„Jakaż jest przeciw włóczni złego Twoja tarcza? (...)”. Moje podróże po krainie literatury w poszukiwaniu systemu wartości.
Pytanie o „ochronną tarczę” przeciw złu wymierzonemu w człowieka postawił pod koniec ubiegłego wieku K. Przerwa – Tetmajer, poeta – dekadent. Tak jak innym z jego pokolenia, przyszło mu żyć w świecie „przewartościowanych wartości”, w poczuciu egzystencjalnego lęku, zagrożenia i obawy przed tym, co przyniesie nowe stulecie.
I oto przychodzi wiek XX, w którym „włócznia złego” z wyjątkową siłą miała uderzyć w człowieka. W moich „podróżach literackich” zatrzymam się tylko przy wybranych utworach – tych, które w sposób szczególny podjęły problemy egzystencjalne i moralne.
Gdy katastrofiści w latach 20. i 30. naszego wieku antycypowali przeszłość, nie przewidzieli, że „apokalipsa” spełni się tak szybko i w tak okrutnym wymiarze. Autor „Szewców” – St. I. Witkiewicz, postrzegał nadchodzące zło jako „zanik uczuć metafizycznych”, jako czas, w którym „zwycięska masa” odbierze jednostce ludzkiej prawo do indywidualności, a różnego pokroju „gnębony” skutecznie odmówią człowiekowi przyrodzonego mu prawa do bycia sobą czyli wolności.
Apokalipsa spełniła się w sposób, który przerósł najbardziej katastroficzne wizje. Nieludzki wymiar czasów II wojny światowej ilustrują określenia, które do niej odnosimy: „czas pogardy”, „epoka pieców”, „mroczny czas”. Wielcy współcześni pisarze – moraliści nie tylko dali świadectwo bezmiarowi zła, ale próbowali stawiać pytania o jego źródła i szukać sposobu „ocalenia”.
Julian Przyboś powiedział: „Wielka literatura nie jest optymistyczna, ale nie odbiera nadziei”. Co to znaczy? Znaczy to, że współczesna poezja i proza ukazują niszczący wymiar zła, ale z drugiej strony uparcie szukają trwałych wartości, które nadają światu – nawet najokrutniejszemu – jego człowieczy wymiar. Potwierdzeniem tej tezy niech staną się wybrane przeze nie utwory z literatury polskiej i obcej.
Więźniowie oświęcimskiego obozu i sowieckiego łagru w Jercewie – T. Borowski i G. Herling – Grudziński „oprowadzają” nas po „innym”, do niczego niepodobnym, nieludzkim świecie. W tym świecie – jak powie „zlagrowany człowiek”, Tadek – „żywi mają zawsze rację przeciwko umarłym”. Dlatego kobiety wiezione „do gazu” daremnie będą błagać mężczyzn o ratunek, dlatego o transporcie kilkunastu tysięcy Żydów, którzy zginęli w komorach gazowych, więźniowie Auschwitzu powiedzą: „To był DOBRY (!) transport”. „Dobry” – bo cały obóz mógł przez dwa tygodnie dostatnio żyć dzięki „łupom” odebranym ofiarom. W tym odczłowieczonym świecie – biologiczna, niemal zwierzęca chęć przeżycia staje się głównym motorem poczynań i dokonywanych wyborów. Więzień sowieckiego łagru uratuje swoje życie, ale za cenę śmierci czterech niewinnych ludzi, których oskarży fałszywie na rozkaz NKWD. Na rampie kolejowej młoda kobieta w rozpaczliwym, instynktownym pragnieniu przeżycia porzuci swoje maleńkie dziecko. Opowiadania Borowskiego naprawdę nie są krzepiące, odbierają nam wiarę w godność i moralną siłę istoty ludzkiej.
Nieco inaczej odbieram książkę G. Herlinga – Grudzińskiego. Chociaż i on ukazuje degradację psychiczną i moralną więźniów Jercewa, to przecież wytrwale tropi przykłady postaw heroicznych tych, którzy nie dali się złamać (przykładem są – Miszka Kostylew, Natalia Lwowna, narrator, który podejmując głodówkę ryzykował życiem jako „buntownik” upominający się o prawo do wolności). W imię etycznego absolutyzmu, pamiętając o tym, że nie tylko podłość i zbrodnie były możliwe za drutami łagru – autor nie potrafi po wojnie udzielić rozgrzeszenia sprawcy śmierci czterech niewinnych ludzi, nie wypowie oczekiwanego słowa „rozumiem”.
