z panią Młynkowską o ile zdąży. Taki dobroduszny człowiek, oby nic mu się nie stało.
- Nie przejmuj się mamo! Na pewno nic mu nie jest. Szedł w tamtym kierunku, ale za pewne poszedł w stronę polany. Zaraz przyjdzie Węgiełek i sama zobaczysz. Usiądź, a ja zrobię ci herbaty.
Gdy Węgiełek dotarł tam gdzie kazała matka, czyli w okolice zamku, aż się załamał. Z czterech ścian zamku, co się jeszcze mocniej trzymały, została tylko jedna, a trzy zmielone prawie na mąkę. Kamień, co wycięto na nim rok temu wiersz rozbity na jakieś dwadzieścia kawałków, a w tym miejscu, gdzie była zawalona studnia, zrobił się dół. Przerzucił kilka kamieni, ale nie zauważył, aby ktoś tu leżał. Postanowił, iż przerzuci je wszystkie na wszelki wypadek, aby mieć pewność, iż nie ma pod nimi pana Stanisława. Z ciężkim sercem jednak wracał do domu, gdyż wiedział, że będzie musiał o tym wszystkim, co tu zobaczył zakomunikować rodzinie.
XX
Metale
Przez pięć dni Wokulski jechał do Paryża. Tam, tak jak za pierwszym razem ulokował swoje rzeczy w Grand Hotel. Zaraz po lekkim odświeżeniu postanowił, iż pojedzie do profesora. Wyszedł z hotelu i wziął fiakra. Kazał się zawieść w okolice Charenton. Wysiadł z powozu i wszedł do jednopiętrowego domu. O dziwo furtka nie była zamknięta.
- Dzień dobry panie Wokulski!- usłyszał głos z góry. Geist schodził właśnie po schodach by przywitać gościa.- Może ma pan ochotę na herbatę? Właśnie nastawiłem wodę.
- Dzień dobry! Z wielką chęcią się napiję.
- Wiedziałem, że w końcu przyjedziesz. Znam się na ludziach i byłem pewien, iż nie wytrzymasz długo bez chociażby oglądania tych skarbów. Chcesz je obejrzeć?
- Nie przyjechałem tu, aby je oglądać. Postanowiłem, iż będę panie profesorze nie tylko finansował doświadczenia, ale i pomagał w nich.
- To znaczy, że pan zostaje?
- Tak, ale dopiero za cztery tygodnie przeprowadzę się tu. Na razie muszę mieszkać w Paryżu, gdyż czekam na pana Ochockiego. Tego, o którym panu pisałem w moim ostatnim liście.
- Faktycznie, już sobie przypominam. Mam nadzieję, że ten młodzieniec nie ma dużych wymagań, co do lokalu, jaki chce zajmować. Zostały mi tylko te dwa pokoje na górze.
- Dla naukowca wystarczające jest łóżko nawet z popękanymi sprężynami. A co z resztą to jest mu to obojętne. Sam pan dobrze wie.
- Racja. Chodźmy na górę napić się tej herbaty.
Po gorącym napoju i krótkiej rozmowie przy stole Wokulski wyszedł od profesora obiecawszy, że pojawi się jutro z samego rana. Wsiadł do powozu, który czekał na niego i ruszył w kierunku miasta. Po drodze mijał pola i malownicze pejzaże. Przypomniał sobie swoje ostatnie dwa miesiące w Zasławiu.
„Nie. Malarstwo nie jest dla mnie”- rozmyślał.- „Mam nadzieję, że pani Młynkowska nie zamartwia się zanadto. Lepiej wyśle do niej list, aby się kobiecina nie biła z myślami. Chociaż z drugiej strony pewnie przeszukają ruiny, które pozostały po tych wybuchach i nie znajdą mojego ciała, więc wywnioskują, że ocalałem i być może wyjechałem. Miałem przecież zacząć nowe życie, niech no póki, co żyją w niepewności. Jednak trzeba by się dowiedzieć, co się stało w tym zamku. Ciekawe czy ta niemiecka baronowa jeszcze przebywa w Paryżu? Będę miał dla niej zadanie.”
Gdy dojechał pod hotel dał trzy ruble i bilecik służącemu prosząc go, aby zorientował się czy w mieście znajduje się baronowa niemiecka. Sam udał się na spoczynek. Po dwóch godzinach przyszedł ów służący i zakomunikował:
- Pani Baronowa wyjechała na tydzień do mieściny pod Paryżem i dziś ma wrócić. Gdy dotrze do mieszkania to otrzyma bilecik od pana.
- Dziękuję ci bardzo.
- Do usług!
Nagle Wokulski nabrał chęci na przelot balonem. Wyszedł, czym prędzej z apartamentu i skierował się w stronę placu. Jak zawsze wokół tej atrakcji był tłum. Udało mu się jednak dość szybko wślizgnąć na początek kolejki. Gdy wzlatywał nad miasto przypomniał sobie rozmowę z wyższym towarzystwem o lataniu balonem, gdy odwiedzał świętej pamięci prezesową. Znów widział przed oczyma pannę Łęcką, która w trakcie tamtej pogadanki udawała, iż nie zwraca na niego żadnej uwagi. Nim adrenalina mu opadła balon osiadł na ziemi. Postanowił, że pójdzie na obiad do którejś z najbliższych restauracji.
Po powrocie w recepcji został poinformowany, iż pani baronowa czeka na niego w kawiarence hotelowej.
- Dzień dobry najdroższa pani!
- Zaczyna pan od komplementów, czyżby to miała być rekompensata za pół godziny czekania?
- A pani zaczyna od awanturowania się. Zamiast od kilku miłych słów na powitanie. Czyżby się pani na mnie obraziła?
