„Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”. Rozważ sens słów W. Szymborskiej odwołując się do poznanych utworów literackich.

Słowa polskiej wybitnej poetki, zachwycając początkowo swą błyskotliwą trafnością i wywołując podziw dla zamknięcia tak przemyślnej, spójnej intelektualnie, niepodważalnej niemalże treści w tak mało obszernej formie, po chwili budzą w sercu niejasne, trudne do sprecyzowania uczucie grozy, jakiś instynktowny lęk z głębi naszego jestestwa.

Boimy się wejść w głąb siebie, drżymy przed samopoznaniem, bardziej niż przed samym piekłem, albowiem oba te pojęcie mogą oznaczać dla nas to samo- tajemne wrota prowadzące przez mrok w bezbrzeżną otchłań pierwotnego, nieokiełznanego zła.
Lecz nie zawsze tak było, nie zawsze człowiek myślał w ten sposób o sobie. Wręcz przeciwnie, przypominając sobie antyczne umiłowanie ludzkiego umysłu oraz ciała, renesansowe wyniesienie „humanus- doctus” na piedestał, czy chociażby oświeceniową, utopijną wiarę w potęgę krużganka oświaty, która rozświetli każdy mrok, każde nieprzystosowanie, każde zło, stajemy przed nieuchronnym pytaniem: Co wpłynęło na takie przewartościowanie, na zmianę egoistycznego, niemalże narcystycznego stosunku człowieka do samego siebie?
Co miało taką moc, że tchnęło w całe pokolenia, tysiące umysłów taki pesymizm, taki skrajny sceptycyzm w stosunku do własnej wielbionej dotąd duszy?

Tym tragicznym wydarzeniem była niewątpliwie II Wojna Światowa- czas „spełnionej apokalipsy”, czas w którym toczące się białe czaszki przez płonące łąki krwi- które tak utkwiły i bolały Baczyńskiego- były codziennością, codziennością, która nic sobie nie robiła ze śmierci ludzkiej, bezlitośnie kpiąc z wątłego ludzkiego życia. Wojna sprawiła, że ujawniła się duża rozpiętość skali zachowań ludzkich, elastyczności tychże zachowań, niewątpliwie rzuciła na nasze rozważania o sobie, przesycone trwogą, światło historii. Dlatego właśnie uważam, iż rozważając sens słów zawartych w temacie powinienem odwołać się do lektur opisujących tamten okres w dziejach ludzkości, okres który stworzył człowiekowi takie warunki, w których on sam stał się dla siebie zagadką.

Właśnie wtedy, w roku 1939- w roku rozpoczęcia wojny- narodził się nowy, nikomu jeszcze wówczas nie znany rodzaj zbrodni- bo oto człowiek nie zabijał już z namiętności, w obłąkańczym amoku targających nim uczuć, lecz zabójstwo było misternie zaplanowane, morderczy aparat spełniający plan eksterminacji żydów, a potem we wstrząsającym tempie przybywających wrogów rzeszy działał bez zarzutu, nie marnując żadnej cząstki sprzeniewierzonych istnień, wraz z ostatnią kroplą krwi wyciskając z nich zyski, nie marnując niczego, nie żałując niczego, nie bojąc się niczego, nawet Boga. Mówiąc słowami Alberta Camus’a:

