Zachowanie wyborcze Polaków na przełomie XX i XXI w.
Demokracja w Polsce została wprowadzona na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Od tego czasu Polacy mogli uczestniczyć w wolnych, powszechnych, równych i tajnych wyborach władz państwowych wybierając sześciokrotnie (1989, 1991, 1993, 1997, 2001, 2005) dwuizbowy parlament, czterokrotnie (1990, 1994, 1998, 2002) władze do samorządu terytorialnego oraz również czterokrotnie (1990, 1995, 2000, 2005) głowę państwa, czyli prezydenta. Czynne prawo wyborcze- możliwość głosowania- posiadają wg Konstytucji RP z 1997 roku wszyscy obywatele polscy, którzy najpóźniej w dniu wyborów ukończyli 18 lat, nie są ubezwłasnowolnieni prawomocnym orzeczeniem sądowym, pozbawieni praw publicznych lub wyborczych. Mimo tak dużej liczby uprawnionych do głosowania, ze swojego przywileju korzysta około połowa z nich. Największa frekwencja jest zauważalna przy wyborach prezydenckich; w 1995 roku wynosiła ona w I turze 64,7 %, a w II turze 68,2% i była to największa dotychczasowa frekwencja wyborcza w historii III RP. Pierwsze wybory prezydenta w 1990 roku cieszyły się mniejszym zainteresowaniem- swój głos oddało w nich w I turze 60,6%, w II turze 53,4% wyborców. Bardzo niska frekwencja została odnotowana w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich: I tura- 49,74%, II tura 50,99%. Mniej niż połowa pełnoletnich Polaków (40,57%) skora była również w ubiegłym roku do wyboru swoich przedstawicieli do organów władzy ustawodawczej. Była to najniższa dotychczasowa frekwencja w wyborach parlamentarnych. Najmniej chętnych oddaje swój głos w wyborach samorządowych. Tu liczba waha się w okolicach 30-40%.
Sytuacja w Polsce nie odbiega od normy, bowiem niemal w każdym demokratycznym kraju więcej ludzi uczestniczy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych niż w wyborze władz lokalnych. Jest to nie tylko wynik tego, że obywatele przywiązują większe znaczenie głowie państwa niż posłom i senatorom, nie mówiąc już o lokalnych radnych, ale także efekt większego zainteresowania tymi wyborami przez media. Efekt ten jest też związany z liczbą i znajomością kandydatów, na których się głosuje- w wyborach głowy państwa jest ich najwyżej kilkunastu, w parlamentarnych i samorządowych znacznie więcej. Wyraźniejsze są ich programy, co obniża koszty orientacji w scenie politycznej, zwiększając przez to frekwencję wyborczą. Gdy przedwyborcza scena polityczna jest bardzo rozproszona i mało przejrzysta dla zwykłych ludzi, uczestniczenie w wyborach jest trudniejsze, gdyż wymaga ponoszenia pewnych kosztów psychologicznych. Aby zorientować się w licznych ofertach programowych- często bardzo do siebie podobnych, wyborca musi poświęcić dużo czasu na ich poznanie i przeanalizowanie słuchając radia, czytając gazety czy oglądając polityczne programy telewizyjne. Łatwiejsze jest w takiej sytuacji wycofanie się z wyborów. Małe zainteresowanie elekcją jest też wówczas, gdy przedstawione oferty programowe są mało czytelne lub nieatrakcyjne dla wyborców, gdy ich treść nie jest dostosowana do potrzeb i oczekiwań społecznych. W początkowym okresie transformacji systemowej w Polsce niska frekwencja wyborcza (wybory parlamentarne w 1991 roku- frekwencja 43,2%) wiązała się właśnie ze słabą orientacją obywateli w programach poszczególnych ugrupowań. Osoby niegłosujące w wyborach parlamentarnych w 1991 nie spostrzegały na scenie politycznej żadnej partii realizującej dostatecznie wiele ważnych dla siebie celów, ani też nie widziały wyraźnych różnic w programach poszczególnych partii.
