Rok 1980 w krainie Szerpów. Historia pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest
"Zdobyć Everest pragnąłem
nade wszystko w świecie..."
(Tenzig Norgay)
1. Odkrycie i pierwsze próby zdobycia Everestu
Jeszcze 150 lat temu nikt nie wiedział o istnieniu Everestu. Pierwsza znana mapa Himalajów pochodzi z 1590 r. Została narysowana przez hiszpańskiego misjonarza, jezuitę Antony Montserrate. Najwyższą górę świata odkrył, a raczej dostrzegł w 1749 r. z odległości blisko 190 km hinduski topograf, oficer George Everest z Indyjskiej Służby Geodezyjnej.
Nie mając jeszcze pojęcia, że to najwyższy szczyt na Ziemi, oznaczono go jako Peak XV.
Dopiero w 1852 r. opracowano dokonane wcześniej pomiary i uzyskano średni wynik 29 tysięcy stóp, co dawało wówczas wysokość 8839 m n.p.m. (zaledwie 8 metrów różnicy od uznanego później wyniku). Dla uczczenia imienia pierwszego odkrywcy szczytu, w 1856 r. przyjęto oficjalną nazwę Mount Everest, choć tubylcy z Tybetu nazywali górę Chomo Kankar - "Pani Wiecznych Śniegów" lub Czomolungma - "Bogini - Matka Śniegów".
Początkowo ze względów religijnych dostęp do góry był niemożliwy.
W 1899 roku, planując oficjalną wizytę w Nepalu lord Curzon, ówczesny wicekról Indii, zasugerował Douglasowi Freshfieldowi, prezesowi Alpinie Club i przewodniczącemu Royal Geographical Society, że powinien zająć się zbadaniem drogi wiodącej pod Everest. On sam mógłby oficjalnie zwrócić się o pozwolenie dla brytyjskiej wyprawy na wkroczenie do Nepalu. Wszystko jednak zakończyło się na etapie pomysłów.
Na przełomie 1906/1907 roku przygotowano pierwszą ekspedycję na Everest, ale zarówno Nepal, jak i Tybet zostały zamknięte dla cudzoziemców, bo "chcieli podeptać miejscowe, święte obyczaje, ponieważ pragnęli stąpać po miejscach, w których (...) mieli siedzibę bogowie". Innym powodem powstrzymującym ludzi od wejścia na najwyższe szczyty himalajskie była zupełna nieznajomość zachowania ludzkiego organizmu na dużych wysokościach. Dopiero w 1920 r. brytyjski urzędnik Charles Belle uzyskał od Dalajlamy pozwolenie na przeprowadzenie wyprawy przez Tybet, której zadaniem miało być zdobycie Everestu, a jeszcze wcześniej odkrycie najdogodniejszej drogi do podnóża góry i wytyczenie szlaku na szczyt. Zanim to jednak nastąpiło, Brytyjczycy wysłali w Himalaje siedem kolejnych wypraw.
W roku 1921 odbyła się pierwsza wyprawa rekonesansowa, mająca zbadać górę dosłownie z każdej strony, ustalić drogę podejścia i ewentualne możliwości wejścia na szczyt najłatwiejszą trasą. Kierownikiem pierwszej wyprawy everestowskiej mianowano
płk. Charlesa K. Howarda-Bury’ego, a w skład zespołu wysokogórskiego weszli m.in. dwaj czołowi alpiniści brytyjscy: George Leigh Mallory i G. H. Bullock. Premier rządu tybetańskiego wystosował pismo do lokalnych władz Tybetu, zawiadamiając, że "przybywa wyprawa sahibów, aby zobaczyć górę Czha-mo-lung-ma (...) nakazuje się wam dostarczać im według cen zadawalających obie strony środki transportowe, a także tragarzy, których oni zażądają. Tak samo inna pomoc (...) czy to w dzień, czy też w nocy (...) ma być im dokładnie dana. Cała ludność okolicy powinna im służyć konieczną pomocą z całym oddaniem...".
Po miesiącu marszu płaskowyżem na wysokości ok. 4500 m wyprawa przekroczyła przełęcz Tinki La 5159 m i założyła bazę w Tingri. Mallory i Bullock w towarzystwie 16 tragarzy, sirdara i kucharza wyruszyli dalej w głąb doliny Rongbuk. Najpierw próbowano podejść pod Everest od północy. Udało się wejść na Lho La oraz przełęcz oddzielającą Pumori (7145) i Lingtren (6697), skąd po raz pierwszy zobaczyli Kocioł Zachodni. Nie znaleźli jednak od tej strony zejścia. Kolejną próbą była droga przez wschodni lodowiec Rongbuk na przełęcz Czang La, zakończona odnalezieniem drogi na Przełęcz Południową.
Do szczytu zostało 3,5 km i prawie dwa tysiące metrów przewyższenia. Nadal nie wiadomo było, jak zachowa się ludzki organizm w rozrzedzonym powietrzu.
W roku 1949 Nepal po stuleciach izolacji otworzył swe granice dla świata, za to rok później nowo nastały komunistyczny reżim chiński zamknął przed cudzoziemcami Tybet.
Z tego względu ci, którzy zamierzali wchodzić na Everest, skupili uwagę na południowej stronie góry.
Pod górę wrócili Brytyjczycy. Po raz pierwszy w skład zespołu wspinaczkowego wszedł Nowozelandczyk Edmund Hillary. Podobnie jak Amerykanie, dotarli do Namche Bazar
i lodowca Khumbu, gdzie założyli bazę i odnaleźli drogę na Przełęcz Południową.
Ale prawdziwą przeszkodą zagradzającą wejście na przełęcz okazał się lodospad Ice Fall. Anglicy postanowili wrócić wiosną.
Przyszedł rok 1953 i czas na kolejną ekspedycję brytyjską pod kierownictwem doskonałego stratega wojskowego, gen. Johna Hunta. Pod względem organizacyjnym wyprawa była przygotowana doskonale. Gen. Hunt jako sirdara i jednocześnie alpinistę zaangażował Tenzinga Norgaya. Zdawał sobie sprawę, że on jak nikt inny zna Everest
i pomoc jego będzie nieoceniona. Po dotarciu na wysokość 8500 m założono obóz IX,
z którego do ostatecznego szturmu miały ruszyć dwa zespoły: Bourdillon i Evans oraz Hillary i Tenzing. Pierwszemu z nich nie powiodło się. Do ataku ruszyli Hillary i Tenzing.