„Obóz nie stanowił zwykłej zbrodni namiętności, jaką ludzkość znała od wieków, lecz stadium wyższe- zbrodnię logiki, którą totalitarny system doprowadził do doskonałości, do skali niespotykanej w dziejach, do rozmiarów ludobójstwa.”
Niemcy i Rosja, dwa kraje, pomiędzy którymi, pomimo początkowej współpracy, narodziła się wrogość, zapisały się krwawymi zgłoskami w historii świata, kierując się szaleńczą rządzą posiadania oraz chorym, w przypadku Hitlera, nienawistnym rasizmem, zniszczyły coś bardzo ważnego, ośmieszyły i brutalnie zdeptały prawo każdego człowieka do godnego życia i godnej śmierci.
Okrucieństwo panujące w „obozach śmierci” -sowieckich łagrach i hitlerowskich lagrach było tak wielkie, że aż nierealne, a twórcy literaccy wobec tego ogromu cierpień i bólu, niejednokrotnie sami mając za sobą pobyt w obozie, zaniechali budowania fikcyjnego świata przedstawionego do opisu tych zdarzeń, był to moment narodzin łamiącej wszelkie konwenanse i bariery „literatury faktu”- skomplikowanej w swej prostocie i silnej w swojej pozornej niemocy i zgodzie na rzeczywistość. A było o czym pisać, albowiem człowiek miał się właśnie dowiedzieć czegoś o sobie, okoliczności w jakich się znalazł były niechybnie nietypowe. Właśnie w tych obozach miliony ludzi, miliony więźniów zostało wystawionych na próbę, przeżyło największy sprawdzian w historii ludzkości- najwyższą notę uzyskać można było za dowiedzenie własnego człowieczeństwa.
Jednym z dzieł powstałych w okresie powojennym są „Medaliony” Zofii Nałkowskiej, zbiór ośmiu krótkich opowiadań, ukazujących naszym oczom bez zbędnej ozdobności metafor, bez wyszukanych słów wojenną rzeczywistość. I właśnie tą surowością, powściągliwością osiągnęła autorka wstrząsający efekt, który chwyta czytelnika za serce. Efekt pracy autorki w Głównej Komisji do Badań Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Ograniczając się jedynie do formy reportażu, wywiadu, sprawozdania, rozmów z ludźmi, którzy przeżyli obóz, autorka nie ucieka się do komentarzy, gdyż widzi całą prawdę sytuacji, w której jednostce nie wystarczało wyobraźni dla zrozumienia roli, w jakiej się znalazła. Suche fakty, zdają się być jedyną formą wyrazu, gdy na krzyk nie ma już siły. Można się już tylko dziwić i oddać głos apokaliptycznej rzeczywistości, w której to nietypowych warunkach żyjący ludzie dowiadują się o sobie rzeczy, których niegdyś by nie podejrzewali i dokonują czynów o których sama myśl kiedyś wywołałaby w nich obrzydzenie.

I tutaj właśnie możemy zaobserwować jak destrukcyjny wpływ miały czasy wojny na psychikę człowieka i na implikowane przez nią jego zachowanie, którego nie dające się zagłuszyć echa utrudniały mu normalne życie również po wojnie, czyniąc go dożywotnią ofiarą faszystowkiego systemu zagłady. Wyrwy w tradycyjdynym, opartym na przedwojennych zasadach sytemie wartości są ogromne, są jak przepaście bez dna dla osłabionego ludzkiego rozumu. W jednym z opowiadań przeraża bezmyślność i zachwyt młodego pracownika „instytutu” prof. Spannera nad gospodarnością i zaradnością Niemców, którzy poprzez wdrożenie technologii przemysłowego wykorzystania ludzkich zwłok, potrafią zrobić „coś” z „niczego”. Głęboką zadumę nad przesterowaniem ludzkiego postrzegania dobra i zła wywołuje opowiadanie „Przy torze kolejowym”, gdzie czyn młodego człowieka, który na prośbę rannej kobiety zbiegłej z transportu do obozu, zabija ją, nie wywołuje w nikim oburzenia, jest uważany za coś dobrego, coś co należało zrobić, aby jej ulżyć. Jakim więc musiał być wtedy świat, że śmierć jawiła się jako najwyższe dobro, luksus nie odczuwania cierpień, luksus nie odczuwania w ogóle. Przemianę moralności człowieka widać również jaskrawo w stosunku bohaterki opowiadania „Dno”, w której bynajmniej nie budzi odrazy kanibalizm współwięźniarek, jedyne co odczuwała wtedy to instynktowny strach przed surową karą wymierzaną za to przez obozowych katów. Zadziwiające jest to, jak tak potworne warunki mogą zmienić człowieka w kukłę zredukowaną do podstawowych odruchów- strachu i głodu. Niemniej zadziwia Nałkowską fakt, jak można było dopuścić się takiej zbrodni, tworząc z ludzi moralnie okaleczone, skrzywione psychicznie wraki? I jak taką zbrodnię w pełni osądzić i ukarać? „Medaliony” to świadectwo tych którzy ocaleli, przeżyli obóz, to przestroga dla przyszłych pokoleń, lecz to także dzieło, które mimo zwięzłej formy reportażu, domyślnych czytelnikom ukazuje wywołującą strach głębię i tajemniczość ludzkiej psychiki- zarówno Niemców- prawdziwe maszyny do zabijania jak i ofiar obozów z ich szokującą, nieodwracalną zmianą postrzegania i oceniania rzeczywistości. Najsłynniejsze zdanie „Medalionów”
„To ludzie ludziom zgotowali ten los”

