pokazali bardzo pięknie to, co się wydarzyło w naszym życiu. Jak na 90 minut, zebranie naszego życia w tak krótkim czasie wyszło nieźle. Zabrakło mi niektórych fragmentów, niektórych było za dużo, ale może trudno mi być obiektywnym.Poczułem lekki niepokój, gdy dostałem scenariusz, gdy zobaczyłem, że to nie do końca ja. Przeraziłem się trochę tego, bo ludzie stwarzają sobie wizerunek osoby na podstawie tego, co widzą w mediach, ale stwierdziłem, że to nie będzie ważne, że ważne jest to, co człowiek czuje sam, co robi. Zawsze ktoś będzie mówił dobrze, a ktoś źle.Zabrakło mi miłości. Michał Żebrowski gra w tym filmie mnie i pretenduje do miana zimnego drania, który dopiero po jakimś czasie się ocknął, u nas tak nie było. Walczyłem i byłem z Agatą od początku. A co do filmowego bohatera, lepiej późno niż wcale, ważne, że dojrzał do tego, aby wspierać drugą osobę.Chyba ten, gdy Agata odwiedza w klinice małą dziewczynkę i daje jej piłkę z autografami siatkarek i gdy potem ta dziewczynka umiera. Agata była w klinice hematologii dziecięcej we Wrocławiu. Gdy tam byliśmy, zmarło kilkoro dzieci. Ten widok małych, obolałych dzieci z głowami bez włosów to obraz, który zostaje w pamięci do końca życia. Te kadry przypominały mi momenty, kiedy byliśmy w klinice.
5 lat temu cała Polska żyła chorobą słynnej siatkarki Agaty Mróz. Kibicowaliśmy jej już nie tylko na boisku, ale trzymaliśmy kciuki za jej walkę o życie. I tak, jak nasze siatkarki wygrywały wszystkie mecze, tak w życiu niestety, los nie do końca sprzyjał... 4 czerwca 2008 po długiej walce z białaczką, Agata przegrała walkę, odeszła zostawiając męża i malutką córeczkę, Lilianę. Aby uczcić jej pamięć i pokazać światu jak ciężko i dzielnie walczyła o życie, stworzono film "Nad życie", w którym główne role zagrali Olga Bołądź i Michał Żebrowski. I nie trzeba się długo domyślać, żeby zgadnąć, że jest to obraz wzruszający, nie kończący się happy endem. Właśnie... historia sama w sobie jest wzruszająca, nie trzeba jej podkolorowywać, nie trzeba jej doprawiać łzawymi dialogami. Niestety twórcy chyba uznali, że im więcej, tym lepiej... Przesadzili, balansowali na cienkiej granicy, między wyczuciem i smakiem, a kiczem i śmiesznością. Moim zdaniem, niestety, momentami granica została przekroczona...