Psychologiczne koszty uczestniczenia w wyborach są także związane z rodzajem obowiązującej ordynacji wyborczej. Prostsza, a w związku z tym zachęcająca do wzięcia udziału w głosowaniu, jest ordynacja większościowa (obowiązująca w Polsce przy wyborach prezydenckich). Wyborca wie, że wygra ten kandydat lub ta partia, która uzyska najwięcej głosów. Wyborca ma wówczas poczucie bezpośredniego wpływu na wybór posła w swoim okręgu czy prezydenta, co zwiększa jego motywacje do uczestniczenia w wyborach.
W przypadku ordynacji proporcjonalnej (obowiązuje w Polsce przy wyborach parlamentarnych i samorządowych) większą szansę uzyskania mandatu ma ten kandydat, którego ugrupowanie uzyskało największą liczbę głosów w całym kraju. Zatem wyborca oddając swój głos, popiera raczej partię, z którą związany jest jego kandydat, a nie samego kandydata. W związku z tym silniejszą motywację do uczestniczenia w wyborach mają osoby identyfikujące się raczej z jakimś ugrupowaniem niż konkretnym kandydatem.
Pojawiają się różne wyjaśnienia i teorie na temat przyczyn spadającego zainteresowania Polaków udziałem w demokratycznych wyborach. Jak wynika z raportu CBOS „Nie wierzę politykom- przyczyny deklarowanej absencji wyborczej” z listopada 2004 ponad jedna czwarta wyborców, którzy najprawdopodobniej nie skorzystaliby ze swych obywatelskich uprawnień (27%), czuje się rozczarowana, zawiedziona kształtem naszego systemu politycznego, ponieważ w ich przekonaniu politycy nie spełniają podstawowego kryterium dla funkcjonowania w tej roli społecznej – nie są wiarygodni. Dalsze 4% formułuje ten sam zarzut jeszcze bardziej ostro - uważa, że w Polsce wybory to w ogóle fikcja, gra, rodzaj fasady przesłaniającej rzeczywiste mechanizmy rządzenia. Duża grupa obywateli, którzy mogliby głosować (24%), czuje się kompletnie zniechęcona do udziału w wyborach. Tę postawę najlepiej ilustruje stwierdzenie: „W wyborach to ja już uczestniczyłem i co z tego?”. Można sądzić , że do tej grupy niegłosujących należą wyborcy, którzy zawiedli się na partii lub partiach, którym udzielili wyborczego poparcia. W przekonaniu tej grupy badanych wynik demokratycznego głosowania, czyli złożenie jednostkowych decyzji wyborców nie składa się w żadną sensowną całość , a demokratyczne wybory nie są już postrzegane jako dobro samo w sobie. Cóż z tego, że powszechne głosowania się odbywają , procedury demokratyczne są przestrzegane, skoro obywatel żyje w przeświadczeniu, że dzieje się źle i kraj jest źle rządzony. Demokracja nie jest tu postrzegana jako wartość sama w sobie, a wybory są traktowane jako rodzaj transakcji - ja głosuję , ale w zamian wybrana przeze mnie władza powinna rządzić tak, by moja sytuacja życiowa się poprawiła. Jeśli tak się nie dzieje, przestaję chodzić na wybory. Ponad jedna szósta (17%) ma poczucie ograniczonego wyboru i braku odpowiednio funkcjonującego „rynku” politycznego. W przekonaniu tej grupy wyborców w Polsce w każdych wyborach „w kółko wybiera się te same osoby”. Poczucie, że „ciągle rządzą ci sami” sprawia, że wyborcy nie mają przekonania, by rzeczywiście od nich zależał los polityków, a nie wynikał wyłącznie z ich umocowania partyjnego czy też politycznej autokreacji. Co dwunasty respondent raczej niewybierający się na wybory (8%) jest przekonany, że: „Mój głos nic nie zmieni, nie ma znaczenia”; „moje zdanie się nie liczy”; „jak mają kogoś wybrać , to