wbija się w umysł i wywołuje wstyd, wstyd bycia człowiekiem i to chyba właśnie jest największe osiągnięcie utworu- obdarzenie nas sceptycyzmem, odwiedzenie nas od bezkrytycznego zachwytu nad człowiekiem, oraz przestroga, byśmy już nigdy więcej nie dopuścili do sytuacji, w której znów musielibyśmy sprawdzać doświadczalnie do jakich czynów możemy się posunąć.

Innym autorem, który wspomina, opisuje i analizuje wojenny czas „krwi i burz”, skupiając się głównie na tym szczególnym testowaniu umiejscowienia granic ludzkiej wytrzymałości jest Tadeusz Borowski. W swych zbiorze opowiadań „Pożegnanie z Marią” Borowski trochę inaczej niż Nałkowska przedstawia wojenną rzeczywistość, już nie z perspektywy obiektywnego obserwatora tego co wojna po sobie pozostawiła, lecz okiem głownego bohatera- Tadeusza- bezpośredniego uczestnika obozowego życia. Bo Borowski inaczej też traktuje sam obóz, nie jak miejsce, gdzie się wyłącznie umiera, lecz też jako takie gdzie trzeba żyć, choć to życie bynajmniej nie rządzi się takimi samymi prawami jak życie na wolności. Bohater jest tutaj człowiekiem „zlagrowanym”, co znaczy zupełnie przystosowanym do obozowej rzeczywistości, któremu do pełnego szczęścia potrzebne jest jedzenie oraz nadzieja na przeżycie następnego dnia, albowiem w dalszą przyszłość nie wybiega. Przeszłość już dawno wymazał on z pamięci, myśli ją przywołujące, nazbyt rozczulające mogą w miejscu takim jak to okazać się zabójcze. Tak właśnie postrzega autor stopień odporności ludzkiego kośćca moralnego, uważa, że wystarczy spędzić ludzi w jedno miejsce okolone zasiekami z drutu kolczastego pod napięciem, zapędzić do niewolniczej pracy, ograniczyć do minimum możliwości zaspokajania elementarnych potrzeb fizjologicznych- by w krótkim czasie wyrzekli się tego, co szumnie nazywa się człowieczeństwem. Każde z opowiadań odkrywa nam bolesną prawdę, że człowiek potrafi się dostosować nawet do ekstremalnych warunków i rychło uznać je za normalne. W głowie współczesnego czytelnika rodzą się nieuniknione pytania: Czy koniecznie musieliśmy tą zasadę odkryć w tak potworny sposób? Czy potrzebna nam była akurat tak potworna próba?
Trudno jednoznacznie ocenić pewną przedsiębiorczość bohatera- Tadeusza, który w tytułowym opowiadaniu ukazany jest jako postać ogromnie zabiegana, zajęta sprawami firmy budowlanej, w której pracuje, pisaniem wierszy, studiowaniem na tajnych kompletach, rozprowadzaniem i produkcją bimbru, a nawet potajemnym handlem z Niemcami. Wyobraźnia przecież podsuwa nam obraz wojny jako okresu heroicznych wyczynów, wielkich moralnych dylematów i przede wszystkim dramatycznych wydarzeń. Tymczasem gdy Maria, dziewczyna Tadeusza zostaje złapana w ulicznej łapance- co jest niewątpliwie wydarzeniem dramatycznym- Tadeusz niemal ze stoickim spokojem, bez śladu uczuć, komentuje ten fakt, mówiąc, iż teraz pewnie zostanie ona przerobiona na mydło. Ukazanie takiej postawy to świadomy zabieg Borowskiego, mający otworzyć czytelnikowi oczy na degradację hierarchii moralnej ówczesnego człowieka, na czas, gdzie tak wstrząsające dla niego wydarzenia giną w potoku zwykłych codziennych spraw. Wniosek z lektury bynajmniej nie podnosi na duchu, okazuje się, że w naturze człowieka leży strategia, polegająca na tym, że w warunkach zagrożenia ogranicza się on jedynie do tego aby „jakoś sobie radzić”, wszystko inne: uczucia, marzenia, pragnienia, schodzi czasowo na dalszy plan.