- Nie, ja się tak łatwo nie obrażam. Mam tylko problem z moją siostrzenicą, ale nie będę panu zawracała tym głowy. Słyszałam, iż pan mnie szukał. Nie przyszłam, aby przybywać na wezwanie od kogoś, ale gdy dowiedziałam się, że tym kimś jest pan, panie Wokulski nie mogłam się powstrzymać. Cóż, więc pana sprowadza do Paryża?
- Sprawy prywatne. Nie mogę pani powiedzieć, gdyż jest to tajemnica. Mam jednak do pani pewną sprawę. Otóż w Zasławiu na początku września, czyli z sześć dni temu miał miejsce wybuch w okolicznym zamku. Czy mogłaby się pani dowiedzieć, czym był on spowodowany?
- Spróbować zawsze mogę, ale wie pan...
- Dam na zaliczkę pięćset rubli, drugie tyle otrzyma pani po wykonaniu zadania. Umowa stoi?
- Oczywiście. A jeśli mogę zadać panu dyskretne pytanie.
- Owszem pod warunkiem, iż nie będzie zbyt prywatne.
- Co pan robi dziś wieczorem? Otóż odbywa się u mnie bal z okazji urodzin mojej siostrzenicy, przez którą mam właśnie tak nerwy skołatane i zastanawiam się czy mógłby pan przyjść, chociaż na kieliszek szampana?
- Pani wybaczy, ale dziś dopiero przyjechałem i jestem znużony podróżą.
- Oczywiście. Ja wszystko rozumiem. Niech pan jednak pamięta, iż może pan odwiedzać mnie, kiedy tylko przyjdzie panu na to ochota.
- Dziękuję bardzo. Dobranoc!
- Dobranoc!
Gdy baronowa wyszła Wokulski poszedł do pokoju, położył się i zaczął rozmyślać.
„Ciekawe, co robi teraz ten poczciwy Rzecki? Gdyby trochę inaczej się potoczyło to moje życie byłbym teraz z Izabelą. Nie opuściłbym za pewne Warszawy, no chyba, że kupiłbym nieopodal jakiś majątek, aby zamieszkać w niewielkim dworku.”
Z taką myślą zastał go sen i powieki same opadły mu jakby ich waga przekraczała z dziesięć kilogramów.
Następnego dnia, z samego rana Wokulski wstał, zjadł niewielkie śniadanie i ruszył do profesora Geista. Ten czekał już na niego od godziny.
- Hello! Spóźniłeś się!
- Dzień dobry! Przepraszam, ale potrzebowałem dużej dawki snu.
- Rozumiem. Przyda ci się, gdyż dziś czeka nas dużo pracy. Szczerze mówiąc tak, jak co dzień począwszy od dzisiaj.
- Pozwól, że się przebiorę i zaczniemy.
- Dobrze.
Po przebraniu się profesor przyniósł pudełko, w którym znajdowały się kulki różnych wielkości i kolorów. Weszli do laboratorium. Wokulski zauważył, iż różni się ono sporo od tego, które pamiętał z czasów młodości, gdy uczył się jeszcze. Spostrzec można było oprócz wielkiego kotła w centrum pomieszczenia trzy stoły, a na nich sporą ilość laboratoryjnego sprzętu. Różnego rodzaju kolby od kulistych do miarowych przez stożkowe wraz z lejkami i bagietkami leżały w jednym miejscu. Laboratorium było bardzo dobrze oświetlone, chociażby przez światło słoneczne wpadające przez trzy duże okna. W kącie stała tablica, a na niej mnóstwo wzorów (zapewne, dzięki którym można otrzymać te dziwne metale).
- Jeśli chcesz możesz spróbować wytworzyć dany metal, ja tym czasem skończę doświadczenie, nad którym ślęczę od dwóch tygodni.
Wokulski był zachwycony. Każdego następnego dnia przygotowywał masę, jaką musi wrzucić do tego kotła znajdującego się na środku pomieszczenia. Z coraz mniejszą chęcią wracał do hotelu w stolicy Francji. Nie mógł się doczekać dokończenia masy i przyjazdu Ochockiego, gdyż wtedy zaczną bardziej skomplikowane doświadczenia nad substancjami oraz badania nad metalem lżejszym od powietrza..
Jego modlitwy zostały w końcu wysłuchane, gdyż pod koniec października przyjechał długo oczekiwany „nowy” naukowiec. Spotkali się przed furtką domu profesora.
- Stanisław Wokulski?
- A któżby inny? Witaj Julianie Ochocki!
- Jak miło pana widzieć! Wszyscy w Warszawie myślą, że pan nie żyje. Że zginął pan w ruinach zamku. Cały czas toczy się śledztwo jak doszło do zawalenia się zamkowych ścian. A pan tu sobie spokojnie przebywa i nie daje znaków życia. Jak tak można, panie Stanisławie?
- Nie chciałem wracać do tamtych problemów i wyjechałem, gdy tylko nadarzyła się okazja. Mam nadzieję, że mnie pan rozumie.
- Szczerze mówiąc nie, ale nie będę w to wnikał. Wie pan już o tragicznej wieści?.
- Jakiej?
- A więc nie. Pan Rzecki nie żyje.
Wokulski na zmianę robił się czerwony, a potem bladł tak, że przypominał ścianę.
- Może lepiej wejdziemy. Napije się pan herbaty, a ja wszystko opowiem.
Weszli do środka, a profesor Geist jakby wiedział, iż dzisiaj przybędzie im nowy pomocnik zaparzył herbatę. Jednak zdziwił się niezmiernie zobaczywszy twarz Wokulskiego.