Motyw dziecka w sztuce różynch epok

Naturalnym biegiem rzeczy jest, że człowiek rodzi się, dorasta i starzeje. Na całej swej drodze doświadcza wielu przygód, którymi chce podzielić się ze wszystkimi. Jednak najważniejszym etapem naszego życia są lata młodzieńcze, kiedy to jesteśmy ciekawi świata, nie znamy go jeszcze dobrze i dlatego doznajemy mnóstwa rozczarowań, poznając prawdziwą rzeczywistość. Wszystkie chwile naszego żywota – te dobre i te złe – mają wpływ na naszą osobowość. W każdej epoce zdarzenia kształtujące młodzież były różne. Dlatego też współczesne dzieci są całkiem odmienne od tych, żyjących sto, pięćset czy tysiąc lat temu. Według mnie ta odrębność przyczyniła się do tego, że dziecko stało się głównym motywem literackim, który był wykorzystywany na przestrzeni wielu epok.

W epoce pozytywizmu godnym uwagi utworem o tematyce dziecięcej jest „Janko muzykant” Henryka Sienkiewicza. Jest to nowela opowiadająca o wyjątkowo utalentowanym chłopcu, marzącym o własnych skrzypcach. W dzieciństwie był bardzo chorowity, po urodzeniu został od razu ochrzczony w obawie przed jego śmiercią. W wieku dziesięciu lat Janko był drobny i chudy, często chodził głodny i zmarznięty. Ludzie ze wsi uważali go za nierozgarniętego, bez chęci i zdolności do pracy.

Chłopak posiadał jednak wyjątkową umiejętność, a zarazem życiową pasję – słuchanie muzyki, którą odnajdywał w lesie, w polu, na łące, nad stawem. Słyszał grę echa, drzew i wiatru. Często stawał zasłuchany w dźwięki świata, zapominając o wykonywanej pracy. Do kościoła nie chodził, gdyż jego matka nie wiedziała, co się z nim dzieje, kiedy wpadał w zachwyt nad melodią wydobywającą się z organów. Wieczorami młodzieniec chodził nad staw lub pod okna pobliskiej karczmy, by przysłuchać się muzyce. W takiej właśnie gospodzie usłyszał niegdyś odgłos skrzypiec i „zakochał” się w nim bez opamiętania. Z całego serca zapragnął posiadać taki instrument. Do tej pory wykonywał z drewna fujarki, teraz przyszedł czas na zrobienie własnych skrzypiec korzystając również z końskiego włosa. Zachwycony swoim wyrobem, tylko na nim skupiał swą uwagę, przez co coraz częściej dostawał „szturchańce” od matki.

Przyjście wiosny sprawiło, że chłopak jeszcze bardziej zmizerniał żyjąc tylko chęcią posiadania skrzypek. Często zakradała się do pobliskiego dworku, aby popatrzeć na instrument wiszący na ścianie w pokoju lokaja. Wyobrażał sobie wtedy wiele rzeczy, przede wszystkim chwilę, kiedy dotknie tę magiczną rzecz.

Pewnego wieczoru zdecydował się na czynność bardzo ryzykowną. Widząc skrzypce w blasku księżyca nie mógł opanować chęci wzięcia ich w dłonie. Przyłapany na „gorącym uczynku”, chłopak musiał stanąć przed sądem. Skazany na chłostę został tak pobity przez Stacha, który nie zwracał uwagi na jęki, płacze, prośby, zmarł trzy dni potem. Śmierć jego nie była bardzo bolesna dla samego bohatera, gdyż działo się to przy pięknej melodii wydobywającej się ze skrzypiec.

