Recenzja książki A. Nalaskowskiego- "Przeciwko edukacji sentymentalnej".
Aleksander Nalaskowski „Przeciwko edukacji sentymentalnej”
Polskie Towarzystwo Pedagogiczne, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 1994
Książka A. Nalaskowskiego pt. „Przeciwko edukacji sentymentalnej” jest zbiorem tekstów wygłaszanych przez autora na wielu konferencjach.
Jak sam Nalaskowski pisze, dzięki ich publikacji ma szansę na „Wystąpienie przeciwko sentymentalnym wizjom edukacji” , „przeciwko powierzchowności pojmowania edukacji, oświaty (jako systemu) i szkoły jako takiej”
Wszystkie rozdziały książki mimo iż stanowią o zupełnie innych problemach szkoły stanowią uzupełniającą się całość. Poruszają problemy zafałszowania obrazu szkół niepublicznych, ich alternatywności (?), kryzysu we współczesnych szkołach, a także mówią o pozornie twórczej ich roli.
W zeszłym roku ukończyłam naukę w liceum ogólnokształcącym, a więc tematy poruszane w publikacji są mi bardzo bliskie. Jako przyszły pedagog zyskałam dzięki tej lekturze zupełnie nowy obraz szkoły którą skończyłam i w której najprawdopodobniej będę kiedyś pracowała.
Rozdział mówiący o szkołach niepublicznych, o mitach krążących na ich temat uświadomił mi, że choć nigdy dłużej nie zastanawiałam się nad tego typu placówkami, faktycznie w mojej świadomości utarł się fałszywy ich obraz.
Najbardziej zainteresował mnie podrozdział mówiący o alternatywności szkół społecznych. Placówki niepaństwowe zawsze były kojarzone jako „te lepsze”, „inne”, „alternatywne”. Jednak po przeczytaniu tekstu zdałam sobie sprawę, że ich inność w głównej mierze miała polegać na stworzeniu szkoły przyjaznej uczniom, czyli takiej która „eksperymentowała z normalnością”.
W przeciwieństwie do szkół publicznych tworzono miej liczne klasy i walczono z trywialnością systemu nauczania.
Nasuwa się więc smutne lecz prawdziwe stwierdzenie, że szkoły tzw. normalne, w których wszystko miało być oparte na jasnych i klarownych zasadach nazwano alternatywnymi.
Jedną z nielicznych oznak alternatywności tych placówek była nieudana próba „znalezienia substytutów pracy”. Jak się jednak okazało droga do sukcesu nie prowadziła przez zatrudnianie utytułowanych nauczycieli, dobrą organizację i nowoczesne metody nauczania. Uwierzono, że dzięki temu „można będzie nic nie robić, a wszystkiego i tak się nauczyć”.
Nigdy nie poznałam osobiście jak funkcjonuje szkoła niepubliczna jednak wydaje mi się, że przez 10 lat które upłynęły od wydania książki wiele się zmieniło. To prawda, że nadal traktowane są jak kursy przygotowujące do studiów lecz zmodernizowane, odbudowane ze świadomością popełnionych błędów kształcą i wychowują wszechstronnie. Nic nie zmieniło się w materii ich tzw. alternatywności, a pogląd że dobre świadectwo jest wynikiem dużych nakładów finansowych a nie aktywności i pracy ucznia pokutuje do dziś.
i nic niestety się nie zmieni dopóki szkoły publiczne będą funkcjonowały na takich zasadach jak dotychczas.
W ostatnim rozdziale zatytułowanym „szkoła twórcza naprawdę i pozornie” autor w mistrzowski sposób ukazuje, że twórczość w szerokim tego słowa znaczeniu może charakteryzować co najwyżej szkoły artystyczne.
Nalaskowski opierając się na przeprowadzonych badaniach wysuwa kilka ciekawych tez dotyczących twórczości. Najbardziej zdziwiło mnie stwierdzenie, że osoby o najwyższym potencjale twórczym w większości wychowywały się w małych miastach. Zawsze myślałam, że to potężne aglomeracje najkorzystniej wpływają na ten obszar rozwoju dziecka. Przyjęło się, iż właśnie duże miasta dają szansę wszechstronnego rozwoju, dostępu do kultury, zdobycia nowych doświadczeń i umiejętności co z kolei sprzyja twórczemu rozwojowi.
Autor w ciekawy sposób udowodnił mi (i chyba nie tylko mi), że tak właśnie nie jest.
W rozdziale tym podkreślony jest istotny wpływ różnorodności środowiska w jakim dziecko dorasta. Dowiadujemy się też, że ogromnym- jeśli nie największym- stopniu na rozwój predyspozycji twórczych ma „głębokie poznanie ludzi, możliwości kontaktów (...) oraz trwałość i liczność więzi międzyludzkich”. Badania udowodniły także, że dzieci wychowywane przez matki o wyższym wykształceniu maja większy wskaźnik twórczości. Podążając tym śladem można stwierdzić, iż w okresie gdy dziecko ma największy kontakt z matką (0-7 lat), zapoczątkowane zostaje twórcze myślenie i działanie.
Widać więc, że gdy dziecko zostaje „oddane” do szkoły to co nazywamy twórczością jest już w dużym stopniu ukształtowane, a „szkoła (...) może co najwyżej wspierać, a najlepiej nie przeszkadzać” w rozwoju twórczości swoim uczniom.
Pozostałe dwa rozdziały traktują o kryzysie szkoły, o braku ideałów, wzorów postępowania i bezradności nauczycieli wobec zmieniającego się świata. Ci, którzy są odpowiedzialni za szkołę, za poziom nauczania i wiedzy, która uczniom ma się przekazać, zaznaczają że szkołę należy zreformować. Okazuje się jednak, iż nikt nie wie jak to zrobić. Ogólniki które padają z ich ust są powtarzane od lat.
Ujawnia się tez problem prefiguratywności obecny we współczesnej szkole. Wysuwa się wniosek, że instytucje która powinna nie tylko uczyć ale i wychowywać najbardziej zawiedli rodzice, a przysłowiowego „gwoździa” do trumny wbiła ciągle zmieniająca się rzeczywistość.
Zastanawiam się, jak w takim razie można być dobrym nauczycielem, realizującym się, skoro już na początku drogi zawodowej trzeba dokonywać wyboru: szkoła pełna ideałów, zaszczepiająca w młodzieży priorytatywne wartości czy też szacunek i zainteresowanie uczniów. Niestety współczesna szkoła nie jest w stanie pogodzić obydwu tych spraw.
Zbiór tekstów, które przeczytałam ukazywały obraz szkoły sprzed 10 lat. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że choć tak dawno zauważono i wyjaskrawiono problemy szkoły to do dziś niewiele się zmieniło.
Nowe rozwiązania, reformy i zmiany ministrów nie pomogły dzisiejszej szkole a A. Nalaskowski bez trudu mógłby dopisać nowe rozdziały.