29 maja opuścili obóz nr IX o 6.30 i o godzinie 9.00 zdobyli Wierzchołek Południowy Everestu, po krótkiej naradzie, postanowili iść wyżej na Hillary Step (12 m), osiągając
wierzchołek Everestu, jako pierwsi ludzie na Ziemi o godzinie 11.30. Schodząc ze szczytu
E. Hillary wypowiedział słynne słowa: “skończyliśmy z tą kanalią”.
Jak się miało okazać w kolejnych latach „z kanalią” nie da się tak łatwo skończyć, a już
z pewnością nie podczas himalajskiej zimy, z czego znakomicie zdawała sobie sprawę polska zimowa ekspedycja pod kierownictwem Andrzeja Zawady w 1980 r.
2. „Polski” dach świata
2.1. „Himalaje z nami czy bez nas?” Początki podboju Himalajów przez polskich alpinistów
Dla polskich wspinaczy od dawna już zima stała się normalnym sezonem.
Trudniejszym wprawdzie, wymagającym lepszego sprzętu, więcej wysiłku i większego doświadczenia, ale ani obcym, ani odstraszającym. Zimowe Tatry dawały przedsmak dróg alpejskich, na dobrze już znanych ścianach i graniach piętrzyły się nowe, niespodziewane trudności. Zima w polskich górach nastręczała mnóstwo trudności i wymagała od wspinaczy wielkiego poświęcenia i wytrwałości.
Na długo przed 1939 r. zaczęto zimową eksplorację sportową tatrzańskich dróg.
W latach pięćdziesiątych, gdy polski alpinizm zamknięty był dosłownie w kilku alpejskich dolinach, wspinaczki zimowe były naturalną możliwością poszerzenia tego skrawka.
Gdy od 1956, ponowiły się możliwości wyjazdów zagranicznych, przejścia zimowe stały się oczywistym przygotowaniem do wspinaczek w lodzie i śniegu, stały się najważniejszym elementem selekcji i głównym wyróżnikiem. Z zimą większość polskich alpinistów była za pan brat. Od tego czasu Europa i świat poszły sporo do przodu. W 1950 r. Herzog i Lachenal zdobyli Annapurnę – pierwszy ośmiotysięcznik. Czternaście lat później wszystkie ośmiotysięczniki były pokonane. Potem lista najwyższych nie zdobytych jeszcze szczytów kurczyła się bardzo szybko. Wtedy Jerzy Warteresiewicz opublikował artykuł „Himalaje z nami czy bez nas”. Napisał, że trzeba się nastawić na robienie pierwszych wejść. Uważał, że nie ma sensu zabierać się do powtarzania zrobionych już dróg. Na to był jeszcze czas. Nic więc dziwnego, że Polacy szybko włączyli się w zimową działalność alpejską:
w marcu 1962 r. podjęto bardzo zaawansowaną próbę przejścia północnej ściany Matterhornu, w 1963 r. po raz pierwszy w zimie pokonano słynny filar Droites, w 1964 r. północną ścianę Dent d’Herens, drogi na Tofana di Roses i Cima Ovest w Dolomitach. Niemal rok w rok padały nowe ściany od Alp Julijskich (Jalovec) po Alpy Zachodnie (Filar Narożny Mont Blanc). Przyzwyczajenia tatrzańskie (spora garść polskiej czołówki wspinaczkowej zjeżdżała tu niemal wyłącznie zimą), doświadczenie zdobyte w Alpach i Dolomitach, nie tylko oswoiły z zimowymi górami, ale gdy polski alpinizm zaczął skupiać dla siebie miejsca w górach najwyższych, niewątpliwie unaoczniły nieprzetarte jeszcze szlaki i umożliwiły rzeczywiste myślenie o ich osiągnięciu. Zdarzały się wprawdzie ekspedycje, które działały w listopadzie czy nawet początkach grudnia, ale wynikało to – jak w początkach himalaizmu – z nieznajomości warunków w poszczególnych sezonach, albo
z powodu „poślizgów” jakie trafiły się w trakcie organizowania wyprawy. Takiej prawdziwej i w pełni świadomej, zaplanowanej jako zimowa wyprawy jeszcze nikt nie podjął.
W latach 70., kiedy dołączyli do światowej czołówki, pozostało jeszcze do zdobycia kilka wysokich siedmiotysięczników, poprowadzenie nowych dróg na ośmiotysięczniki albo zdobywanie ich w okresie zimowym.
Idea ta narodziła się najprawdopodobniej na obrzeżu ówczesnej czołówki wspinaczkowej. Jak twierdzą świadectwa miało to miejsce na obozie taterników
z Politechniki Warszawskiej, którzy z nudów – wywołanych przedłużających się brakiem dobrej pogody wymyślali projekty wypraw i eskapad górskich. Jeden z nich, jak sam twierdzi, dla zaepatowania towarzystwa rzucił: „A zimą Hindukusz?” Było to wiosną 1972 roku, zaś już 26 grudnia tegoż roku forpoczta Pierwszej Polskiej (i nie tylko polskiej) Zimowej Wyprawy w Hindukusz wyruszyła z Warszawy. Szefem ekspedycji, której rozmiary
i spodziewane trudności przekroczyły możliwości niedużego klubu, został Andrzej Zawada, (…) lider dokonanego sporo lat wcześniej pierwszego zimowego przejścia grani całych Tatr.
Pamiętano wtedy o świetnym, pierwszym w świecie, polskim wejściu na Nanda Devi East (7434 m) w lipcu 1939 r. Po 30 latach wróciliśmy w góry wysokie, wkrótce zaczęły się sukcesy – wejście na kolejne dziewicze szczyty, potężny Kunyang Chhish (7852 m) w 1971 r. (dokonane pod kierownictwem A. Zawady) i trzy lata później na Kangabachen (7902 m).
13 lutego 1973 r. Andrzej Zawada i Tadeusz Piotrowski stanęli na wierzchołku szczytu Noshaq (7495 m), najwyższej góry Afganistanu, pierwszego siedmiotysięcznika zdobytego
w pełni kalendarzowej zimy, tym samym rozpoczynając erę wspinaczki zimowej.
Zawada podczas tej wyprawy przeszedł do historii zimowego himalaizmu, gdyż jako pierwszy alpinista na świecie przekroczył wówczas 7000 m.
Początek więc był dobrze rokujący, ale nie wzbudził na świecie szerszego zainteresowania. I polski alpinizm nie był jeszcze powszechnie znany, a sam Hindukusz leżał
na peryferiach zainteresowań himalajskich potęg.
Następnego roku Zawada postanowił zorganizować zimową wyprawę na ośmiotysięcznik, myśląc od razu o najwyższym - Mount Evereście. W celu sprawdzenia warunków zimowych w tym rejonie chciał zorganizować w następnym roku jesienną wyprawę na Lhotse - sąsiada Everestu, która przeciągnęła się aż do początku kalendarzowej zimy.