Borowski stawia diagnozę, porażającą diagnozę kondycji człowieka, który w jednej chwili i dla doraźnych korzyści zdolny jest zaprzeczyć samemu sobie. Równocześnie nie wierzy on, że po takich przeżyciach jednostka zdolna jest do powrotu do normalnego świata.
Temu gorzkiemu pesymizmowi i nihilizmowi przeciwstawia się w pewien sposób Hanna Krall w swojej książce „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Jej pierwszoplanowym bohaterem jest Marek Edelman, jeden z ocalałych uczestników i przywódców powstania w getcie warszawskim w 1943 r., który po latach relacjonuje ów tragiczny poryw Żydów. Książka ma więc, podobnie jak „Medaliony”, charakter reporterski. Edelman bez zbytecznego, jego zdaniem, patosu opisuje niesamowity wyczyn swych rodaków, którzy upodleni do granic możliwości, pędzeni jak stada zwierząt do tzw. bydlęcych wagonów, które powieźć ich miały do obozów zagłady, chcieli przynajmniej umrzeć jak ludzie, a także tym powstańczym porywem zwrócić na siebie uwagę świata, przypomnieć o swym istnieniu i osamotnieniu. Traktując powstanie w getcie jako czyn konieczny, nie zaś heroiczny, podkreśla zwyczajny, ludzki wymiar towarzyszy broni, bynajmniej nie opisując ich jako bohaterów. Lecz czy w takich warunkach, gdy płoną domy, gdy płoną marzenia a nadziei na ocalenie nie sposób znaleźć nawet w najbardziej walecznych sercach to właśnie bycie człowiekiem nie jest największym bohaterstwem? Bycie człowiekiem rozumiane jako poszanowanie własnej godności oraz pragnienie godnej śmierci, najlepiej z bronią w ręku, z poczuciem czynu, nie biernego wyczekiwania na rzeź. Żydów w getcie stać było na to, aby być ludźmi, potrafili wykrzesać z siebie człowieka nawet w tak dramatycznej sytuacji, z góry skazani na militarną klęskę. Getto spłonęło, lecz jest coś, co pozostało na zawsze. Coś czego żadna siła nie jest w stanie unicestwić- jest to świadomość, że w chwilach próby można pozostać człowiekiem, wziąć okrutny los w swoje ręce i zapewnić sobie godną śmierć- tylko tyle lub raczej aż tyle. Hanna Krall pozwala nam wierzyć, że w momentach próby niektórzy z nas nadal potrafią pozostać ludźmi, tak więc chwila prawdy nie zawsze musi być jednocześnie chwilą klęski i wstydu- to co czyha na nas na dnie naszej duszy, nasze zaprogramowane reakcje mogą czasem uczynić z nas lepszych ludzi, niż kiedykolwiek podejrzewaliśmy.

