A. Mickewicz "Pan Tadeusz" - list Jacka Soplicy do Tadeusza.

Soplicowo, Anno Domini 1811

Drogi Tadeuszu!


Nawet nie wyobrażasz sobie, ile kosztowało mnie napisanie tego listu. Zaczynałem go milion razy i milion razy wyrzucałem zapisane i niezapisane strony. Bałem się, tak, bałem się, jak zareagują Ty, jak zareagują wszyscy inni. W końcu czując śmierć powoli kroczącą moimi śladami przemogłem się. Bo musisz wiedzieć, czytając te słowa, że ich autor nie napisze już więcej żadnych innych. Nigdy.

Na początku należą Ci się pewne wyjaśnienia. Nie wiesz kim jestem. Nie wiesz dlaczego piszę. Ale znasz mnie, Tadeuszu! Ja jestem Jacek Soplica, ja jestem Twoim ojcem. Powinienem raczej powiedzieć byłem, więc ja też byłem księdzem Robakiem. Wyobrażam sobie, jak przez Twe serce przeszedł teraz miecz goryczy. Znajdowałem się tak blisko i nigdy nie powiedziałem Ci prawdy. Ale teraz mnie już nie ma. Należę do przeszłości. I proszę Cię tylko o jedno. Zrozum te słowa, które teraz napiszę. Zrozum i przebacz. A jeżeli nie przebaczysz, pójdź tylko na mój grób i przemyśl błędy, które popełniłam, byś Ty ich nigdy nie powtórzył.

Z pewnością znasz częściowo moją historię, tyle razy opowiadaną przez okolicznych mieszkańców. Powtórzę Ci ją jeszcze raz. Bez kłamstw, bez pomniejszania moich win.

Wszystko zaczęło się od miłości. Nieszczęśliwej miłości. Mojej i Ewy, matki Twojej ukochanej Zosi. Jak wiesz, za młodości byłem poważanym i lubianym szlachcicem. Każdy poszedłby za mną nawet w ogień, toteż ojciec Ewy, Stolnik Horeszko, chętnie widywał mnie w swoim zamku. Podawał się za mojego przyjaciela i chociaż z pewnością domyślał się mego i Ewy uczucia, nigdy nie zgodziłby się na ten ślub, więc wolał udawać, że o niczym nie wie. A ja głupi ciągle miałem nadzieję. I ciągle przychodziłem do zamku, rozmawiałem ze Stolnikiem i bałem się powiedzieć mu o swoim uczuciu, by nie zostać wyśmianym. Mijał czas, rosła moja miłość do Ewy i złość do Stolnika. Powinienem odrzucić wtedy moją głupią dumę i otwarcie prosić o rękę córki Horeszki. Zostałbym odtrącony, ale mój gniew powoli przeszedłby i chociaż nigdy bym nie zapomniał o Ewie, mojej miłości, to może nie popełniłbym dalszych błędów. Ale nie zrobiłem tego. Czekałem. W moim sercu wzbierała złość, hamowana tylko spojrzeniem tej, na której tak bardzo mi zależało. Zakochani mawiają „Amor omnia vincit”, ale to nie prawda, Tadeuszu! Tej przeszkody, tego kamiennego serca Stolnika, nie zdołała pokonać. Stało się. Ewa wyszła za Kasztelana, a ja, choć wiedziałem, że cierpi tak samo jak ja, nic nie zrobiłem. Nie mogłem? Nie potrafiłem? Już sam nie wiem. Postanowiłem zapomnieć. Wymazać wszystko za pamięci. Ale przeceniłem się. O miłości zapomnieć nie można. Ale ja o tym nie wiedziałem. Nie chciałem wiedzieć. Ożeniłem się z biedną szlachcianką, Twoją matką.