To już byłoby coś – centrum Himalajów, czwarty szczyt świata, akcja rozgrywałaby się na oczach wszystkich. Okoliczności organizacyjne działały na rzecz takiego pomysłu, gdyż w ich wyniku wyprawa wyruszyła z wielotygodniowym opóźnieniem i działalność górska mogła rozwinąć się dopiero w listopadzie. Władze nepalskie nie zgodziły się jednak na przedłużenie terminu zezwolenia poza 31 grudnia, zaś pierwszy atak szczytowy – poprowadzony przez Zawadę i Zygmunta A. Heinricha – załamał się 23 grudnia w wielkim, stromym kuguarze kopuły szczytowej, a żeby go ponowić niezbędny był dłuższy wypoczynek ekipy steranej już i fizycznie i psychicznie po śmierci filmowca, Stanisława Latały.
26 grudnia Andrzej Zawada i Andrzej Heinrich dotarli na Lhotse do wysokości 8250 metrów, pokonując po raz pierwszy zimą barierę ośmiu tysięcy metrów, ale wyczerpani musieli wycofać się 250 m od szczytu.
Szczytu nie zdobyto, ale zyskano bezcenne doświadczenia. Andrzej Zawada zyskał coś więcej jeszcze – absolutne przeświadczenie, że wejście na najwyższe nawet szczyty jest w zimie możliwe.
Zawada stał się najgorliwszym zwolennikiem zimowego podboju najwyższych gór świata, jego promotorem w skali międzynarodowej, z uporem dążącym do uznania zimy himalajskiej przez światowy alpinizm za logiczny i naturalny etap rozwoju.
2.2. Walka o Everest. Polska wolta dyplomatyczna w Kathmandu.
Dla wyprawy na Everest czas ruszył w maju 1977 r. gdy kierownictwo Polskiego Związku Alpinizmu uchwaliło podjęcie ekspedycji i powierzyło kierownictwo Zawadzie.
Po zezwolenia na Everest stała długa kolejka a Nepalczycy nie chcieli zrazu słyszeć
o przyznaniu dodatkowego na okres „międzysezonowej” luki.
25 grudnia 1977 roku PZA wystąpił do Ministerstwa Turystyki Królestwa Nepalu
o zgodę na wyprawę zimową na Mount Everest. Zawada dodawał, w załączniku, iż wejścia na Everest latem nie są już jakimś milowym osiągnięciem, zupełnie czym innym byłaby próba zdobycia góry zimą. Mniej więcej w tym samym czasie Nepalczycy zaproponowali polsko-nepalską wyprawę na Everest drogą pierwszych zdobywców. Jak wspomina Leszek Cichy: „Uważaliśmy, że propozycja nie jest specjalnie atrakcyjna, więc zaczęliśmy się targować, kto za co będzie płacił i ile” Można się było spodziewać, iż udział Nepalczyków znacznie obniży koszty zezwolenia i samej wyprawy.
Kiedy Andrzej Zawada pojechał na miejsce obgadywać szczegóły, okazało się, że tymczasem Włosi zgodzili się płacić za wszystko i już podpisali umowę. Zawada się wściekł, bo sprawa była już ustalona, porozumienie prawie podpisane.
Wytrwałości Zawady i polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Kathmandu dopomógł zbieg okoliczności: Nepalczycy zerwali parafowaną już umowę o wspólne, polsko-nepalskiej wyprawie na Everest jesienią 1980 r. i dość mocno naciskani zgodzili się. Tytułem rekompensaty, udzielić dodatkowego zezwolenia. Jako cel zasadniczy Polska podała zimowe wejście w sezonie 1979/80, a jako cel rezerwowy atak nową drogą z Western Cwm wiosną 1980 r. Wiosną 1979 r. nadeszło zezwolenie na nową drogę, ale w sprawie zimy – która była przecież sprawą kluczową – wciąż panowała cisza. Czas uciekał, nadzieje malały.
Wszystko było przygotowane na wiosnę. Andrzej Zawada jednak nie dawał władzom nepalskim ani chwili spokoju. W ogromnej ilości listów pisał między innymi, że „otwarcie zimowego sezonu w Himalajach, będzie otwarciem nowych horyzontów we wspinaczce”.
Wiedział bowiem, że tylko od zgody Ministerstwa Turystyki Królestwa Nepalu zależny jest przełom, ale zdawał sobie także sprawę z tego, że przełomu dokonać może tylko ekipa pod jego przewodnictwem.
Jak podkreśla Leszek Cichy „zarząd ciągle naciskał, żeby ustalić, do kiedy będziemy czekali. Kiedy już będzie za późno, żeby zacząć organizować zimowy wyjazd? Najpierw wyznaczono termin na koniec września. Ustalono, że jeśli nie będzie pozwolenia do końca września, to nie jedziemy. Potem do piętnastego października. W końcu do pierwszego listopada”
Przygotowania organizacyjne – sprzętowe, żywności, taktyki transportu – znalazły się
w szczególnie trudnym położeniu: w zależności od sezonu odmienna była liczebność i
w znacznym stopniu skład ekipy, wyposażenie i rodzaj sprzętu, termin wyjazdu z kraju, wreszcie także i koszty. Zawada zaproponował wariant maksymalny – przygotowywać dwie wyprawy, przy czym wiosenna stanowiłaby naturalną kontynuację zimowej.
Z początkiem jesieni wciąż nie było odpowiedzi, co niektórzy – z szefem wyprawy na czele – radzili uważać za oznakę pozytywną. Trzydziestego pierwszego października polski minister pełnomocny w Katmandu, Andrzej Wawrzyniak, przekazał nieoficjalną wiadomość, iż „są duże szanse na zimę”. Piątego listopada znów wiadomość, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pozwolenie będzie” ale formalna zgoda nadeszła dopiero 22 listopada na atakowanie zimą przez polską wyprawę Mount Everestu południowo-wschodnią granią
i opiewała na okres rozpoczynający się 1 grudnia! Tak więc choć o wyprawie myślano od paru lat, rozważano tysięczne szczegóły, analizowano najróżniejsze możliwości, na definitywne jej przygotowanie – wykonanie części sprzętu, zakup żywności, zapakowanie itd. – zostało zaledwie parę tygodni. Czas harówki, szamotaniny i nerwów.
Z końcem listopada 1979 roku władze Nepalu otworzyły sezon zimowy w Himalajach
i polska wyprawa narodowa jako pierwsza otrzymała zezwolenie na działalność na klasycznej drodze w okresie od 1 grudnia 1979 – 28 lutego 1980 roku. Nepal ustalając taki, a nie inny okres działalności zimowej kierował się wieloma względami.