Jan Józef Szczepański, autor szkiców „Przed Nieznanym Trybunałem” pisze o wpływie, jaki wywarła twórczość J. Conrada na pokolenie wojenne. To od autora „Lorda Jima” „podchorąży Krzysztof” i jego rówieśnicy przyjęli wierność wobec takich wartości jak godność, honor, odpowiedzialność, poczucie braterskiej solidarności. Jak Lord Jim potrafili powiedzieć owo męskie: „TAK TRZEBA”, gdy wstępowali do konspiracyjnych podchorążówek, gdy brali udział w akcjach dywersyjnych, gdy wreszcie stanęli do nierównej walki na powstańczych barykadach Warszawy.
A. de Saint Exupery był przekonany, że „Tylko ten człowiek, który wie, po co żyje, wie także, w imię czego warto umierać”. Wiedzieli, w imię czego warto było umierać nie tylko Kolumbowie. Bohater „Początku” A. Szczypiorskiego – Henryczek Fichtelbaum, ukrywany przez swego przyjaciela „po stronie aryjskiej”, miał szansę ocalenia życia. Mimo to wraca do getta, aby solidarnie dzielić swój los ze współbraćmi, którzy wywołali powstanie. Marek Edelman – uczestnik tego powstania, w rozmowie z Hanną Krall powie, że nie o militarne zwycięstwo chodziło tym, którzy chwycili za broń nie mając żadnych szans na wygraną z dywizjami generała Stroopa. Szło już tylko o to, aby godnie umierać, gdy zostało im odebrane prawo do godnego życia. Śmierć z bronią w ręku nabierała sensu: powstańcy, choć na krótko, mogli mieć poczucie, że nie giną daremnie, ale w obronie tych wartości, których odmówili im „panowie świata”.
„Bezbrzeżna była siła, która jednych ludzi od drugich oddzieliła pierścieniem przerażenia” – powie Nałkowska w „Medalionach”. O tym, jak dalece można było łamać odruchy współczucia i ludzkiej solidarności, świadczą losy rannej Żydówki, która nie uzyskała pomocy od otaczających ją ludzi. Ale jednocześnie bohaterowie „Początku” przekonują mnie, że nawet w sytuacji panoszącego się terroru ludzka wrażliwość i poczucie więzi z innymi mogą być silniejsze od strachu. Joasia F. I pani Irma S. Zostaną uratowane dzięki „łańcuchowi ludzi dobrej woli”. Mecenas Fichtelbaum uwierzył, że jego córka będzie uratowana, gdy dzwoniąc do swego dawnego przyjaciela, sędziego Romnickiego, usłyszał od niego słowo: „Jestem”. To jedyne słowo nabiera symbolicznego znaczenia. Znaczy: „jestem przy tobie, mój przyjacielu, jestem gotów do wypełnienia człowieczej powinności, nie zawiedziesz się na mnie”. Podobnie myśleli inni: prosty kolejarz Filipek, Pawełek Kryński, siostra Weronika.
Antycypując powojenną przeszłość poeci z pokolenia Baczyńskiego z niepokojem myśleli o „zarażonych nienawiścią”, którzy przeżyją wojnę, „broń dymiącą z dłoni wyjmą” i zaczną żyć w normalnym świecie. W wierszu „Bogurodzica” poeta błaga w modlitewnej apostrofie:
„Nagnij pochmurną broń naszą,
Gdy zaczniemy walczyć z miłością.”
Jeden z „ocalonych” – Tadeusz Różewicz – czuje się „tworem kalekim”. To okaleczenie moralne stało się udziałem wszystkich, którzy widzieli, że „człowiek człowiekowi skacze do gardła”, dla których „jednako waży cnota i występek”, którym trudno „oddzielić światło od ciemności”. Ale zarówno wiersze tego poety, jak i „Kartoteka”, podobnie jak opowiadania („Nasza szkoła filozoficzna”, „Moja córeczka”) stają się nie tylko świadectwem moralnego porażenia człowieka. Są dla mnie także (a może przede wszystkim?) wyrazem tęsknoty i pragnienia powrotu do tych wartości, które zostały zdewaluowane w czasie, gdy „świat wypadł z normy”. Odczłowieczone istoty z „Mojej córeczki” – młodzi ludzie „wychowani na betonie” – to niestety przykład postaw moralnych często spotykanych w życiu całkiem nam współczesnym. Odczytuję ten utwór jako ważne przesłanie do tych wszystkich, którym zachwiał się system wartości.
Gdy próbuję dzisiaj, „tu i teraz”, budować dla siebie hierarchię wartości, podążam w kierunku, który wskazuje A. Camus, autor „Dżumy”. To powieść – parabola. Zaraza, która nawiedziła Oran, oznacza każdy rodzaj zła i zagrożenia wymierzonego w człowieka i uczy, że „(...) kiedy się widzi zło, które wyrządza, trzeba być szaleńcem, ślepcem lub łajdakiem, żeby się na nie zgodzić”. Te słowa wyznaczają sposób działania i determinują wybory dokonywane przez bohaterów. Ani dr Rieux, ani J. Tarrou „nie padli na kolana” przed dżumą.