i tak wybiorą beze mnie”; „wszystko jedno, i tak zrobią , co chcą ”. Spora grupa ankietowanych uzasadnia swoją niechęć do uczestniczenia w wyborach formułowaną wprost krytyczną oceną klasy politycznej. Część z nich (5%) nie chce brać udziału w wyborach z powodu wyalienowania klasy politycznej, polityków ze społeczeństwa. Ich zdaniem politycy „nie troszczą się o ludzi, o tych, co na nich głosują ”; „nic ich ludzie i ich problemy nie obchodzą ”; „politycy myślą o własnych potrzebach, nie o ludziach”; „każdy chce się tylko dostać na stołek, żeby ciągnąć do siebie”. W wersji najskrajniejszej (2%) wypowiedzi te przybierały formę pełnych emocji inwektyw wobec polityków i klasy politycznej. Co dwudziesty ankietowany niewybierający się na wybory (5%) w sposób mniej lub bardziej bezpośredni stwierdził, że jego nieobecność w wyborach ma być formą protestu przeciw politykom, partiom czy też funkcjonowaniu obecnego systemu politycznego. Taki sam odsetek motywuje swoją niechęć do udziału w wyborach zmęczeniem, znużeniem, sytuacją na polskiej scenie politycznej. Wśród innych przyczyn nieuczestniczenia w wyborach najczęściej pojawiały się wypowiedzi uzasadniające tę postawę brakiem poczucia kompetencji wyborczych (9%) lub brakiem zainteresowania polityką w ogóle (5%). Co dwudziesty wyborca nie wybiera się na wybory ze względu na zły stan zdrowia lub trudności w poruszaniu się.
Jak widać z powyższych wyników badań wyborcy z różnych przyczyn nie uczestniczą
w wyborach. W literaturze wyróżnia się zwykle dwa typy absencji wyborczej: absencję „zawinioną”, wynikającą z zaniechania lub świadomej rezygnacji z udziału w głosowaniu, oraz absencję „przymusową”, czyli taką, której przyczyny są niezależne od wyborcy, jak np. praca w godzinach otwarcia lokali wyborczych, wyjazd, podeszły wiek, choroba, niepełnosprawność. W zeszłorocznych wyborach parlamentarnych frekwencja była tak niska, gdyż „milcząca większość” nie poszła głosować, bo po prostu nie chciała tego zrobić ( 73% respondentów, którzy nie zagłosowali). W wyborach prezydenckich 2005 liczba takich była tylko nieco mniejsza- 60% zarówno w I jak i w II turze.
Od początku XX wieku prowadzone są badania nad uczestnictwem wyborczym, które mają na celu wyjaśnienie zjawiska wyborczej partycypacji. Za najważniejsze odkrycie wczesnych badań należy uznać obserwację, że jest ono nierówno rozłożone między grupami społecznymi. Prawdopodobieństwo udziału w wyborach zależy od miejsca jednostki
w strukturze społecznej, określanego m.in. przez płeć, wiek, wykształcenie, miejsce zamieszkania, zakres uczestnictwa jednostki w świecie organizacji i instytucji politycznych
i społecznych.
W wielu krajach kobiety uczestniczą w wyborach rzadziej niż mężczyźni. Wiąże się to z tym, że biorą w nich czynny udział osoby interesujące się polityką, a takimi są w większości właśnie mężczyźni. Tłumaczy się też to tym, że mężczyźni częściej zajmują wysokie pozycje
w strukturze społecznej niż kobiety. Częściej są lepiej wykształceni, więcej zarabiają, zajmują lepsze i wyższe stanowiska zawodowe, należą w większej liczbie do różnych grup i instytucji politycznych. Polskie badania z lat dziewięćdziesiątych pokazują, że w naszym kraju płeć nie jest czynnikiem różnicującym społeczeństwo na głosujących i niegłosujących, bowiem przy wyborach odnotowuje się niemal identyczny poziom frekwencji wyborczej wśród kobiet
i mężczyzn.