Chodziło m.in. o to, aby wyprawa zimowa opuściła góry nim przybędzie wyprawa wiosenna. Dlatego polska wyprawa, która miała zezwolenie na dwa sezony, po zakończeniu akcji musiała opuścić na kilka tygodni bazę.
W tej sytuacji ekipę zimową tworzyli: Leszek Cichy, Krzysztof Cielecki, Ryszard Dmoch, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Andrzej Z. Heinrich, Jan Holnicki-Szulc, Robert Janik (lekarz), Bogdan Jankowski, Aleksander Lwow, Janusz Mączka, Kazimierz W. Olech, Maciej J. Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Wielicki, Krzysztof Żurek oraz operatorzy filmowi TVP Stanisław Bakalarski i Stanisław Jaworski.
W Katmandu do wyprawy dołączyli: Bishow Nath Regmi (oficer łącznikowy) oraz Szerpowie – serdar Pemba Norbu Szerpa, Ningma Tensing, Pasang Norbu, Nawang Yenden
i Indre. Do tej pory wyprawy działały niemal wyłącznie w 2 okresach: przedmonsunowym
i pomonsunowym. W okresie monsunu działalność alpinistyczna jest bardzo trudna
i niebezpieczna ze względu na olbrzymie opady atmosferyczne.
Poczyniono obserwacje, z których wynikało, że głównym utrudnieniem działalności alpinistycznej były huraganowe wiatry monsunu zimowego. Monsun ten zaczyna wiać z początkiem grudnia i trwa do końca lutego. Okres ten nie pokrywa się z zimą kalendarzową. Ponieważ monsun warunkuje klimat Himalajów, więc za działalność zimową należy uznawać tę, która trwa w czasie monsunu zimowego.
Jednak wiara Andrzeja Zawady w sens całego przedsięwzięcia i w szansę na powodzenie zadecydowała. Po dwóch długich latach starań i zabiegów Polacy otrzymali pozwolenie. Zimowy sezon wspinaczkowy w Himalajach mógł stać się faktem. (…) Należało mocno przemyśleć słowa wypowiedziane przez znakomitego ich znawcę, pierwszego zdobywcę Mt. Everestu, Nowozelandczyka Edmunda Hillary’ego, że nie wyobraża sobie życia w Himalajach zimą powyżej 7 tysięcy metrów. Zawada spodziewał się, co będzie czekać polską wyprawę, a fakt, że z uczestników wyprawy na Lhotse tylko pięć zdecydowało znaleźć się pod Everestem w zimowych warunkach, nie napawał optymizmem.
W czasie przygotowań do wyprawy bardzo często korzystano ze wszystkich ich uwag i starano się w miarę najlepiej przygotować sprzęt w wyposażenie poszczególnych obozów.
2.3. Czas przygotowań
Rejon Mt. Everestu jest jednym z najlepiej poznanych i najczęściej odwiedzanych rejonów najwyższych gór świata. W tym przypadku jedyną niewiadomą były warunki atmosferyczne i klimatyczne panujące tam w środku zimy. Niepokoiła też niepewność co do odporności psychicznej i możliwości działania ludzi w tak trudnych warunkach. (…) Ostatnie dni listopada i początek grudnia 1979 r. zajęło pakowanie i przygotowanie do wysyłki ważącego osiem ton bagażu. 7 grudnia pierwsza grupa z częścią sprzętu poleciała do Katmandu. Po nerwowych dniach ostatnich przygotowań kilkudniowy pobyt w Katmandu był dla wielu prawdziwym odpoczynkiem. Tam także trzeba było załatwić wiele formalności związanych z wyprawą, ale świadomość, że wyprawa już się zaczęła, bardzo pomagała. Zanim ekipa w komplecie przyleciała z Warszawy, pierwsza grupa wysyłała już pierwsze tony bagażu samolotami do Lukli.
Ta szerpańska wioska, leżąca na wyskości 2850 m n.p.m. jest miejscem formowania wypraw w rejon Solo Khumbu. Niestety ze względu na kilkudniową przerwę w lotach, zmuszeni byli podzielić karawanę na kilka części. 23 grudnia 5 osób, z częścią ładunku ruszyło w siedmiodniowy marsz do bazy. Dopiero w drugi dzień Świąt – 26 grudnia wylądowali w Lukli Andrzej Zawada i Ryszard Dmoch z ostatnimi bagażami.
Karawana jest najbarwniejszą częścią himalajskich wypraw. Wspaniałe widoki, urok szerpańskich wiosek dają potrzebne odprężenie i psychiczny spokój, a kilka godzin marszu dziennie i rosnąca z dnia na dzień wysokość przywracają kondycję i poprawiają aklimatyzację. Drugiego dnia karawany w czasie nużącego podejścia do Manche Bazar otwiera się przed ekipą widok na masyw Mt. Everestu i Lhotse. Odległy o 40 km w linii prostej imponuje i niepokoi. Następnego dnia dotarli do Thyngboche. Z dnia na dzień znajdując się coraz wyżej, temperatury stają się coraz niższe. W ciągu dnia, gdy świeciło słońce i wszyscy byli w ruchu, nie odczuwano tego tak bardzo, ale w nocy temperatura spada do -10C, a potem do -15C, a w bazie do -25C. W ciągu dnia w bazie, nawet w bezwietrzny dzień, nie było cieplej niż -5C. W lecie w tym samym miejscu, położonym na wysokości 5350 m n.p.m., będącym bazą wszystkich wypraw na Mt. Everest i Lhotse, temperatura jest wysoka, nawet do +25C, co dobrze charakteryzuje różnicę w warunkach między zimą
i latem.
Do bazy dotarli w kilku kolejnych grupach między 31 grudnia a 4 stycznia. 31 grudnia staje pierwszy namiot obozu bazowego. Na tych, którzy przyszli wcześniej, spadła ciężka praca zagospodarowania bazy, przygotowania platform pod namioty, zbudowania kuchni
i magazynów, rozpakowania ładunków i porządkowania całego poznoszonego bagażu.
4 stycznia wszyscy byli już razem. Niektórzy z uczestników wyprawy nie widzieli się od wylotu z Warszawy, ale nareszcie wszyscy uczestnicy i cały potrzebny sprzęt znalazły się na miejscu.
Pozostało osiem tygodni, a faktycznie, jak stwierdzili już na miejscu przedstawiciele władz nepalskich zaledwie sześć, gdyż wyprawa powinna zakończyć akcję do 15 lutego. Sześć tygodni to niewiele czasu. Ten okres z reguły wystarcza zaledwie na rozwinięcie akcji
i jeden atak szczytowy…wiosną lub jesienią, gdy dzień dłuższy i warunki atmosferyczne przychylniejsze. Do niezwykłej już i tak porcji niepewności, co do ostatecznego sukcesu, doszedł nowy nacisk psychiczny – presja czasu.
