Kobieta fascynująca i irytująca. Przedstaw sylwetki wybranych bohaterek literackich, analizując wskazane utwory

„Kobieto! Puchu marny! Ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli”

Kobieta od zarania dziejów uważana za uosobienie piękna, wdzięku i wrażliwości, stała się wdzięcznym tematem dzieł literackich. Obok urody i zalet jej charakteru twórcy ukazywali też wady tego „lepszego” rodzaju ludzkiego. Czym mogły fascynować oraz irytować przedstawicielki płci pięknej postaram się wykazać w swojej prezentacji.
Najpierw przedstawię sylwetki tych bohaterek literackich, które drażnią nie tylko mnie, ale większość czytelników.

Kobieta irytująca.

Izabela Łęcka, bohaterka powieści realistycznej (także psychologicznej ze względu na świetne portrety psychologiczne gł. bohaterów) epoki pozytywizmu pt. „Lalka” Bolesława Prusa, pochodziła z rodziny arystokratycznej, niegdyś bogatej.
Ta młoda, dwudziestopięcioletnia kobieta mogła fascynować jedynie swoją urodą:

„ Panna Izabela była niepospolicie piękną kobietą. Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe. Wzrost więcej niż średni, bardzo kształtna figura, bujne włosy blond z odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i stopy modelowe. Szczególne wrażenie robiły jej oczy, niekiedy ciemne i rozmarzone, niekiedy pełne iskier wesołości, czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód.” (t.1, str.52-53)

Podziwiał ją nawet król Włoch Wiktor Emanuel (zaszczycał swą przyjaźnią ojca panny, a nawet chciał mu nadać tytuł hrabiego). Urzekła i zniewoliła nią Stanisława Wokulskiego, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i gotów był do wszelkich poświęceń. Mówił o niej z uwielbieniem: „… jest piękna jak bóstwo i (…) dla każdego jest bóstwem” (t.2, str.279)

Poza tym drażniła wysokim mniemaniem o sobie i swojej rodzinie, egoizmem, sposobem bycia, zimnym sercem.
Wiodła życie beztroskie. Łatwo popadała w uniesienia i zachwyt nad sobą. Dobrze czuła się tylko między ludźmi swej sfery. Niewiele wiedziała o świecie, w którym żyli służący czy dostawcy. Do ludzi niższego pochodzenia miała serce życzliwe, ale z jej strony był to jedynie gest, kaprys egzaltowanej panny:

„Więc każdemu ubogiemu, ubogiemu ile spotkał ją kazała dawać po kilka złotych; raz potkawszy mizerną matkę z bladym jak … dzieckiem przy piersi oddała jej bransoletkę, a brudne żebrzące dzieci obdarzała cukierkami i całowała z pobożnym uczuciem. Zdawało jej się, że w którymś z tych biedaków, a może w każdym, jest utajony Chrystus, który zastąpił jej drogę, ażeby dać okazję do spełnienia dobrego uczynku. W ogóle do ludzi niższego świata miała serce życzliwe. Przychodziły jej na myśl słowa Pisma Świętego: „ W pocie czoła pracować będziesz”. Widocznie popełnili oni jakiś ciężki grzech, skoro skazano ich na pracę; ależ tacy jak ona aniołowie nie mogli nie ubolewać nad ich losem. Tacy jak ona, dla której największą pracą było dotknięcie elektrycznego dzwonka albo wydanie rozkazu.” (t.1, str.57)

Uczestniczyła nawet- chodź znudzona- wraz z ciotką hrabiną Karolorą w kweście wielkotygodniowej, co było bardziej przejawem panującego wówczas jej sferach obyczaju, okazją pokazania się w nowym stroju i zawarcia ciekawych znajomości, niż troską o los najuboższych.
Trafnie skomentował to Wokulski:

„ Wokulski to wszystko robi się nie przez pobożność ani przez miłość do dzieci, ale dla rozgłosu i w celu wyjścia za mąż…” (t.1, str.134)

Izabela Łęcka nie doświadczyła uczucia miłości i nie potrafiła tak naprawdę kochać. Tyranizowała ( obchodzić się z kimś okrutnie, bezwzględnie, despotycznie) mężczyzn chłodem i po kolei odrzucała adoratorów (np. bogatemu hrabiemu francuskiemu oświadczyła, że jest Polką i za cudzoziemca nie wyjdzie, podolskiego magnata odepchnęła zdaniem, że odda rękę tylko temu, kogo pokocha, na co się jeszcze nie zanosi, amerykańskiego milionera zbyła wybuchem śmiechu) Silne wrażenie robił na niej mężczyzna z krwi i kości, lecz posąg Appolina, którego kopie kupiła i ustawiła w swoim gabinecie. Żyła marzeniami o nieziemskim ideale.

Ukształtował ją salonowy konwenans, dopuszczający flirt, grę i zabawę.
Wokulski tłumaczył to faktem, że „ wyhodowała się w pewnej sferze, epoce i wśród pewnych pojęć” (t.2 str.408)

Dlatego też nie potrafiła zrozumieć i odwzajemnić uczucia, jakim obdarzył ją Wokulski. Mówiła o nim z pogardą: „ Wygląda na gbura”, (t.1, str.75),” nie miły człowiek” (t.1, str.76), „ ta bezmyślna figura wydaje mi się straszna” (t.1, str. 86)

Widząc jego starania (wykupienie np. sreber, weksli, serwisu) mający na celu poprawę trudnej sytuacji finansowej, w jakiej znalazła się wraz ze swoim ojcem, postanowiła rozpocząć z nim grę:
„ Chcę mnie kupić? Dobrze, nie kupuje! (…) przekona się, że jestem bardzo droga…” (t.1, str.88)

Umiała bawić się nim, grać na jego uczuciach (wykorzystywać często bez skrupułów czyjeś uczucia w dążeniu do celu). On zaś każdy jej gest, uśmiech odbierał jako wielką obietnice, podczas gdy dla niej był to tylko niewiele znaczący ruch, gest.

