Bajeczna, wręcz dość dziwna Wigilia, jaką przeżyłam…

Tak, to ostania czekoladka adwentowa! W końcu nadszedł ten magiczny dzień…
Od razu jak się zbudziłam pobiegłam do okna i odsunęłam rolety. Widok był wspaniały!!! Na dworze delikatnie prószył śnieg. Po chwili usiadłam na parapecie w moim pokoju i lekko uchyliłam okno. Chłodny powiew grudniowego wiatru dotknął me policzki…
Zatrzęsłam się z zimna, lecz po upływie ułamka sekundy wyciągnęłam mą dłoń po srebrzystą iskiereczkę. Spojrzałam się na nią, uśmiechnęłam się, a ona… już się rozpłynęła. To trwało naprawdę szybko- nawet nie zdążyłam się nią nadziwić. Jeszcze przez około pięć minut podziwiałam ten widok, bo robiło się coraz mroźniej. Zamknęłam okno i chwyciłam za kawałek kartki i ołówek. Grzechem byłoby nie namalować tak pięknego poranka! Zaczęłam szkic. Nie był być może profesjonalny, ale w pewnym sensie „miał to coś”…
- Skończone!- Krzyknęłam budząc domowników.
Po chwili w drzwiach stała moja mama. Nie była zadowolona…
- Dlaczego od razu musisz wszystkich budzić? – Spytała się
- No, bo wiesz…
- Nie, nie wiem! A teraz zejdź z parapetu i uprzątnij ten bałagan! -
W jej głosie nie było słychać zadowolenia. Spojrzałam na dywan… był cały od pasteli, które mi wcześniej wypadły. Uśmiechnęłam się głupawo do mamy, a ona pokręciła głową.
Gdy z podłogi znikły wszystkie zabrudzenia postanowiłam się wreszcie ubrać. I wcale nie zauważyłam, że pidżama była równie umorusana jak dywan- wcale tego nie zauważyłam! No, cóż – wypadek przy pracy…
Dzisiejsze śniadanie nie było zbyt syte. Pomyślałam, że lepiej zostawić „więcej miejsca na kolację”. I bez wątpienia będę miała stuprocentową rację!
Była już dziesiąta rano, gdy zmywałam miskę po zjedzonych płatkach i wtedy uświadomiłam sobie, że godzinę temu miałam iść po bratanice… Szczerze mówiąc to nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Stwierdziłam, że te kilka podmuchów porannego wiatru zdążyły mnie doszczętnie zniechęcić do jakichkolwiek spacerów. Chcąc, nie chcąc musiałam zadzwonić do brata i przeprosić za zmianę planów. Kornel nie był zachwycony tą nagłą zmianą…
Cóż, musiałam wszystko rzucić i popędzić po Jowitę.
W drzwiach zostałam poinformowana, że jednak nigdzie nie wychodzę… Nie ukrywam, że byłam naprawdę wściekła! Spieszyłam się ze sprzątaniem pokoju na dzisiejszy wieczór, „latałam jak szalona ze sklepu do sklepu”, a tu nagle dowiaduję się, że mój pośpiech był daremny. Jednym słowem- pech… Przynajmniej miałam czas dla mojej kochanej bratanicy. Podeszła powolutku, tak niezgrabnie, spojrzała się na mnie i powiedziała:
- Ciocia „Kałka’? Koć się bawić!!-
Uśmiechnęłyśmy się do siebie nawzajem. Takie to „rozkosznie” maleństwo. Jak tu nie kochać takich brzdąców? Takie małe, ledwo rozumie, co do niego się mówi, a tu zaskakuje na każdym kroku…
Po upływie godziny wybłagałam o mały spacerek. Chciałam żeby Jowitka pobawiła się na pierwszym tegorocznym śniegu. Ubrałam ją w dość zabawny kombinezon- taki w „kształcie renifera”. Wyglądała tak milutko, że można było ją po prostu schrupać!
Gdy ujrzałam na jej rumianej twarzyczce uśmiech zrobiło mi się ciepło w sercu. Ponownie poczułam ten wspaniały poranek, gdy mogłam po raz pierwszy wziąć ją na ręce… Uśmiech tego dziecka naprawdę potrafi stopić lodowce!
Już nie chciałam, by nastąpił wieczór, chciałam bawić się z Jowitą wśród „ białego puchu”.
Niestety nie zawsze śnieg jest przyjemny- nie wtedy, gdy dostanie się ze śnieżki. Ale tak bywa w „świecie ciągłych zabaw na śniegu”. Czas szybko mijał i trzeba było wracać do domu…
Zaniosłam „wybawioną” Jowitkę i ruszyłam nad rzekę, a była to już godzina piętnasta.