Historia Janka ukazuje, że niegdyś dzieci były traktowane obojętnie – ich marzenia nie miały znaczenia. Matka jego to osoba stojąca najniżej w wiejskiej hierarchii społecznej. Kobieta prosta, niewykształcona, wiecznie zapracowana, nie rozumie swojego dziecka, traktuje je szorstko, nie rozumie jego pasji, uważa go za chorego umysłowo. Kocha je po swojemu, ale jej uczucia nie niosą w sobie ani trochę czułości i zrozumienia. Talent doprowadził dziecko do śmierci, bo społeczność, w której przyszło chłopcu żyć, była zbyt zacofana, aby pojąć, z czym ma do czynienia i zbyt okrutna, by ulitować się nad słabym i przerażonym niewinnym, młodym artyście. Autor potępia nie chłopów, którzy musieli wykonać rozkaz i nie zdają sobie sprawy, że istnieją inne talenty niż praca na roli, ale moralnych winowajców, jakimi są mieszkańcy dworu. Jednak wykształceni i światli jego właściciele wiedzą, co to talent artystyczny, są zdecydowani nawet go popierać, ale nie w swojej wsi tylko za granicą. Idealnym przysłowiem, pasującym do tego faktu jest: „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.

Kolejnym, wartym zainteresowania dziełem, w którym występuje postać dziecka są „Syzyfowe prace” Stefana Żeromskiego. Autor ten był pisarzem epoki zwanej „młodą Polską”.

Była mroźna zima, kiedy rodzice Marcinka, państwo Borowiczowie, postanowili wysłać go na stancję przygotowującą syna do pójścia do gimnazjum w mieście Kleryków. W nowym domu chłopiec nie mieszkał sam, były tam również inne dzieci, które w dzień uczyły się w szkółce, prowadzonej przez owe małżeństwo. Marcinek był bardzo podekscytowany i przestraszony nową sytuacją, ale z czasem sytuacja zaczęła się normalizować. Chłopiec znalazł wielu przyjaciół, którzy pomagali mu w arytmetyce czy w nauce czytania rosyjskiego. W szkole panowała bardzo przyjazna atmosfera, gdyż pomimo rozporządzenia o nauczaniu w tym języku, wszyscy posługiwali się mową polską. Było to niebezpieczne, a szczególnie powiało grozą, kiedy przyjechał dyrektor z Rosji i stwierdził, że tylko nieliczni uczniowie potrafią biegle posługiwać się „nie swoim” językiem. Z opresji uratowały wszystkich matki dzieci mieszkających na stancji, skarżąc się, że nauczyciele kształcą ich pociechy tylko w języku narodowym. Po niedługi czasie po Marcinka przyjechała jego matka – Helena. Chłopiec znał już podstawy matematyki i języka rosyjskiego, więc postanowili pojechać do miasta, gdzie przyszły gimnazjalista miał zdawać egzaminy. Testy sprawdzające były jednak kilka dni później niż się spodziewano, więc korzystając z okazji i nadmiaru czasu, pani Borowiczowa postanowiła znaleźć swemu synowi rodzinę, u której przez następne lata edukacji będzie mieszkał. Jego „nową matką” została pani Przepiórkowska.

Przestraszona pani Helena nie była zbytnio pewna, czy chłopiec jest dobrze przygotowany do egzaminów, gdyż poziom wiedzy innych kandydatów była zadziwiająco wysoki. Bez chwili wahania poczęła szukać korepetytora dla syna i znalazła go w osobie nauczyciela gimnazjum. W końcu nastały egzaminy, z którymi malec poradził sobie bez większych problemów i od tamtej pory był już uczniem owej szkoły w Klerykowie. Na początku chłopak bardzo się starał, sumiennie i bez ociągania podchodził do zdobywania nowej wiedzy, chociaż nie zawsze było łatwo.

Po kilku miesiącach nauki, niespodziewanie przyjechała do miasta matka chłopca, biorąc tym samym dwudniowy urlop, co nie było rzeczą łatwą. Szczęśliwa rodzina wracając do rodzinnego miasta opowiadała sobie o wszystkim i obiecywała sobie wieczną miłość. Potem stało się coś okropnego – pani Helena, mama gimnazjalisty, nieoczekiwanie zmarła. Młodzieniec jednak nie przejmował się tym bardzo, jak można było się spodziewać. Wracając dopiero do miasta zaczął odczuwać jej brak i tęsknotę za nią.