Podczas wizyty w sklepie Wokulskiego kokietowała (starać się komuś podobać, wywrzeć na kimś wrażenie, swym zachowaniem, strojem, urodą; wdzięczyć się) uśmiechem i spojrzeniem subiekta Kraszewskiego. Flirtowała (prowadzić lekką, zalotną rozmowę z osobą płci przeciwnej) z kuzynem Stasiem Sitarskim, nazywając przed nim Wokulskiego plenipotentem ojca. (t.1, str.437) , z panami: Szastalskim, Niwilskim i Malborkiem.

O ile licznych znajomych łatwo i jednoznacznie oceniała (Książe- patryjota, prezesowa- dobra, hrabina-dumna), nie potrafiła tego uczynić z Wokulski:

„Dopiero w Wokulskim poznała nie tylko nową osobistość, ale niespodziewane zjawisko. Jego niepodobna było określić jednym wyrazem, a nawet stoma zdaniami. Nie był też do nikogo podobny, a jeżeli w ogóle można go było z czymś porównać, to chyba z jakąś okolicą, przez którą jedzie się cały dzień i gdzie spotyka się równiny i góry, lasy i łąki, wody i pustynie, wsie i miasta. I gdzie jeszcze, spoza mgieł horyzontu, wynurzają się jakieś widoki, już nie podobne do żadnej rzeczy znanej. Ogarniało ją zdumienie i pytała się: czy to jest gra podnieconej imaginacji, czy naprawdę istota nadludzka, a przynajmniej pozasalonowa? „ (t.1, str.301-302)

Raz widziała w nim zuchwałego dorobkiewicza ( „… dorobił się majątku na podejrzanych spekulacjach, ażeby kupić sobie reputacje u ludzi, a ją, Izabelę Łęcka, u jej ojca? …”), innym razem jej czciciela (wypędził ze sklepu Mraczewskiego, który odważył się złośliwie o niej mówić; stawiającej się za nim- nawet ciotka która rzadko dziękowała, a jeszcze rzadziej prosiła- nic nie wskórali, ale jedno jej słowo sprawiło, że ustąpił, a nawet dał Mraczewskiemu lepszą posadę), końcu dostrzegła w nim nawet przystojnego mężczyznę:

„Wokulski ma twarz nie pospolitą. Rysy wyraziste i stanowcze, Włos jakby najeżony gniewem, mały wąs, ślad bródki, Kształty posągowe, Wejrzenie jasne i przejmujące…” (t.1, str. 303-304)

Cóż z tego, kiedy nie mogła przełamać uprzedzeń i pogodzić się z jego niższym statusem społecznym:
„Gdyby ten człowiek zamiast sklepu posiadał duże dobra ziemskie- byłby bardzo przystojnym; gdyby urodził się księciem- byłby intrygująco piękny. Każdym razie przypominał Trostiego, płk. Strzelców, i- naprawdę- posąg gladiatora zwycięzcy.”(t.1, str.304)

Kiedy odsunęli się od niej prawie wszyscy towarzystwa, nie mogła pojąć, dlaczego taką kobietę jak ona- piękną, dobrą, dobrze wychowaną- świat opuszcza tylko dlatego- że nie ma majątku. Kandydaci do ręki z jej sfery- marszałek i baron- budzili w niej odrazę. Pierwszy przypominał jej zabitego i oparzonego wieprza, drugi wydawał się podobny do niewyprawionej skóry.

Wówczas myślała o Wokulski i przynosiło jej ulgę to, że szaleje za nią człowiek, o którym dużo mówiono w towarzystwie. Jednak ciągle widziała w nim kupca, dorobkiewicza, ignoranta nieznającego języka angielskiego. Według niej nie kwalifikował się nawet na przyjaciela, jedynie na doradcę i wykonawcę:
„… dlaczegóż by … kupiec (ach, jakie to nie smaczne!) nie mógł zostać powiernikiem domu Łęckich?” (t.1, str. 316-317)

Targały nią sprzeczne uczucia:” Pogarda, gniew,podziw, sympatia kolejno potrącały jej dusze jak krople gęsto padającego deszczu.” (t.1.str.338) (podziwiała go np. za to ,że broniąc jej czci pojedynkował się z baronem Krzeszowskim ;ten umizgiwał się do niej, ale został odtrącony i nazwał ją starzejącą się panną ,która wyjdzie za swego lokaja ;Wokulski kupił od baronowej klacz Sułtankę ,nagrodę i cenę konia złożył na jej ręce). W Zasławku dala mu-tak przynajmniej wydawało się, Wokulskiemu -cień nadziej, ze go pokocha.
Zastanawiała się czy to Wokulski nie był mimowolnym twórcą jej późniejszych sukcesów salonowych, i powodzenia wśród usytuowanych kawalerów (np. Niwizński,Malbork, Szastalski –byli od niego uzależnieni finansowo). Mimo to uparcie powtarzała:”Despota..tyran…”

