Moje wakacje w Soplicowie.
Od pewnego czasu nie czułem się zbyt dobrze. Wybrałem się więc do lekarza, w celu ustaleia, czy ze mną jest wszystko w porządku. Podczas wizyty u doktora okazało się , że estem przemęczony i potrzebne mi jest trochę wytchnienia od codzienności. Nie bardzo wiedziałem dokąd mam się wybrać na najbliższy weekend i wtedy lekarz polecił mi Soplicowo, jako cichy zakątek Polski będący według niego najlepszym miejscem dla mnie . Nie byłem przekonany do końca co do tego wyjazdu, lecz jednak postaowiłem pojechać tam.
Już pierwszego dnia , po dotarciu na miejsce mile zaskoczyła mnie serdeczna gościnność gospodarza. Jak się później dowiedziałem, brama dla gości jest tu zawsze otwarta, przyjeżdżający tu nigdy nie są odsyłai do gospody , a moimi końmi nikt by się lepiej nie zaopiekował. Dwór, w którym miałem zamieszkać, był bardzo okazały. Gdy wszedłem do środka , na ścianach ujrzałem portrety bohaterów narodowych – Kościuszki ślubującego wierność ojczyźnie, Rejtana rozdzieraącego szaty na znak rozpaczy i protestu przeciwko rozbiorowi Polski, Korsaka i Jasińskiego, a także zegar kurantowy wybijający „Mazurka Dąbrowskiego” . Gdy już się rozgościłem , wybrałem się do pobliskiego sadu na spacer. Drzewa tu posadzone były rzędami, za nimi rozciągało się pole z warzywami. Rosła tu kapusta zdająca się siedzieć i dumać o losach ojczyzny. Z jeszcze innej strony podnosi złotą kilę kukurydza, a gdzieniegdzie między nią rosły czerwone buraki. Wokół nich na straży w szeregach stały konopie, dalej badyle maków , okrągły słonecznik. Pod płotem rosły ogórki. Muszę przyznać , że w życiu nie widziałem piękniejszego sadu. Gdy tak spacerowałem , słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, niebo zdawało się zniżać , zcieśniać i coraz bardziej ku ziemi przybliżać. Wieczór był ciepły i cichy . Miejscami można było zaobserwować chmurki lekkie i świecące. Na sklepieniu niebieskim tlił się blask, poczym zbladł i poszarzał. Słońce zsunęło się za horyzont i zasnęło. Ja wóciłem do dworu i skierowałem się ku swej sypialni. Po zjedzeniu skromnego posiłku udałem się na spoczynek.
Następnego dnia obudziłem się bardzo wcześnie , aby obejrzeć wschód słońca , a także by wybrać się z myśliwymi na polowanie. Ku mojemu zdziwieniu czułem się wypoczęty. Udałem się w to samo mejsce gdzie wczora oglądałem zachód słońca. Nad Soplicowem rozbłysnęło światło. Padało na strzechy , wpadało do stodoły przez szpary. Pobudziło wróble, któe zaczęły radośnie ćwierkać , gęsior trzy razy gęgnął, a za nim odezwały się kaczki , indyki, tym samym w Soplicowie rozpoczął się nowy dzień . Jak już wspomiałem po wschodzie miałem się wybrać na polowanie. Można je podzielić dwojako: - na szaraki i inną drobną zwierzynę lub na grubego zwierza. My wybraliśmy się na niedźwiedzia . W lesie rozstawiono strzelców i zaczęto nasłuchiwanie niedżwiedzia . Jeden z myśliwych przyłozył ucho do ziemi , słuchał i po chwili dał znać że niedźwiedź jest w pobliżu . Nagle psy zaczęły szczekać, wpadły na trop , i zerwały się w pogoni za zwierzem . Wtem słychać było strzały , niedźwiedź został powalony na ziemię. Jeden z uczestników polowania zaczął grać na rogu bawolim. Cały las prrzepełniony był muzyką i podwajającym ją echem. Cała puszcza jakby nagle ożyła, dźwięki stawały się coraz czystsze i doskonalsze. Po tak pięknym koncercie udałem się na miejsce ,gdzie leżał zwierz . Zbroczony krwią , i przeszyty kulami , dyszał jeszcze, otwierał oczy, lecz już się nie ruszał. Polowanie skończyło się i ruszyliśmy w drogę powrotną do dworku. Wracając doszedłem do wniosku ,że nie ma piękniejszego lata nigdzie indziej niż na wsi. Bociany przylatywały do rodzinnych stron , ponad wodami latały jaskółki , a nad lasem słychać szum przelatującego stada dzikich gęsi. Tu i tam widać nowe stada gilów , szewek i szpaków , kwitnące zboża i trawy. Dotarliśmy wreszcie do celu . Wieczorem miała odbyć się wystawna uczta. Jednak jeszcze przed nią udałem się do malutkiego ogródka, niedaleko sadu. Był pełen bukietów trawy ngielskiej i mięty . W rogu rosły drobne