Między hipokryzją, a łatwowiernością na podstawie wybranych utworów literackich.

Któż z nas lubi ryzykować i nie obawia się, że zostanie oszukany przez osobę, która bez skrupułów wykorzysta nasze zaufanie czy też dobre chęci. Nigdy nie wiadomo na kogo się natkniemy. Są ludzie, którzy potrafią bezwzględnie manipulować i oszukiwać z jednej strony, a z drugiej udawać przychylność, sympatię lub miłość dla osiągnięcia własnych korzyści (najczęściej materialnych). Niestety istnieją też tacy, którzy dają się wykorzystywać. Nie każdy wie jak nazwać tych ludzi. Ja wiem! To hipokryci i łatwowierni. Ten pierwszy, to fałszywy i dwulicowy „typ”. Ten drugi to naiwny, często dobroduszny i jeszcze częściej oszukiwany człowiek. Mówicie, że was to nie dotyczy? Na pewno? Przecież motyw tych dwóch postaci był wykorzystywany przez twórców różnych epok i towarzyszy nam do dziś. Autorem, który poruszał ten problem jako jeden z pierwszych, był Molier.
Tak naprawdę nazywał się Jan Baptiste Paquelin. Jednym z jego najbardziej znanych dzieł jest komedia pt.: „Świętoszek”. Rozgrywa się ona w Paryżu. Opowiada o rodzinie mieszczańskiej, dosyć zamożnej, której spokój rozbija Tartuffe, czyli tytułowy „Świętoszek”. Pokazuje się głowie domu, Orgonowi, jako człowiek do przesady pobożny. Przed kościołem staje z żebrakami, a w środku pada na widok ukrzyżowanego Jezusa. Wkupuje się tym w łaski Orgona i zostaje przez niego zaproszony do domu. Głowa rodziny nie interesuje się nikim poza „Świętoszkiem” i wyrzuca z domu swojego pierworodnego syna, wierzy bezgranicznie Tartuffowi, a zarzuty odrzuca uważając, iż powstały przez zazdrość. Z czasem oszust „dostaje” rękę córki Orgona i szkatułkę z kosztownościami i cennymi dokumentami. Tartuffe zaczyna jednak zalecać się do żony pana domu, Elmiry. Zostaje to wykorzystane do zdemaskowania go i pokazania gospodarzowi prawdy. „Świętoszek” kończy w więzieniu. Molier skrytykował tu i ośmieszył hipokryzję oraz postawę dewotów. Komedia "Świętoszek" jest ponadczasowa. Tematyka utworu skupia się wokół oszustów tworzących wokół siebie „płaszcz tkliwości” i udających współczucie ludziom m.in. doświadczonym przez los. W obecnych czasach słyszymy wiele o ludziach takich jak Tartuffe, który funkcjonuje w kulturach wielu krajów jako synonim cech swojego charakteru. Przykładem tu może być zdarzenie, jakie miało miejsce parę lat temu w Ameryce, w stanie Texas. Człowiek podający się za osobę przysłaną przez Boga skupił wokół siebie ludzi, którzy mu ufali. Cała sekta mieszkała razem na wielkim ranczo. "Wierni" musieli płacić „wielkie pieniądze” za rozmowę z "objawionym", jak również zerwać wszelkie stosunki z rodzinami i dotychczasowymi przyjaciółmi. Gdy pracownicy Federalnego Biura Śledczego dowiedzieli się o całym przedsięwzięciu, człowiek ten kazał popełnić członkom sekty samobójstwo. Sam został skazany na dożywocie. Istnieją również przypadki znane nam bliżej, jak na przykład problem budowy domu w Laskach dla ludzi zarażonych wirusem HIV i chorych na AIDS. Mieszkańcy – katolicy, nie zgodzili się na postawienie bloku w pobliżu własnych domostw, mimo nakazu Boga: „miłuj bliźniego, jak siebie samego". Innym przykładem ukazującym również pozorną miłość do bliźniego jest wydarzenie sprzed kilku lat z okresu wakacyjnego. Biuro turystyki pod nazwą Centrum Turystyki Dziecięcej zorganizowało dwa wyjazdy dzieci do Grecji. Po przybyciu na miejsce okazało się, iż żaden hotel ich się nie spodziewa. Nie było wykupionych miejsc do spania ani posiłków. Pieniądze zniknęły. Tego rodzaju sytuacje powtarzają się zbyt często i nie tylko w „świecie ludzi”.
„Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”, „Miłe złego początki, lecz koniec żałosny” – to złote myśli z „Bajek” Ignacego Krasickiego. Pointy tych utworów są tak popularne, że funkcjonują niemal jako utarte porzekadła. Przywołane przykłady stanowią tylko małą próbkę. Krasicki napisał blisko dwieście bajek, a każda zawiera godny zapamiętania, zgrabnie wyrażony morał. Zadaniem bajek jest przekazanie czytelnikowi mądrości życiowej, pouczenie etyczne i moralne. Należy spojrzeć na zbiór "Bajek" całościowo, wtedy ujawnia się fakt, iż są arcydziełem poezji. Razem stanowią panoramę ludzkiego świata, chociaż jak to w bajkach bywa – ukrytego pod konwencją maski. Polega ona na ukazaniu pod postaciami zwierząt ludzi, ich cech charakteru, najczęściej jednak wad i słabostek. Typowa dla maski zwierzęcej jest konwencjonalność, co oznacza, że każde z pojawiających się w bajce zwierząt oznacza jakąś stałą cechę charakteru. W bajce "Niedźwiedź i liszka" autor w sposób wyraźny i jednoznaczny pokazuje ludzką hipokryzję.