Czuła, że lekceważony przez nią kupiec zwraca ku sobie wiele spojrzeń, nadziei, zazdrości. Dostrzegła, że ten człowiek ma większe znaczenie, lepiej wygląda niż marszałek, baron Dalski i inni.
Także sugestie ludzi usytuowanych (np. księcia „szanowna kuzynko,trzymasz w ręku niezwykłego ptaka …Trzymaj, że go i pieść tak ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi…” t2,str271) przyczyniły się do tego, że już zdecydowała się wyjść za niego.
Domagała się sprzedania sklepu. Zastanawiała się, co zrobić ze spółką („on rozumie się rzuciłby ja natychmiast”), bo przynosiła znaczne dochody(90 tyś. rubli), co już świadczyło o jej wyrachowaniu (nie postępujący bezinteresownie ,pamiętający o wyciągnięciu korzyści dla siebie). Ostatni warunek stawiany przez nią dotyczył sprawy czysto moralnej
„…zastrzegłam sobie, ż utrzymam wszystkie moje dotychczasowe stosunki…” (t2,str273)

„Ani myślę wyrzekać się dla Wokulskiego moich sympatyj i upodobań. Małżeństwo nie jest wiezieniem,a ja mniej, niż kto inny nadaje się na więźnia.” (t2,str306)

Irytowało to,że nie potrafiła docenić szczerego uczucia Wokulskiego, zaś trywialne (niewybredne, banalne, pospolite, prostackie, ordynarne, wulgarne) umizgi (zalecanie się, zaloty), skrzypka Molinarego (namiętnie przytulał jej ramię podczas kolacji natarczywie szukał jej ręki pod stołem) naiwnie (ze zbytnią szczerością, łatwowiernością) odbierała jako przejaw miłości od pierwszego wejrzenia, szalonej, na śmierć.

Drażniła jej wyniosłość i egoizm, przekonanie, że jej wszystko wolno. Każdą uwagę na temat jej niestosownego traktowania Wokulskiego innych starających się kwitowała swoim zwyczajem:
”…powinien być kontent, jeżeli wyjdę za niego…,” (t.2.str463)

”Niech będzie kontent, że pozwalam mu patrzeć na siebie…” (t.2.str 463)

To w końcu nie wystarczyło Wokulskiemu i opuścił ją. Później straciła jeszcze marszałka, ostatniego starającego się o jej rękę,który zazdrosny o konkurentów w demonstracyjny sposób wyniósł się na Litwę. To bez wątpienia przyczyniło się do śmierci jej ojca, pana Tomasza Łęckiego (dostał apopleksji, ona zaś dostała spazmów zdecydowała się wyjechać do Wiednia z zamiarem wstąpienia do zakonu).

Cyniczny doktor Szuman (drwiący sarkastyczny) tak skomentował jej decyzję:

„cóż to, czy ma zamiar nawet Pana Boga kokietować, czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć, ażeby pewniejszym krokiem wyjść za mąż” (t.2.str484)

Bohaterka powieści była z zewnątrz piękna jak lalka, lecz w środku pusta wewnętrznie sprostytuowana.



Aniela Dulska
Tytułowa bohaterka młodopolskiej tragifarsy kołtuńskiej G. Zapolskiej „Moralność pani Dulskiej” (1906r) to kobieta w średnim wieku, niedbająca o swój wygląd zewnętrzny. Rankiem chodziła w papilotach na głowie, kaftaniku wątpliwej czystości i krótkiej podartej na brzuchu włóczkowej halce. Niegustowny (pozbawiony gustu, nieelegancki, nieszykowny) strój- np. tok ubrany fiołkami i barchanowy kaftan- tłumaczyła oszczędnością:
„Muszę się oszczędzać, przerabiam stare łachy” (a.1, sc.14, str.52)

Aniela Dulska była właścicielką kamienicy czynszowej, żoną i matką trojga dzieci.
Drażniła jej bezwzględność stosunku do lokatorów, gdyż podwyższała czynsz i nie interesowała się warunkami, warunkami, jakich oni żyją:

Dulska: „Parter i suteryny całe rumel o pięć. Do sieni wstawią magiel
Juliasiewiczowa: „ Ciasno… zęby sobie powybijają”
Dulska: „To mi wszystko jedno. Ja tamtędy nie chodzę (a.I, sc.14, str.52)

Irytujący był jej sposób bycia, stosunek do rodziny i służby, a przede wszystkim mentalność moralność.
Ta apodyktyczna (nieznosząca sprzeciwu, narzucająca swoje zdanie, bezwzględna, stanowcza, kategoryczna), wrzaskliwa kobieta trzęsła domem (rządziła despotycznie domownikami). Ordynarnie (wulgarnie, trywialnie, grubiańsko, karczemnie) odnosiła się do służącej Hanki:
„Skaranie boskie z tym tłumokiem, do krów, nie do pańskich pieców” (a.I, sc.1, str.7)
Zezwalała córce Hesi na takie samo zachowanie. Gdy ta kopnęła Hankę w brzuch Dulska skwitowała to:
„Wielka afera, zagoi się do wesela” (a.I, sc.1, str.8)

Zdominowała (przejąć panowanie, władze nad kimś) męża Felicjana do tego stopnia, że wydzielała mu cygara i drobne pieniądze do kawiarni.
„Już cię niesie do kawiarni. No maż swoje 20 centów. Teraz będę dawać codziennie po 20 centów. Tygodniowo … na nic. Zaraz wszystko przetracisz z Koluszkami. A wracaj na kolację” (a.II, sc.1, str.55)

