Ludzka mentalność przyczyną problemów współczesnego świata
Postęp cywilizacyjny we wszystkich dziedzinach przyczynił się do poprawy jakości życia wielu ludzi, pozwalając przyzwoicie egzystować masom otoczonym wieloma zbędnymi przedmiotami, podczas gdy w krajach trzeciego świata, ten sam postęp przyczynił się do diametralnego pogorszenia się warunków życia. Razem z owym postępem wiąże się także degradacja środowiska, a więc w przyszłości [a nawet proces ten odczuwany jest teraz] pogorszenie sytuacji obecnych „cywilizowanych i szczęśliwych”. I głównymi problemami nie są tutaj głód, niesprawiedliwość, globalizacja, zanieczyszczenia, one są skutkami, przejawami większego problemu, który toczy ludzkość i Ziemię niczym pasożyt, którym jest ludzka mentalność, czy też głupota. Która z tych nazw jest celniejsza do określenia tego zjawiska, pozostawiam każdemu z osobna, bo też każdy ma prawo nazywać to jak chce, wedle własnej ideologii i poglądów.
Od dawien dawna nasz gatunek podporządkowywał sobie ziemię i rościł do tego prawo, a nawet uważał to za swój obowiązek. Już na etapie paleolitu, czy neolitu działalność, choć prymitywna, można by rzec, i szkodliwa jak, co najwyżej, groźnego drapieżnika, nie czyniła szkody otoczeniu, istnieją przesłanki, by sądzić, że w dużej mierze do wyginięciu niektórych gatunków zwierząt i hominidów przyczynił się człowiek – łowca. Osobiście nie wydaje mi się to prawdopodobne [zauważmy, że północnoamerykańskie bizony żyły i miały się nienajgorzej, mimo iż były obiektem intensywnych łowów Indian, a ich kres przyniosła dopiero bezmyślność europejskiej cywilizacji], jednak taka możliwość wydaje się wielu prawdopodobna, co wynika z doświadczenia, do czego jesteśmy zdolni, że sam ten fakt powinien już martwić, lecz jest to dopiero czubek góry lodowej, którą sami zatapiamy w morzu własnej ignorancji.
Obecnie, mimo, że jest już znanym ogrom zniszczeń wyrządzony środowisku, w postępowaniu ludzi nie zmienia się właściwie nic. Podejmowane kroki, mające na celu ochronę naturalnych warunków są najczęściej tylko przykrywką, mającą na celu odwrócić uwagę od innych problemów. O takiej postawie może przekonać choćby znany przykład, jakim jest nie przystąpienie przez Stany Zjednoczone [oraz Australię] do Protokołu z Kioto, gdyż jest to zwyczajnie dla nich niewygodne. Podobnie sprawa ma się z ochroną gatunków zagrożonych wymarciem. Trzymane ostatnie egzemplarze w ogrodach zoologicznych, czy próby z klonowaniem, sztucznymi zapłodnieniami są co prawda nie rzadko szczerą inicjatywą samych osób w to zaangażowanych, lecz jest to działanie bez większego sensu, dla uspokojenia sumienia milionów przeciętnych szarych ludzi, którzy nie mają pojęcia [lub nie chcą go mieć, co często wychodzi na jedno] o tym jak się sprawy mają. „Odratowane” w ten sposób populacje posiadają ubogą pulę genową, która przyczynia się do rozszerzenia występowania choćby chorób genetycznych. Poza tym przywrócenie zwierząt przyzwyczajonych do życia w ogrodach zoologicznych do środowiska jest trudnym zadaniem. Często ich miejsca zajęły już inne, obce gatunki [o ile miejsca ich życia w ogóle jeszcze istnieją w takiej formie].