Niebo ubierało się w ciemną płachtę, jakby chciało już zasnąć. Stojąc na moście wyciągnęłam rękę po kolejną śnieżynkę. Ta jednak nie rozpłynęła się w tak zastraszająco szybkim czasie jak poprzednia. Obejrzałam ją dokładnie, a po chwili spojrzałam na niebo. Było już naprawdę ciemno… Pędem pognałam do domu, żeby przyszykować się do Wigilii. Miałam tak niewiele czasu, a tyle do zrobienia!
Byłam już przy samej klatce, gdy nagle wywinęłam orła na ziemi. Byłam cała przemoczona, zziębnięta… Pomyślałam, że to nie koniec tych niespodzianek! Byłam przygotowana na wszystko.
Chciałam wejść do domu, a tu zamknięte drzwi! Wiedziałam, że mogę liczyć na „premię” od pecha… Po dziesięciu minutach zauważyłam, że chciałam wejść do nie mojego domu! Wychodząc z klatki spojrzałam na niebo. Poczułam obecność jakiejś innej osoby…
- Zaraz pierwsza gwiazdka zaświeci. – Powiedziała kobieta stojąca za mną.
Poczułam się trochę głupio, bo jak się okazało to dobijałam się do mieszkania tamtej pani. Pobiegłam do „właściwego” lokum, a gdy już weszłam do domu zobaczyłam „czerwoną landrynę”, tzn. Mikołaja Świętego! Spojrzałam na siebie i lekko się „zarumieniłam”; przecie stałam naprzeciw niego cała umorusana. Po chwili roześmiałam się do rozpuku, jak zwykle to czynię, gdy coś doszczętnie mnie rozśmieszy! Zarzuciłam się na szyję temu zacnemu gościowi, bo wiedziałam, że to mój brat „bawi się w takie klocki”… Jak mogłam go nie rozpoznać?! Własnego braciszka?! Kornel się roześmiał równie głośno jak ja i szepnął mi do ucha:
- Ty, siostra! Nie udawaj takiej grzecznej! O północy zatrudniam cię jako aniołka!-
- Ściemniasz?! A w dodatku to byłam bardzo grzeczna, więc ty tutaj nie „nabijaj mnie w butelkę”! A co do zatrudnienia, to nie jestem byle, jakim, tanim aniołkiem!- Odpowiedziałam poważnym tonem, co u mnie rzadko się zdarza…
Zmachana ruszyłam do kąpieli, bo nie chciałam „śmierdzieć” przy posiłku. Poprosiłam mamę, żeby przyszykowała mi „kreację” do wieczerzy. Wychodząc z wanny zauważyłam czarny kostium ze sztruksu… Mogłam go nosić tak od święta i tak, na co dzień, bo był taki „na luzie”! Wyszłam z łazienki wystrojona, delikatnie wymalowana i od razu zrobiło mi się weselej! Bo wreszcie czułam się, że wchodzę w dorosły wiek…
Z bratem „wyskoczyłam” na dwór i wypatrywaliśmy pierwszej gwiazdki. Uwielbiam rozglądać się po niebie w taki dzień! To jest tak, jakbym szukała samej „gwiazdy betlejemskiej”, za którą szli pastuszkowie i królowie… Jednak „Koruś” zostawił mnie po chwili i wyruszył po resztę rodziny, tzn. po swoją żonę i dzieciaki.
- Pałka! Spójrz na lewo!- Usłyszałam głos taty wydobywający się z domofonu.
No, to Pałka spojrzała, a tam pięknie świeciła pierwsza gwiazdka. „O kurka”- pomyślałam… Zaraz zaczniemy posiłek, a rodzinka jeszcze nie w komplecie…
Weszłam do domu a od razu mama zapytała:
- A co, żeś zrobiła z Kornelem?-
- Pojechał po Ankę i dzieciaki! Mówił, że zaraz będą- Odpowiedziałam.