„Gniewał się wilk na liszkę, że niedźwiedzia chwali.
Rzekła liszka: „Mnie idzie o ochronę skóry:
Niezgrabną ma wymowę, lecz ostre pazury.”

Czy nie jest to wyraźny przykład dwulicowości? Jawnie chwali niedźwiedzia i „przyjaźni się z nim”, ale tak naprawdę liczy tylko na to, że będzie miał kto ją obronić w razie niebezpieczeństwa. W bajce pt.: „Dewotka” autor ukazuje obłudę i fałsz, a także krytykuje postępowanie ludzi, którzy zachowują się inaczej niż myślą czy mówią – jednym słowem hipokrytów.

„Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła.
Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,
Mówiąc właśnie te słowa: „… i odpuść nam winy,
Jako i my odpuszczamy” – biła bez litości.”

Tytułowa dewotka przyjmuje postawę bogobojnej katoliczki, choć naprawdę postępuje wbrew przykazaniom, czyli jest także bigotką. Spryt nie zawsze popłaca, bo nieraz możemy spotkać kogoś, kto jest sprytniejszy od nas. Właśnie to głosi Krasicki w bajce pt. „Czapla, ryby i rak”. Opowiada ona o czapli, która była zbyt zachłanna i chciała zjeść wszystkie ryby ze stawu. Przekonała je, że słyszała jak rybacy mówili o wysuszeniu stawu. Zaproponowała więc im pomoc w przedostaniu się do drugiego zbiornika. Naiwne ryby uwierzyły i zostały „wpisane” do jadłospisu czapli. Podobną ofertę złożyła rakowi. Sprytny rak przeczuł co się święci i „odwdzięczył się” jej za pomoc:

„jeden z nich widząc, iż go czapla niesie w krzaki,
postrzegł zdradę, o zemstę zaraz się pokusił,
tak dobrze za kark ujął, iż czaple udusił”.

„Bywa często zwiedzionym, kto lubi być chwalonym.” – tym właśnie morałem w postaci przysłowia rozpoczyna się utwór Jeana de La Fontaine’a – bajka pt.: „Kruk i lis”. Opowiada w niej o kruku, który siedział na gałęzi i trzymał w dziobie ser oraz o przebiegłym lisie, który miał chrapkę na ten smakołyk. Wiedząc, że ptaka cechuje pycha, prawił mu komplementy:

„Miły bracie,
Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię!
Cóż to za oczy!
Ich blask aż mroczy!
Czyż można dostać
Takową postać?
A pióra jakie!
Szklniące, jednakie.
A jeśli nie jestem w błędzie,
Pewnie i głos śliczny będzie.”
I to przepełniło szalę! Kruk był tak dumny z siebie i ze swojego wyglądu, że:
„…kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił,
Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.”

