Byłem świadkiem wręczenia Jagielle dwóch nagich mieczy.
Dzisiaj, dnia 14 lipca 1410 roku, odbędzie się największe spotkanie wojsk polsko-krzyżackich. Nazywam się Rupert, jestem pachołkiem. Gdy zobaczyłem, iż dwóch posłańców zjeżdża od przeciwnego wojska, dałem znać królowi Jagielle. Ów ucieszył się, ponieważ do końca miał nadzieję, że bitwa nie nastąpi. Widziałem jak król posłał po Witolda, ale ten nie mógł przybyć z niewiadomego mi powodu. Heroldowie jechali na koniach bojowych i powoli zbliżali się do naszego obozu. Nasze niezliczone oddziały rozstąpiły się przed nimi. Nastała cisza.
Posłowie zsiedli z koni, a po chwili znajdowali się już przed obliczem naszego króla. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, w jakiej sprawie przyszli; czyżby chcieli pokoju? W głębi serca nikt z naszych nie chciał, aby doszło do potyczki. Znowu nastała głucha cisza i przerwał ją dopiero jeden z posłów, który skłoniwszy się nieco dla okazania czci przed wielkim królem, rozpoczął odprawiać swoje poselstwo. Ze słów posła można było zrozumieć, iż Mistrz Ulrich von Jungingen wyzywa majestat naszego czcigodnego pana na bitwę śmiertelną i aby podniecić nasze męstwo, którego jak widzi nam brakuje, daje nam 2 nagie miecze. Skończywszy przemowę pierwszy herold położył owe nagie miecze u stóp królewskich. Nasz tłumacz ledwie zdążył przetłumaczyć jego słowa, gdy odezwał się drugi poseł. Ci, którzy znali ten język zrozumieli, iż Mistrz Zakonu kazał oznajmić naszemu królowi, że jeśli skąpo nam pola do bitwy to nam go ustąpi, abyśmy nie gnili w zaroślach. Przetłumaczył jego słowa tłumacz a w ciszy, która zaległa, rozniosło się echo powszechnego zgrzytania polskich zębów. Był to wielki afront w stosunku do władcy. Myślałem, że Krzyżacy, chociaż lud zuchwały, nie odważyliby się tak go znieważyć. Ostatnie nadzieje naszego króla przekreśliło to poselstwo, chociaż jak się spodziewał, miało być ono zgodą i pokojem, jednakże okazało się poselstwem pychy i wojny. Widziałem wyraźne, duże łzy, spływające po policzkach naszego władcy i nie dziwiłem mu się. Sam do końca miałem nadzieję, że ta bitwa się nie rozegra. Ale cóż, skoro chcą bitwy, to będą ją mieli. Król nie mając, co odpowiedzieć, przyjął miecze, jako wróżbę zwycięstwa, którą mu sam Bóg przez ręce posłów zsyła.
Po chwili heroldowie wrócili do swojego orszaku, a chwilę później całe zastępy Krzyżowców poczęły się cofać. Na ten widok nasze oddziały wyszły z lasu i zaczęły formować szyki. Utworzyły się między hufcami dwie długie ulice. Między nimi widziałem przelatujących co chwilę, na przemian Zyndrama z Maszkowic i Witolda, który był bez hełmu, ale za to w pięknej zbroi. Wyglądał jak złowroga gwiazda lub jak gnany wiatrem płomień. Nasze oddziały nabierały tchu w piersi i osadzały się mocniej w siodłach. Bitwa była już nieunikniona.