stokrotki , obok nich stało naczynie z wodą , dało się zauważyć że kwiaty dopiero co zostały podlane. Jeszcze chwilę poozmyślałem po czym udałem się do konaty w celu przygotowania się do uczty. Gdy rozpoczęła się ceremonia, wszyscy zasiedi do stołu siadając wedug wieku i urzędu. Ja chociaż nie byem najstarszy zająłem miejsce obok gospodarza, a to ze względu na to iż byłem gościem. Przed rozpoczęciem ucztowania odmówiliśy krótki pacierz w języku łacińskim . Mężczyźni dostali wódkę i wszyscy zasiedli. Pierwszą potrawą był chłodziec litewski. Potawy były podawane w starej rodzinnej porcelanie. Inne znów na tacach ogromnych , w kwiaty malowanych, z porcelany saskiej złotych filiżankach. Ów serwis zmieniał kolory w zależności od podawanych dań, był ręcznie malowany i pzedstawiał sceny z życia Polski. Potraw było bez liku : gorące piwo zabielane śmietaną z pływającymi gruczołkami twarogu , pólgęski tłuste, skrzydliki ozoru – wszystkie uwędzone w kominie jałowcowym. Były też zrazy, barszcz królewski , rosół staropolski, do którego wrzucono kilka perełek i sztukę monety dla oczyszczenia krwi. Pieczeń z bażanta, bigos staropolski z jarzyn i dobrze posiekanej kwaszonej kapusty, któa sama szła w usta, z wyszukanymi specialnie najlepszymi cząstkami mięsiwa. Uczta ta była bogato zakrapiana miodem i winem . Pod koniec jeden z cymbalistów , po namowach gospodarza zgodził się zagrać. Wszyscu ucichli , rozbrzmiał „Polonez 3 Maja” . Słychać radosne skoczne dźwięki. Po dłuższej chwili koncertowania muzyk zmienił nastrój i zagrał Targowicę. Rozbrziały smutne dźwięki. Ledwie zdążyliśy się wsłuchać znów cymbalista zagrał inną muzykę. Teraz po sali biegły lekkie i ciche dźwięki .Następnie zgano msz tryumfalny „Jeszcze Polska nie zginęła” . Po pięknym koncercie wszyscy zaczęli tańczyć Poloneza . Uczta skończyła się późno w nocy.
Obudziłem się następnego dnia rano. Mimo moich ogromnych chęci przegapiłem wschód słońca . Zdecydowałem się na space po okolicy. Podczas tej przechadzki szczególnie urzekło mnie niebo, błękitne i czyste. Każda chmurka na niebie różniła się od sąsiedniej . Jesienna – pełza jak żółw leniwa , chmurka z gradem szybko z wiatrem leci. Wszystkie płynęły po niebie jak stado gęsi. Byłem pod wielkim wrażeniem tutejsze przyrody . Po powocie chwilę odpoczęłem w swej komnacie. Niedługo po tym wybrałem się na grzybobranie wraz z gospodarzem i kilkoma innymi osobami. Szliśmy przez puszczę gdzie czekało na nas wiele niebezpieczeństw. W tym lesie gzybów znajdowało się wiele rodzajów. Chłopcy zrywali krasnolice , które były godłem panieństwa , ponieważ nie zjadał ich czerw i na dotatek żaden owad na nich nie siadał. Panienki zbierały borowiki, wszyscy jednak szukali rydzy , bo są najsmaczniejsze. Gospodarz natomiast zbierał muchomory. Zbierano również surojadki – srebrzyste , żółte i zielone ; koźlaki- wypukłe jak dno kubka ;lejki – wysmukłe jak kieliszki szampańskie ,bielaki – białe ,płaskie i szerokie. Po grzybobraniu wróciliśmy do dworku. Czułem się nieco zmęczony. Jednak z uwagi na to ,iż był to mój ostatni dzień pobytu w soplicowie , udałem się na spacer po okolicy, by jeszcze raz pozachwycać się tutejszą przyrodą. Słońce zaczęo się chylić ku zachodowi. Moją uwagę przyciągnęła panująca cisza . W tej ciszy byo słychać brzęczenie muszek i komarów , latające nietoperze .Niebo było czyste , lśniące światłem księżyca . Naprzeciw niego błyskało tysiące gwiazd. Nagle ujrzałem kometę. Zjawiła się na zachodzie – wielka, z długim warkoczem który ciągnęła za sobą , leciała ku północy. Zniknęła w mgnieniu oka. Na spoczynek udałem się , ze smutkiem w sercu, bo jutro musialem wracać do domu.
Gdy wróciłem do codziennego życia , jeszcze długo wspominałem tamte chwile spędzone w Soplicowie. Ten wyjazd dostarczył mi więcej wrażeń i pozytywnych przeżyć ,niż do tej pory doświadczyłem w swoich rodzinnych stronach. Nie zdawałem sobie sprawy ile tajemnic i przyjemności może kryć w sobie wieś. Życie tam płynie wolniej , wszystko toczy się inaczej niż tu w mieście. Jestem pewien ,że jeszcze nieraz wrócę w tamte strony.