Rambert, paryski dziennikarz, należy do tych, którym zaraza „otworzyła oczy”. Doszedł do wniosku, że w momencie wspólnego zagrożenia nie wolno oddzielić się od innych barierą egoizmu i obojętności, bo „może być człowiekowi wstyd, że tylko sam jest szczęśliwy”. Pozostanie więc w zadżumionym mieście, aby „zmniejszać spustoszenia”. Tak jak inni – podejmuje pracę w ochotniczych oddziałach sanitarnych.
Postawa aktywnej niezgody i buntu wobec zła jest nie tylko gestem manifestującym naszą postawę moralną. Może się stać skuteczną „tarczą przeciw włóczni złego”. Tak właśnie sądzi nasz noblista, Czesław Miłosz, autor „Traktatu moralnego”. Tylko pozornie jesteśmy słabi i bezsilni wobec „lawiny zła”. Autor pięknego wiersza „Zaklęcie” wyraża optymistyczną wiarę w potęgę człowieczego rozumu, który „z wielkiej litery każe pisać prawda i sprawiedliwość, a z małej – kłamstwo i krzywda”.
Obrońcą tych samych wartości jest Z. Herbert. Proponowana przez niego postawę można by nazwać trudnym heroizmem. Poeta nakazuje wierność samemu sobie – stąd wypływa moralny imperatyw stawania w obronie słabych i skrzywdzonych, pogarda dla „szpiclów, katów i tchórzy” – zawsze, nawet wtedy, gdy nie ma żadnych szans na doraźne zwycięstwo dobra i prawdy, a naszą nagrodą stanie się „złote runo nicości”. Jeszcze wyraźniejszy nakaz heroicznego męstwa człowieka w obronie prawdy, dobra i piękna odnajdziemy w wierszu „Potęga smaku”. Poeta nakazuje ich ratowanie za wszelką cenę, nawet „choćby miał spaść za to bezcenny kapitel naszego ciała – głowa”.
Wśród wartości, które są fundamentem pełnego i godnego życia, sądzę, że naczelne miejsce zajmuje miłość. Myślę, że to ona staje się źródłem, z którego biorą początek inne wartości. Przy czym trzeba pamiętać, o czym mówił A. De Saint Exupery w „Ziemi, planecie ludzi”: „Miłość to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, to znaczy patrzeć w tym samym kierunku”. Tak rozumiana – oznacza ona pełną gotowość na otwarcie się ku innym, zdolność do ich zrozumienia i czynienia dobra. Taką miłością kierował się „polski Prometeusz”, który „kochał wiele, kochał wielu, (...) kochał naród”. Takiej miłości zabrakło Mężowi z „Nie – Boskiej komedii”, bo „nie ukochał nic prócz siebie i myśli swoich” oraz Pankracemu, „mężowi wielkiego rozumu, ale nie serca”. Z chrześcijańskich, ewangelicznych nakazów rodziła się miłość do człowieka u siostry Weroniki, ojca Kolbego, U trędowatego Lebrosa z „Wieży”. Ale bywają też „święci bez Boga” lub tacy, którzy Go wytrwale szukają czyniąc dobro innym.
Z miłością nierozerwalnie łączy się poczucie odpowiedzialności. Jest taka piękna scena w filmie Andrzeja Wajdy o Januszu Korczaku. Kiedy pewnego razu „dobry doktor” prosił o datki na swój sierociniec w getcie, został zapytany przez kogoś, czy żebranie nie kłóci się z jego poczuciem godności? Doktor odpowiedział spokojnie: „Ja nie mam godności, ja mam czterdzieści sierot, które muszę wykarmić!”. To samo poczucie odpowiedzialności, dyktowane miłością do dzieci kazało mu iść później wraz z nimi w ich ostatnią drogę – do komory gazowej.
Zapytajmy na koniec, czy literatura może wpływać na postawy moralne ludzi? Kształt świata, w którym żyjemy, wydaje się temu przeczyć. Mimo wszystko twierdzę, że głosy tych, którzy stają w obronie prawdy, wolności, a miłość, solidarne braterstwo i honor uznali za miarę wartości człowieka, nie są wołaniem w pustkę. Określają system tych wartości, które w mojej wędrówce przez życie mogą stać się moralnym kompasem pomagającym odróżnić „światło od ciemności”.
Antoni Słonimski swoją optymistyczną wiarę w siłę oddziaływania pisarzy tak oto wyraził:
„(...) Wierzę, że może na tym skrawku ziemi
Oni przywrócą prawdę, dumę, honor
I sprawiedliwość – jak w dobrym westernie (...)”.