Wyznaczała mu nawet trasy spacerów po pokoju:
„Felicjan, przestań chodzić, już jesteś no kopcu. Jutro pójdziesz do groty Twardowskiego” (a.II, sc.1, str.55)

Dorastające córki- Hesię i Melę ubierała jak dziewczynki („to są dzieci. Im wolno” a.II, sc.5, str.62) i uczyła niemoralnego postępowania. Kazała np. Hesi „kurczyć się” w tramwaju, aby za nią nie płacić biletu, to też potwierdza jej skąpstwo:
„W tramwaju znowu awantura. Jak Hesia siedzi, to przecież wygląda na dziecko co nie ma metra wysokości. Mówię jej skurcz się …”
„Ona na złość wyciąga się i zaraz potem z konduktorem secesja, wszyscy się patrzą.” (a.II, sc.12, str.81)

Przymykała oczy na romans syna Zbyszka ze służącą Hanką, bowiem uważała, że lepiej jest to robić w domu niż poza nim:
Juliasiewiczowa: „Trzeba jednak przyznać, że mężczyźni mają jednak szczególny gust”
Dulska: ”A niech tam byle się nie włóczył i nie tracił zdrowia, trzeba być matką żeby zrozumieć, jaki to ból patrzeć, jak syn marnieje.” (a.I, sc.14, str.51)

Gdy okazało się, że Hanka jest z nim w ciąży i syn przedstawił matce swą decyzje, że poślubi służącą była bez kompromisowa:
„Ja nie pozwolę” (a.II, sc.15, str.95)
Wówczas też chciała znaleźć oparcie u zdominowanego przez siebie męża („ Felicjan, odezwij się”), ale on skomentował to jednoznacznie:
„A niech was wszyscy diabli”(a.II, sc.15, str.95)

Z pomocą równie nie moralnej krewnej Juliasiewiczowej udało się jej zażegnać (nie dopuścić do czegoś, zapobiec czemuś) konflikt.
Oddaliła z domu służącą, z ciężkim sercem dając jej 1000 koron, przy czym stwierdziła: „Będzie znów można zacząć żyć po bożemu” (a.III, sc.14, s.131)

Dulska była kobietą pruderyjna (przesadna, udana, fałszywa nieśmiałość) nieśmiałość mająca własną moralność równoznaczną z jej brakiem. Jej przesadna skromność polegała np. na tym, że nie zabrała córek do teatru: „… bo to niemoralna sztuka” (a.I, sc.3, s.12)
Jednak od kokoty, wynajmującej mieszkanie w jej kamienicy brała pieniądze, zaś Zbyszkowi tłumaczyła, że się jej nie kłania, tych pieniędzy nie bierze dla siebie, ale płaci nimi podatki:
„Przepraszam, ja tych pieniędzy dla siebie nie biorę.”
„Podatki nimi płacę” (a.I, sc.5, s.33)

Jej moralność „prania brudów we własnym domu” potwierdza najlepiej incydent z lokatorką, uczciwą kobietą zdradzaną przez męża, która próbowała popełnić samobójstwo. To spowodowało przyjazd karetki pogotowia i zgromadzenie się publiki przy jej kamienicy: „Moja pani, na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział.” (a.I, sc.9, s.36)

Usprawiedliwiała przy tym proceder (postępowanie, działanie stanowiące zwykle czyjeś źródło utrzymania, niezgodne z prawem, lub zasadami moralnymi) kokoty:
„To jest osoba żyjąca z własnych funduszów. Ta mi jeszcze pogotowia do mnie sprowadziła” (a.1, sc.9, s.37)

Jej moralność i skąpstwo wynikały z obskurantyzmu (ciasnota umysłowa)
Świadczę o tym tez fakt, że nie prenumerowała czasopism, tylko je pożyczała:
„Ja zawsze pożyczę i wystarcza, nie pożyczę, to się świat niezawali, że tam drukowanych bajt nie będę czytała.” (a.1, sc.9, s.37)

Kobieta ta irytowała więc pod każdym względem.


Pora zaprezentować bohaterki wybranych dzieł literackich, które od wieków fascynowały i do tej pory mogą urzekać czytelników nie tyle swą urodą, co niezwykle bogatym wnętrzem, osobliwością.

Zofia Siemianona Marmieładow

„ Sonia była osiemnastoletnią blondyneczką, małego wzrostu, szczuplutka, ale dość niebrzydką; miała wspaniałe szafirowe oczy” (s. 171)