Następny rok szkolny przyniósł znaczne pogorszenie w nauce chłopaka. Nowym przyjacielem Marcinka był rozwydrzony młodzieniaszek z bogatej rodziny, który miał bardzo zły wpływ na naukę gimnazjalisty. Namawiał chłopca do różnych przewinień i wagarów. Pewnego dnia miała odbyć się ważna uroczystość kościelna, na którą mięli iść wszyscy uczniowie. Marcinek wraz ze swoim kolegą jednak zrezygnowali z tego pomysłu i poszli „na miasto”. Młodzieniec przemarzł i postanowił wrócić na mszę. Stało się decydującym momentem w jego życiu, gdyż to właśnie wtedy postanowił poprawić się i od tej chwili codziennie swe radości i smutki powierzał Bogu.

Po otrzymaniu promocji do następnej klasy, w czasie wakacji powrócił na swoje gospodarstwo, jednak bardzo się rozczarował jego stanem. Znów zatęsknił za matką. Znalazł nową pasję za pomocą miejskiego myśliwego. Było to polowanie. Wstępował w niego nieopisany zachwyt podczas trzymania samej strzelby i posiadania prochu, z którym mógł zrobić, co tylko chciał. Nowy przyjaciel – mistrz łowiecki – opowiadał mu całymi dniami o tamtejszej faunie i trofeach łowieckich, jakie udało mu się do tej pory zdobyć. Pewnego dnia nareszcie ruszyli na polowanie. Wzięli wszystko, co trzeba łącznie w wódką, która bodajże miała być pomocna w kuszeniu zwierzyny. Młodzieniec był tak zafascynowany czatowaniem na ptaki, że nie zauważył, kiedy zniknął jego towarzysz. Po kilku godzinach nawoływania zwierzyny usłyszał chrapiącego łowcę, który wypił całą wódkę. Jak się później okazało, od początku planował tak chłopca wykorzystać. Nawet zwierzyny, którą mieli upolować nie było w tamtych okolicach od dziesiątek lat.

Po wakacjach, Borowicz zastał w gimnazjum wielkie zmiany. Zastał nowego dyrektora i wielu nauczycieli. Zasady, obrzędy były surowsze i od tamtej pory jedynym językiem, którym można było się posługiwać był rosyjski. Można nawet powiedzieć, że powstało coś w rodzaju wojny między uczniami gimnazjum a nauczycielami. Zaczęły powstawać różne kółka zainteresowań. Wszystko regulaminowo po rosyjsku. Powstał m.in. teatr rosyjski, na który Marcin zdecydował się jako nieliczny z Polaków. Był wręcz atrakcją widowiska. Jego początki aktorskie były bardzo mile widziane przez nauczycieli, przez co traktowali go w sposób bardzo przyjazny i łaskawszy.

Był również ktoś taki jak Andrzej Radek, który bardzo chciał się wybić z biednej miejscowości. Był pilnym, bardzo mądrym uczniem, którego było stać na edukację przez udzielanie korepetycji młodszym rocznikom. Idąc do klasy piątej chciał spróbować swoich sił w bardziej renomowanej szkole, o której wspominamy, czyli gimnazjum w Klerykowie. Nie miał on żadnych pieniędzy i liczył tylko i wyłącznie na szczęście, którego na początku mu troszkę brakowało. Spotkał on jednak po drodze do miasta bardzo miłego, zamożnego pana Płoniewicza, który bezinteresownie podwiózł go do miasta. W czasie rozmowy, jaka przeprowadzali po drodze okazało się, że młodzieniec nie ma gdzie w Klerykowie mieszkać i co ze sobą począć. Pan zaproponował mu, aby w zamian za udzielanie korepetycji jego dzieciom będzie miał swój kąt i zawsze coś do zjedzenia w jego domu. Jak można się domyśleć Radek zgodził się bez wahania. Dzieci pana Płoniewicza nie były bardzo bystre i Jędruś dużo czasu musiał dla nich poświęcać, lecz nie narzekał. W szkole był bardzo źle traktowany przez rówieśników, którzy cały czas nabijali się z jego wiejskiego pochodzenia i stylu bycia. Doszło nawet do ostrej bójki, przez która miał wylecieć z gimnazjum. Stało się jednak inaczej dzięki Borowiczowi, który mając dobre stosunku z dyrektorem, uratował jego sytuację.