Pod Everestem stanęła liczna i silna ekipa: 15 członków zespołu wspinaczkowego,
4 „pracowników obsługi” (lekarz, radiooperator, 2 filmowców), 5 Szerpów.
Wśród alpinistycznej piętnastki nie było ani jednego nowicjusza wyprawowego, większość miała za sobą wejścia na szczyty o wysokości co najmniej 7400-7500 m, udział w wielu ekspedycjach, pokonanie ekstremalnych dróg lodowcowych w Alpach czy na Kaukazie.
Byli w niej także i ci, którzy bezpośrednio współuczestniczyli w przełomowym dla polskiego alpinizmu wejściu na Khunyang Chhish. Wybór nie był bynajmniej prosty.
Doświadczenie, zdolność do aklimatyzacji, przydatność w fazie organizacyjnej i w życiu wyprawowym, zgranie, umiejętność działania zespołowego, gotowość do rezygnacji z indywidualnej ambicji. Lista wymaganych cech jest duża a kryteria wcale niejednoznaczne. Najlepszym zaś sprawdzianem jest oczywiście sam przebieg wyprawy, tyle, że wówczas jest już za późno na zmianę decyzji.
Tak właśnie rozpoczynała się „polska złota era” jak do dziś piszą obcojęzyczne gazety o tym okresie w historii himalaizmu. Mimo, że były to czasy komunistyczne w kraju to „ciąg” w Himalaje był przeogromny i na taką skalę wówczas nigdzie indziej niespotykany.
Jak wspomina Leszek Cichy „wielu ludzi po prostu chciało się wspinać, konkurencja była przeogromna, a ponadto Himalaje stwarzały ogromne możliwości dla osiągnięcia niespotykanego dotąd sukcesu”
3. Na Mount Everest zimą
3.1. Początek zmagań
5 stycznia do akcji wyruszył pierwszy zespół. Celem jego było przebycie uskoku lodowca Khumbu, słynnego Ice Fall (lodospadu budzącego niejednokrotnie większy respekt niż sam Everest), wytyczenie trasy i założenie obozu I już nad zerwą „Każdy, kto choć raz przeszedł tę gigantyczną kaskadę lodu – wspominał Zawada – poszarpaną szczelinami, nastroszoną barierami seraków, nie zapomni jej nigdy i, co tu dużo gadać, będzie się w równym stopniu zachwycał nią, co bał jej”. Motorem tej pierwszej, wstępnej, ale bardzo ważnej fazy działalności, był zespół utworzony przez Andrzeja Heinricha (który był tam jesienią 1979 r. z wyprawą śląską na Lhotse i pamiętał jeszcze układ szczelin w labiryncie seraków) i Krzysztofa Wielickiego. Uzupełniani przez zmieniających się partnerów założyli obóz I (6050 m, 8 stycznia) i obóz II,(6500m, 9 stycznia), ulokowany już w głębi Western Cwm (tzw. Kotła Zachodniego).
Stąd już dobrze widoczna jest dalsza część drogi – skok północnej ściany Lhotse, Żebro Genewczyków i Przełęcz Południowa.
Cały skład wyprawy wzmocniony Szerpami zaczął gigantyczną i niebezpieczną pracę transportową, wyposażając obóz II, który na tej trasie ma zawsze charakter bazy wysuniętej, w której zdarza się, że nocuje jednocześnie po kilkanaście osób i która powinna być zaopatrzona tak, aby można było w niej przetrzymać nawet wielodniowe załamanie pogody. Wszystko szło wspaniale, szybko i w zespole panował duch pewności siebie. 15 stycznia trójka zakopiańczyków – Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski i Krzysztof Żurek – dotarła na miejsce, w którym planowano założenie obozu III, w ciągu 11 dni osiągnięto wysokość 7150 m, założono trzy obozy, podciągnięto akcję do lodowej flanki Lhotse, do przełęczy południowej brakowało tylko 850 m. I to wszystko mimo piekielnego wiatru i silnego mrozu. Tu jednak zaczęły się duże problemy.
Ściana Lhotse okazała się szklaną górą. Gwałtowne wiatry zimowe ogołociły ją zupełnie ze śniegu, a na powierzchni ukazał się twardy lód. W dodatku okresy niepogody stawały się coraz dłuższe. Poruszanie się już nie tylko po tej „szklance”, ale nawet trasą wiodącą przez Western Cwm wymagało nie lada wysiłku: „Wiało tak, że strach było iść wspomina Leszek Cichy – co chwila trzeba było wbijać czekan i padać na lód, żeby człowieka nie porwało…”.
23 stycznia Cichy, Heinrich, Jan Dolnicki i Wielicki podjęli pierwszą próbę przedarcia się ku Przełęczy Południowej, dwa dni później kolejnej dokonali Pawlikowski i Żurek.
Wielicki osiągnął największą wysokość, jednak nawet on, musiał wracać do obozu III po pozostawiony tam sprzęt.
Z najwyższym trudem wyrywano 200-300 metrów, donoszono tam nieco sprzętu, ale oczywiście nie było ani możliwości, ani instalowania tak blisko następnego obozu.
Wyprawa znalazła się w impasie. Wiatr, który nawet w bazie osiągał prędkość 130 km/godz., nie pozwalał myśleć o wyjściu wyżej.
W dodatku Żurek, w czasie zejścia został „zdmuchnięty” przez huraganowy wiatr, przelatując 20 metrów znalazł się w szczelinie. Niestety jego wybity bark nie pozwolił mu na dalsze kontynuowanie wyprawy, przez co musiał tuż po zejściu wracać do kraju.
To „dreptanie w miejscu” niebezpiecznie przedłużało się. Nastroje się zmieniły. Większość zespołu była już zmęczona nieustanną walką z wichurą, która na całe dni paraliżowała jakąkolwiek akcję nawet pomiędzy dolnymi obozami. Grupa zakopiańska, stanowiąca zwarty i silny zespół, po cichu chyba licząca, że dojdzie razem do szczytu, przeżyła załamanie po wypadku Żurka a może i pewien szok psychologiczny, gdyż owego feralnego dnia wyruszając z obozu III niosła ze sobą… proporczyki, tak jakby po niespełna trzech tygodniach działalności można było marzyć o wejściu na szczyt. Coraz silniejsi byli też ci, których eliminowały – na krócej lub dłużej – choroby. Pobyt w bazie dręczył bezczynnością, pobyt w wyższych obozach męczył niemożnością. Ryszard Dmoch, Kazimierz Olech i Heinrich, „trzej muszkieterów”, jak ich nazwano, nie schodzili z obozu II, kilkakrotnie podejmując próbę dotarcia do obozu III. A dni mijały jeden za drugim.