W tym jakże pokrzepiającym przekonaniu utwierdza nas następny utwór- „Inny świat” Gustawa Herlinga- Grudzińskiego. Swoją wstrząsającą książkę oparł Grudziński, podobnie jak Borowski, na swych własnych przeżyciach, gdy w 1940 r. został aresztowany, a następnie skazany na 5 lat pobytu w łagrze, sowieckiej odmianie obozu koncentracyjnego, pod zarzutem szpiegostwa. Trafił do obozu pracy w Jercewie i tam właśnie rozgrywa się głównie akcja jego książki. Istotną różnicą pomiędzy obozem niemieckim i sowieckim był sposób „korzystania” z zasobów ludzkich. Sowieci użyli pracy jako narzędzia masowej eksterminacji, morderczej pracy w nieludzkich warunkach, torturowania głodem i karania wymyślnymi karami za byle przewinienie. Tak więc tam człowiek też był skazany na śmierć, lecz rozkładaną jakby na raty, zatem prawdopodobnie okrutniejszą. Jak tutaj zachowuje się człowiek wystawiony na drwinę z własnej godności? Napisałem wcześniej, że Grudziński utwierdza nas w pokrzepiającym przekonaniu o człowieku, że istnieje możliwość jego wpaniałomyślnego i honorowego zachowania nawet w obozie. To prawda. Chociaż naturalnie również tutaj kwitło donosicielstwo, wzajemne znęcanie się więźniów nad sobą panowały wilcze prawa walki o byt, to przebywały tutaj też jednostki, które w pełni zasługiwały na uznanie i podziw. Warto wspomnieć chociażby Kostylewa- bohatera rozdziału pt. „Ręka w ogniu”, człowieka, który został skazany ogólnie mówiąc za to, że zakochał się w romantycznych, przesyconych mistyką i szczególnego rodzaju klimatem i bogactwem kulturowym Zachodu, książkach. Kostylew torturowany zarówno psychicznie i fizycznie, poddany swoistemu praniu mózgu, podobnie jak inni więźniowie, przyznał się do winy, uwierzył w to, że szerzył propagandę i był niejako ideologicznym sojusznikiem zachodnich mocarstw przeciwko Rosji, i w ten oto sposób dostał się do obozu. Został skazany na powolną śmierć za to tylko, że jako romantyk, łaknący intelektualnych i emocjonalnych uniesień, został ofiarą nadinterpretacji maniakalnie opętanych manią prześladowczą Sowietów. Lecz po krótkim czasie pobytu w obozie obudził się ze swojego moralnego i intelektualnego odrętwienia, dostrzegł absurd oskarżenia, które na niego padło i postanowił zrobić wszystko, byleby tylko więcej nie pracować na rzecz swych oprawców, nie trudzić rąk w imię ich chorej ideologii. Oparzywszy kiedyś przypadkowo rękę w ognisku, dostrzegł w swym stanie ratunek i od tego czasu regularnie poddawał ją podobnym zabiegom, co zwalniało go wciąż od pracy. Takich postaw możemy dostrzec u Grudzińskiego więcej, np. Natalia Lwowna, która wybrała samobójstwo, by ubezwłasnowolniona, mieć chociaż wpływ na to kiedy i jak umrze. Widzimy więc, że człowiek, gdy odbierze mu się wszystko, jedzenie, ubranie, wolność i nadzieję, jest w stanie zachować jeszcze wiarę. Czasem by ocalić swe człowieczeństwo potrzebuje wielkich idei, tak jak Kostylew, lecz kolejny raz przekonujemy się, że jest to możliwe. Ludzie mogą zdegradować się do postaci i zachowania niemal zwierzęcego, lecz mogą także wykazać niesłychaną siłę ducha. Okazuje się, że dla niektórych istnieją sprawy ważniejsze niż bezpardonowa walka o przetrwanie. Herling Grudziński wierzył w skrytą w człowieku siłę, owo „twarde jądro”, którego nie jest w stanie zetrzeć na miał nawet najokrutniejszy despotyzm, jak określił to jeden z krytyków. Ponadto autor „Innego świata” stwierdzał jednoznacznie, że człowiek jest „ludzki w ludzkich warunkach”, czyli nie potępiał występków swoich współwięźniów.