Marcin był już w klasie szóstej i wraz ze swoimi kolegami byli bardzo rządni nauki. Chodzili na spotkania, na których czytali rosyjska literaturę i przez którą coraz bardziej utożsamiali się z treściami w nich znajdującymi. Byli żądni wszystkiego, co nowe do nauczenia, przeczytania. Zdobywanie wiedzy traktowali wręcz jak jakiś wyścig. Nie wszystkim jednak ich znowu styl bycia i myślenia pasował. Podzielone myślenie można było zauważyć na lekcji historii, gdzie nauczyciel w sposób strasznie stronniczy i okrutny przedstawiał Polskę i katolicyzm. W pewnym momencie jeden z uczniów nie wytrzymał

i stanowczym tonem kazał przestać wykładowcy uczyć ich takich faktów. Stwierdził, że tamtejsi uczniowie są katolikami i nie życzą sobie takich zniesławień kościoła. Zbulwersowany nauczyciel pobiegł do dyrektora. Ten natomiast wywołał na środek delikwenta i kazał mu się tłumaczyć. Zapytał klasę, co ona o tym myśli i kto go nakłaniał. Każdy był cicho. W pewnym momencie zaczął się wypowiadać Marcin Borowicz. Chłopak ten potocznie mówiąc „wkopał” swojego kumpla twierdząc, że nikt go do tego nie namawiał i że on jest po stronie nauczyciela, bo on czyta prawdę

o Polskim narodzie. Klasa była zmieszana, ale szczęśliwa, że przynajmniej oni nie będą ukarani. Patriota jednak został wydelegowany raz na zawsze.

Kolejnego roku stało się coś bardzo ważnego. Do klasy chłopców doszedł uczeń przeniesiony z Warszawy. Zygier bo tak się nazywał przypomniał chłopakom o ich powinności. Na zajęciach z języka polskiego wzruszył wszystkich swoim patriotyzmem. Obudził w kolegach polskie myślenie i wolę walki o niepodległość. Od tamtej pory przyjaciele spotykali się potajemnie w nocy w tzw. Starym Browarze. Czytali tam nielegalne w tamtych czasach dzieła polskich pisarzy i dyskutowali o nich. Kochali się w polskiej sztuce i byli zezłoszczeni, że muszą obowiązkowo mówić i uczyć się po rosyjsku.

Po świętach Wielkanocnych wszyscy uczniowie uczyli się dniami

i nocami do egzaminu dojrzałości i zapominali o sobie każdy był sam ze sobą wkuwając ile się da. Marcin siedział codziennie na ławce nad rzeczką. Spotykał on tam „Batrinę”, w której bezgranicznie się zakochał. Chłopak nie był w stanie się uczyć

i myśleć o niczym innym niż ona. Nie spotykał jej jednak często. Kiedyś tylko poczuł, że gdy przyszła na ławkę coś zaiskrzyło i z jej strony. Nie widział jej już później. Gdy wrócił do miasta po egzaminach już prawie jako student Uniwersytety w Warszawie spotkał swoją „mamę” -„Panią Przepiórkowską”. Rozmawiali w kawiarni i wielu ważnych dla kraju sprawach. Gdy jednak do rozmowy przyłączył się radny z jego kontrowersyjnymi poglądami Marcin nie wytrzymując przeprosił „mamusię” i wyszedł. Poszedł do domu „Batriny” jak się potem okazało ona już tam nie mieszkała. Wyjechała z ojcem lekarzem i młodszym rodzeństwem w głąb Rosji, czego kawaler Borowicz nigdy nie był w stanie pojąć.