Również wiek obywateli ma znaczenie. Większość empirycznych analiz wskazuje na związek między wiekiem a uczestnictwem wyborczym. Zależność między wiekiem a partycypacją jest krzywoliniowa: młodsi uczestniczą rzadziej, partycypacja rośnie wśród osób w średnim wieku, by w grupie obywateli pięćdziesięcioletnich i starszych ponownie spaść. W wielu krajach stwierdzono duży procent niegłosujących wśród młodych ludzi uprawnionych do głosowania. Jest to interpretowane jako rezultat mniejszej stabilizacji i większej ruchliwości przestrzennej osób młodszych oraz mniejsze zainteresowanie polityką wśród nich. W Polsce jest to raczej efekt ukierunkowania młodzieży na wartości takie jak rodzina, przyjaciele, rozrywka, ciekawa i dobrze płatna praca oraz też małe zainteresowanie polityką i uczestnictwem w życiu politycznym kraju.
Dane statystyczne z różnych miejsc na świecie mówią, że udział w wyborach istotnie wiąże się z poziomem wykształcenia. Im wyższe wykształcenie jednostki, tym większe prawdopodobieństwo jej uczestniczenia w elekcji. Jak wykazały badania, dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, wykształcenie bezpośrednio redukuje koszta brania udziału
w głosowaniu, umożliwiając zrozumienie kwestii pojawiających się na scenie politycznej
i ułatwiając dostęp do informacji. Po drugie podnosi również inne umiejętności sprzyjające partycypacji, jak na przykład sprawność w posługiwaniu się pouczeniami i instrukcjami. Szkoła i inne instytucje socjalizacyjne szerzy takie postawy, które sprzyjają uczestnictwu obywatelskiemu i politycznemu, wpaja na przykład poczucie obywatelskiego obowiązku wzięcia udziału w głosowaniu.
Także wysoka pozycja zawodowa i powiązane z nią wysokie dochody sprzyjają uczestnictwu wyborczemu, bowiem redukują koszt wyborczego uczestnictwa. W myśl tej argumentacji osób niezamożnych nie stać na branie udziału w wyborach. Są one zmuszone do martwienia się o dużo ważniejsze dla nich sprawy, jak przeżycie własne i rodziny. Nie mogą z tego powodu poświęcić wystarczającej ilości czasu na zbieranie i analizowanie informacji niezbędnych do podjęcia decyzji wyborczej. Po drugie, osoby zamożne głosują częściej, ponieważ w wyniku wyborów mogą więcej niż osoby uboższe zyskać bądź stracić. Po trzecie, wyższy poziom partycypacji zamożniejszych wiąże się z rozpowszechnieniem w ich środowisku pro wyborczych postaw i przekonań. Powszechność tych postaw nie jest jednakże bezpośrednim rezultatem wysokich dochodów i wysokiej pozycji zawodowej. Wiąże się raczej z przeciętnie dużo wyższym poziomem wykształcenia, a także z historycznie utrwalonymi wzorami zachowań obywatelskich, zakorzenionymi w etosie i subkulturach politycznych wyższych statusowo grup społecznych.
Uczestnictwo i aktywność jednostki w świecie instytucji formalnych, dobrowolnych zrzeszeń, stowarzyszeń oraz wspólnot religijnych zwiększa również prawdopodobieństwo uczestnictwa w wyborach. Wiążą one obywatela z życiem publicznym, z szerszą społecznością, rozwijają poczucie przynależności do szerszej społeczności i zapobiegają uczuciu wyobcowania. Przyczynia się to także do lepszego politycznego poinformowania poprzez kontakty z osobami związanymi ze światem polityki, do zwiększenia wiedzy na temat programów wyborczych, kandydatów, aktualnych problemów społecznych i politycznych oraz reguł funkcjonowania polityki w kraju.