Jednak nawet świadomość istnienia problemu zubożenia różnorodności w świecie zwierząt i roślin nie jest w stanie, wywrzeć na wielu ludziach najmniejszego wrażenia, bo w końcu co może obchodzić zwykłego Europejczyka, żyjącego gdzieś wśród innych mu podobnych sytuacja w afrykańskiej dżungli, czy stan Amazonki? Jednak często to, co szkodzi naturze, nie pozostaje bez znaczenia dla mieszkających tam ludzi. W biednych krajach, gdzie ludzie chcąc, nie chcąc muszą korzystać choćby z wody rzecznej, dla zaspokojenia swoich potrzeb są truci przez ów postęp cywilizacyjny, mający swoje kopalnie, czy cokolwiek innego, w tamtych rejonach i wszystkie zanieczyszczenia umieszcza w tych samych rzekach, tanio i dla siebie [do czasu] bezpiecznie. W końcu zarządcy także mają swoje rodziny i własne potrzeby, które znaczą dla nich więcej niż miliony trute przez nich i im podobnych. Szkoda jednak, że ten egoizm dotyczy teraźniejszości, siebie i swojej rodziny w tym momencie, bo gdybyśmy wszyscy byli takimi samymi egoistami i troszczącymi się tylko o dobro swoje i swoich najbliższych, lecz pomyśleli o tym jak nasze potomstwo żyć będzie w przyszłości, żylibyśmy w raju. Lecz właśnie do tego sprowadza się mentalność ludzka.
Odchodząc jednak od skutków globalnych i dotyczących środowiska, wśród efektów działalności ludzkiej, powodowanej właśnie ową szkodliwą mentalnością, znajduje się wiele, które już teraz odciskają swoje piętno na ludzkości. Prawie 800 milionów osób cierpi chroniczny głód, jest to 15 procent ludności świata. Podczas gdy co piąty mieszkaniec ziemi żyje za mniej niż dolara dziennie, kraje wysoko rozwinięte pracują nad lekami na otyłość i planują podbój kosmosu. Na dokładkę, biedne państwa [i biedni ludzie] jeszcze bardziej ubożeją, podczas gdy bogate zarabiają jeszcze więcej, a wszystko to na początku XXI wieku, który, w opinii wielu, ma być przełomowy. Według zaś statystyk w porównaniu z latami dziewięćdziesiątymi w dwudziestu jeden krajach więcej ludzi jest głodnych, w czternastu więcej dzieci umiera przed skończeniem piątego roku życia, a w trzydziestu czterech spadła średnia długość życia, a wszystko to przy wzroście gospodarki światowej w tempie 2,5 procent.
Głód w krajach trzeciego świata jest dziełem wieloletniego wyzyskiwania tamtejszych rejonów przez kraje „bardziej cywilizowane”. Jak na ironię, podczas gdy na tamtych rejonach istnieje taka sytuacja, owe „lepsze” państwa przeżywają „straszne” klęski urodzaju, kończące się niszczeniem żywności, która na pewno nie była by lekiem na chorą sytuację panującą w państwach nędzy, lecz stanowiłaby wsparcie, które mogłoby zaważyć na przyszłości owych krajów, stanowiących ów kamień węgielny, który stałby się podwaliną pod zdrowe i działające społeczeństwa. Jednak, co znów wynika z bezlitosnej mentalności ludzkiej, jest to niewykonalne ze względu na koszta, jakie musiałyby ponieść osoby, zaangażowane w taką pomoc, a które w zaistniałej sytuacji nie przyniosą zysku absolutnie nikomu, nie licząc dziennikarzy, którzy mogli coś zarobić na reportażach, artykułach opisujących ten problem.
Według szacunków gdyby zlikwidować utrudnienia w handlu nakładane przez najbogatsze państwa, najbiedniejsze kraje mogłoby zyskiwać rocznie od czterdziestu do stu milionów dolarów. Dodatkowym obciążeniem dla biednych są długi zaciągane beztrosko w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Przez to, kraje te, zmuszone były otworzyć własne rynki, znosić bariery handlowe, przez co rodzimy przemysł jest właściwie niszczony przez „cywilizowane” wpływy krajów wysoko rozwiniętych.
Głównym problemem współczesnego świata jest bez wątpienia sposób myślenia ludzi, mentalność jaką hodowała w sobie ludzkość od dawna. Jednak te same zasady, które sprawdzały się, gdy cywilizacja raczkowała, nie służą dobrze na tym etapie rozwoju. W świecie, w którym dochody z samych papierosów przewyższają czterokrotnie pomoc dla najbiedniejszych, ignorujemy wszelkie znaki na niebie i ziemi, zwiastujące bliską katastrofę, wciąż nie oglądamy się za siebie i nie szykujemy się na życie w piekle, które sami sobie zgotowaliśmy dzięki naszemu sposobowi myślenia.