Opisane przeze mnie dzieła ukazują dużą różnorodność ludzkich reakcji w sytuacjach próby, sytuacjach, w których sami o sobie dowiadujemy się szokujących rzeczy, poznajemy się niejako od nowa, niejednokrotnie będąc tą „nową znajomością” bardzo zaskoczeni. Sytuacje, w których zostali postawieni ludzie w czasie wojny, więźniowie obozów, ludność usiłująca żyć w okupowanych miastach i wsiach, a także ci, którzy podjęli współpracę z Niemcami czy też Sowietami, były sytuacjami prawdopodobnie nie do pojęcia dla dzisiejszego czytelnika. Ludzie ci nie powinni być sądzeni za swoje zachowanie według dzisiejszych kryteriów. Można jednakże, na ich przykładzie, wysnuć interesujące wnioski właśnie na temat tego, że „Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”. Zofia Nałkowska, Tadeusz Różewicz, Hanna Krall oraz Gustaw Herlig- Grudziński, każdy z nich redagując dla potomnych przekaz z czasów „apokalipsy spełnionej” pozwala nam przekonać się, że tak naprawdę, żyjąc zwykłym szarym życiem wiemy o sobie bardzo mało. Prawdziwe, najgłębsze mechanizmy i właściwości naszej istoty pozostają zazwyczaj głęboko ukryte, ujawniając się dopiero w sytuacjach dramatycznych, w obliczu ogromnej tragedii. W tych arcytrudnych warunkach możemy zarówno zredukować całość swoich dążeń do zaspokajania potrzeb elementarnych, bez oglądania się na innych ludzi, konsekwencje, wcielając w życie prawo silniejszego, lub też wykazać się ogromnym heroizmem, poświęceniem, odpornością na przeciwności losu, nadzieją i wiarą. Ponadto ci, którzy ślepo wykonywali rozkazy wielkich dowódców tej wojny, wierząc w ich ideologię, też byli ludźmi. Jak więc mamy się do tego ustosunkować? Tym, co najbardziej nas przeraża, jest niemożność przewidzenia własnego zachowania w chwili krytycznej, tak jakby najbardziej istotna część naszego ja była poza zasięgiem naszego poznania. Czy w takim razie żyjąc zwyczajnym życiem można do końca nazwać kogoś dobrym lub złym człowiekiem nie wiedząc, jak zachowałby się w momencie faktycznego zagrożenia całego dotychczasowego świata jego wartości? Czy broniłby ich za wszelką cenę czy porzucił jak zbędny balast obciążający go na drodze ku zezwierzęceniu? Moim zdaniem takiej ocenie można poddać każdego człowieka, nawet tego żyjącego zwyczajnym, stereotypowym życiem, albowiem nawet wtedy pojawiają się sytuacje próby. Być może są one mniejsze, mniej zauważalne, lecz niejednokrotnie życie wymaga od nas dramatycznych decyzji, po których poznać można prawdziwego człowieka. Naszą jedyną bronią przeciwko tej fobii samopoznania jest niestrudzone dążenie do doskonałości, wytrwałe uszlachetnianie duszy, budowanie mądrego, niepodważalnego systemu wartości- w ten sposób możemy nieustannie umacniać w sobie przekonanie, że postawieni w obliczu życiowego sprawdzianu zachowamy się tak, by zasłużyć na szacunek przyszłych pokoleń i na miano człowieka.

Dodaj swoją odpowiedź