Motyw hipokryzji i łatwowierności przewija się także w „Lalce” Bolesława Prusa. Miłość głównego bohatera – Wokulskiego do Izabeli Łęckiej, to uczucie nieodwzajemnione, krępowane przesądami i wymogami towarzyskich konwenansów. Wokulski wciąż walczył z samym sobą, z własnym sumieniem, obawiał się samozakłamania i miłosnego zaślepienia. Przeżywał męki zazdrości, zwątpienia i upokorzenia. Przekonał się o obojętności i obłudzie ukochanej kobiety. Mimo przebłysków trzeźwego krytycyzmu nie potrafił zrezygnować z uczucia do niej. Chciał ją poślubić nie dlatego, że była arystokratką, lecz dlatego, że widział w niej anioła. Nie próbował panny „kupić”, pragnął, by go pokochała. Nie zdawał sobie sprawy, że obiekt jego miłości, to kobieta niezdolna do odwzajemnienia jego uczucia. Cechował ją chłód uczuciowy, ponad wszystko stawiała swoją pozycję i konwenanse. Była świetnie wyćwiczona w salonowej sztuce rozmowy (i to w kilku językach), miała eleganckie maniery, umiała flirtować i kokietować mężczyzn, ale nie potrafiła ocenić ludzi według ich rzeczywistej wartości – „kochała się” w Rossim i Molinarim, podrzędnych „artystach”. Pozwalała sobie na poufałości ze strony łowcy posagów – Starskiego, cieszyła się adoracją panów Niwińskiego, Malborga i Szastalskiego, a za Wokulskiego zdecydowała się w końcu wyjść pod naciskiem rodziny, licząc na jego pieniądze i na to, że ten pozwoli się jej oszukiwać. Niezwykła, rozumem tłumiona i wypędzana z serca jego miłość do Izabeli trwała wbrew jego dojrzałej mądrości życiowej. Miłość ta była zbyt czysta i wielka, a ukochana poniżała go ze względu na jego pochodzenie społeczne oraz zawód kupca i planowała nadal utrzymywać stosunki towarzyskie według własnego uznania. Małżeństwo z Izabelą byłoby dla niego klęską gorszą niż zerwanie z nią. Nic ich naprawdę nie łączyło, a nawet – wszystko dzieliło. Tak to właśnie jest, gdy spotyka się naiwny z hipokrytą. On zawsze „zwycięża”, pogrążając jednocześnie tego drugiego.
To właśnie możemy zaobserwować w działalności „na pokaz”, np.: dobroczynnej. Fałszywa filantropia jest kolejną odmianą hipokryzji. Odnajdujemy ją w osobie Eweliny Krzyckiej, głównej bohaterki noweli Elizy Orzeszkowej pt.: „Dobra pani”. Pani Ewelina, dziedziczka, bogata wdowa, mieszkająca koło Ongrodu (Grodna) była osobą płytką, zmienną, kapryśną, bezwzględną i zimną, a także kobietą bez serca i egoistycznym pasożytem, chociaż rzekomo chciała czynić dobro. Nudząc się na prowincji, została członkinią Towarzystwa Dam Dobroczynnych i przyjęła do siebie Helenkę – sierotę, która zaspokajała jej tęsknotę do czynienia dobrze, do piękna i miłości. Zafascynowała ją uroda Helenki, pragnęła ją mieć przy sobie, otaczała zbytkiem i traktowała jak zabawkę, a gdy dziewczynka dorastając, przestała być tak ładna i świeża, odsunęła ją od siebie i odesłała do garderoby. Tłumaczyła to tym, że razi ona jej smak estetyczny. Nie zdawała sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządzała dziecku. Najgorsze były kaprysy i zmienne upodobania „filantropki”. Historia małej Helenki po raz kolejny się powtórzyła: ulubieńcem pani stał się z kolei włoski muzyk, a przed dziewczynką był piesek Elf, przed nim papuga, a przed nią Czernicka. Miejsce tych przygarniętych, pod wpływem jej chwilowego kaprysu, istot było w garderobie. Pani Ewelina swoim postępowaniem krzywdziła ludzi. Była nieświadoma, że żywe istoty traktuje najpierw jak śliczne zabawki, a później jak zbędne przedmioty, przypisując im winę za zmiany zachodzące w jej uczuciach i okrucieństwo jej „dobroci”. Autor ukazuje, jak okrutni potrafią być ludzie, którzy chcąc zabić nudę, zagłębiając się w świat dobroczynności, ale w ich wypadku rzekomej, takiej „na pokaz”. Zachowanie takie wynika z przywar, głównie egoizmu, a nie chęci niesienia pomocy potrzebującym. Wyrywają biedne istoty obdarzone krótkotrwałą sympatią z ich własnego środowiska społecznego, otacza zbytkiem, a później odtrącają, niszcząc w ten sposób ich życie. Jest to doskonałe potwierdzenie słusznego powiedzenia, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”.
"Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział.” – tak mówiła pani Aniela Dulska jedna z bohaterek kołtuńskiej tragifarsy „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej. Postać ta przypomina dobry portret malarski, który wydobywa to, co najbardziej ukryte i osobiste. Jest ona w sztuce zawsze na pierwszym planie, bez jej udziału nie może zapaść żadna decyzja, gdyż pierwsze i ostatnie słowo zawsze należy do niej. Dominującym wrażeniem w odbiorze postaci tej była jej dwulicowość. Pani Dulska miała bowiem dwa oblicza: jedno prezentowała światu, drugie odsłaniała tylko wobec domowników. Pierwsza pani Aniela przywdziewała kostium kobiety szacownej, pobożnej i uczciwej. Prezentowała się jako troskliwa matka i żona, wzorowa chrześcijanka, strażniczka surowych norm moralnych. Można by powiedzieć „westalka domowego ogniska”. Drugie jej oblicze, to, które skrzętnie ukrywała przed światem, było zupełnie inne. Pod maską moralności krył się bowiem prawdziwy demon i tyran. Dulska to osoba tak dalece dominująca, że ulegają jej wszyscy członkowie rodziny, łącznie z mężem. Poddani systematycznej musztrze, podporządkowują się całkowicie apodyktycznej władzy matki i żony. Panowała ona niepodzielnie, konsekwentnie uprawiając grę pozorów. Kierowała się w życiu zasadą, że można złamać każdą normę moralną, byleby nic nie wyszło na jaw. Swoje brudy należy prać we własnym domu, a na zewnątrz zachować wizerunek dobrej i porządnej rodziny – tak brzmi życiowe credo bohaterki. Realizowała je z godną podziwu stanowczością. Autorka daje liczne przykłady hipokryzji Dulskiej. Jednym z nich było wyrzucenie ze swej kamienicy lokatorki, która z powodu zdrady męża usiłowała popełnić samobójstwo. Wezwanie karetki pogotowia uznane zostało przez panią za dyshonor. Nie mogła znieść atmosfery skandalu, jaka zapanowała wokół jej kamienicy. Tolerowała jednakże inną lokatorkę – kobietę lekkich obyczajów, bo ta wykonywała swój zawód dyskretnie, każąc swoim klientom zostawiać samochody na sąsiednich ulicach, a przede wszystkim regularnie płaciła czynsz, nawet podwyższony. Dulska znajduje dla siebie kłamliwe, obłudne usprawiedliwienie. Twierdziła, że nie czerpie z pieniędzy kokoty żadnych korzyści, bo płaci nimi podatki i naprawia bieżące usterki. Była do szpiku kości zakłamaną hipokrytką i tyranem. Ale czy ona jedna?
Jeżeli chodzi o czasy współczesne, za przykłady hipokryzji mogą posłużyć postawy polityków, którzy nie zawsze są w porządku wobec państwa i obywateli. Maskują się religijnością, dobrotliwością, wyrozumiałością, głoszeniem deklaracji o poprawie państwa, a tym czasem, w swoim prawdziwym obliczu są bezdusznymi, nieliczącymi się z dobrem ogółu „osobami spod ciemnej gwiazdy” okradającymi swoją „matkę” – swój kraj. Mogliśmy się o tym przekonać w ostatnim czasie, kiedy wiele głów państwa polskiego nakryto na korupcji.
W dzisiejszych czasach „królują” media, więc należało by zwrócić uwagę na wszędobylskie, barwne reklamy. Są w telewizji, w gazetach, na ulicy. Można je usłyszeć w radiu, a wykorzystują kłamstwo i naszą naiwność. Każdy choć raz znalazł się w sytuacji, kiedy zalecany produkt nie spełnił jego oczekiwań, o których mówiła reklama. Może i jesteśmy naiwni, ale czy żeby sprzedać produkt trzeba posuwać się do obłudy i wszelkich jej odmian? Oczywiście, że nie, ale reklamy kłamały, kłamią i będą oszukiwać byle efektywnie i po jak najlepszej cenie sprzedać towar nie licząc się z zasobnością portfela klienta, ani też z tym, że kupując raz dany produkt, po przekonaniu się o jego „prawdziwej” wartości, nigdy więcej po niego nie sięgniemy, a co za tym idzie stracą
na tym producenci.
Mogę zaryzykować stwierdzenie, iż dzisiejsze czasy są czasami „świętoszków”. Dla ludzi przestała się liczyć prawda. Bez najmniejszych wątpliwości czy wyrzutów sumienia wykorzystują naiwność drugiego człowieka, a świat jest niestety cały czas narażony na działanie osób o charakterze Tartuffa. Tacy ludzie będą zawsze dopóki będzie istniał człowiek, gdyż negatywnych cech charakteru nie da się wyplenić do końca, a też nie każdy człowiek stara się ich pozbyć. Z drugiej strony nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że jest wykorzystywany i dalej brnie w ten „układ”. Miejcie się na baczności! Może właśnie wasz „przyjaciel” jest osobą dwulicową? Nie dajcie się zwieść i pamiętajcie, że „światło przyciąga cień, a cień przyciąga światło”.

Dodaj swoją odpowiedź