Minęła dobra godzina a ich jeszcze nie było… Mama z nerwów kręciła się w kółko. A tata zaskoczył:
- Zadzwoń i spytaj się, co się dzieje.-
Bez zastanowienia chwyciłam za komórkę, wykręciłam numer i… Słyszę charakterystyczny dźwięk, który przypomina mi odgłos hamowania hamulców od Kornela „maszyny”. Podeszłam do okna i moje przypuszczenie się ziściło! Przyjrzałam się samochodowi, a do drzwi są poprzyklejane wycięte renifery!!! „Popuściłam śmiechem”! Normalnie zaczęłam się rechotać „z tego cacka” i myślałam, że nie skończę dopóty nie musiałam popędzić do domofonu, by otworzyć drzwi. A zza nich wyskoczyła Ania- moja bratowa z Jowitką i Kingą przebrane za małe aniołki. Wyglądało to przezabawnie. Takie dwa malutkie aniołki, które miały wystraszone buźki… Wzięłam brzdące na ręce i razem z mamą zdejmowałyśmy im kombinezony i te przyczepiane skrzydła anielskie. Niestety, Jowita nie miała zamiaru rozstać się ze skrzydłami, więc zostawiłyśmy jej – niech się dziecko cieszy!!! Po co ma wrzeszczeć?!
Teraz tylko myślałam, kiedy wreszcie skończy się to całe zamieszanie? Ja chcę już tą Wigilię! Ja chcę już jeść- byłam tak głodna, że nic mnie nie interesowało! Ale ze mnie egoistka…
Tak! To ten oczekiwany moment… Ten czas, gdy wszyscy dzielą się opłatkiem. Jest on taki wyjątkowy; przybliża do siebie drugiego człowieka i odnawia więzy miedzy nimi. A w ogóle to sam smak opłatka jest jak delicja!
Po „uroczystym” złożeniu życzeń itp. zasiedliśmy wszyscy do wigilijnego stołu. Z ciekawości przeliczyłam potrawy, bo jak wyglądałby ten stół bez „pełnej” dwunastki dań? Byłoby wtedy tak nierealistycznie… Ale jednak, jak się okazało było idealnie!
Po raz pierwszy od dłuższego czasu spróbowałam rybę! A wszyscy w ten czas zamarli…
- Pałka, czy ty się dobrze czujesz? Może masz gorączkę? – Spytał się tata.
Po krótkim zastanowieniu odpowiedziałam (a na dodatek z pełnymi ustami):
- Ja? Chora? Czy jest coś złego, że chciałam się przemóc i spróbować rybę? -
Nie wiem, co było w tym śmiesznego, ale oprócz mnie i dzieciaków wszyscy wybuchli śmiechem. Dalsza część posiłku przebiegła w ciszy. Cisza sama w sobie jest cudem i wtedy naprawdę można usłyszeć, co mówią nasze serca… Wtedy można dostrzec piękno, jakie nas otacza… Jaki ten świat cudowny, pomimo wojen, cierpienia, bólu i płaczu…
Gdy już „zapełniliśmy” cały żołądek nadeszło „to” co dzieci kochają najbardziej! Prezenty!!! Wzięłam Kingę na ręce i razem szukałyśmy jej prezentu… A Jowita oczywiście chciała zagarnąć wszystko co znajdowało się po choinką… Jak to śmiesznie wyglądało jak „rzuciła” się na drzewko i zaczęła zgarniać wszystkie paczuszki…
Każdy znalazł pod choinką coś wyjątkowego, ale raczej to były przydatne do życia rzeczy. Ja otrzymałam „kilka” firmowych ciuszków, ogromny wór słodyczy i jeszcze wiele, wiele podarków…
Jowita rozpakowując swoje prezenty nagle zasnęła. Nie patrzeć na ten fakt, iż przed samą Wigilią spała… Mama z Anią położyły obie siostrzyczki (Kinga zasnęła ssąc pierś swojej mamy) do mojego łóżka.
Szybko czas mijał, a ja z Kornelem wyruszaliśmy na pasterkę. O północy „miałam stać się” aniołem i stać razem z bratem przy żłóbku.
W tym roku pasterka była wyjątkowa- „wlała” do mojego życia coś nowego…
Czas szybciej mijał. Nie zauważyłam, jak stałam przy żłóbku i razem z innymi radośnie śpiewaliśmy kolędy. Poczułam po prostu magię! To było piękne przeżycie…
I to był piękny czas, gdy oczekiwałam na przyjście Pana.
Nie pamiętam, co się działo dalej, bo jak się okazało zasnęłam. Kornel mnie zawiózł swoim samochodem do domu, a rano obudziłam się w domu. Przy mnie były jeszcze bratanice. Spały jeszcze twardo. Obie miały uśmiechnięte twarzyczki.
Święta minęły w miłości, pokoju i w pełnym zrozumieniu. To były najpiękniejsze chwile mojego życia! Może w tym dniu dużo się wydarzyło, ale z pewnością Bóg chciał mi przez to coś powiedzieć…
Wiem jedno: kocham święta i one dają uśmiech nawet największemu ponurakowi!!!

Dodaj swoją odpowiedź