Tak przedstawia narrator Zofię Siemianowną Marmieładow, zwaną powszechnie Sonią, wykreowaną przez F. Dostojewskiego w powieści „Zbrodnia i kara” (1866r) (to powieść psychologiczna autor skupia się na przeżyciach gł. bohatera, analizuje motywy jego postępowania szuka argumentów, argumentów, które mogłyby pchną go do zbrodni; przedstawia dwoistość jego natury- człowiek dobry, wrażliwy na ludzką krzywdę i morderca; to także powieść polifoniczna- narrator nie poddaje jednoznacznej ocenie wypowiedzi i poczynań postaci, ogranicza się do konfrontacji ich stanowisk; czytelnik nie może się identyfikować z narratorem lub którąś z postaci, musi ograniczać często sprzeczne informacje; komentarz narratora ograniczony jest do minimum, nie jest on wszystkowiedzący) Wydarzenia w niej przedstawione rozgrywają się w lipcu 1856r w Petersburgu w rejonie placu Siennego, dzielnicy biedoty, ubogich rzemieślników, lumpenproletariatu ( środowisko ludzi wykolejonych, zdeklasowanych, nie mający żadnych kwalifikacji, określonego zawodu, żyjących w nędzy) Właśnie z takiego środowiska wywodziła się Sonia i trudy życia nie pozwoliły, aby jej uroda w pełni rozkwitła. Podobała się jednak, a szczególnie wrażenie robiły jej wspaniałe szafirowe oczy, które nie bez przyczyny zwykło się nazywać zwierciadłem duszy.
Wcześnie straciła matkę, a jej ojciec- były radca tytularny był alkoholikiem i przez swój nałóg nieustannie tracił prace. Gdy owdowiał (Sonia miała wówczas 14 lat), poślubił również wdowę, z trojgiem dzieci Katarzynę Iwanowną (osoba wykształcona, córka oficera sztabowego, żona oficera piechoty, który ją bił, grał w karty, w końcu trafił do więzienia i tam zmarł). Sonia odebrała nieznaczną edukację domową z zakresu geografii i historii powszechnej udzielaną przez ojca. Jednak z braku jego wiedzy i podręczników cała nauka szybko się skończyła.
Tragiczna sytuacja rodzinna (nędza, głód, alkoholizm ojca, choroba i bezradność macochy) oraz realia społeczne pchnęły ją do prostytucji. Dźwięczały jej w uszach, w gruncie rzeczy bezpodstawne, wyrzuty macochy:
„Mieszkasz tu u nas, darmozjadzie jeden, jesz, pijesz, korzystasz z ciepła…” (s.19)

Gdy wyszła na ulice po raz pierwszy, ojciec leżał w domu pijany:
„Sionieczka wstała, włożyła chusteczkę, włożyła paletko i wyszła z mieszkania, a o dziewiątej wróciła. Przyszła, idzie wprost do Katarzyny i w milczeniu kładzie przed nią na stole trzydzieści rubli. Ani słówka przy tym nie pisnęła, nie spojrzała nawet, tylko wzięła nasz duży dradedamowy zielony pled (…) nakryła nim głowę i twarz i położyła się na łóżku, twarzą do ściany, że tylko ramionka i ciało dygocą (…) widziałem, jak później Katarzyna, również ani słowa nie mówiąc, podeszła do łóżeczka Soni i cały wieczór przepłakała przy niej, nogi jej całowała, nie chciała wstać, a potem obydwie razem zasnęły objąwszy się … obydwie … obydwie …tak … a ja … leżałem pijaniuteńki. (s. 20)

Dziewczyna ta fascynowała swą wrażliwością, skromnością i dobrocią. Uważała za okrutny postępek i rozpamiętywała to, że nie spełniła prośby ojca, aby mu poczytała czy odmówiła Katarzynie Iwanownie proszącej ją o podarowanie kołnierzyków i mankiecików zdobytych tanio u handlarki Lizawiety.

Tym bardziej przeżywała swoje upodlenie „Przecie ja jestem bez czci, jestem wielka, wielka grzesznica! „ (s. 295)
Cierpiała, jednak była gotowa do tak wielkiego poświęcenia dla swojej rodziny- kochała z wzajemnością przyrodnie rodzeństwo, współczuła macosze, że chora i nieszczęśliwa. Czuła się za nich odpowiedzialna i za życia ojca, i po jego śmierci. Przy tym była osobą głęboko wierzącą, ufającą Bogu. Mówiła: ”Czymże ja bym była bez Boga?” (s.297). W jej pokoiku leżał na komodzie Nowy Testament. Przyniosła go na jej prośbę, Lizawieta, z którą się przyjaźniła, z rzadka spotykała i wówczas wspólnie czytały pismo święte i rozmawiały. Szczególnie bliska była jej historia o wskrzeszeniu Łazarza, XI rozdział ewangelii wg św. Jana. Ufała, że dzięki Bogu i wierze nastąpi jej odrodzenie jak wskrzeszenie owego Łazarza:

„Łazarzu wyjdź z grobu! I natychmiast wyszedł, który był umarł…- (głośno w zachwyceniu odczytała drżąc i martwiejąc jakby oglądała to na własne oczy)…mając ręce i nogi związane chustkami, a twarz jego było chustka obwiązana. Rzekł im Jezus: Rozwiążcie go i puśćcie, aby szedł. Wiele tędy z Żydów, którzy byli przyszli do Maryi i Marty, a widzieli, co uczynił Jezus, uwierzyli „ (s.302)
Może jednokrotnie i poważnie rozmyślała z rozpaczą o samobójstwie (aby za jednym zamachem skończyć z tym wszystkim), ale od tego desperackiego kroku powstrzymywała ją myśl o grzechu i troska o najbliższych: dzieci- sieroty i żałosną, współobłakaną Katarzyną Iwanowną ze swą gruźlicą, ze swym tłuczeniem głowa o mór.
Nieśmiała Sonia miała poczucie bezradności i krzywdy. Wiedziała, że każdy mógł ją krzywdzić prawie bezkarnie:

„Sonia nieśmiała z natury, wiedziała zawsze, że ją łatwiej jest zniszczyć niż kogo bądź innego, no a krzywdzić ją mógł każdy nieomal bezkarnie” (s.376)

