Obawy i nadzieje Polaków przed wstąpieniem do Uni Europejskiej.
„Przyszłość Polski w Europie. Moja przyszłość w Europie”
1 maja 2004 roku z pewnością będzie jedną z najważniejszych dat w historii naszego kraju. Być może nawet porównywalną z rokiem 966, 1410 czy 1989. Jednak nie dlatego, że podpisany będzie kolejny papierek i Polska stanie się członkiem kolejnej międzynarodowej organizacji. Wchodząc do zjednoczonej Europy Polska weźmie udział w epokowym przedsięwzięciu – tak można chyba to nazwać – jakim jest próba zjednoczenia kontynentu.
U wielu z nas akcesja budzi radość i dumę, lecz nieobce są w społeczeństwie także obawy. Nie chodzi mi tu jednak o jakieś dopłaty, stawki, składki, komisje, parlamenty o których słychać wciąż w mediach. Obawę powinna budzić droga jaką będzie kroczyć Europa w ciągu najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu albo nawet kilkuset lat. Historia uczy nas, że wszelkie próby jednoczenia prędzej czy później kończą się bolesnym rozpadem. Tak było w wypadku olbrzymich mocarstw: Cesarstwa Rzymskiego, Imperium Aleksandra Macedońskiego czy Państwa Arabów. Wprowadzenie wspólnej waluty, likwidacja granic i tworzenie wspólnych urzędów jest w pewnym sensie próbą globalizacji, która niekoniecznie musi wyjść nam wszystkim na dobre.
Wiele słyszy się o utracie tożsamości narodowej. Nie sądzę jednak, żeby groziło to naszej ojczyźnie. Jednak prawdą jest, że po wejściu do Unii będziemy „Europejczykami w Polsce”, a nie „Polakami w Europie”. Będziemy korzystać z dóbr Europy – ale musimy dzielić się też tym co my mamy najlepsze. Będzie to bardzo dobry sprawdzian naszej solidarności – ale nie tej, która była zawsze silna i wartościowa w relacjach Polak-Polak. Będziemy musieli traktować jako „swojego” każdego Niemca, Hiszpana, Anglika czy Czecha. Bo Europa będzie wspólną ojczyzną dla każdego Europejczyka.
Wracając do problemu jednoczenia warto podkreślić, że jest to rzeczywiście problem, a nie tylko zagadnienie. Unia powinna pozostać Unią Państw, a nie Państwem. Nie można dążyć do bezwzględnego jednoczenia krajów – każdy naród powinien mieć prawo decydowania o fundamentalnych dla niego sprawach.
Rodzi się w tym momencie bardzo ważne pytanie: Co z tego całego zamieszania skorzysta przeciętny Kowalski? Ten, który zarabia najniższą krajową pensję, ma bezrobotną żonę, dwoje dzieci i ledwo wiąże koniec z końcem... Niestety najprawdopodobniej nie skorzysta zbyt wiele. Wynika to często z niewystarczających kwalifikacji, nieznajomości obcego języka oraz pewnych oporów: jak można wyjechać? Z Polski? Z kraju ojca, dziada? I właśnie dlatego ważna jest świadomość i akceptacja (a nie tylko pogodzenie się z tym), że wyjazd do Niemiec czy Norwegii nie będzie opuszczeniem ojczyzny; cały czas będziemy w Europie – a to ją powinniśmy traktować jako ojczyznę.
Jeśli zaś chodzi o te bardziej „namacalne” przeszkody: no cóż, każdy kto stawiał 7. lub 8. czerwca krzyżyk przy „TAK” powinien wiedzieć, że nie robi tego dla siebie. Może nawet nie dla swoich dzieci. Robił to dla tych, którzy dopiero się urodzą i będą żyć za dziesiąt lat – bo dopiero wtedy nasz kraj będzie miał ugruntowaną pozycję w Unii.
Polska w Europie była zawsze, ale dopiero teraz będzie mogła w pełni korzystać z tego, co może nam ona zaoferować. Ale pamiętajmy: Europa to nie tylko Strasburg, Bruksela, dziesiątki komisarzy i standardów, które trzeba spełnić. Dzisiaj Europa jest synonimem jedności... Nie obróćmy jej jednak przeciw nam samym.