Opis przeżyć wewnętrznych Don Kichota.

Nazywam się Don Kichote i pochodzę z Manczy. Jestem szlachcicem, lecz nie posiadam wielkiego majątku. Przyznaję, że czasem ledwie starcza mi na życie. Bardzo lubię polować, jednak moja słabość do książek sprawia, iż zapominam o otaczającym mnie świecie. Pewnego dnia, kiedy rozczytywałem się w jednej z ksiąg rycerskich, ogarnęła mnie niemoc. Zemdlałem. Obudziłem sie rano. Obrazy z książek stanęły mi przed oczyma. Ogarnął mnie lęk- nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Czy aby umarłem? Po chwili wszystko ustało. Znów znalazłem sie w realnym świecie, jednak świat ten zmienił się. Zacząłem go postrzegać jako barwny, radosny. Chciało mi się żyć. Wyzwoliła się we mnie jakaś nadprzyrodzona siła. Z radości tańczyłem po całej mojej posiadłości. Wkrótce postanowiłem zostać rycerzem. Zdecydowałem, że wyruszę w podróż, podczas której mógłbym dokonać wielu wiekopomnych czynów. W mojej euforii , nucąc piosenkę pod nosem, próbowałem zreperować pozostawiony mi po pradziadach hełm. Później tanecznym krokiem zbliżyłem się do mojego rumaka. Zastanawiałem się jakie imię by mu nadać. W końcu wymyśliłem aby nazwać go Rosynantem. Sobie zaś dałem imię Don Kichote z Manczy. Wymyślenie tych godności zajęło mi pewnie bardzo długi okres, jednak czas przestał mieć dla mnie znaczenie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko ukochanej, której mógłbym opowiadać o moich wyczynach. Tą ukochaną stała się Aldonza Lorenzo z pobliskiej wioski. Kiedy tylko ją zobaczyłem serce zabiło mi mocniej, nogi stały się jakby z gumy- zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nazwałem ją Dulcyną z Toboso, gdyż stamtąd pochodziła. Mojemu sąsiadowi Sanczo Pansie zaproponowałem, by został moim giermkiem. Obiecałem mu, że zostanie zarządcą pierwszej, zdobytej przeze mnie wyspy. On przyjął tę propozycję widząc mój błagalny wyraz twarzy. Poczułem wielką ulgę, gdyż poza nim nie znałem nikogo, kto zechciał by mi służyć. Na mojej twarzy znów malował się uśmiech. Byłem z siebie dumny, gdyż spełniłem wszystkie warunki, które należało spełnić, by zostać rycerzem. Zacząłem się zastanawiać skąd wziąć fundusze na moją wyprawę. Sanczo polecił, bym sprzedał część swoich rzeczy . Ta rada stała się rozwiązaniem mojego problemu i znów zrobiło mi się lżej na duszy. Aby jednak zebrać więcej pieniędzy sprzedałem wszystkie rzeczy, które miałem w domu. Nareszcie mogłem wyruszyć w podróż. Kiedy pożyczyłem tarczę od przyjaciół i dokończyłem naprawę mojego hełmu, zawiadomiłem Sancza, kiedy rozpoczniemy naszą wyprawę. I tak pewnej nocy wymknąłem sie niepostrzeżenie z mojego domu, a następnie spotkałem się z Sanczem w określonym wcześniej miejscu. Rozpoczęliśmy naszą podróż. Opanowała mnie ogromna radość, gdyż nareszcie czułem się wolny. O świcie byliśmy już bardzo daleko od Manczy. Dumnie kroczyłem na moim wierzchowcu, za mną wlókł się na ośle Sanczo. Zastanawiałem się, kiedy nadarzy się okazja do dokonania jakiegoś czynu godnego rycerza. Wtedy Sanczo powiedział, bym nie zapomniał o wyspie, którą mu obiecałem. Z powagą odpowiedziałem mu, że na pewno nie zapomnę, gdyż zwyczajem dawnych rycerzy było robienie swoich giermków wielkorządcami wysp. Później z tryumfem oświadczyłem, iż uczynię lepiej, niż dawni rycerze i oddam mu wyspę w posiadanie zaraz po jej zdobyciu. Nagle spostrzegłem trzydzieści lub więcej olbrzymów panoszących się na rozległej równinie. Uradowałem się bardzo. Cały czas miałem nadzieję, że dokonam jakiegoś niezwykłego czynu podczas mojej podróży, a właśnie teraz moje marzenie mogło się spełnić. Widząc jednak szkaradne oblicze potworów opanowała mnie nieopisana złość. Zacisnąłem mocno zęby i popędziłem na moim rumaku stawić czoła olbrzymom. Sanczo nawoływał, iż rzekomo olbrzymy, które widzę, to wiatraki. Nie zważałem na jego słowa -czyżbym miał przywidzenia? Czym bliżej byłem olbrzymów, tym bardziej rządza walki podsycała we mnie płomień nienawiści. Nagle jakaś siła odrzuciła mnie i Rosynanta kilkanaście metrów w pole. Ach, co to była za porażka!. Czułem ogromny żal do samego siebie, bo nie potrafiłem zwyciężyć ani jednego z trzydziestu, czy czterdziestu wiatraków. Przygnębiłem się bardzo. Rozczulałem się nad załamaną kopią, która była moim głównym narzędziem walki. Przypomniałem sobie Diego Perez de Vergas. Rycerz ten straciwszy kopię walczył ciężkim, dębowym konarem. Postanowiłem pójść w jego ślady. Sanczo powiedział, bym skarżył się mu, jeżeli coś mnie boli. Z powagą odpowiedziałem mu, że rycerzowi nie wypada tego czynić. Zapytał, czy w takim razie rycerski giermek także nie może ?głośno? mówić o swoich dolegliwościach. Z uśmiechem na twarzy odpowiedziałem, że może się skarżyć kiedy tylko zechce, gdyż w żadnej księdze nie wyczytałem, iż rycerskiemu giermkowi tego czynić nie wolno. Wyruszyliśmy w dalszą podróż. Trapiło mnie pytanie, czy olbrzymy, z którymi walczyłem, faktycznie były wiatrakami. Pomału traciłem wiarę w to, że otacza mnie rzeczywistość, a nie świat stworzony w mojej wyobraźni. Gdyby nawet to wszystko było złudzeniem, to warto przeżyć coś podobnego, aby zobaczyć świat i samego siebie z innej perspektywy.

Dodaj swoją odpowiedź
Język polski

"Lalka" Bolesława Prusa, jako najwybitniejsza powieść realizmu krytycznego.

„Jeżeli autor przypatrując się społeczeństwu,
dostrzeże w nim jakieś nowe charaktery ludzkie,
jakieś nowe cele, do których ci ludzie dążą,
czyny, które spełniają i rezultaty, jakie osiągają,
i w ten sposób bezstr...