(np. chciał ją wykorzystać Piotr Pietrowicz dla zrealizowania swojego podłego planu; zaprosił ją do siebie w dniu pogrzebu jej ojca i ofiarował na jej ręce skromną kwotę dla rodziny zmarłego w wysokości 10 rubli na opędzenie pierwszych potrzeb; zaznaczył, aby jego nazwisko nie zostało wymienione; po jakimś czasie przerwał stypę i oskarżył Sonie o kradzież banknotu o wartości 100 rubli srebrem; w obronie niewinnej Soni stanęła Katarzyna Iwanowna; Łużyn ostentacyjnie ogłosił, że puści wszystko w niepamięć, ale żeby była to dla Soni nauczka na przyszłość; wówczas współlokator Łużyna -Liebieziatnikow –zarzucił mu nikczemność, nazwał go łotrem, stwierdził, że Łużyn sam wsunął ów banknot do kieszeni dziewczyny; po stronie Soni stanął Raskolnikow, który wyjaśnił, że miała to być zemsta na nim, próba skłócenia go z matką i siostrą, chęć odzyskania względów u Duni; wszyscy napadli na niego ,ale udała mu się zbiec)

Szlachetność jej serca dostrzegł Radion Raskolnikow, który po raz pierwszy zobaczył ją przy łożu śmierci Siemiona Zacharycza Marmieładowa. Im lepiej ją poznawał tym większy szacunek zaczęła w nim budzić. To właśnie jej postanowił zwierzyć się z czynu, jaki popełnił, bo nie potrafił już dłużej dźwigać swojego ciężaru samotnie.
Szlachetna Sonia zapomniała o swoim cierpieniu i przeżywała jego nieszczęście, obiecała współuczestniczyć w nim:

„-Cóżeś, cóżeś sobie wyrządził!- rzekła mu z rozpaczą, porwała się z klęczek, rzuciła mu się na szyje, obięła i mocno ścisnęła ramiona„ (s.377)

„-Nie, nie, nigdy i nigdzie!– zawołała Sonia- Pójdę za Tobą, pójdę wszędzie! O Boże!...O ja nieszczęśliwa!” (s.377)

Słysząc tłumaczenia Rodiona nie mogła uwierzyć, że uczynił to dla rabunku (ostatnie własne pieniądze dał na pochówek jej ojca). Oburzyło ją stwierdzenie, że zabił tylko wesz-„człowieka nazywasz wszą!” (s.381). Wytknęła mu, że odstąpił od Boga i wskazała drogę pokuty- przyznanie się do winy i poniesienie konsekwencji dokonanej zbrodni, przekonała go ze cierpienie może być dla człowieka zbawieniem :

„Idź zaraz, w tej chwili stań na rozdrożu, pokłoń się, najpierw pocałuj ziemie, którą splugawiłeś, potem się pokłoń całemu światu na wszystkie strony i powiedz wszystkim głośno To ja zamordowałem! Wtedy Pan Bóg znowu ześle ci życie”(s.385)

Kolejne nieszczęście, które ją spotkało to śmierć macochy. Umierająca Katarzyna Iwanowna (popadłą w obłęd, chodziła z dziećmi po ulicy i zmuszała je do śpiewu i tańca; w trakcie występu dostała krwotoku) powierzyła jej swoje dzieci:
„Masz Soniu, oto one…wszystkie, oddaje ci z rąk do rąk…Ja już mam dosyć! Skończona feta! Ha…opuścisz mnie, dajcie choć umrzeć spokojnie…”
Wówczas dla Soni prawdziwym dobroczyńcą stał się Swidrygajłow, który zajął się pogrzebem Katarzyny. Zaopiekował się trójką osieroconych dzieci, (Polunie, Lidę i Kolę umieścił w przyzwoitych sierocińcach, dla każdego z nich założył w pewne ręce aż do osiągnięcia pełnoletności 1500rubli, a pokwitowanie złożył na ręce Soni), a jej samej ofiarował trzy tysiące rubli, aby nie musiała iść na ulice;:

„Oto trzy obligacje pięcioprocentowe w sumie na trzy tysiące, weźmie to pani dla siebie i niech to już tak pozostanie miedzy nami żeby nikt nie wiedział cokolwiek by pani usłyszała. Przydadzą się pani, bo tak żyć jak dotychczas Zofio Siemionowno było by brzydko, zresztą teraz nie ma już żadnej potrzeby” (s.457)

Gdy Raskolnikow zdecydował się oddać w ręce prawa, przeżegnała go i włożyła mu na pierś ofiarowany wcześniej cyprysowy krzyżyk. Obiecała mu: ”-Razem mamy cierpieć, razem ten krzyż poniesiemy…” (s.386)

Szła w ślad za nim, gdy kierował się na komisariat i wraz z nim udała się na Syberie, kiedy został skazany na osiem lat katorgi. Polubili ją i szanowali inni więźniowie. W końcu i Radion docenił poświecenie i oddanie dziewczyny, dzięki której zmartwychwstał i odwzajemnił jej miłość:

„W jej oczach zajaśniało bezgraniczne szczęście: zrozumiała i już nie było dla niej wątpliwości, że ja kocha, kocha ją nieskończenie i że oto nareszcie przyszła jednak ta chwila…” (s.500)

„Ona zaś –ona przecież żyła tylko jego życiem” (s.501)


Joannę Podborską, bohaterkę pierwszego planu młodopolskiej powieści S. Żeromskiego „Ludzie bezdomni” poznajemy najpełniej, czytane przez nią pisane dzienniki.
Urzekała nie tylko swą urodą, ale również inteligencją, wrażliwością, samodzielnością i odpowiedzialnością.
Była to „… panna dwudziestokilkuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami, prześliczna i zgrabna” (s. 8)
Na jej urodę zwrócił również uwagę dr Tomasz Judym:

„ Teraz dopiero lepiej zauważył, jaki jest jej profil. Broda miała kształt czysto sarmacki czy kaukaski. Wysuwała się nieco, a w taki sposób, że między nią i dolną linią nosa tworzyła się jakby prześliczna parabola, w głębi, której tkwiły różowe usta. Gdy tylko rysy twarzy rozwidniał blask wrażenia, w mgnieniu oka wargi stawały się żywym ogniskiem. Wyraz ich zmieniał się, potężniał albo przygasał, ale zawsze miał w sobie jakąś szczególną siłę prawdziwej ekspresji” (s. 32)

Wywodziła się z ubogiej szlachty. Dzieciństwo spędziła w wiejskim domu w Głogach. Miała dwóch braci, których kochała i za których była odpowiedzialna ( Henryk został wyrzucony z szóstej klasy, wyjechał do Zurychu i jak twierdził studiował filozofie. W rzeczywistości nie robił doktoratu, ale długi, skandale i awantury. Wacław opuścił gimnazjum ze srebrnym medalem, kształcił się w dziedzinie przyrody, był przez wszystkich poważany, zmarł jednak gdzieś na dalekiej Syberii).
Jej wejście w dorosłe życie nie było lekkie. Po śmierci rodziców utraciła rodowy majątek ( dom przejął Żyd Lejbus Korybut). Zamieszkała w Kielcach u ciotki Ludwiki, która otrzymywała stancję uczniowską ( jej izdebka była nędzna, ciasna i ciemna. Tam też poznała Stanisławę Bozowską. Była jej przyjaciółką i uczennicą, od niej nauczyła się sztuki pisania dziennika).
Jako siedemnastoletnia dziewczyna postanowiła rozpocząć samodzielne życie. W ciągu czterech godzin postanowiła opuścić Kielce i wyjechać do Warszawy, aby podjąć pracę guwernantki (otrzymała telegram od pani W. że jest miejsce u Predygierów i trzeba bezzwłocznie pojechać)

„ Waliłam w życie z kapitałem składającym się z biletu kolejowego, z tobołka rzeczy, pięciu złotówek, grosza gotowego, no i z telegramu pani W. Za sobą zostawiła dwu braci, ciotkę Ludwikę, która (…) zastępowała mi matkę, gdym uczęszczała do gimnazjum, która dzieliła się ze mną kawałkiem swego chleba- czyba nic więcej … Ach, nie, nie, nic więcej!” (s. 158)

Choć tęskniła za utraconym światem, za bliskimi jej miejscami- kochała Kielce, Karczówkę, Kodzielnię – pracowała jako guwernantka na utrzymanie nie tylko swoje, ale studiującego brata Henryka i uczącego się Wacława, co świadczyło o jej wielkiej odpowiedzialności i miłości do bliskich.

„Zresztą musiałam przecie, według ślubu, tak ode mnie złożonego u świętej Trójcy, przygotować drogi dla Wacława, który był wówczas w siódmej klasie, pomagać Henrykowi” (s. 159)

Za naukę Wandy, córki pani Predygierowej, otrzymała osobny pokój, całkowite utrzymanie i 15 rubli miesięcznie. Pracowała z podopieczną i dużo czytała korzystając z bogatej biblioteki pana domu. On sam budził jednak w niej odrazę, gdyż w jego oczach odczytywała tylko dwa uczucia- albo chytrość, albo triumf. Po roku opuściła tą rodzinę pozbawioną szczerych uczuć i ciepła. Brała coraz więcej lekcji, także dzień miała wypełniony pracą. Oszczędzała, aby pomagać braciom. Bardzo przeżywała, że Henryk ją okłamywał, ale zdecydowała, że go nie opuści.

„Nie, Nie opuszczę Henryka! Będę dwa razy pracowała, wezmę nowe lekcje, może nawet ranne. Niech skończy chodź jakiekolwiek kursa, to przecież będzie mógł tutaj lżej pracować. Nigdy nie odżałują, że nie zdał do politechniki- ale, to trudno.” (s. 169- 170)

„Muszę dać Wacławowi na kożuch, walenki …Jegieralskie ubranie.
Trzeba by po dwie pary” (s. 170)

Pewne wakacje spędziła w rodzinnych stronach, ale przeraziły ją oględziny rodowego majątku.
„Jakież zniszczenie! Płoty, klomby, drużki- wszystko skasowane bez śladu. Nawet dzikie wino przy ganku wydarte, ganek sam rozwalony, ściany odrapane, okna zabite.” (s. 225)

Rozczarowała ją też wizyta u wujostwa Krzewińskich (ciotka Waleria, wujek Hipolit, kuzynka Tekla- stara panna). Ich świat wydał jej się obcy. Joasia nie mogła pojąć ich ciasnych horyzontów myślowych i pogodzić się z nieludzkim traktowaniem służby.