Zbliżał się termin zamykający ważność zezwolenia, a w szeregi ekipy zaczęło wdzierać się coraz większe zwątpienie. Wiadome się stało, że teraz albo nigdy. Mimo trwających wichur, na tydzień przed upływem terminu, podjęto decyzję o przeprowadzeniu generalnego ataku. Rozpoczął się on 8 lutego.
Tego dnia do obozu III dotarł samotnie Heinrich i potwierdził przypuszczenia pesymistów – namioty były podarte, ale rzeczy w środku nie zostały wywiane. Z dołu ruszały kolejne zespoły. 9 lutego niezmordowany Heinrich i Aleksander Lwow zagospodarowali „trójkę”, doprowadzając do porządku najwyższy z obozów, a pięciu kolejnych wspinaczy –
z liderem wyprawy włącznie – dotarło do „dwójki”.
10 lutego okazało się, że zespół jest kompletnie zdziesiątkowany. Lekarz Robert Janik miał pełne ręce roboty, a chętnych do wspinaczki coraz bardziej brakowało.
Jednak już 11 lutego pierwszy zespół – Cichy, Walenty Fiut i Krzysztof Wielicki – podjął atak na Przełęcz Południową.
Mało nachylone pole lodowe doprowadziło całą trójkę do Żebra Genewczyków.
Stąd droga do Przełęczy już niedaleka. Po poziomym trawersowaniu dotarli do Przełęczy Południowej. Po raz pierwszy zimą! Założono więc obóz numer IV, który później okazał się obozem szturmowym. Był to przełomowy moment wyprawy.
Leszek Cichy wycofał się do obozu III, a Fiut z Wielickim pozostali, by utrzymać obóz IV.
Była to najtrudniejsza, nawet nieprzedrzemana noc, w małym jednomasztowym namiociku, który całą noc należało trzymać, by nie dać się porwać przez wichurę.
Nad ranem wciąż wiało. Obydwoje musieli pogodzić się z tym, że należy zejść, jednak zanim to nastąpiło spędzili jeszcze kilka godzina na szeregowaniu i sprawdzaniu butli
z tlenem, znajdujących się na Przełęczy, by oddzielić pełne od pustych i przygotować obóz dla następnych atakujących zespołów.
13 lutego na Przełęcz wycszli Zawada i Szafirski z zadaniem rozbicia porządnego namiotu a także pragnąc zdopingować rozbity chorobami zespół wyprawowy: „Zdawałem sobie doskonale sprawę – pisze Zawada – że wyprawa wymyka się z rąk. Jak bezsilny jest kierownik w takich momentach świadczą wyniki niejednej wyprawy, której załamanie tłumaczy się później, tak wygodnie, ciężkimi warunkami atmosferycznymi. Jeśli nie chciałem jeszcze przegrać, mogłem zrobić tylko jedno: pójść na Przełęcz Południową”.
Ponieważ obaj nie działali jeszcze powyżej obozu III (a Zawada nie wyszedł poza obóz II) dotarcie na wysokość bliską magicznej „ósemce” było wyczynem nie lada: „Po zdjęciu masek nasze spuchnięte, fioletowosine twarze zupełnie nie były do nas podobne. Ruchy, jakie wykonywaliśmy w strugach mroźnego powietrza, przypominały sceny lądowania na Księżycu”. Zawada wspomina „z największym trudem, w wichurze, której prędkość
w porywach dochodziła do dwustu kilometrów na godzinę, udało nam się umocować hakami podłogę omnipotenta do twardego lodu i napiąć tylko dwa pręty z włókien szklanych.
To jednak wystarczyło, by nadać namiotowi właściwy, beczkowaty kształt. Obóz IV był przygotowany.”
Następnego dnia postępowały kolejne prace wokół sprzętu tlenowego, ponowne mocowanie namiotu i samotny, w pełni altruistyczny wypad Szafirskiego, który „wytargał” dwie butle z tlenem na wysokość 8100 m. Po południu w świetnej formie, nie używając tlenu dotarli na Przełęcz Heinrich i Szerpa Pasang Norbu.
Właśnie tego dnia, 14 lutego o 17-ej dotarła drogą radiową wiadomość z Katmandu: władze Ministerstwa Turystyki Królestwa Nepalu wyrażają zgodę na przedłużenie działalności wyprawy zaledwie o 2 dni. W obozie zaczęło panować przygnębienie. Dzień 17 lutego ma być więc ostatecznym terminem zakończenia działalności mającej na celu osiągnięcie szczytu.
3.2. Finisz
15 lutego, rankiem, po nocy spędzonej w jednym namiocie obozu IV, wystartowali
z przełęczy. Pogoda okazała się niezła, wiatr do południa dość słaby przy sporym zachmurzeniu. Jednak Heinrich coraz mniej wierzył w możliwość wejścia na szczyt.
Już poprzedniego dnia wieczorem, podczas seansu łączności, wspominał o Wierzchołku Południowym (8765 m) jako ostatecznym celu.
Heinrich i Pasang wzięli ze sobą tylko jedną dodatkową butlę z tlenem, na ewentualny atak szczytowy, posuwając się przy tym bardzo szybko, ekipa przekonywała przez radio Heinricha, aby zdecydował się zaatakować szczyt, następnego ranka.
Tego dnia o12-ej dotarli do wysokości około 8350 m i uznali, że minimalne zadanie wyprawy, przekroczenie wysokości osiągniętej w grudniu 1974 r. na Lhotse, zostało wykonane, po czym postanawiają schodzić (był to nowy rekord wysokości uzyskany zimą).
Co ważniejsze: w obozie III już od 14 lutego znajdowała się dwójka Cichy – Wielicki.
Obaj byli już na Przełęczy, wierząc, że są w stanie wejść na szczyt.
Choć noc z 14 na 15-go spędzili na ścianie Lhotse pomagając Zawadzie, który w ciemnościach pobłądził i utknął kilkaset metrów powyżej obozu odnaleźć poręczówki. Następnego dnia – gdy Heinrich i Pasang szli ku grani Everestu – odpoczęli, na tyle na ile mogli odpocząć na wysokości ponad 7000 metrów. 16 lutego rano poszli na Przełęcz, którą osiągnęli po 4-godzinnej wspinaczce, a więc szybko i spokojnie. Mimo że mocno wiało pogoda nadal była stosunkowo dobra.