Silne związki łączą także partycypację wyborczą z uczestnictwem w praktykach religijnych. Osoby praktykujące z reguły są bardziej skłonne do brania udziału w wyborach. Po pierwsze, osoby uczestniczące w nabożeństwach są silniej zintegrowane ze swoimi wyznaniowymi wspólnotami. Po drugie praktykujący obywatele częściej poddawani są mobilizacyjnej działalności duchownych, którzy to często angażują się w życie polityczne, głosząc swoje przekonania i nakłaniając wiernych do konkretnych zachowań, głosowania na konkretną partię czy kandydata. Wyrazistym przykładem tego w Polsce jest działalność ojca Rydzyka i jego Radia Maryja. Słuchacze tego radia wprawdzie nie wszyscy są zainteresowani polityką, ale poprzez udział we wspólnocie Rodziny Radia Maryja stanowią zdyscyplinowaną siłę polityczną. Zarówno w wyborach w 1997 jak i w 2005 roku głosowali tak, jak wskazał im ich autorytet, czyli ojciec Rydzyk, popierając partie czy kandydata, który obiecuje realizację najważniejszych dla nich wartości, jakimi są tradycyjna rola Kościoła i religii oraz ochrona kraju przed laicyzacją. Świadczy to o mobilizacyjnych możliwościach Kościoła w Polsce, który od początku transformacji jest instytucją aktywnie wspierającą wyborcze uczestnictwo.
Ciekawym spostrzeżeniem jest to, że związek z udziałem w wyborach ma również miejsce zamieszkania. Tak zwane analizy ekologiczne frekwencji wyborczej w kilku kolejnych wyborach w latach dziewięćdziesiątych wykazują w Polsce obszary o trwale wysokiej i trwale niskiej frekwencji wyborczej. Wysoka frekwencja charakteryzuje te regiony kraju, które kiedyś należały do monarchii austro – węgierskiej, czyli byłą Galicję, niska- te, które kiedyś stanowiły tzw. Królestwo Kongresowe, podporządkowane Rosji oraz obszary ziem północnych i zachodnich, czyli ziemie byłego zaboru pruskiego. Jedna z najżywotniejszych w polskiej geografii wyborczej hipotez, tzw. hipoteza „zaborowa”, tłumaczy to zjawisko wpływem czynników kulturowych, przede wszystkim odmienną kulturą i historią polityczną poszczególnych regionów, należących w przeszłości do różnych państw. Polityka zaborców wobec ludności polskiej, a także charakter i sposób zorganizowania zaborczego państwa, miały wpłynąć na ukonstytuowanie się na terenach różnych zaborów odmiennych wzorców kultur politycznych, które obecnie oddziałują na zachowania wyborcze obywateli, w tym na ich skłonność do udziału w głosowaniach.
W literaturze dotyczącej wyborów politycznych wyróżnia się trzy podstawowe grupy obywateli: pierwsza grupa to osoby regularnie biorące udział w wyborach, druga grupa to obywatele głosujący od czasu do czasu - gdy sytuacja wyborcza jest dla nich stymulująca
i prosta, trzecią grupę stanowią tacy, którzy zazwyczaj nie biorą udziału w elekcji. Psychologiczna charakterystyka osób systematycznie nie uczestniczących w wyborach tak zwanych permanent non-voters w Polsce pokazuje, że są to, w porównaniu z osobami głosującymi, jednostki mniej wyrobione politycznie, to znaczy mające mniejszą wiedzę
o polityce, nastawione krytycznie do aktualnego porządku instytucjonalnego, negatywnie oceniające sytuację w kraju; sądzące, że centralne instytucje państwa źle służą Polsce, są nieskuteczne, zajmują się mało ważnymi sprawami i nie można im ufać. Przeżywają alienację polityczną, w obecnym systemie politycznym czują się obco, nieswojo. Często twierdzą , że nie rozumieją świata polityki, czują się w nim zagubione i zdezorientowane. Ponadto czują się ogólnie bardziej sfrustrowane, odczuwają większe zmęczenie, niezadowolenie, smutek, przyszłość wydaje im się beznadziejna. Opisują siebie jako osoby mało zaradne życiowo, nie wierzą w swoje własne siły i nie czują żadnego oparcia ani pomocy z zewnątrz. Z analiz psychologicznych wynika, że jednostki te przeżywają poczucie frustracji, cechują się też pesymizmem, czasami depresją, stanem anomii- rozpadu i dezintegracji własnego systemu norm i wartości. Osoby systematycznie nie uczestniczące w wyborach zajmują peryferyczne pozycje społeczne: jest ich więcej wśród osób najniżej wykształconych, bezrobotnych, nie należących do żadnych organizacji społecznych, mniej religijnych, mniej zamożnych.