„Ci ludzie nic nie spostrzegają na ziemi oprócz Mękarzyc i nie mają żadnych innych widoków oprócz swoich pieniężnych skojarzeń (…) To familijne zamknięcie horyzontu jest tak szczere, że ja wcale się z nim nie znajduje, nawet w tej chwili, kiedy tu siedzę.” (s. 215)

„Stosunek do chłopów do służby do ludzi zatrudnionych na folwarku! Może to są sobie śmieszne idealizacje miejskiej panny, bardzo wszystko być może, ale ja nie znoszę dziczy. Nie mogę w tym oddychać.” (s. 220)

Joanna krytycznie oceniała środowisko ludzi niepracujących, żyjących z pracy cudzej- szlachty i mieszczaństwa.
Joasia pisała dziennik była to potrzeba „zwierzeń”. Zapisywała w nim to co najważniejsze, najbardziej własne w życiu, co świadczy o jej ogromnej wrażliwości.
Ta inteligentna kobieta analizowała własną zmienność psychiczną, o czym świadczą słowa o niejednorodności wnętrza człowieka, o jego zmienności:

„Chciałam pisać prawdziwie i szczerze, a to jest trudność niesłychana. Mam dużo myśli na pół świadomych, jakby zabłąkany w cudzej okolicy, które, jeżeli nawet sama sobie zechcę sformułować, już się zmieniają pod piórem i są takie…” (s. 167)

Miała też problemy natury pisarskiej: „jak to zapisać? Tak jak to nadchodzi, czy też jak się w słowie zmienia?” (s. 167-168)
Na kartach dziennika dzieliła się wrażeniami z przeczytanych lektur. Cytowała klasyków literatury antycznej, „Biblię”, zwłaszcza pieśń „Pieśń nad pieśniami”, zachwycała się romantykami, Witkiewiczem, Tołstojem, Zolą. Czytała wiersze francuskiej poetki Ludwiki Ackerman. Wspominała spektakle teatralne, w których uczestniczyła jak np.: „Mazepa” J. Słowackiego czy „Nauczycielka” W. Koziebrodzkiego.

Notowała spostrzeżenia na temat kwestii emancypacji pozycji kobiety w społeczeństwie. Jej emancypacja polegała na tym, że sama pracowała na swoje utrzymanie i sama układała scenariusz swojego losu, w każdym nawet najdrobniejszym posunięciu:

„Sucha kromka chleba, ale moja własna, niebogata przyszłość, ale urobiona własnymi rękami” (s. 218)

„To jest właśnie jedyny mój sukces, że mogę odejść dokąd mi się chce i kiedy mi się podoba” (s. 220)

Ewolucji uległy jej poglądy dotyczące poświęcenia własnego szczęścia i cierpienia w imię spraw społecznych:

„Miałam dawniej wiele wiary w dobro ludzi i dlatego byłam gotowa śpieszyć ku nim. Miałam łaskę zupełnego całym sercem oddanie się myśli o rzeczach nie materialnych, sprawach innego porządku.” (s. 174)

Z biegiem czasu zaczęła kwestionować „wartość” cierpienia. Na zmianę jej postawy wpłynęły doświadczenia własne i ludzi bliskich (Wacław, Bozowską) i niewątpliwie literatura Nietzsego, który polemizował z chrześcijańską koncepcją ofiary i cierpienia. Pragnęła przezwyciężyć heroiczne poświęcenie się dla innych, niosące z sobą ból i cierpienie. Uważała, że „człowiek stworzony jest do szczęścia, cierpienie trzeba zwalczać jak tyfus i ospę”.

W swoim dzienniku o Antygonie napisała:

„Szalona dziewczyna! Nie, nie! Precz z takimi wzorami! Ja jestem rozsądna, mój ideał to posłuszna Ismena, szanująca nakazy Kreonowe. Ja nie pójdę kopać grobu dla Polineikesa” (s. 206)

W Cisach, gdzie była guwernantką wnuczki pani Niewadzkiej, odnalazła miłość swojego życia, dr Tomasza Judyma, na którego zwróciła uwagę znacznie wcześniej, jeszcze w Warszawie.
W dzienniku opisywała swoje pierwsze widzenie Judyma w tramwaju ( to jedyne zewnętrzne widzenie bohatera w całej powieści), widzenie oczami zachwyconej, młodej dziewczyny.

„… dopiero spostrzegłam, że w rogu siedzi ten śliczny jegomość cylindrze. To już trzeci raz go spotkałam (…) dziś na lekcji u F. bezwiednie i bez żadnego wysiłku na pół wiedząc o tym co kreślę zrobiłam ten profil o bardzo subtelnej kompozycji rysów pełnej harmonii i jakiejś walecznej sile. Jak to dobrze że sobie wyskoczył na rogu Ciepłej, bo kto wie może bym się w nim zakochała” (s. 175-176)

Prowadziła u jego boku działalność filantropijną, ale miała ona charakter konwencjonalnych panien z wyższych sfer (organizowała ją dla Joasi pani Niewadzka, np. z okazji urodzin guwernantki ofiarowała jej pokój w skrzydle pałacu na pomieszczenie dla malaryków: „Ona tam będzie sobie z tymi biedaczkami rodziła. To jej rzecz… pod pańskim zresztą dozorem lekarskim” (s 241-242)

Chociaż Judym wyznał jej miłość, a ona pragnęła mieć dom i żyć u boku ukochanego mężczyzny, nie próbowała przeciwstawiać się jego decyzji:
„ Ja cię nie wstrzymam…” (s.403)

Może stała za tym kobieca duma, może uznanie racji Judyma ( konieczność poświęcenia pragnień osobistych sprawom społecznym), może świadomość, że przeciwstawienie się partnerowi było by daremne.



Cóż, zatem można powiedzieć o kobietach? Bez wątpienia fascynują swoją urodą, która, niestety jest przemijająca. Zachwycają trwałymi zaletami osobowości- wdziękiem, wrażliwością, czułością, intuicją, gotowością do największych poświęceń dla tych, których kochają. Przypisuje się też tej płci rożne wady, co mogłam wykazać przytaczając przykłady z tekstów literatury z różnych epok .

Śmiało mogę jednak stwierdzić, że zawsze będą one obiektem uwielbienia płci przeciwnej i muzami artystów.

Dodaj swoją odpowiedź