Zawada był ogromnie zaskoczony, gdy Cichy z Wielickim poinformowali go drogą radiową, że mają nadal siłę by wrócić do obozu III, aby kolejnego dnia móc zaatakować szczyt. Była to także spora niespodzianka dla reszty ekipy, zważywszy przede wszystkim na stan cierpiącego z powodu odmrożonych palców Wielickiego.
17 lutego Cichy z Wielickim obudzili się o 4-ej nad ranem. Wiatr był bardzo silny. Temperatura dochodząca do -42C . O 6.45, gdy pierwsze promienie słońca dotarły do siodła Przełęczy, postanowili wymaszerować, zabierając przy tym ze sobą po jednej butli z tlenem, zapasowe ciepłe rzeczy, termos, radiotelefon „Klimek”, linę, trochę sprzętu, aparaty fotograficzne, akcesoria szczytowe, a na siebie wszystko co da się ubrać.
Do osiągnięcia szczytu droga była daleka – 860 m różnicy wysokości. Jednak stałe,
co godzinę, kontrolowanie zużycia tlenu, oraz równe, dobre tempo marszu i wspinaczki 180 metrów na godzinę pomogło zachować im odpowiedni rytm.
Na wysokości 8500 m Cichy i Wielicki znaleźli czekan i plecak, pozostawiony przez Pata Ruchera, który rok wcześniej, jesienią podczas zejścia ze szczytu zmarł na przymusowym biwaku.
Do Wierzchołka Południowego (8760 m) wspinali się tuż przy grani po stronie chińskiej,
po jego osiągnięciu teren zmuszał do wspinania się po stronie nepalskiej, wystawionej na najsilniejszy wiatr. Po jego zdobyciu weszli w strefę „pióropusza” szczytowego, gdzie widoczność maleje do kilkunastu metrów (jest to rejon, w którym wiatr miecie ogromną, mogącą sięgnąć kilometra, wstęgę pyłu śnieżnego). Tu też pojawiły się największe trudności techniczne: trawersowanie potężnych nawisów, stromy śnieżno-lodowy stok, Hillary Step.
Po pokonaniu tych przeszkód, wreszcie jest! Godzina 14.25. (w kraju 9.50) i osiągnięcie po raz pierwszy szczytu w okresie himalajskiej zimy. W euforii, w nieogarnionej
i niepowtarzalnej radości drobny i dobry dowcip: na zagłuszane trzaskami gorączkowe
i niespokojne pytanie radiotelefoniczne Zawady „Gdzie jesteście?” pada odpowiedź:
„Jak myślisz?”. Są na szczycie, ale – dorzuca Cichy – „gdyby to nie był Everest, to chyba byśmy nie weszli”.
Na szczycie w aluminiowej rurce sygnału geodezyjnego znaleźli kartkę, którą pozostawił Ray Genet 2 października 1979 roku z napisem „For a good time call Pat Drucker 274-6202 Alaska,USA”. Kartkę wzięli ze sobą, gdyż stanowiła niezbity dowód, że byli na szczycie. Na szczycie pozostawili krzyżyk i różaniec przekazany wyprawie przez matkę tragicznie zmarłego Stanisława Lattały.
Po 50 minutach wyruszyli w trudną i niebezpieczną drogę powrotną. Jak wspominają Cichy i Wielicki, trudniejsze od wejścia było zejście z Mount Everestu.
Na południowym wierzchołku skończył im się tlen. Bardzo zmęczeni schodzili w pogarszających się warunkach atmosferycznych. Wielickiemu coraz bardziej dokuczały odmrożenia. W łatwiejszym już terenie alpiniści rozdzielili się i Cichy ruszył do przodu, aby jak najszybciej osiągnąć Przełęcz. Obaj obawiali się, że namiot zniszczony został przez wiatr. Cichy odnalazł o godzinie 20.30 namiot i dopiero wówczas ponownie połączył się z bazą. Wielicki doszedł godzinę później i całą noc rozgrzewał swoje odmrożone nogi nad maszynkami butanowymi (po 6,5 godzinie schodzenia). 18 lutego zwycięska dwójka zeszła do obozu II, a następnego dnia już do bazy.
W dniu 22 lutego wyprawa opuściła bazę, w której został tylko Olech i Szerpa, którzy mieli pilnować bazy do nadejścia wyprawy wiosennej. Część uczestników wyprawy zimowej pozostała w Nepalu, czekając na przylot alpinistów uzupełniających skład wyprawy, która pod kierownictwem Zawady zaatakowała wiosną południowy filar Everestu. Filar ten jest wschodnim ograniczeniem południowo-zachodniej ściany i liczy 1700 m wysokości.
Do końca lutego 1980 roku zorganizowano łącznie na Mount Everest 45 ekspedycji, ale sukcesem zakończyło się tylko 18. W 35 wejściach szczytowych uczestniczyło 98 osób w tym Szerpowie: Nawang Rombu, Ang Phu i Pertemba dwukrotnie. Na szczyt poprowadzono
5 samodzielnych dróg i dokonano wejścia zimowego. Śmierć poniosło 39 osób, głównie na lodowcu Khumbu. Wielu sądziło, że walka o Himalaje zimą ograniczy się tylko do najwyższego szczytu Ziemi. Tak się jednak nie stało. Na kolejną zimę 1980/1981 zezwolenie otrzymało aż siedem wypraw, i to głównie na najwyższe szczyty. Angielska i japońska wyprawa na Mt. Everest, w tym angielska na trudną technicznie grań zachodnią, włoska na Lhotse, japońska na Annapurnę, wyprawa na Makalu, to najlepszy dowód, że sezon zimowy w Himalajach stał się faktem. I faktem jest, że bezwzględne pierwszeństwo w jego wprowadzeniu mają właśnie Polacy. Z siedmiu bardzo silnych wówczas wypraw zimowych, tylko jedna na siedmiotysięczny szczyt Baruntse (7220 m) zakończyła się powodzeniem.
Jak się okazało, sezon zimowy stawia więc duże wymagania przed uczestnikami wypraw
i niewątpliwie podnosi rangę polskiego sukcesu na najwyższej górze Ziemi – Mt. Evereście.
4. Himalaje zimą – Polacy i reszta świata
To jedyna dziedzina ludzkiej aktywności, w której Polacy są bezapelacyjnie pierwsi
i nikt im już tego nie odbierze. Z 14 szczytów liczących ponad 8000 m zaledwie osiem zostało zdobytych także zimą. Wszystkie te pierwsze wejścia są dziełem Polaków. 7 z nich zdobyto do 1988 r. Po sukcesach lat 80. ub. wieku nastąpiła 18-letnia przerwa, co nie znaczy, że w tym okresie nie organizowano wypraw zimowych.
