PODARKI OD KRASNOLUDKÓW Dawno, dawno temu, w niewielkiej wiosce mieszkali dwaj bracia-Staś i Jaś. Byli oni młodymi i odważnymi drwalami. Charaktery mieli różne. Jeden był chciwy i zachłanny, drugi zaś był skromny. Któregoś wieczora wracając do domu, usłyszeli dobiegającą z leśnej polany miłą muzyczkę. Postanowili zobaczyć, co się tam dzieje. To, co zobaczyli zaparło im dech w piersiach. Na środku polany tańczyło i śpiewało kilku krasnoludków wokół kupki węgla. Śpiewały one o tym, że nie potrafią przenieść węgla i kto im w tym pomoże, w zamian dostanie dużo węgla.Jaś i Staś słysząc te słowa postanowili pomóc krasnoludkom. Pokazali się im mówiąc, że chętnie przeniosą węgiel, nie żądając zapłaty. Ale gdy wykonali swoją pracę, krasnale namówiły ich, aby napełnili węglem swoje podręczne torby.Dwaj bracia wrócili do domu, bardziej zmęczeni niż zwykle, dlatego, że węgiel, który przynieśli był ciężki. Bez słowa padli na łóżka i po chwili już twardo spali.Kiedy obudzili się rano, poszli wysypać węgiel ze swych toreb. Zaskoczenie ich było ogromne, gdyż bryły węgla zamieniły się w złote monety. Krasnoludki naprawdę wspaniale wynagrodziły ich za to, że im tak chętnie pomogli.Jaś, który nigdy w życiu nie posiadał złotej monety, zaczął skakać w górę z radości. Natomiast Staś zamiast się ucieszyć, powiedział bratu, że chce jeszcze raz wrócić na polanę pomóc krasnalom w noszeniu węgla. Powiedział, że bez wielkiego wysiłku stałby się bogaczem. Jaś się na to nie zgodził. Uświadomił brata, że krasnoludki wcale nie muszą za każdym razem ich tak obdarowywać. Muszą być zadowoleni z tego, co już mają.Staś nie chciał słuchać rad brata i gdy już słońce wstało, poszedł z powrotem do lasu. Bez trudu odnalazł miejsce, gdzie poprzedniego wieczora widział roztańczonych krasnali. Tak jak się spodziewał skrzaty znowu tańczyły i śpiewały wokół kupki węgla. Podszedł do nich i zaproponował pomoc w przenoszeniu węgla za zwykłe wynagrodzenie.Po wykonaniu pracy, nie pytając krasnali o pozwolenie, naładował swoją torbę do pełna węglem. Powiedział skrzatom, że to była ciężka robota, a każda praca powinna być sprawiedliwie opłacona. Krasnale odpowiedziały, że są zadowoleni z jego pracy i dlatego otrzyma wynagrodzenie, na jakie zasłużył. Staś zarzucił wyładowaną węglem torbę na plecy i nie żegnając się i nie dziękując krasnalom ruszył do domu. Maszerując mówił do siebie, że mając tyle złota, ile zarobił wczoraj i dziś, nie będzie już musiał pracować. Doszedł do domu i obudził Jasia, mówiąc mu, że jest bogaczem, że przyniósł pełniutką torbę węgla i gdyby z nim poszedł byłby równie bogaty jak on.Następnego ranka, gdy ledwie wzeszło słońce, Staś pobiegł otworzyć swą torbę. Chciał policzyć, ile ma złotych monet. Przeraził się bardzo, gdy zobaczył, że węgiel nie zmienił się w złoto, ale złote monety, które zostawił w domu poprzedniego ranka, także zamieniły się z powrotem w węgiel. Staś zrozumiał wtedy, że skrzaty chciały ukarać go za chciwość. Chciały mu tez pokazać, że ten, kto chce mieć za dużo, ten zostaje z niczym.
Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami, za siedmioma morzami, dziesięcioma rzekami żył chłopiec imieniem Karol Michalski. Był najmłodszym z 3 braci i to on musiał wykonywać wszelakie prace domowe i nie było to pozmywanie naczyń czy pastowanie podłóg. Musiał wchodzić po stromych górach, nawet w zimę aby dotrzeć po specjalne lekarstwa które musiała zażywać babcia Karola, po produkty spożywcze i czasem nawet po to, aby polować na zwierzęta z powodu braku pożywienia. No cóż, jego wioska była biedna, nie było za bardzo czego jeść i trzeba było radzić sobie samemu, tylko dlaczego akurat wysyłać takiego dzieciaka na łowy. Babcia zawsze to powtarzała do swojej rodziny, ale oni tylko wzruszali ramionami i mieli to w nosie. Nie obchodził ich los najmłodszego. Pewnego wietrznego dnia gdy młodzieniec ponownie musiał wejść na górę bez kurtki, czapki czy nawet szalika napotkał na drodze starego wędrownika siedzącego na jednej ze skał. Zaproponował młodemu ciepłą herbatę i pobyt w jego chacie, aby nie zamarzł, jednak odmawiał, bo wierzył, że Bóg nad nim czuwa i nie dopuści do jego śmierci. Szedł dalej, powtórzyła się ta sama sytuacja. Tym razem była to młoda dziewczyna z warkoczami, wysunęła przed nim pełny kosz smakołyków i spytała, czy nie chciałby jej odwiedzić. No i znowu odmówił z tego samego powodu. Po godzinie leżał zasypany śniegiem, nie żywy, zamarznięty. Jedyne co usłyszał, to głos uwodzący się z nieba. "Zesłałem Ci pomoc aż dwa razy, a ty nie skorzystałeś z żadnej z nich." ( Wybacz, może nie ma 6000 znaków, ale masz tu fabułę i dopisz coś do niej jakby co. Po prostu nic więcej nie zdołałam wymyślić, jednak mam nadzieję, że trochę pomogłam. Jeszcze raz wybacz. ~~ )