Pomimo tego, że tak długo opisywałam tę książkę, nie zniechęciło mnie to do niej. Jest to, według mnie, bardzo dobry przykład portretu dziecka w literaturze. W tym utworze, w przeciwieństwie do dzieła Sienkiewicza, syn był traktowany bardzo dobrze. Jego ideały i marzenia nikt z rodziny nie potępiał. Matka chciała dla niego jak najlepiej. Robiła wszystko, co mogła, aby zapewnić mu jak najświetniejszą przyszłość w tym trudnym świecie.

Kolejnym przykładem, również bardzo dobrym, jest powieść „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery. Jest to opowieść o jedenastoletniej dziewczynie, która jako chłopiec miała być wychowywana przez Marylę i Mateusza Cuthbertów – sześćdziesięcioletnie rodzeństwo mieszkające w małym miasteczku na Wyspie Księcia Edwarda – Avonlae...

Pewnego zimowego wieczoru Cuthbertów odwiedziła znajoma-panna Spencer. Oznajmiła im, że bierze na wychowanie dziecko z przytułku. Maryla wraz ze swoim bratem po długim zastanowieniu podjęli decyzję, iż oni też wychowają dziecko. Prosili o mniej więcej 11 letniego chłopca do pomocy w gospodarstwie. Cuthbertowie dowiedzieli się, że dziecko ma czekać na nich na stacji PKP w wyznaczonym dniu i o wyznaczonej porze. Wtedy właśnie Mateusz pojechał odebrać chłopca, jednak na stacji nie było nikogo prócz rudej, piegowatej dziewczynki. Po rozmowie z zawiadowcą Mateusz już wiedział, że nastąpiła pomyłka i przyjechała dziewczynka. Mimo ogromnego zdziwienia Cuthbert zabrał ją do domu. Zdziwienie Maryli wcale nie było mniejsze niż brata. Nie zważając na uczucia małej, która była już w wielu rodzinach, u których nie przemieszkała więcej niż pół roku, wdała się w „wymianę zdań” z Mateuszem na temat, co zrobią ze swoim nowym „kłopotem”. Ania miała zostać oddana z powrotem do sierocińca, przez co płakała całą noc.

Następnego dnia Maryla odwiozła ją do pani Spencer, a gdy dowiedziała się, do kogo ma teraz pójść dziewczyna, postanowiła zatrzymać ją u siebie na „próbę”. Chciała również zrobić na złość wścibskim sąsiadkom, które za wszelką cenę próbowały odwieść kobietę od podjęcia tak trudnej decyzji. Jak można się domyślić, Ania pomyślnie przeszła „sprawdzian” i została na swoim wymarzonym Zielonym Wzgórzu. Znalazła tam swoją przyjaciółkę „od serca” i poznała, co to znaczy prawdziwa miłość. Zyskawszy sympatię rówieśników i starszych kolegów ze szkoły, bardzo miło spędzała czas. Podczas jej całego pobytu w Avonlea, przeżyła wiele bardzo emocjonujących przygód – przefarbowała sobie włosy na kolor zielony, inscenizując utwór omawiany na lekcji o mały włos nie utopiłaby się, spadła z dachu tylko dlatego, że przyjęła wyzwanie zazdrosnej koleżanki, rozbiła drewnianą tabliczkę na głowie kolegi. Jej historie były bardzo ciekawe i wręcz śmieszne, przez co cały utwór czyta się bardzo miło.

Kolejny utwór pokazuje, jak bardzo można chcieć wychować dzieci i to nie ważne czy swoje, czy z domu dziecka – ważne, aby je pokochać tak jak własne. Ania była bardzo oryginalną dziewczynką, wolała bawić się z chłopcami, zawsze przytrafiały się jej niemiłe sytuacje, uwielbiała czytać i miała bardzo bujną wyobraźnię, przez co często nie umiała odróżnić świata realnego od fantazji. Do tego jej kolor włosów spowodował jej nienawiść do świata. Dopiero po poznaniu prawdziwego uczucia, jakim darzyli ją Cuthbertowie, poznała prawdziwy urok życia.