Wciąż popełniałem kolejne błędy. Zacząłem pić. Stałem się pośmiewiskiem wszystkich. Poznałem co to wstyd i poniżenie. Doprowadziłem do śmierci żony. Doszło do tego, że nie mogłem nikomu spojrzeć prosto w oczy. Nie byłem godny. Znienawidziłem siebie samego. Postanowiłem wyjechać z Soplicowa, uciec od przeszłości. Moje zszargane serce wciąż kochało Ewę, więc przed planowanym wyjazdem poszedłem pożegnać się z murami zamku, które oglądały wszystkie akty mojej tragedii. Wszystkie? Nie. Pozostał jeszcze jeden. Najgorszy. Pech chciał, że w tym samym czasie Moskale napadły na zamek Horeszki. Widziałem większość walki. Mieli przewagę. Chciałem w dramatycznym momencie wkroczyć do akcji. Uratować ukochaną, jej rodzinę i resztki mojego honoru. Nie stało się tak jednak. Moskale zaczęli przegrywać. Gdy zobaczyłem triumfującego Stolnika, coś we mnie pękło. Ira impotens sui est. Chwyciłem za broń i wypaliłem. W samo serce. Źle zrobiłem. Ściągnąłem na moją rodzinę, na moich bliskich zemstę. A sam wyjechałem. Jak tchórz. Życie z tym brzemieniem nie było łatwe. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że Horeszko mi przebaczył. On! Mi! Swojemu mordercy! Źle zrobiłem. Tylko śmierć przerwie udręki mojej duszy. Ale zanim to się stanie, dokończę tę historię. Jak wiesz, Ewa, moja jedyna miłość, zmarła gdzieś na Sybirze, zostawiając po sobie maleńką jeszcze Zosię. Kazałem się nią zaopiekować. Tymczasem ja, wędrowiec, tułałem się gdzieś po krainach naszej Ojczyzny. Gdzie nie byłem! W jakich bitwach nie brałem udziału!

Długo by zajęło opisywanie tego rozdziału mego życia, a ja nie mam tyle czasu, więc pominę te wydarzenia, wspominając tylko, że właśnie w tym okresie przybrałem postać bernardyna, nędznego robaka, chodzącego po ziemi. Rozpoczęła się moja pokuta. Resztę znasz sam. Często przyjeżdżałem do Soplicowa. Przekazywałem listy, planowałem bunt. Nie mogłem ujawnić swojego nazwiska z kilku powodów: po części dlatego, że już za daleko zabrnąłem w powstanie, a po części dlatego, że się bałem. I nie mogłem zapomnieć o mojej dożywotniej pokucie życia w samotności, biedzie i ciągłym poniżeniu. Tadeuszu! Zrozum! Nie mogłem powiedzieć Ci prawdy. Może to był błąd, może nie. Nie potrafię ocenić. Cały czas żyłem powstaniem i buntem. Ale nawet one już nie mają dla mnie znaczenia.

W swoim życiu skrzywdziłem wiele osób. Jesteś jedną z nich, Tadeuszu. Większość mi przebaczyła, choć ja nie byłbym w stanie tego zrobić. Nie zostaniesz przeklęty, jeżeli Ty nie będziesz mógł mi wybaczyć. Masz do tego prawo. Całe życie Cię okłamywałem. Jeżeli jednak wybaczysz, wiedz, że nie będzie to dla mnie bez znaczenia, nawet, jeśli pamięć o mnie będzie się ograniczała tylko do tabliczki z nazwiskiem na grobie.

To koniec mojej historii, Tadeuszu, i moich przemyśleń. Ostatnie słowa dopisze już tylko śmierć. Jest blisko. Bardzo blisko, Tadeuszu! Czuję ją, czuję, że gdy tylko skończę pisać, ona zabierze mnie w bezkresną wędrówkę, która ukoi moją obolałą duszę i skołatane serce. Nie mogę pozwolić, by czekała, a więc... Ad patres!

Żegnaj Tadeuszu, żegnaj i wspomnij choć raz moje słowa, ostatnie słowa bernardyna Robaka, ostatnie słowa Jacka Soplicy.


Twój ojciec

Dodaj swoją odpowiedź