Recenzja artykułu Wojciecha Nowaka "miłość bez sakramentu"
Recenzja artykułu Wojciecha Nowaka
„Miłość bez sakramentu”
zamieszczonego w „W drodze” (nr 3/391)
Zagadnieniem, któremu poświęcił uwagę Wojciech Nowak w swoim artykule, jest moralność wolnych związków (konkubinat)- kwestii będącej wciąż problematycznej i niejasnej. Autor stara się w sposób jak najbardziej wyczerpujący przedstawić przyczyny i skutki, odwołuje się do terminów natury miłości oraz wyjaśnia różnice między miłością, o którą chodzi w małżeństwie, a każdą inną formą relacji. Jest świadomy tego, że w Polsce od początku lat 90 maleje liczba zawieranych małżeństw.
W pierwszej części artykułu W. Nowak szuka odpowiedzi na pytanie: „dlaczego bez ślubu?”. Przywołując wypowiedzi innych osób dochodzi do wniosku, że ludzie żyją w konkubinacie aby nie komplikować sobie życia. sama przysięga nie zapewnia trwałości i pomyślności związku, a Ewentualne rozstania będą znacznie prostsze . Jedni uważają, że taki układ pozwala chociażby na większą niezależność finansową i pełniejszą realizację siebie w innych sferach, np. zawodowej, przy jednoczesnym czerpaniu z życia we dwoje tego, co najprzyjemniejsze, co nie wymaga zbyt dużego wysiłku i nie rodzi zbyt dużych zobowiązań. Takie decyzje coraz częściej spotykają się z aprobatą rodziców mówiących: — Lepiej niech się młodzi „sprawdzą”, niż mieliby się rozstać po kilku latach. Są też i tacy, którzy rezygnują ze ślubu ze względów ideowych, sprzeciwiając się w ten sposób ingerencji czy to państwa, czy Kościoła w ich intymne sprawy. Wśród zwolenników nieformalnych związków można się też spotkać z opinią, że małżeństwo zabija miłość. Wg Nowaka konkubinat dziś nie budzi już tak zdecydowanej dezaprobaty społecznej jak dawniej, a wręcz zaczyna być postrzegany jako alternatywna, zdroworozsądkowa forma relacji między mężczyzną i kobietą.
W dalszej części artykułu autor za konieczne uznaje sprecyzowanie terminów i odpowiedź na pytanie o naturę miłości.
Uważa, że najbardziej pierwotną postać miłości, zakorzenioną w płciowej naturze człowieka, starożytni Grecy nazwali erosem. Jest to miłość, która „nie rodzi się z myśli i woli człowieka, ale w pewien sposób mu się narzuca”. Inni stan ten nazywają po prostu zakochaniem, zauroczeniem i fascynacją osobą o odmiennej płci. Eros bez dyscypliny i ascezy bardzo łatwo może zawładnąć człowiekiem i utrwalić w nim postawę egoistyczną.
W Nowym Testamencie w ogóle nie znajdujemy słowa „eros”. Autorzy posługiwali się głównie terminem „agape”. Przywołując wypowiedź Benedykta XVI z encykliki Nowak wyjaśnia że agape wyraża doświadczenie miłości, która staje się prawdziwym odkryciem drugiego człowieka, przezwyciężając tym samym swój dotychczasowy, egoistyczny charakter. Miłość staje się „troską” i „posługą” dla drugiego. Zatem kochać oznacza ostatecznie poświęcić dla bliźniego wolność, czas, uwagę, energię życiową. Dalej autor zastanawia się Czy ideał miłości Chrystusowej jest możliwy do zrealizowania? Czy ktoś z ludzi może powiedzieć, że jest w stanie, polegając jedynie na własnych siłach, kochać na miarę samego Boga? I tutaj znowu przywołuje wypowiedź Papieża: „Taka miłość może być urzeczywistniona jedynie wtedy, kiedy jej punktem wyjścia jest intymne spotkanie z Bogiem, spotkanie, które stało się zjednoczeniem woli”. Eros na mocy aktu stwórczego kieruje człowieka ku małżeństwu, a małżeństwo oparte na miłości wyłącznej staje się obrazem relacji Boga z jego ludem, i odwrotnie. Wyjaśniając naturę miłości ludzkiej, papież stwierdza, że w rzeczywistości eros i agape nie dają się nigdy całkowicie oddzielić od siebie.
Do tego, co zostało powiedziane na temat natury miłości, W. Nowak dodaje, że sakrament małżeństwa nie jest jedynie aktem formalnym, lecz stanowi realizację drogi Chrystusa poprzez wzajemną miłość mężczyzny i kobiety. Chrześcijańscy małżonkowie chcą wcielić w życie miłość, której dał wzór Jezus. dlatego rezygnacja z małżeństwa na rzecz konkubinatu dotyka kwestii wiary, i to w podwójnym sensie. Po pierwsze — może być objawem powątpiewania w sens i możliwość samej miłości. Po drugie — może oznaczać zamknięcie się lub brak wiary w Boga.