Na koniec chcę jeszcze przedstawić książkę pt. „Ten obcy” Ireny Jurgielewiczowej. Książka zaczyna się przedstawieniem bohaterów: Pestki, Uli, Mariana i Julka, których miejscem zabaw stała się niewielka wysepka. Któregoś dnia wakacji przybył na nią nieznajomy z ranną nogą, Zenek. Wiedzieli o nim bardzo niewiele, ponieważ cechowała go małomówność i skrytość, a jego wersja o poszukiwaniu wujka nie zaspokajała ciekawości dzieci, więc zatrzymali go na wyspie. Z każdym dniem Zenek stawał się im bliższy. Okazuje swoją odwagę stawiając się dwóm łobuzom, ratując dziecko, budzi podziw opowieściami o podróżach autostopem, choć dopuszcza się kradzieży jabłek. Sytuacja zmienia się, gdy wychodzi na jaw kradzież pieniędzy popełniona przez Zenka. Urażony oskarżeniami kolegów odchodzi, by wkrótce, za namowami dziecinnego Julka powrócić. W międzyczasie Ula odpracowuje skradzione pieniądze, wzruszona rozmową z Zenkiem, który tylko jej powierzył swoje sekrety. Opowiada o sytuacji rodzinnej – ojcu alkoholiku, który go od rzucił. Okazuje się, że jeden z łobuzów naskarżył na Zenka. Dzięki zgrabnym posunięciom ojca Uli wszystko kończy się dobrze, Zenek znajduje wujka i jedzie do niego. Na pożegnanie wręcza Uli list miłosny.

W tym utworze ukazane są tragiczne losy głównego bohatera – Zenka. Chłopak odrzucony przez ojca – alkoholika postanawia wyruszyć na poszukiwanie wuja. Cała sytuacja sprowadza go do popełnienia przestępstwa, jednak w moich oczach jest on niewinny i nie zasługiwał na oskarżenia przyjaciół. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Przedstawione przeze mnie utwory ukazują nam życie dziecka w trzech epokach – pozytywizm, młoda Polska i współczesność. W każdej z nich dzieci miały inne dzieciństwo. Powodem tego była różnica czasu, ale przede wszystkim marzenia i myśli przewodnie bohaterów i ich rodziców. Nie zawsze rodzice starali się o jak najlepszą przyszłość dla swych pociech, zależało im przede wszystkim na swej wygodzie. Tak było dawno temu, tak bywa i dziś. W dzisiejszych czasach nasi opiekunowie często się rozwodzą, nie zważając na uczucia dzieci. Nawet nie podejrzewają, jaką krzywdę im wyrządzają. Pomimo stwierdzeń, że dzieciństwo jest beztroskie, to nie byłabym tego tak pewna. Im jesteśmy młodsi, tym mniejsze problemy są dla nas kłopotem. Te zaś są bardzo łatwe do rozwiązania dla trochę starszych osób. To dlatego dorośli często śmieją się z naszych „błahych” zmartwień, czym ranią nas bardzo. Potem dziwią się, że nie chcemy im się zwierzać, a robimy to najbliższym znajomym. Odpowiedź na to jest prosta – nasz rówieśnik zrozumie nas dużo lepiej, niż całkiem zatroskany swymi problemami człowiek. Autorzy opisujący dzieci rozumieją to, co one czują. Starają się to przedstawić w książkach dla dzieci, aby nie czuły się samotne, oraz w powieściach dla dorosłych, wzywając tym samym rodziców do zrozumienia kłopotów, nawet tych „niepoważnych”, swych dzieci. To dlatego motyw młodzieży i ich życia podejmowany jest w literaturze wszystkich epok.

Dodaj swoją odpowiedź