Polscy obywatele partycypujący w wyborach politycznych kierują się przed oddaniem swoich głosów różnymi motywami. Według klasyfikacji wyborców utworzonej podczas kampanii samorządowej w 1998 roku można podzielić wyborców m.in. na: kierujących się znanymi twarzami, czyli głosujących na znane osobistości świata filmu, muzyki czy sportu, na afirmujących osobowości polityczne, czyli cenionych i powszechnie uznanych polityków, na głosujących na ludzi sprawdzonych w polityce, utrzymujących się u władzy. Jeśli chodzi o motywacje wyborcze przy wyborach parlamentarnych, to w 1997 roku głosujący w swym wyborze kierowali się konkretami: dotychczasowymi dokonaniami partii, stylem jej działania na scenie politycznej, wizerunkiem liderów czy wręcz osobistą znajomością kandydatów. W kolejnych wyborach do Sejmu i Senatu w 2001 roku wyborcy motywowali swoją decyzję najczęściej następującymi argumentami:” bo dają szansę, że coś się zmieni, że będzie szło ku lepszemu”, „mam nadzieję, że kiedy dojdą do władzy, to poprawi się sytuacja ludzi takich jak ja”, „mają najlepszych polityków, którzy są fachowcami i będą umieli pokierować krajem”, „odpowiada mi ich program gospodarczy”, „bo rozumieją problemy zwykłych ludzi, będą o nich dbać”, „reprezentują ludzi takich jak ja”. W ostatnich wyborach parlamentarnych w 2005 roku Polacy wybierali swoich przedstawicieli wierząc najczęściej, że są to politycy uczciwi
i wiarygodni, o dużej wrażliwości społecznej, rozumiejący problemy zwykłych ludzi, reprezentujący odpowiadający im program gospodarczy, że jeśli dojdą do władzy, sytuacja wyborców zmieni się na lepsze. Często posługiwali się też negatywną motywacją, to znaczy głosowali na inną partię niż w poprzednich wyborach, gdyż byli niezadowoleni ze swojej poprzedniej decyzji wyborczej, oraz motywacją patriotyczną, głosując na partię, która w ich mniemaniu kieruje i będzie się kierować polskim interesem narodowym.
Coraz więcej Polaków zostaje w domu, rosnąca absencja jest faktem, który należy dobrze zrozumieć i przeanalizować. Zwłaszcza, że demokratyczni sąsiedzi swobodnie przekraczają próg 50- procentowy (Czesi), a nawet 70- procentowy, jak Węgrzy. Wiadomo, że w wyborach obywatele uczestniczą tym chętniej, im więcej mają przekonania, że rzeczywiście rozstrzygają one jakieś istotne sprawy, ważne dla ogółu, ważne dla nich osobiście. Ten stopień identyfikacji Polaków z aktem wyborczym jest bardzo niski. Co będzie, gdy frekwencja sięgnie 30 procent? Czy nadal będzie działało prawo demokracji, a w ten sposób wybrane władze, popierane przez jednego Polaka na dziesięciu, nadal będą uprawnione do rządzenia, do stanowienia takich ważnych praw, jak na przykład zmiana konstytucji? Podczas zeszłorocznych wyborów parlamentarnych w domu pozostało 60 procent Polaków uprawnionych do głosowania. Zatem mniejszość wybrała większość. Czy sytuacja taka stanie się nową regułą w polskim systemie politycznym? Problem uczestnictwa Polaków w wyborach pozostaje nadal otwarty.