Dopiero w ostatnich latach Polacy śmielej zaczęli wracać zimą w Himalaje
i Karakorum. Straconego czasu nikt inny jednak nie wykorzystał, bo po prostu nie było na świecie ludzi zdolnych do zdobywania zimą dziewiczych ośmiotysięczników.
O tym jak wielkim wyczynem było zdobycie Everestu, świadczy fakt, że w ciągu następnych 26 lat oprócz dwójki Polaków jeszcze tylko sześciu wspinaczy zdołało zimą wejść na najwyższą górę świata (Japończycy, Koreańczycy i Szerpowie)
Przyczyn tego było wiele, ale jedna nadal wyrastała ponad inne, zima w Himalajach,
a zwłaszcza w Karakorum, górach leżących bardziej na północ, o surowszym klimacie, jest trudna do przetrzymania.
Temperatura -50C i wiatr, zrzucający ze stoków ludzi i namioty, to zimą raczej reguła niż wyjątek. Trzeba więc mieć dużo szczęścia i trafić na ładniejszą pogodę, bo inaczej szanse na zdobycie szczytu spadają do zera. Właśnie, dlatego nikt jeszcze nie zdobył żadnego ośmiotysięcznika w Karakorum. Samo dojście do stóp tych gór jest wyzwaniem.
Karawany przez tydzień, dwa wędrują po lodowej pustyni, w krainie mrozów i wiatrów,
z dala od ludzkich siedzib. Nie bez powodu, więc wspinaczkę zimową w górach wysokich nazywa się „polską szkołą cierpienia”.
Po sukcesach polskich wspinaczy zimą, przełamana została bariera mentalno-psychiczna i podniesiona w górę poprzeczka w himalaizmie. Tylko na najniższy z 8 zdobytych zimą szczytów - Shisha Pangmę (8027 m) weszli w 2005 r. równocześnie Piotr Morawski i Włoch Simone Moro (jedyna osoba nie-Polak), kontynuując po długiej 18-letniej przerwie, polskie zimowe sukcesy w górach wysokich. „Sławy z lat 80. zginęły w górach, nastąpiła luka pokoleniowa i zastój. Teraz zimowa himalaistka w Polsce się odradza” – mówi Morawski.
W ostatnich latach do zimowego boju w najwyższe góry świata ruszył ponownie Krzysztof Wielicki. Dotychczas zdobył zimą trzy ośmiotysięczniki, jednak ostatni w 1988r. Kierowana przez niego wyprawa na K2 (8611 m) w 2003 r. nie pokonała szczytu, co jednak nie może zbytnio dziwić, gdyż K2, najtrudniejsza góra świata, uchodzi w zasadzie za niemożliwą do zdobycia zimą.
Ośmiotysięczniki zdobyte zimą
Szczyt Zdobywca Data
Mount Everest (8850 m) L.Cichy i K.Wielicki 17 lutego 1980 r.
Manaslu (8156 m) M.Berbeka i R.Gajewski 12 stycznia 1984 r.
Dhaulagiri (8167 m) A.Czok i J.Kukuczka 21 stycznia 1985 r.
Cho Oyu (8153 m) M.Berbeka i M.Pawlikowski, J.Kukuczka i A.Heinrich 12-15 lutego 1985 r.
Kangczendzonga (8598 m) K. Wielicki i J.Kukuczka 11 stycznia 1986 r.
Annapurna (8091 m) J.Kukuczka i A.Hajzer 3 lutego 1987 r.
Lhotse (8501 m) K.Wielicki 31 grudnia 1988 r.
Shisha Pangma (8027 m) P. Morawski i S.Moro 14 stycznia 2005 r.
Źródło: http://www.everestnews.com/
Wszystkie zdobyte dotychczas zimą ośmiotysięczniki znajdują się w Himalajach - Mount Everest (8850 m) - 1980, Manaslu (8163 m) - 1984, Dhaulagiri (8167 m) - 1985, Cho Oyu (8201 m) - 1985, Kangchenjunga (8598 m) - 1986, Annapurna (8091 m) - 1987, Lhotse (8501 m) - 1988 i Shisha Pangma (8027 m) - 2005. W Karakorum, gdzie zimy są bardziej srogie niż w Himalajach, nie zdobyto dotychczas żadnego z czterech ośmiotysięczników. Jedynym zimowym sukcesem jest wejście Macieja Berbeki 6 marca 1988 roku na Broad Peak - Rocky Summit (8030 m). Zimą znacznie mniej wypraw osiąga cel. Ponieważ jednak idą naprawdę najlepsi z najlepszych, ludzie doskonale przygotowani, mający wielką wiedzę o niebezpieczeństwach zimowej wspinaczki i o możliwościach własnego organizmu, to odsetek ofiar śmiertelnych jest, o dziwo, mniejszy niż latem.
A do zdobycia zimą zostało jeszcze sześć ośmiotysięczników. I chyba nikt inny oprócz Polaków, nie jest w stanie ich pokonać.
Autor: Maciej Tumulec
Bibliografia
1. Wydania książkowe
1. L. Cichy, K. Wielicki, J. Żakowski, Rozmowy o Evereście, wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1982;
2. P. Gillman, Everest. Eighty years of triumph and tragedy, The mountaineers, Seattle 1993;
3. Z. Kowalewski, A. Paczkowski, Mount Everest. Dzieje zdobycia i podboju, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1986;
4. J. Krakauer, Wszystko za Everest, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998;
5. J. Kurczab, Z. Kowalewski, Na szczytach Himalajów, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1983;
6. R. Mantovani, Everest – historia himalajskiego giganta, wyd. WARBUD S.A. Warszawa 1999;
7. E. Matuszewska, Lider – górskim szlakiem Andrzeja Zawady, wyd. Iskry, Warszawa 2003;
8. W. Unsworth, Everest. The mountaineering history, Baton Wicks Publications, London 2000
2. Artykuły
• E. Gnacik, 50. rocznica zdobycia Everestu, „n.m.p” 2003, nr 5.
• A. Dryszel, Trzy oddechy – jeden krok, „Przegląd” z 31 grudnia 2006 r.
3. Źródła internetowe
a) polskie:
• http://www.e-gory.pl/
• http://www.pmedia.pl/
• http://www.rzeczpospolita.pl/
• http://www.warsawvoice.pl/
b) zagraniczne:
• http://www.bergfieber.de/
• http://www.everesthistory.com/
• http://www.everestnews.com/
• http://www.k2news.com/
• http://www.mounteverest.net/
• http://www.russianclimb.com/
4. Inne
• L. Cichy, K. Wielicki, 25 rocznica zimowego Everestu, Warszawa 2005. Przedruk relacji Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego zamieszczonych w roczniku „Wierchy” z 1981 r. – informator pamiątkowy