Swoje rozważania autor kończy przywołując różnice między miłością, o którą chodzi w małżeństwie, a każdą inną formą relacji. Miłość małżeńska to miłość obejmująca całość egzystencji drugiego człowieka, wszystkie jej wymiary, także wymiar czasowy („aż do śmierci”). Jej istotnymi przymiotami są wyłączność i dozgonność (nierozerwalność). Znajomych, a nawet przyjaciół można mieć wielu. Męża, żonę ma się tylko jednego, jedną. Tak pojęta relacja ma na celu stworzenie wspólnoty całego życia.. Pewna doza sympatii, wzajemna życzliwość i pomoc, choć same w sobie dobre i godne uznania, nie mogą być stawiane na równi w stosunku do miłości małżeńskiej. Dopiero wyłączność i nierozerwalność nadaje relacji mężczyzny i kobiety tę specyficzną charakterystykę, która wyróżnia małżeństwo spośród innych typów związków. Wykluczenie wierności pozbawia związek stabilności i ram dla jego rozwoju. Nieformalny związek oznacza warunkowe bycie ze sobą na zasadzie: „dopóki będzie mi z tobą dobrze, dopóty będzie mi to odpowiadało”.
Wg mnie autor artykułu poruszył bardzo sporny temat. Jego stanowisko jest wyraźnie „chrześcijańskie”. Mimo że bezpośrednio tego nie pisze, czytelnik wie, że W. Nowak jest przeciwny wolnym związkom, które mogą oznaczać zamknięcie się lub brak wiary w Boga. Zdecydowanie sądzi, że konkubinat to tzw. „pójście na łatwiznę” i unikanie odpowiedzialności.
Moim zdaniem Nowak ma racje co do kwestii religijnych. Fakt: złożenie przysięgi przed Bogiem nie daje 100 % gwarancji przetrwania związku, ale powoduje, że małżeństwo jest szczęśliwe i sprawia, że nawet w momencie kryzysu małżonkowie mobilizują się i inwestują wszystkie siły i środki w budowę wspólnoty życia. Z drugiej jednak strony ze względu na tempo dzisiejszego życia i zmiany wartości (coś na co już nie bardzo mamy wpływ) życie w wolnym związku nie koniecznie oznacza unikanie trudności. Nadal żyjemy razem, dzielimy się obowiązkami, wrażeniami, doświadczeniami. Z tą różnicą, że gdy okaże się że to nie jest ta „druga połówka”, unikamy formalności. Wcale to nie oznacza, że ból rozstania jest mniejszy.
To, co chrześcijaństwo ma do zaproponowania współczesnemu człowiekowi, nie zmieniło się od dwóch tysięcy lat. Ale czy tego chcemy czy nie dla większości z nas religia jest już inaczej odbierana. Często to przymus a my szukamy w niej ucieczki a nie spełnienia. Tak samo jest z małżeństwem. „Pobierzmy się, żeby babcia była zadowolona” nie jest dobrym rozwiązaniem. Bo co jeśli faktycznie w życiu się nie ułoży? Jeśli dwójka ludzi nie potrafi ze sobą mieszkać i współżyć? Uważam zatem, że wolne związki są swego rodzaju próbą- nie koniecznie czymś złym. Małżeństwo jest procesem dynamicznym, który trwa aż do śmierci jednego z małżonków. Jest to decyzja o zaangażowanie się w miłość do drugiej osoby na całe życie. Nie istnieje coś takiego jak małżeński urlop bądź emerytura. Zawartego ślubu kościelnego nie da się po prostu unieważnić. To decyzja zaważająca na dalszych losach. Chyba warto sprawdzić czy ewentualne dzieci , które do prawidłowego wzrostu osobowego potrzebują stabilizacji i dobrych relacji z obojgiem rodziców mieszkających zgodnie pod jednym dachem właśnie to otrzymają.
Uważam zatem, że życie w konkubinacie nie powinno być grzechem. Rzeczą bezdyskusyjną jest jednak osiągnięcie pewnego stopnia poznania się, pozwalającego podjąć rozważną decyzję o małżeństwie, czemu warto poświęcić nawet dłuższy okres. Kwestią sporną jest w tym wypadku współżycie seksualne. Dla jednych jest ono zarezerwowane wyłącznie dla małżonków, dla innych to kolejny etap poznawania się. Nie do mnie należy tu decyzja, która wersja jest właściwa.
Podsumowując moje rozważania: nie zgadzam się z autorem artykułu, że życie w wolnym związku jest jednoznaczne z utrata wiary w Boga albo powątpiewaniem w sens miłości. Niejednokrotnie takie pary żyją znacznie zgodniej z dekalogiem niż małżeństwa z 10 letnim stażem. Wszystko zależy od podejścia. Uważam jednak, że gdy jesteśmy pewni swojej miłości nic nie stoi na przeszkodzie do zawarcia małżeństwa.